W związku z pracami nad filmową laurką (The Ice Man) poświęconą Wimowi Hofowi na światło dzienne wyszły fakty o jego wieloletnich problemach z alkoholem oraz przemocy wobec byłej żony i dzieci. Krzepki miłośnik morsowania jak dotąd nie odważył się stanąć oko w oko z własną przeszłością.
W ostatnich tygodniach artykuły ujawniające drugie oblicze Człowieka Lodu zalały media na świecie. Zazwyczaj dotąd gloryfikowany rekordzista, ikona praktyk hartujących ciało i ducha tym razem został przedstawiony jako domowy tyran i alkoholik. Oto zwykły gość, który siedząc w beczce lodu, wyszydza naszą cywilizację, uwodząc i normalsów, i świat show-biznesu, zamiast oświeconego lodowego guru zaczyna przypominać zapuszczonego bumelanta, których pełno na rozmaitych peryferiach. Takiego, co nieraz za dużo pije, bywa gburowaty, nawet agresywny, rzadko utrzymuje kontakty ze swoimi dziećmi i nienawidzi ich matki. Wim Hof przez lata okpiwał swój los, a zdobyta sława i bogactwo tuszowały jego ponurą przeszłość niczym lśniący się bielą śnieg, w którym z taką lubością pozwala się fotografować.
czytaj także
Wzorce przemocy
Być może nigdy nie dałby się nam poznać od tej strony, gdyby nie jego druga żona, Caroline, która z przerażeniem przeczytała list od brytyjskiego producenta przygotowywanego filmu biograficznego o Wimie Hofie. Filmowcy chcieli ją na tę okoliczność przepytać: spędziła przecież dziesięć lat życia z ich gwiazdą, ma z nim dwudziestojednoletniego już syna Noah, wychowywali wspólnie dwójkę jej dzieci z poprzedniego małżeństwa. Problem w tym, że osłupiała Caroline przechodziła właśnie terapię, która miała pomóc jej przezwyciężyć uporczywe traumy wyniesione ze związku z Wimem Hofem. Inaczej mówiąc, z małżeństwa pełnego strachu, upokorzeń, przemocy, w tym seksualnej, nie wspominając o nieustannych problemach materialnych. Co gorsza, świadkami, ale również ofiarami przemocy i nękania były dzieci. Ich wspólny syn Noah jest dziś tancerzem Bawarskiego Baletu Narodowego w Monachium, pomimo maczystowskiego nękania, którego nie szczędził mu w dzieciństwie własny ojciec, z powodu „niemęskiego” hobby. Noah do dziś próbuje poradzić sobie z zespołem stresu pourazowego. Ostatnia rzecz, której pragnie, to jakikolwiek kontakt z ojcem czy związane z nim zainteresowanie ze strony mediów.
Tę fazę życia, o której bohater w swojej książce Metoda Wima Hofa wspomina raczej sporadycznie i anegdotycznie (jak to jego dzieci marzyły, by mieć „zwykłego papcia, a nie takiego, co chodzi zimą na rękach po śniegu w samych szortach”), szczegółowo opisał holenderski dziennik „Volkskrant”. Oprócz relacji straumatyzowanych bliskich w tekście znalazły się informacje zebrane od właściwych urzędów, lekarzy i sądów, które wielokrotnie zajmowały się stosunkami panującymi w dysfunkcyjnej rodzinie. Mowa jest również o tym, że Hof został skazany na prace społeczne za przemoc domową i stalking, aż w końcu obłożono go zakazem zbliżania się do byłej żony i dzieci. W obszernym tekście nie zabrakło komentarzy ekspertek od przemocy na tle seksualnym, wyjaśniających wzorce zachowań sprawcy przemocy domowej i to, dlaczego tak trudno od kogoś takiego odejść.
Ten portret ze znanym dotąd autoportretem Hofa łączy chyba tylko jego przekonanie o własnej wielkości. W przetłumaczonej na 44 języki autobiografii swoje pierwsze małżeństwo z Hiszpanką Olayą opisuje on jako „wspaniałe”. Tymczasem para mieszkała głównie na squatach, choć z czasem urodziło im się czworo dzieci. W książce Hof wielokrotnie podkreśla swą bezwarunkową miłość do żony – jak twierdzi, gdyby nie jej problemy psychiczne, które doprowadziły do samobójczego skoku z ósmego piętra, prawdopodobnie do dziś żyliby razem długo i szczęśliwie.
czytaj także
Tymczasem nasz hipis bez stałego zatrudnienia, za to z czwórką małych dzieci, postanowił związać się z kolejną kobietą, tym razem Caroline. Dziś ona sama wspomina, że wówczas cała sytuacja wydawała jej się poruszająca, że pragnęła mu pomóc. Tymczasem Hof wkrótce zaczął na nią naciskać, by urodziła kolejne, tym razem ich wspólne dziecko. Takie, które w końcu byłoby „zdrowe”, bo według słów Caroline, jej były mąż twierdził, że Olaya była „mroczna i niezdrowa”.
