Unia Europejska

Buras: W opozycji PiS nie będzie miał hamulców, by sięgnąć po antyukraińską kartę

Czy Polska jest gotowa na unijne podatki, by wzmocnić budżet? A jeśli nie, to czy wie, skąd wziąć 50 miliardów euro, które Unia obiecała Ukrainie? Rozmawiamy z Piotrem Burasem, dyrektorem Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych.

Jakub Majmurek: Tusk, jeszcze zanim został premierem, wyruszył w pierwszą zagraniczną podróż – do Brukseli – by zająć się kwestią KPO. Myśli pan, że sama zmiana władzy w Polsce odblokuje unijne fundusze?

Piotr Buras: Nie wiemy, co dokładnie Tusk usłyszał od Ursuli von der Leyen, ale nie sądzę, by to było takie proste. Choć Komisja Europejska wyraźnie chce wypłacić Polsce środki z KPO tak szybko, jak to możliwe, to polski rząd będzie musiał przedstawić przynajmniej plan tego, jak przywrócić praworządność i wypełnić inne kamienie milowe.

Potrzebna więc będzie ustawowa zmiana odwracająca sądowe reformy PiS?

Tak, spodziewam się, że nowy Sejm będzie musiał przedstawić ustawę wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom Komisji i pokazać, że przynajmniej próbuje porozumieć się z prezydentem w tej sprawie. Jeśli jednak prezydent ją zawetuje lub znów odeśle do Trybunału, gdzie utknie ona tak jak poprzednia, to Komisja może uznać, że rząd Tuska zrobił, co mógł, i zgodził się na renegocjacje kamieni milowych, by odblokować środki.

Więc nie wierzy pan, że środki z KPO wpłyną w tym roku?

Nie bardzo. Co może wpłynąć w tym roku, to 5 miliardów euro z funduszu Repower Europe. To jest nowy fundusz, który formalnie jest częścią KPO i nie wymaga spełnienia przez nas kryteriów legislacyjnych.

Komisja Europejska zaufa Tuskowi? Ruszył wyścig o środki z KPO

Ale i tu jest problem: Komisja Europejska musi podjąć decyzję w tej sprawie do 21 listopada. Rząd Morawieckiego przedstawił w sierpniu swoje propozycje wydania tych środków, ale Komisji się one nie spodobały. Więc nie wiadomo, czy obecny rząd złoży na czas nową wersję wniosku. Wątpię, bo pieniądze pewnie odebrałby już Tusk, PiS nie ma żadnego powodu, by robić nowemu premierowi taki prezent. Nowego rządu z kolei najpewniej do tego czasu nie będzie. Teoretycznie prezydent może już 13 listopada wskazać Donalda Tuska jako kandydata na premiera, Sejm zatwierdzić jego rząd w tym samym tygodniu, a Tusk przedstawić nowy plan do 21, ale to mało prawdopodobne.

W Brukseli i kluczowych europejskich stolicach rozległo się poczucie ulgi po wygranej nowej koalicji?

Europa obawiała się scenariusza, w którym PiS wygrywa po raz trzeci, niejako „nagrodzony” za swój konfrontacyjny kurs wobec Europy. To utwierdziłoby antyeuropejskie postawy PiS i jeszcze bardziej zaostrzyło jego politykę w trzeciej kadencji. Trzeci rząd PiS stworzyłby też najpewniej eurosceptyczną oś razem z Węgrami Orbána, być może jeszcze ze Słowacją Ficy i Włochami Meloni, co miałoby wpływ nie tylko na relacje z Komisją Europejską, ale także wewnątrz Rady Europejskiej – a więc zgromadzenia szefów rządów, które podejmuje kluczowe decyzje w Unii.

Tymczasem teraz w dużym europejskim kraju do władzy dochodzi rząd, który nawet jeśli nie zawsze będzie zgadzał się z Francją i z Niemcami, to będzie miał bardziej konstruktywne podejście i nie zechce wykorzystywać polityki europejskiej jako narzędzia budowania podziałów w polityce krajowej. To na pewno wywołuje westchnienie ulgi.

Polska zasiądzie więc znów przy stole dla dorosłych w Brukseli?

