Unia Europejska

Ten sam cyrk, nowi klauni

Obecna opozycja parlamentarna to kataklizm. Żaden z jej liderów naturalnie nie przejmuje się losami kraju. Co jest pewnym problemem, bo żaden rząd nie potrzebował kompetentnej opozycji tak bardzo jak właśnie ten.

Zajęło to trzy miesiące, ale Czechy mogą w końcu zacząć spokojnie cierpieć w okowach nowego, w stu procentach wolnego od Babiša rządu.

Okres oczekiwania na nowy rząd był długi, mozolny i zupełnie bezsensowny. Zaprojektował go nie kto inny, tylko prezydent Miloš Zeman. Zagrywka polegała na zmuszeniu każdej osoby wskazanej na stanowisko ministra do ukorzenia się przed jego piedestałem z pleksiglasu.

Jedno z najrozsądniejszych wyjaśnień tej zagrywki prezydenta – który wykazał się karaluszą wręcz zdolnością do przetrwania zarówno pobytu w szpitalu, jak i przechorowania COVID-19 – było to, że chciał dać odchodzącej od władzy partii ANO czas na pozbycie się dowodów.

Inne możliwe uzasadnienie to chęć umożliwienia Babišowi godnego oddania władzy, którego można byłoby użyć w celu zbudowania solidnych podstaw jego dalszej kariery politycznej. Niestety rozbiło się ono o skaliste brzegi przewlekłej niezdolności byłego premiera do zachowania jakiejkolwiek godności, co wyszło na jaw już w połowie stycznia, podczas udzielania nowemu rządowi wotum zaufania.

Pomimo dość wygodnej przewagi w Izbie Deputowanych (108 do 92 miejsc) rządząca koalicja musiała przesiedzieć 23 godziny, słuchając w przeważającej mierze niespójnego bełkotu serwowanego przez nieszczęsną opozycyjną, wierną Babišowi i już-wcale-nawet-nieudającą-niefaszystowską SPD, co sprawiło, że było to najdłuższe wotum zaufania w historii Czech.

**
Podcast Praha Południe: Wyszehrad to polska strefa wpływów 

Obecna opozycja parlamentarna to, krótko mówiąc, kataklizm. Pozostają w niej dwie prywatne firmy polityczne, niesilące się nawet na jakiekolwiek różnice ideologiczne, które mają nam zapewnić pewnego rodzaju przeciwwagę dla konserwatywnego, prawicowego programu promowanego przez rządzącą krajem koalicję.

Niestety, żadna z partii opozycyjnych nie widzi w nim nic zdrożnego. Były premier Babiš wylądował zaś w idealnej pozycji do startu w zaplanowanych na 2023 roku wyborach prezydenckich. Będzie do tego czasu sabotował wszelkie ustawy, które mogą okazać się choćby w najmniejszym stopniu niepopularne, jednocześnie stale przypominając opinii publicznej, że jego rząd robił wszystko lepiej. Rzeczywistością, oczywiście, nikt się przejmował nie będzie.

Fundamentalnie prawicowa, opozycyjna SPD będzie jeszcze bardziej rozrabiać – jej lider Tomio Okamura już od dawna wie, że szerzenie strachu, ksenofobia i nacjonalizm mogą zapewnić mu dostatni żywot, pod warunkiem że będzie z siebie regularnie i konsekwentnie wyrzucał wciąż te same nienawistne frazesy w ogólnym kierunku własnego elektoratu.

Żaden z liderów opozycji naturalnie nie przejmuje się losami kraju, od żadnego też nie można wymagać, żeby wskazywał na rzeczywiste problemy w rządowych planach. Co stanowi pewien problem, ponieważ dotąd żaden rząd nie potrzebował kompetentnej opozycji tak bardzo jak właśnie ten.

Gdzie się podziały pieniądze?