Cytowana przez holenderskie dzienniki profesorka kryminologii Jane Monckton-Smith widzi w tej sytuacji kumulację sygnałów ostrzegawczych: oczernianie poprzedniej rodziny i presja na kolejne dziecko wbrew woli partnerki działają jak grooming, kiedy to przyszła ofiara zyskuje poczucie wyjątkowości, czuje się zobowiązana wobec przemocowca, który w ten sposób uzyskuje nad nią kontrolę. Pierwszy atak agresji miał miejsce już podczas ciąży Caroline, zatem w okresie, kiedy kobieta siłą rzeczy nie mogła poświęcać pełnej uwagi wyłącznie mężczyźnie, domagającemu się nieustannych przejawów podziwu.
Cieniem na wspólnym szczęściu powiększającej się rodziny kładło się również położenie ekonomiczne. W Metodzie… Hof chwali się, że choć nie miał domu, pieniędzy ani pracy, to jednak holenderski system socjalny szczodrze się nim zaopiekował, co w jego języku wybrzmiało jako: „dałem radę nas utrzymać”. Wspomnienia Caroline mają bardziej realistyczny wydźwięk: rodzina długo żyła w lęku o byt, był moment, kiedy odcięto im prąd, groziła im bezdomność, a ponieważ dla Wima Hofa zasiłki oznaczały upokorzenie, czuł frustrację i pił. Właśnie w tym kontekście pada wzmianka o dziennym zasiłku w wymiarze… trzynastu piw. W podobnych sytuacjach przemoc i nękanie psychiczne są raczej nieuniknione.
Nowa definicja zgwałcenia: „Tak znaczy tak” a domniemanie niewinności
czytaj także
Jednocześnie dzięki swoim wyczynom na polu sportu i morsowania Wim Hof potrafił zwracać na siebie uwagę i szybko zjednywać sobie przyjaciół. Zaczął być popularny, występować w mediach. Awans zawodowy tyrana nie przyniósł jednak spokoju jego żonie. Zamiast satysfakcji w Hofie zaczęła pęcznieć mania wielkości, poczucie wyższości, bycia kimś, komu nie można się sprzeciwić. Nie wyleczył się z wewnętrznej niepewności, był zazdrosny nawet o troskę, jaką Caroline poświęcała dzieciom. A ponieważ sam uważał się za wybrańca, a ze względu na swoje „supermoce” niemal za nadczłowieka, domagał się od Caroline ciągłej uwagi. Caroline wspomina też, że o niej i o jej dzieciach mówił, że są „przeciętniakami”, a kiedy Caroline zachorowała na cukrzycę, wyjaśnił jej, że sama jest sobie winna i prześmiewczo nazwał ją „Mrs. Diabetes” („Panią Cukrzycą”), podczas gdy on był przecież „Icemanem”.
Dlaczego kobiety trwają w takich związkach? Monckton-Smith, która badała setki przypadków kobietobójstwa, proponuje następujące wytłumaczenie: kobieta żyjąca w związku przemocowym przede wszystkim boi się tego, że jej sytuacja jeszcze się pogorszy. A decyzja, by odejść od przemocowca, może stać się właśnie tym, co doprowadzi do tego najgorszego, włącznie z zagrożeniem życia jej i dzieci. Instynkt, by chronić życie własne i swoich dzieci, zawsze wygrywa. Biorąc pod uwagę liczne przypadki kobietobójstwa lub rozmaitych napadów motywowanych zemstą, kiedy ego sprawcy nie poradziło sobie z rozstaniem, są to niestety obawy bardzo uzasadnione.