Nie lubię opisywania polityki przy pomocy takich metafor. Polityka międzynarodowa tak nie działa. Jeśli chcemy być traktowani jako partnerzy przez Brukselę albo Niemcy, to sami musimy zacząć ich traktować partnersko – od tego zależy, czy będziemy słuchani.

Natomiast faktem jest, że chyba żaden polski rząd nie miał na początku takiego kredytu zaufania w Brukseli, jaki będzie miał nowy rząd Tuska. Bo kontrast z poprzednim jest olbrzymi. Ale to, czy ostatecznie będzie słuchany, zależy od tego, co będzie miał do powiedzenia. Czy włączy się w konstruktywny dialog na temat przyszłości Unii, jej rozszerzenia, na temat problemu migracji. Co z kolei zależy od tego, jaką polityczną przestrzeń do takiej dyskusji Tusk będzie miał w kraju.

W czasie, gdy Tusk rozmawiał z von der Leyen, Komisja ds. Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego przegłosowała skierowanie do dalszych obrad projektu zmian traktatów UE. Tusk już powiedział, że jest wobec nich sceptyczny. Jak jego rząd powinien się odnieść do tej dyskusji?

Myślę, że na początku warto zaznaczyć, jak właściwie działa proces konstytucyjny w UE, bo w Polsce debata o zmianie traktatów wywołuje wielkie emocje, podgrzewane przez prawicę.

Po pierwsze, europarlament nie może przegłosować zmiany traktatów. Głosowanie w komisji konstytucyjnej uruchamia bardzo długi proces, którego efekt jest niepewny – bo na wszelkie zmiany traktatów ostatecznie muszą się zgodzić państwa członkowskie. Zablokować je mogą Polska, Węgry czy Słowacja.

Po drugie, te zmiany wcale nie są tak rewolucyjne, jak przedstawia to polska prawica.

Brak pieniędzy z KPO to ekonomiczna zdrada stanu. Policzyliśmy, ile Polska traci przez PiS

Zniesienie weta w głosowaniach w Radzie Europejskiej to nie rewolucja?

Nie tworzy to jeszcze europejskiego superpaństwa, jak straszy obecny rząd. Wiele tych zmian, które zaproponowano, ma sens – np. zniesienie prawa weta w przypadku otwierania kolejnych rozdziałów negocjacji akcesyjnych z krajami członkowskimi. W ten sposób jeden kraj, by ugrać coś dla siebie w Unii, nie będzie mógł blokować procesu akcesji państwa kandydującego, które samo wzorowo realizuje kolejne etapy akcesji. Zniesienie weta w sprawie polityki zagranicznej uniemożliwi też jednemu państwu blokowanie sankcji.

Wiele tych propozycji brzmi bardziej rewolucyjnie, niż jest faktycznie. Na przykład wspólna polityka obronna. To naprawdę nie jest tak, że Europa ma teraz wyjść z NATO i utworzyć europejską armię, która będzie głównym gwarantem bezpieczeństwa dla regionu. By Unia Europejska albo wybrane kraje członkowskie mogły zbudować potencjał zdolny zastąpić NATO, potrzebowałaby 12–20 lat inwestycji wojskowych.

Właśnie dlatego perspektywa wycofania Amerykanów z Europy czy choćby reorientacji amerykańskich zasobów w stronę Indo-Pacyfiku jest tak niepokojąca. A przy tym całkiem prawdopodobna, jeśli wygra republikanin – bo coraz więcej polityków tej partii uważa, że Europa powinna wziąć znacznie większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Dlatego ważne jest, by polska polityka bezpieczeństwa miała też swój europejski wymiar.

Na czym miałby on konkretnie polegać?

Kluczowe pytanie brzmi: na ile Polska powinna włączyć się we współpracę europejskiego przemysłu zbrojeniowego? Bo niezależnie od tego, ile będziemy mówili o wspólnych europejskich armiach, sztabach, manewrach, podstawowym problemem pozostaje dziś to, że Europa nie jest w stanie wyprodukować dostatecznie dużo broni i amunicji – co widać np. przy przekazywaniu broni Ukrainie. To jest obecnie podstawowe wyzwanie stojące przed Europą: zwiększenie możliwości naszego przemysłu obronnego.