Kampania wyborcza obecnie już rządzącej koalicji podniosła mnóstwo kwestii, choć głównie dałoby się je sprowadzić do: „jak by tu się pozbyć Babiša?”. Czyli w sumie dość nieistotnej wobec stojących przed Czechami trudności.

Owszem, lojaliści ANO zdołali zinfiltrować właściwie każdy segment państwowej administracji i jest pewne, że ich zadaniem było służyć interesom rolniczego imperium Babiša, nie zaś kraju. Owszem, pozbycie się przynajmniej części z nich to prawdopodobnie dobry pomysł, jednakże prawdziwy problem tkwi w czym innym.

Nie chodzi o to, że struktury z nadania Babiša były o wiele bardziej skorumpowane niż poprzednie, po prostu mniej się z tym kryły. Legiony PR-owych speców ANO, zdaje się, połapały się już, że nawet najbardziej ostentacyjne przypadki sprzeczności interesów można płynnie zepchnąć na dalszy plan poprzez bądź to głośne zaprzeczanie, bądź dyskretne przekierowanie uwagi. Nowy rząd praktycznie daje gwarancję zastąpienia Babišowych sługusów własnymi i zamiany uprzednio scentralizowanej kradzieży w oszukańczą bonanzę, którą tak dobrze poznaliśmy i polubiliśmy jeszcze przed nastaniem oligarchy.

Poza działaniami anty-Babišowymi pozostałe cele polityczne koalicji do tej pory utrzymywane były w formie denerwująco mglistej. Jedyną rzeczą, która dawała jakikolwiek wgląd, było od dawna wyczekiwane ogłoszenie przez rząd programu, którego lektura skłania jednak do wniosku, że to zaledwie nową datą opatrzony dokument jeszcze sprzed wyborów.

Mowa w nim o spłacie zadłużenia narodowego, obcięciu wydatków i odchudzeniu administracji. Pojawiły się obietnice reformy emerytur (co w zadziwiający sposób pomijają rządy w swoich programach od mniej więcej 1996 roku), budowy nowych dróg (co z kolei pojawia się niemal w niezmienionej formie w ramach priorytetów każdego rządu od co najmniej 1896 roku), inwestycji w energię słoneczną i atomową, budowy większej liczby mieszkań…

W tym momencie być może uwidoczniła się już pewna sprzeczność, która towarzyszyła zresztą wątpliwym obiecankom koalicji jeszcze przed wyborami. Czy przedziwne połączenie obcięcia wydatków publicznych oraz ogromnych projektów infrastrukturalnych nie powoduje żadnych napięć w mózgach polityków, którzy cały swój czas poświęcają na straszenie wyborców widmem zadłużenia państwa? Skąd wezmą na to pieniądze?

Rząd nie tyle nie usiłuje ich znaleźć, ile podchodzi do tego nader neoliberalnie: wśród pierwszych kroków ogłoszonych przez nowych państwowych mocodawców znalazło się zamrożenie wynagrodzeń urzędników państwowych, co oczywiście najbardziej dotknie tych, którzy zarabiają najmniej. Gdyby byli cokolwiek warci, z pewnością dostaliby już lepszą pracę i niech nie jęczą, że ich gniecie ogromna inflacja i rosnące lawinowo ceny gazu i energii elektrycznej. Wina w rzeczy samej leży po ich stronie, nieprawdaż?

Rzecz pozwoli zaoszczędzić jakieś pięć miliardów koron. To nie koniec. Jeszcze lepsze były ogłoszone cięcia ulg na przejazdy środkami transportu publicznego, przysługujących dotąd osobom uczącym się i emerytom – wiecie, tej grupie ludzi, którzy tradycyjnie mogą pozwolić sobie na auto. Według nieco optymistycznych szacunków stojącego za tym pomysłem geniusza frymuśnie nowoczesnego ministra transportu Kupki, pozwoli to zaoszczędzić w budżecie około dwóch miliardów. Niewielkim, naprawdę niewielkim kosztem ogromnych utrudnień dla osób najbardziej od transportu publicznego uzależnionych.