Należy jednak zaznaczyć, że Caroline nie milczała. Sytuacją rodziny wielokrotnie zajmowały się właściwe organy, istnieje szereg dokumentów potwierdzających przypadki przemocy, w tym notatki policji, lekarzy czy też sam fakt, że Hof dostał wyrok. Niemniej jednak państwo nie było tutaj równie konsekwentne, jak byłoby w przypadku zwykłego przemocowca i pijaka. Małżeństwo po latach udręki, manipulacji, upokorzeń i strachu ostatecznie zakończyło się rozwodem. Ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy i popchnęła Caroline, by zabrała głos w mediach, była właśnie perspektywa tego, że ona i jej dzieci staną się kulisami filmu gloryfikującego Wima Hofa. On sam całą sytuację bagatelizuje, twierdząc, że Caroline to kobieta na „wojennej ścieżce”, która chce się na nim zemścić.
Nagroda Nobla czy Darwina?
Z lektury autobiografii Hofa, będącej jednocześnie opisem jego metody trenowania odporności, wyłania się tylko z pozoru inne oblicze. Bo przecież tylko narcystyczny egotyk mógłby napisać o sobie książkę tak pełną komicznej miejscami megalomanii, stylem przypominającą żywoty mistyków i świętych. I to włącznie z zastosowaniem analogicznych zabiegów literackich: niezwykłe, graniczące z cudem okoliczności towarzyszące przyjściu na świat, następnie topos mądrego dziecka (puer senex), a w końcu mężczyzny doświadczającego pierwszej, ciężkiej życiowej próby, który dzięki niewiarygodnemu hartowi ducha doznaje mistycznego oświecenia, za pomocą którego ewangelizuje świat.
czytaj także
„Być może to właśnie dzięki mym niezwykłym początkom zawsze pragnąłem czegoś innego, czegoś więcej, czegoś głębszego, mistycznego. Czegoś wyjątkowego. Pamiętam, że w wieku czterech lat miałem wizję, która zaparła mi dech w piersi. Ujrzałem światło. Światło. Cóż to? Oniemiałem. W mej głowie nie pojawiały się żadne myśli, po prostu trwałem spowity światłem. Ale cóż to było? Nie wiedziałem ani wtedy, ani dziś. Jednak tego wspomnienia nie da się wymazać z pamięci”, tak Wim Hof opisuje na przykład jedno ze swoich przeżyć w dzieciństwie. W wieku dwunastu lat praktykował jogę, buddyzm, hinduizm, psychologię. Przestał jeść mięso. Zaś prawdopodobnie ze względu na to, że – inaczej niż jego bracia – nie mógł pochwalić się zbytnimi sukcesami w szkole, doszedł do niezbitej konkluzji: „Już od momentu urodzin przeznaczona mi była inna misja”.
Trudne doświadczenia dziecka, rozwożącego rowerem pocztę w pagórkowatej mieścinie, zwiastują pierwsze cuda: „byłem silny jak żołnierze z jednostki wojsk specjalnych” albo „na zawodach podczas festiwalu w Sittard przejechałem na rowerze treningowym kilometr w minutę i dwie sekundy. Zbyt dużo sobie z tego nie robiłem, dopóki zawodowy kolarz nie pokonał tego dystansu w jedną minutę cztery sekundy, a kolejny – w minutę sześć sekund”. Jednak, co może zaskoczyć, Wim Hof mimo wszystko nie został ani żołnierzem, ani zawodowym sportowcem, tylko doznał „oświecenia”, kiedy pewnego dnia obudził się na polu… arbuzów z niezwykłym uczuciem i „trwał[em] w tym transcendentalnym stanie egzystencji przez kolejne trzy tygodnie”.
Ela Gawin naraża kolejne dzieci. Wysłałam zgłoszenie do Rzeczniczki Praw Dziecka
czytaj także
Jednocześnie autor utrzymuje swych czytelników w przekonaniu, że jego metoda to żadna religia, że chodzi w tym wszystkim o naukę. Tekst jest naszpikowany zdaniami w stylu: „Myśl to mięsień neurologiczny, który jest w stanie wpływać na układ molekularny”, z kolei w innym miejscu opisuje swoją odporność na bakterię kałową E.coli itp. Mimo to społeczność naukowa dla tego pasjonata hartowania mrozem i kolekcjonera rekordów jest raczej źródłem frustracji. Hof z jednej strony powołuje się, jakkolwiek niekonkretnie, na przykłady aprobaty ze strony naukowców i fachowych publikacji, z drugiej mówi o ich rezerwie. Przykładem może być opis eksperymentu „z niewierzącymi naukowcami” i absolwentami kursu Hofa, którzy wstrzymali oddech na dłużej, niż wynosi moment osiągnięcia krytycznego poziomu saturacji tlenem. Całą sytuację spiesznie wyjaśnia: „To dlatego, że doszło do modyfikacji biochemii (u osób uczestniczących w eksperymencie – uwaga autorki). Wraz ze wzrostem zasadowości następuje aktywacja osi nadnerczy w mózgu. Wtedy organizm dostaje się poza granice uwarunkowania, poza granice strefy komfortu, co pozwala mu zatrzymać się i pokonać stres”.