Matyja: W kwestii normalizacji funkcjonowania państwa często „wystarczy nie kraść”

Jak to można zrobić?

Można np. powołać specjalny fundusz finansujący takie wydatki. Ale to wymaga większej koordynacji narodowych przemysłów obronnych. Pytanie, czy Polska będzie w stanie przystąpić do tego projektu, bo my już podjęliśmy bardzo poważne zobowiązania zakupu sprzętu w Stanach i Korei Południowej.

Nie przyłączyliśmy się też do niemieckiej inicjatywy European Sky Shield, bo rozwijamy podobny projekt z Amerykanami, a to się raczej wyklucza. Jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy wsparli europejskie wysiłki w tym zakresie. Zwiększenie potencjału obronnego Europy jest w naszym interesie, prędzej czy później Europa będzie musiała bardziej aktywnie brać odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo, a to nie będzie możliwe bez współpracy.

Wracając do propozycji zmian traktatów – skoro nie są tak rewolucyjne, to czemu Tusk pozostaje sceptyczny?

Sceptycznych jest wiele europejskich stolic. Myślę, że w swoich zastrzeżeniach co do zmiany traktatów Donald Tusk jak najbardziej pozostanie w głównym nurcie europejskiej polityki, razem z państwami skandynawskimi, bałtyckimi, Austrią. Dlatego ja jestem sceptyczny co do prawdopodobieństwa głębokiej zmiany traktatów.

Niemniej uważam, że polski rząd powinien zachować otwartość na konstruktywną dyskusję na temat przyszłości Europy. Bo zmian można dokonywać też w inny sposób niż przez rewizję traktatów. By liczyć się w tej dyskusji, polski rząd musi najpierw zabrać w niej głos, przedstawić jakieś swoje propozycje, a nie tylko oskarżać Niemcy i Francję – które wyszły ze swoją propozycją reform – o próbę zdominowania Unii.

Czy część zmian, jakie przyjęła komisja PE, nie byłaby korzystna dla Polski? Na przykład ustanowienie europejskiej unii energetycznej albo wzmocnienie przepisów uzależniających dostęp do europejskich środków od przestrzegania zasad państwa prawa – co byłoby dodatkową polisą zabezpieczającą polskich obywateli przed ekscesami prawicowego populizmu.

Unia energetyczna w dużej mierze zbiera polityki, które Europa prowadzi już od jakiegoś czasu. To też nie jest jakaś wielka rewolucja. Już mamy przecież mechanizmy pozwalające UE na wspólne zakupy gazu. Polska jeszcze przed Tuskiem była jednym z pomysłodawców tego rozwiązania, długo zajęło nam przekonanie do niego europejskich partnerów. Więc tak, to na pewno rozwiązanie służące Polsce.

W kwestii praworządności nowy rząd będzie miał wyraźny mandat, by mocno wypowiedzieć się za wzmocnieniem mechanizmów chroniących praworządność w Unii. Nie tylko jeśli chodzi o warunkowość dostępu do europejskich środków, ale także wyroków Trybunału Sprawiedliwości. Trzeba zagwarantować, że Komisja będzie działała zdecydowanie za każdym razem, gdy państwa członkowskie ignorują wyroki TSUE w kwestii rządów prawa. Bo ma odpowiednie narzędzia, np. wysokie kary finansowe, tylko nie zawsze z nich korzysta.

A nie można doprowadzić do powtórki takich sytuacji jak to, co działo się w Polsce, gdy rząd PiS rękami Trybunału Przyłębskiej „unieważnił” orzeczenia TSUE i faktycznie odrzucił fundamentalną zasadę nadrzędności prawa wspólnotowego nad krajowym. To jest droga do całkowitej anarchii, rozwalającej cały system prawny UE. Jeśli sobie z tym nie poradzimy, to do żadnego rozszerzenia Unii, w tym o Ukrainę, na czym powinno nam zależeć, nie dojdzie.

Czemu?

Bo jeśli nie wzmocnimy mechanizmów praworządności, to państwa Unii, zwłaszcza te od początku sceptyczne wobec jej rozszerzenia, będą miały argument, że jeśli nowe państwa odmówią stosowania się do zasad państwa prawa, to w zasadzie nic z tym nie będziemy mogli zrobić.