Koron 7 miliardów. Cacy, biorąc pod uwagę to, że zadłużenie państwa wynosi blisko 500 miliardów koron. A nieco ponad rok temu ODS – partia, z której wywodzą się obecny premier, minister finansów oraz minister transportu – przegłosował wraz z ANO reformę podatkową, która najwięcej korzyści zapewniła bogatym, a budżet państwa uszczupliła mniej więcej o 80 miliardów koron. Grunt to dobrze ustalone priorytety.

**
Podcast Praha Południe: Mordor w Turowie. Kopalnia zwalnia ambasadora i zmienia region w pustynię

Pełną parą wstecz

Choć możemy oczekiwać od nowego rządu, że poprze wszystkie wymierzone przeciwko społeczeństwu polityki, to w innych kwestiach rządzący okazali się elastyczni. Pierwszą wielką zmianą zaanonsowaną przez Ministerstwo Zdrowia było – po wszystkich tych gadkach o katastrofalnej niekompetencji poprzedniego gabinetu w zarządzaniu pandemią – uchylenie ustawy nakładającej obowiązek szczepień na osoby powyżej 60. roku życia, pracowników ochrony zdrowia oraz przedstawicieli kilku innych zawodów. Trudno zinterpretować to posunięcie inaczej niż ugięcie się pod presją koronasceptyków. Działając wbrew radom ekspertów, rząd przyznał, że być może przepisy te trzeba będzie w późniejszym terminie przywrócić. Zobaczymy, ile żyć ludzkich będzie kosztował osiągnięty w ten sposób wzrost popularności u antywacków i libertarian.

Nie wszystkie jednak sprawy, których koalicja przestraszyła się i z których się wycofała z podwiniętym ogonem, są negatywne. Jedną ze spraw, na którą rządzące ugrupowania kładły szczególny nacisk, starając się wykazać swoją odmienność od ANO, i która została ostatecznie nawet ujęta w umowie koalicyjnej, było zobowiązanie do pełnoetatowego wykonywania obowiązków parlamentarnych.

Wyobraźmy sobie zatem wstrząs, jaki wywołał Jan Farský z partii STAN, poseł, który dopiero co zdobył mandat parlamentarny, ale zaraz ogłosił, że oto wyjeżdża na półroczny staż na jeden z amerykańskich uniwersytetów. Niemal natychmiast rozpętał się huragan uzasadnionej krytyki ze strony zarówno politycznych sojuszników, jak i przeciwników.

STAN zaparło się i Farský do Stanów wyjechał – ale już po tygodniu został przez swoją własną partię, w przypływie czegoś, co nazwać można jedynie paniką, zmuszony do złożenia swojego mandatu poselskiego. Bo, widzicie, równolegle wybuchł kolejny skandal dotyczący samego STAN-u.

Okazało się, że partia ta była finansowana między innymi przez mężczyznę obecnie poszukiwanego przez policję za oszustwa podatkowe. STAN ponownie się zaparł. I znów poddał w ciągu tygodnia, twierdząc, że jego przedstawiciele nie mieli pojęcia, że coś mogło być nie tak z pieniędzmi przelewanymi przez sieć przedsiębiorstw zagnieżdżonych gdzieś w Luksemburgu i na Cyprze. Pikanterii sprawie dodał fakt, że podejrzane pieniądze pochodzące z Cypru już w listopadzie kosztowały ich dymisję kandydata na ministra przemysłu. Posłowie STAN obecnie usilnie udają, że są niewidzialni, ale przynajmniej rzeczywiście zachowują się tak, jakby coś przeskrobali, nawet jeśli trzeba było ich przyłapać na gorącym uczynku. Za Babiša to by nie przeszło.

**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michal Chmela
Michal Chmela
Tłumacz, dziennikarz
Tłumacz, dziennikarz, korespondent Krytyki Politycznej w Republice Czeskiej.
Zamknij