W innym miejscu wspomina, że gdyby rzeczywiście udało się udowodnić jego „przełom w dziedzinie medycyny” – według Hofa dzięki ćwiczeniom oddechowym w lodowatej wodzie człowiek może pozbyć się nowotworu, zapalenia stawów, choroby dwubiegunowej, a przede wszystkim wszechpotężnego zapalenia – trzeba by było od nowa napisać podręczniki, ale świat nauki i tak by na to nie przystał. Hofowi wciąż bardzo trudno pogodzić się z faktem, że nie dostał jeszcze Nagrody Nobla: „ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu naukowy establishment poświęcił im (tj. odkryciom – uwaga E.K.) minimum uwagi. […] Wydawało mi się, że zasłużyliśmy na Nagrodę Nobla… ale naukowcy to stado uparciuchów, posuwające się naprzód w tempie żółwia”.
Czy seksizm nasz powszedni zmalał? Zniknął? Nie, przeniósł się do sieci
czytaj także
Trudno powiedzieć, czy wiarygodna jest przynajmniej recepta Hofa na to, „jak wyleczyć kaca w dwadzieścia minut”, polegająca na wzięciu trzydziestu głębokich wdechów (i wydechów). Jego metoda idzie jednak dużo dalej: zaleca odrzucenie produktów medycznych i farmaceutycznych, które rzekomo nie działają. Podstawowym elementem nauki hartowania w zimnie jest bowiem nie tylko wystawianie się na niską temperaturę, oddychanie i właściwe ukierunkowanie myśli, ale także odrzucenie cywilizacyjnego wygodnictwa, połączone z brakiem szacunku dla medycyny, opieki lekarskiej i farmacji. To właśnie tą drogą Hof wszedł w symbiozę z kampaniami dezinformacyjnymi wokół przemysłu farmaceutycznego, zaprzyjaźnił się z ikoną „manosfery” Jordanem Petersonem i spółką, a także wystąpił na festiwalu Colours of Ostrava, gdzie po raz kolejny przekonywał publiczność o swoich praktycznie nadprzyrodzonych mocach.
Zamiast Nagrody Nobla Hof mógł zyskać szansę na Nagrodę Darwina, kiedy w 2008 roku pokusił się o trudny do pojęcia wyczyn, a mianowicie o lewatywę w publicznej fontannie. W jego rezultacie doznał licznych obrażeń, które niemal przypłacił życiem, jednak po wielu miesiącach zachodniej medycynie udało się postawić go na nogi.
Jak handlować oddechem w późnym kapitalizmie
Skupiony na sobie ekscentryk to typ psychologiczny, który jest bardzo potrzebny późnemu kapitalizmowi. Rozmaitym guru udaje się kumulować władzę i majątek tylko za sprawą własnego przekonania, że są kimś lepszym niż cała reszta. Wystarczy później tylko wymyślić jakiś fizyczny rytuał lub praktykę i opakować to specyficzny, quasi-religijny język.
Quasi-religijność karmi się w ich przypadku – bardzo to postmodernistyczne – wszystkim, co popadnie: od wschodnich systemów religijnych przez pseudośredniowieczną mistykę aż po różne wyobrażenia nowopogańskie, a nawet zdobycze nauki czy mądrości z poradników dla menadżerów. W wymiarze praktyk fizycznych też może sobą reprezentować cokolwiek, włącznie z czymś generalnie niewinnym, jak np. Hofowskie morsowanie. Często niestety mieści się w tym również wykorzystywanie seksualne, z czego na naszym, czeskim podwórku zasłynął „guru Jarek”, albo połączenie nękania i zniewolenia seksualnego, które stwierdzono w opisanej niedawno sprawie sekty kutnohorskiej. W bardziej wyrafinowanych przypadkach obserwujemy systemy wielowymiarowe, łączące oświatę o charakterze np. gimnastycznym z wykorzystywaniem władzy do napaści seksualnych w modelu przypominającym multi-level marketing, jak to miało miejsce u jogina Bikrama Choudhury’ego.