Jeśli Unia się nie zmieni, to nie grozi nam Europa wielu prędkości i zepchnięcie Polski na dalszy krąg integracji? A może to nie zagrożenie, tylko optymalne dla nas miejsce?

Rdzeniem integracji jest wspólny rynek, który obejmuje wszystkie państwa Unii. I ze względu na oparcie Unii na wspólnym rynku trudno jest, by jakieś kraje odsunęły się na dalszy plan integracji albo by jakieś mogły się zacząć w jego ramach głębiej integrować. Nie da się stworzyć wspólnego rynku dwóch prędkości.

Zieloni, ale w temacie: jaki pomysł na transformację energetyczną mają polskie partie?

Dam przykład: ze strony PiS padały głosy, że Polska powinna wypisać się z polityki klimatycznej Unii. Ale nie da się tego zrobić, pozostając na wspólnym rynku, bo gdyby polskie podmioty nie obowiązywały unijne reguły emisji dwutlenku węgla, to naruszałoby to reguły uczciwej i równej konkurencji. Z tych samych powodów wybrane państwa nie mogą pogłębić integracji swojej polityki energetycznej.

O wiele łatwiej o integrację w sferach niezwiązanych bezpośrednio ze wspólnym rynkiem: np. współpracy w polityce obronnej albo migracyjnej. Tu faktycznie kilka krajów może podjąć decyzję, że współpracuje ze sobą bliżej.

We wspólnym rynku jest jednak głębiej zintegrowany obszar: strefa euro.

To prawda, ale wchodzi w jej skład większość państw należących do wspólnego rynku – Polska jest jednym z wyjątków. Ale dopuszczam scenariusz, w którym strefa euro wzmacnia się kosztem innych członków.

Z tym że ten scenariusz byłby o wiele bardziej prawdopodobny, gdyby wciąż rządził PiS. Bo taki ruch miałby wtedy sens, odsuwałby od problemów strefy euro państwa, które są politycznie problematyczne, blokują działanie Unii. Teraz ten scenariusz pewnie zostanie położony na półkę, pojawi się za to nacisk na Polskę, by dołączyła do strefy euro. Uważam, że powinniśmy być zainteresowani tą perspektywą.

Jakie mogą być największe konflikty nowego rządu z głównymi europejskimi stolicami, Berlinem i Paryżem?

Problem z rządem Morawieckiego polegał na tym, że on pewnych problemów – jak np. migracji – po prostu nie chciał rozwiązać, bo one służyły mu jako paliwo do wewnętrznej polityki. To powinno i musi się zmienić. Nie zlikwiduje to tematów spornych, ale spowoduje, że będziemy szukać uzgodnień, a kompromisów nie będzie się utożsamiać z porażką. Różnic zdań i związane z nimi napięcia w polityce konkurencji (kwestia subsydiów, na które Niemcy mają dużo pieniędzy, a my i inne kraje dużo mniej), w kwestii budżetu UE czy polityce bezpieczeństwa pozostaną.

Blaski i cienie euro

Na pewno będzie spór związany z klasyfikacją energetyki jądrowej, czy ona powinna być wspierana jako energia odnawialna. Tu mamy inne poglądy niż Berlin, współpracowaliśmy raczej z Francją i nie sądzę, by to się zmieniło.

A co z polityką migracyjną nowego rządu?

Mam nadzieję, że nowy rząd przywróci rządy prawa na granicy, tak by wnioski o azyl składane przez migrantów zaczęły być rozpatrywane. To jednak oznacza, że staniemy przed podobnym problemem, przed jakim stają dziś Włosi, Grecy, Niemcy: na terenie kraju znajdzie się wiele osób, których wniosek o azyl zostanie rozpatrzony negatywnie i pojawi się pytanie o to, co z nimi robić, czy i jak odesłać ich do kraju pochodzenia. Nie da się jej rozwiązać bez współpracy z Unią i jej państwami. Bo Polska sama nie będzie w stanie wynegocjować umów o readmisji z krajami pochodzenia migrantów.