czytaj także
Czeskie przykłady zdumiewają kuriozalnymi detalami i całkowicie jawną motywacją seksualno-drapieżniczą w połączeniu z interesownością finansową, niemniej takie fenomeny jak joga bikram czy nauczanie Icemana to nieco bardziej złożona odpowiedź na niewątpliwy popyt cywilizacyjny. Bez niego obydwu nie udałoby się uwieść mediów i celebrytów, a dzięki swym przepisom na życie – zbudować solidnego biznesu. Choć często sprzedaje się w ten sposób „oświecenie” lub „wyzwolenie” od choroby zwanej cywilizacją, centralne postaci tych zjawisk cechuje przede wszystkim egocentryzm, bezwzględność, apodyktyczność, a także zwyczajne pragnienie bogactwa, sławy czy seksu.
Jak sukces czegoś takiego w ogóle jest możliwy w erze powszechnie dostępnej informacji i dlaczego jest to zjawisko stosunkowo częste? Odpowiedzi należy szukać właśnie w charakterze naszej cywilizacji. Opiera się ona na skrajnej rywalizacji, jest jednocześnie technicystyczna i technokratyczna – ignoruje nasze potrzeby niematerialne (zwłaszcza więzi i relacje, na które po prostu „nie mamy czasu”), korumpując nas jednocześnie wygodą i konsumpcją. W efekcie życie obecnie to z jednej strony wywołuje przeciążenie psychiczne, a z drugiej – deprywację fizyczną. Współczesne trendy społeczne, jak na przykład toksyczna manosfera, radykalizacja nastoletnich chłopców, zjawisko inceli czy prawicowe, często skrajne tendencje polityczne zdają się sugerować, że ta cywilizacyjna dysproporcja bardziej doskwiera mężczyznom, którym trudniej w takiej rzeczywistości się odnaleźć. Poszukiwanie sensu i porządku, jak ten oferowany przez Człowieka Lodu, odpowiada zatem na tę potrzebę, proponując idealne połączenie banalnych mądrości życiowych i ekstremalnych wręcz wyzwań fizycznych, takich jak wyprawa na Śnieżkę czy Babią Górę w mróz w letnim ubraniu itp.
Popularność Wima Hofa i jego metody, a także udany model biznesowy właśnie o tym świadczą. Hof ma w różnych krajach swoich certyfikowanych naśladowców. Każdy z nich ma własną historię o tym, jak musieli przezwyciężyć trudny okres w życiu, chorobę, dotkliwe rozstanie itp., po to, by znaleźć nową elan vital i samokontrolę w praktykowaniu morsowania.
czytaj także
A jeśli szukać jakiegoś paradoksu w całym tym biznesie, to jest nim właśnie owa antycywilizacyjna misja, na której nasza jakże złożona cywilizacja całkiem przypadkowo potrafi doskonale zarabiać. Podczas bożonarodzeniowego memoriału im. Alfreda Nikodéma (czeski przedsiębiorca i wszechstronny sportowiec z przełomu XVIII i XIX wieku, który zasłynął jako pionier morsowania – przyp. tłum.) w praskiej Wełtawie od dziesięcioleci zanurza się garstka zahartowanych śmiałków, nie przynosząc nikomu żadnych profitów. Wimowi Hofowi udało się natomiast coś tak zwykłego zapakować w znacznie bardziej połyskliwe pazłotko, dorzucając do morsowania „historię”, „filozofię”, i reklamowy „przesadyzm” w twierdzeniu, że oto znalazł receptę na wszystko, zwłaszcza zaś na trudne w leczeniu choroby. Przejawia się w tym urok Fisherowskiego realizmu kapitalistycznego, który jako system ekonomiczny potrafi przyjąć własną krytykę, nie doznając przy tym żadnego uszczerbku. Cała metoda i jej schemat biznesowy opierają się na certyfikowanych trenerach, warsztatach i wykładach, co tylko umacnia i dodatkowo pompuje system, wobec którego występuje czy też którego krytykę sprzedaje.
Właśnie dlatego tak doskonale wpisuje się w społeczność biohackerów, kulturę coachów, którzy wydają sobie nawzajem certyfikaty, w równoległe systemy kształcenia, które im bardziej są „nieformalne”, tym droższe. Jest to świat, który ma co prawda pewną aurę antycywilizacyjną, operuje (para)psychologią, często włączając do niej elementy wschodnich religii, jednak cała ta machina biznesowa, od suplementów diety po kursy, wykłady itd. prowadzi mieszkańców tego świata jak po sznurku przede wszystkim do maksymalizacji produktywności zawodowej. Wszystkie te mentoringi, adaptogenne zioła, koktajle z suplementów, mentalwajeringi, najlepsza wersja siebie, inne wymiary psychicznego funkcjonowania, stresmenedżmenty, neurofidbaki, kołczingi somatyczne, szamani, guru, lektorzy itp. – to wszystko opiera się de facto na czystym indywidualizmie, tak by człowiek dostroił się do świata pod kątem osiągania lepszych wyników biznesowych. Zresztą nie tylko retoryka, ale również ceny kursów i wykładów świadczą o tym, że grupą docelową jest przede wszystkim klasa menadżerska. Długotrwały stres i poziom kortyzolu u matki samotnie wychowującej dziecko czy emeryta nieszczególnie interesują tych dobrodziejów. Cóż, parafrazując znaną tezę o końcu kapitalizmu, łatwiej wyobrazić sobie, że indywidualnie przechytrzymy chorą cywilizację niż że wspólnie ją zmienimy.
Epilog
Siłą rzeczy nie zawsze łatwo jest rozpoznać manipulatora i chyba niewiele jest osób, które kogoś takiego w swoim życiu nie spotkały albo choć na chwilę mu nie uległy. Zresztą wiele osób z otoczenia Hofa odnosi się do rewelacji na temat jego prywatnego oblicza raczej powściągliwie, bowiem znają go co najwyżej jako zabawnego ekscentryka. Kiedy jakiś czas temu wyszło na jaw wykorzystywanie i szantaże seksualne u Bikrama, popularne drogie kursy jogi bikram, które bardzo przypadły do gustu samej Madonnie, stopniowo zostały przemianowane na zwyczajną „hot jogę” i pod taką nazwą funkcjonują do dziś. Pozostaje pytanie, jak zareagują na burzę medialną wokół Hofa wyznawcy jego metody.
300 milionów dzieci i młodzieży doświadcza molestowania w sieci
czytaj także
Zapytałam chyba najsłynniejszych z nich, tych, co chwalą się, że jako pierwsi zaczęli rozpowszechniać tę metodę w Czechach i na Słowacji, jak postrzegają aferę z Icemanem. Odpowiedź otrzymałam tylko od jednego z nich, Słowaka Martina Tháma, którego cała sprawa zszokowała: „Znam Wima jako osobę miłą i empatyczną, a to, co napisano w artykule, brzmi jak opis psychopaty z zaburzeniami narcystyczno-manipulacyjnymi, co, na ile udało mi się zapoznać z tematem, stanowi zaburzenia praktycznie niemożliwe do leczenia. Z Wimem spędziłem w sumie kilka tygodni swojego życia i nigdy nie zauważyłem w jego zachowaniu żadnych najmniejszych nawet oznak agresji, nawet kiedy patrzyłem, jak rozwiązuje konfliktową sytuację ze swoim synem, Enahmem. Przykro mi, jeżeli rzeczywiście dopuścił się tego wszystkiego”. Dodał też, że życzyłby sobie, żeby Wim Hof ewentualnie przyznał się i odniósł do sytuacji, nawet za cenę spadku własnej popularności. Sam ma ograniczone zaufanie do mediów, traktuje je z rezerwą, choć biorąc pod uwagę wypowiedzi świadków, cała sprawa wygląda wiarygodnie. Gdyby okazało się, że Hof jest przemocowcem, Thám nadal będzie popularyzować hartowanie zimnem, oddychanie i zmianę myślenia, zastanowi się jednak, czy odwoływać się w tych praktykach do osoby Wima Hofa.
Ostatecznie chyba z Hofowego morsowania zostanie samo morsowanie. Zwłaszcza wraz z odwilżą, kiedy roztopi się śnieg, pod którym Wim Hof próbował pogrzebać swą całkiem niemistyczną przeszłość i, być może, całkiem niewykluczone, że również tę najgorszą wersję samego siebie.
**
Eva Klíčová – krytyczka literacka i publicystka. Pisze od 2009 roku. Członkini redakcji Alarmu od 2022 roku. Współtworzy podcast literacki TL;DR z Janem Bělíčkiem. Pisze nie tylko o literaturze, ale również o filmach i na tematy społeczno-kulturowe.