Mówił pan, że nowy rząd nie będzie wykorzystywał kwestii europejskiej do rozgrywania polityki krajowej. Nie można jednak chyba liczyć, że PiS nie będzie tego robił z ław opozycji?

Powiem więcej: zmienią się parametry polskiej debaty europejskiej, w zasadzie już się zmieniły. Będziemy mieli opozycję złożoną z dwóch, trzech, licząc Suwerenną Polskę, mniej lub bardziej eurosceptycznych partii.

PiS zradykalizował swoje pozycje wobec UE. Cała ta dyskusja o europejskim superpaństwie, przedstawianie przyszłego rządu Tuska jako zagrożenia dla polskiej niepodległości – jak wypowiedział się w wieczór wyborczy Jarosław Sellin – kampania prawicowych mediów przeciw zmianom traktatów europejskich: to wszystko jest moim zdaniem wstępem do bardzo spolaryzowanej debaty wokół Europy, jaka nas wkrótce czeka. Opozycyjne partie prawicowe będą rywalizować o coraz bardziej eurosceptyczny elektorat, co będzie nakręcać ich radykalizację.

Warufakis: Zaciskanie pasa zrujnowało Europę. A teraz powraca

Do tej pory PiS bronił się przed łatką „partii polexitu” czy nawet antyeuropejskiej, bo postawy społeczne pozostawały silnie proeuropejskie. To się może zmienić?

Tego się obawiam. Poparcie dla Unii jest w Polsce płytsze, niż wskazywałyby na to sondażowe odpowiedzi na pytanie: „czy popierasz obecność Polski w UE”. Z badań CBOS z zeszłego roku wynikało, że aż 33 proc. Polaków, a więc jeden na trzech, uznaje, że obecność w Unii zbyt ogranicza naszą suwerenność.

PiS może skutecznie zmobilizować podobne społeczne nastroje, zwłaszcza wokół reformy UE i ewentualnej akcesji Ukrainy. Bo w opozycji nie będzie miał hamulców, by jeszcze silniej sięgnąć po antyukraińską kartę. Podobnie antyeuropejskie nastroje może wyzwolić sytuacja, gdy staniemy się płatnikiem netto do budżetu Unii.

A unijna polityka klimatyczna nie?

Też. Widać to dobrze na przykładzie Niemiec. Społeczeństwo niemieckie jest ogólnie proeuropejskie, ale gdy skutki transformacji energetycznej zaczęły realnie dotykać zwykłych ludzi, to nastroje się zmieniły – co pokazują wyniki skrajnej prawicy z Alternatywy dla Niemiec. To jest ostrzeżenie przed skutkami zielonej transformacji robionej bez uwzględnienia kosztów społecznych.

Polski kontekst jest oczywiście inny niż niemiecki, ale połączenie kosztów zielonej transformacji, czarnej propagandy wymierzonej w reformy UE, dwustronnych sporów z Ukrainą – które jak widzieliśmy, w ostatnich miesiącach łatwo rozdmuchać – może okazać się wybuchowe. Przykład brytyjski pokazuje, jak szybko mogą zmienić się nastroje społeczne. Nie mówię, że polexit będzie realną perspektywą, ale nie zdziwi mnie, jeśli jakaś partia rzuci hasło wyjścia z Unii, bo ona za bardzo przesuwa się w „federalnym” kierunku. A gdy poważna partia podniesie oficjalnie takie hasło, to zmieni parametry całej dyskusji o Europie.

Pytanie: jak do tego odniesie się nowy rząd? Czy ulegnie dyskursowi suwerennościowemu? Czy wręcz przeciwnie, Tusk przełoży pytanie, jakie zadawał w kampanii „czy chcemy być w Unii, czy poza nią” na pytanie o reformy UE, aktywną politykę Polski w Unii, o euro.

Wiosną w wyborach europejskich nie czeka nas fala prawicowego populizmu?

Z pewnością widać wzrost poparcia dla radykalnej prawicy w wielu państwach Unii. Jednocześnie w tych wyborach one nie staną się jeszcze nowym europejskim mainstreamem, wzmocnią się, ale nie na tyle, by mieć realny wpływ na parlamentarną większość w PE. Ale nie wiemy, jak będzie jeszcze w następnych.

Nowy rząd nie zaklinczuje się w swojej polityce zagranicznej z prezydentem Dudą? Będą nas czekać nowe spory o krzesło na unijnych szczytach, jak w czasach, gdy Tusk był premierem, a prezydentem Lech Kaczyński?

Wszystko zależy od tego, jak Andrzej Duda widzi swoją polityczną przyszłość. Jeśli końcówka prezydentury będzie poświęcona budowie jego pozycji na polskiej prawicy, to współpraca z proeuropejskim rządem może okazać się trudna.

Na pewno problemów nastręcza przyjęta niedawno ustawa, określająca współpracę prezydenta z rządem w kwestiach polityki europejskiej, która może stanowić źródło napięć i sporów wokół tego, kto ma właściwie reprezentować Polskę w Europie. I to w okresie, gdy mamy sprawować prezydencję Unii.

Myślę, że włożenie kija w szprychy polityki zagranicznej nowego rządu mogło być wręcz głównym celem ustawy. Bo nie wyobrażam sobie, by Tusk zgodził się, by Polskę na unijnych szczytach reprezentował Duda.

Prezentujemy się światu jako państwo po prostu głupie

Kiedyś Tusk i prezydent Kaczyński pojechali skonfliktowani na jeden ze szczytów, rząd nie chciał udostępnić prezydentowi samolotu, ale kancelaria załatwiła czarter z LOT-em.

Tak, to było groteskowe. Podobne sytuacje, jeśli się powtórzą, z pewnością nie będą służyły polskim interesom.

Jak będą wyglądały relacje nowego rządu z Kijowem? Tusk tam powinien pojechać jako do jednej pierwszych stolic? Konflikt o zboże nie zniknie w wyniku zmiany władzy, tu są realne różnice interesów.

Myślę, że Tusk powinien pojechać do Kijowa jako premier zaraz po wizycie w Brukseli. Oczywiście, problemy z ukraińskim zbożem nie znikną, zwłaszcza w kontekście akcesji Ukrainy do Unii. Ale w ostatnich miesiącach problemem bardziej niż obiektywny konflikt interesów był sposób jego przedstawiania w polityce krajowej.

PiS najpierw miesiącami ignorował problem ukraińskiego zboża zalewającego rynek, nie próbował szukać rozwiązania poprzez negocjacje z Komisją Europejską i stroną ukraińską. Z kolei latem tego roku rozwiązanie tego problemu po prostu przestało rządzących interesować – bo rozgrywanie tego tematu uznano za opłacalne w kampanii wyborczej. Nowy rząd będzie więc musiał na spokojnie usiąść z Ukraińcami, przedstawicielami Komisji, innych zainteresowanych krajów i poszukać rozwiązania w tym trójkącie.

Boże, chroń polskiego rolnika (albo jak wyjść z Unii, żeby nie było na nas)

W ogóle na temat ukraińskiego zboża na polskim rynku mamy wiele sprzecznych ze sobą danych. Komisja Europejska twierdzi na przykład, że nie doszło do poważnych zakłóceń rynku, które uzasadniałyby zamknięcie go dla ukraińskiego zboża. Rząd Morawieckiego twierdzi inaczej. Analitycy rynkowi wskazywali z kolei, że największym problemem dla polskich rolników tego lata były niskie ceny, ale tych nie spowodował import zboża do Polski, tylko sytuacja na rynkach światowych – bo to one kształtują cenę zboża także w Polsce.

Zanim PiS skłócił się z Ukrainą, pojawiały się wręcz fantazje o polsko-ukraińskim Międzymorzu, stanowiącym nowy biegun w Europie, równoważący wpływy Niemiec.

To są fantazje, którymi Ukraińcy nie są zainteresowani. Kijów nie chce, by Polska odgrywała rolę jego „adwokata” na świecie, jak pokazał, sam potrafi prowadzić bardzo asertywną politykę globalną. Jeśli gdzieś jesteśmy dla Ukrainy atrakcyjnym partnerem, to w wymiarze akcesji do UE.

W sprawie Ukrainy PiS puszy się i miota

W polskiej debacie publicznej wszyscy deklarują dla niej poparcie, ale w tych deklaracjach sporo jest hipokryzji, a mało konceptualnej siły. Bo akcesja oznacza konieczność rozwiązania iluś problemów. Choćby unijnego budżetu. Nie jest może tak, że w związku z akcesją Ukrainy nie będzie pieniędzy dla państw takich jak Polska, ale unijny budżet na pewno będzie kosztował więcej. Nie tylko z powodu Ukrainy, ale także nowych priorytetów Unii. Choćby kosztów obsługi zadłużenia zaciągniętego w ramach funduszu do walki ze skutkami pandemii. Tu pojawia się pytanie, czy Polska jest gotowa na unijne podatki, by wzmocnić budżet? A jeśli nie, to czy wie, skąd wziąć 50 miliardów euro, jakie Unia obiecała Ukrainie?

Zamiast fantazji o Międzymorzu powinniśmy być aktywnym uczestnikiem debaty na ten temat. Albo na temat tego, jak Europa może realnie wspomóc dalej Ukrainę pod względem bezpieczeństwa – bo tu też Amerykanie będą oczekiwali, że Europa przejmie od nich znaczną część tego wysiłku.

Polityka ukraińska spolaryzuje się podobnie jak europejska?

Istnieje takie zagrożenie, że wrócą np. kwestie historyczne. PiS w lutym 2022 roku uznał, że niezależnie od wszystkiego trzeba wspomóc walczącą o przeżycie jako niepodległe państwo Ukrainę. Ja wierzę w szczerość tej decyzji, ale ona miała też wiele korzystnych dla rządów Zjednoczonej Prawicy skutków: pozwoliła Polsce wyjść z międzynarodowej marginalizacji i stać się poważnym graczem, przynajmniej w pierwszych miesiącach wojny. Umożliwiła też zbliżenie z administracją Bidena.

Jak ona zareaguje na zmianę władzy w Polsce?

Amerykanom, choćby ze względu na rolę Polski jako „centrum logistycznego” przekazywania pomocy wojskowej Ukrainie, zależy głównie na przewidywalności rządów w Polsce. Zmiana władzy jej nie narusza, strategiczne więzy zostają. Dochodzi jednak nowy czynnik: rządowi Tuska politycznie i ideologicznie znacznie bliżej będzie do administracji Bidena niż gabinetowi Morawieckiego. Z tym że administracja Bidena wchodzi właśnie w swój ostatni rok, w listopadzie 2024 roku zobaczymy, czy wyborcy przedłużą jej mandat.

Biden i jego administracja podkreślają, jakim zagrożeniem dla państw demokratycznych i porządku międzynarodowego opartego na regułach są rewizjonistyczne mocarstwa takie jak Chiny i Rosja. Gdzie w tym globalnym procesie sytuuje się Polska?

Myślę, że warto sobie powiedzieć, że nie wkraczamy w rzeczywistość, gdzie świat podzieli się na blok amerykański i chiński. Pomiędzy nimi jest wiele średnich mocarstw, takich jak Arabia Saudyjska, Brazylia, Iran, Turcja, RPA, które mają wpływ na globalne rynki energii, żywności, które mają istotne przynajmniej lokalnie znaczenie militarne. I one w tej sytuacji będą balansować, starać się prowadzić grę z oboma kształtującymi się biegunami.

Polska nie jest krajem z takim potencjałem. Na to, dokąd to wszystko będzie zmierzać, możemy wywierać wpływ, tylko współkształtując politykę UE i jej miejsce w nowej rzeczywistości. Głos Unii Europejskiej powinien być mocno słyszalny w zmieniającym się świecie. Tak się jednak nie zawsze dzieje, co widać, teraz gdy w nowej odsłonie konfliktu na Bliskim Wschodzie głos Europy jest bardzo słabo słyszalny.

**

Piotr Buras jest dyrektorem Warszawskiego Biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR).

**

Finansowane przez Unię Europejską. Poglądy i opinie wyrażone są poglądami autorów i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej lub Dyrekcji Generalnej ds. Sieci Komunikacyjnych, Treści i Technologii. Ani Unia Europejska, ani organ przyznający finansowanie nie ponoszą za nie odpowiedzialności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij