Premier Wielkiej Brytanii chce testować 10 milionów osób dziennie. To operacja na miarę lotu na Księżyc, ale nie na miarę możliwości sektora prywatnego. Już teraz outsourcing testów na COVID-19 stwarza więcej problemów, niż ich rozwiązuje.
Stare buddyjskie powiedzenie ostrzega: „Palec wskazujący księżyc nie jest księżycem”. Zbytnie skupienie na środkach może przysłonić cel. Tak się stało w przypadku wartej 100 miliardów funtów ambitnej operacji „Moonshot”, czyli „lot na Księżyc”, zainicjowanej przez brytyjskiego premiera Borisa Johnsona. Do wiosny 2021 roku akcja ma zwiększyć liczbę wykonywanych w Wielkiej Brytanii testów na COVID-19: z 350 tysięcy do 10 milionów dziennie. Jednak przez nieudolne planowanie cała operacja w najlepszym razie odwróci uwagę od tego, że rządowi Johnsona wciąż nie udało się uruchomić skutecznego systemu śledzenia zakażeń koronawirusem. Natomiast w najgorszym wypadku mamy do czynienia ze świadomą próbą dalszego osłabienia sektora publicznego.
Trzeba przyznać, że na ambitne, szeroko zakrojone rozwiązanie – taki współczesny lot na Księżyc – czekamy już długo. To absolutnie konieczne, żeby rządy zaczęły postrzegać swoje zadania w kategoriach misji, jeśli chcą stawić czoło wielkim zbiorowym wyzwaniom takim jak zmiana klimatu czy pandemia COVID-19. Dobrze opracowany plan powszechnego testowania uzupełniony o prężnie działający system śledzenia kontaktów to klucz do bezpiecznego otwarcia gospodarki. Tak samo istotna dla ożywienia gospodarczego będzie ogólna mobilizacja produkcji przemysłowej.
czytaj także
Jednak plan rządu Johnsona budzi obawy. Po pierwsze, tak bardzo skupia się na samej liczbie testów, że lekceważy najważniejsze cele testowania: diagnozowanie jednostek, rekonstrukcja siatki ich kontaktów i określanie wskaźnika zachorowań w populacji. Do skutecznego oceniania, jak wirus rozprzestrzenia się na danym obszarze, dostęp do obiektywnej, odpowiednio dużej próby jest ważniejszy niż bezwzględna liczba przebadanych osób.
Ponadto powszechne testowanie grozi zalewem fałszywych wyników pozytywnych. Jak przypomniał sam doradca rządu do spraw statystyki David Spiegelhalter, test, który jest skuteczny w 99 proc., przy liczbie 10 milionów badanych osób codziennie da 100 tysięcy fałszywych plusów, powodując chaos i potencjalnie niewłaściwe wykorzystanie zasobów krajowej medycyny. Lecący na Księżyc planiści rządu przedłożyli ilość nad jakość, bo najwyraźniej nie skonsultowali się z UK National Screening Committee (Narodowym Komitetem do spraw Badań Przesiewowych – przyp. tłum.).
Drugi problem dotyczy tego, czy to założenie jest w ogóle osiągalne. Według obowiązującego planu, jeśli rząd ma osiągnąć zakładaną liczbę testów, musi wciąż polegać na współpracy jednostek prywatnych. Ale dlaczego mamy oczekiwać od firm, które nie potrafią uporać się z przejściem od 700 do 7 tysięcy testów dziennie, że poradzą sobie z 10 milionami?
Jak niedawno zauważył jeden z ministrów stanu przy Kancelarii Premiera i Skarbie Państwa Theodore Agnew, taki outsourcing już przyczynił się do „infantylizacji” rządu, dając przy tym rezultaty o niskiej jakości. Rzeczywiście, outsourcing testów na COVID-19 stworzył więcej problemów, niż ich rozwiązał. Mowa o nieskutecznej kontroli jakości, niesprawnej komunikacji z lekarzami pierwszego kontaktu i barierach w dostępie dla pacjentów, z których wielu musi dojeżdżać na badanie wiele kilometrów.
Ze względu na te oczywiste wady plan Johnsona sprawia wrażenie kolejnej niewykorzystanej szansy. Znacznie lepiej byłoby podpisywać umowy na testowanie z samorządami lokalnymi i lekarzami pierwszego kontaktu, którzy mają niezbędną wiedzę i cieszą się zaufaniem swoich społeczności. Każdy lekarz rodzinny ma możliwość wykonania wymazu z nosogardła i powinien zostać wyposażony w sprzęt, dzięki któremu mógłby świadczyć pacjentom taką usługę w promieniu 2–3 kilometrów od ich miejsca zamieszkania. Pielęgniarki i inny personel medyczny mogliby również pobierać próbki od lokalnej populacji i zwykłą firmą kurierską wysyłać testy do laboratoriów National Health Service, które – w przeciwieństwie do prywatnych laboratoriów prowadzonych przez korporacje zajmujące się na co dzień doradztwem podatkowym – przestrzegają oficjalnych procedur.
Koszmarny scenariusz Borisa Johnsona: przykryć pandemię twardym brexitem
czytaj także
Zamiast rozpatrzyć tego typu możliwości, rząd ucieka się jednak do obwiniania innych, gdy coś idzie nie po jego myśli (ostatnio są to „młodzi”) – chociaż społeczeństwo po prostu przestrzega oficjalnych zaleceń. Gdyby lokalnym społecznościom regularnie podawano najświeższe wiadomości o sytuacji epidemicznej w ich regionie, tak jak dzieje się to w Korei Południowej czy Norwegii, ludzie znacznie chętniej poddawaliby się obostrzeniom i ufali władzom. Zjednoczonemu Królestwu niczego takiego nie udało się wprowadzić. Nie potrafiło też dobrze wykorzystać pomocy 750 tysięcy wolontariuszy, którzy zgłosili się do akcji śledzenia zakażeń.
O ile więc rząd wykazuje się niezbędną ambicją, jego realne działania pozostawiają wiele do życzenia. Wykorzystując retorykę „lotu na Księżyc”, Johnson wyświadczył niedźwiedzią przysługę tym, którzy ciężko pracują nad wiarygodnymi planami mającymi załagodzić najgorsze skutki pandemii.
czytaj także
Co gorsza, lekceważąc filozofię rozpatrywania wyzwań w kategoriach misji – która ma dać sektorowi publicznemu dynamiczne możliwości realizowania wspólnych celów – rząd Wielkiej Brytanii może ostatecznie zaszkodzić zdrowiu publicznemu. Stumiliardowy koszt planu Johnsona stanowi 87,7 proc. całkowitego budżetu systemu ochrony zdrowia w Anglii, wynoszącego 114 miliardów funtów. Zamiast zostać wydane na wsparcie działalności lokalnej, dostępność testów, pomoc finansową dla osób przebywających na kwarantannie oraz na integrację systemów krajowych i regionalnych, pieniądze te trafią najprawdopodobniej do równoległego systemu prowadzonego przez firmy consultingowe, które nie mają pojęcia, jak się do tego zadania zabrać.
Właśnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebujemy stabilnego zarządzania brytyjskim systemem ochrony zdrowia, zachwiała nim w posadach likwidacja Public Health England i powołanie National Institute for Health Protection (łączącego Public Health England, NHS Test and Trace oraz Joint Biosecurity Centre). Obowiązki szefa nowej organizacji tymczasowo pełni baronessa Dido Harding, polityczka niewykształcona w dziedzinie zdrowia publicznego.
Sutowski: Zapomniana rola państwa [o książce Mariany Mazzucato]
czytaj także
Z chronicznego niedoinwestowania wyniknął kryzys zdrowia publicznego, który nie musiał być aż tak poważny. Wielka Brytania potrzebuje zwiększenia możliwości sektora publicznego, a nie outsourcingu jego zadań. A kiedy Johnson przygląda się swojemu palcowi, cała wyprawa zmierza na ciemną stronę Księżyca. Społeczeństwo brytyjskie potrzebuje silniejszego systemu ochrony zdrowia – i na taki Księżyc warto lecieć. Ale bezpieczne lądowanie będzie wymagać połączenia oddolnej, międzysektorowej innowacji oraz skutecznej, scentralizowanej koordynacji.
**
Mariana Mazzucato – wykładowczyni na Wydziale Ekonomii Innowacji i Wartości Publicznej w University College w Londynie, dyrektorka UCL Institute for Innovation and Public Purpose. Autorka książek Przedsiębiorcze państwo. Obalić mit o relacji sektora publicznego i prywatnego (wyd. Heterodox) oraz The Value of Everything: Making and Taking in the Global Economy, której polski przekład ukaże się wkrótce nakładem tegoż wydawnictwa.
Anthony Costello – profesor globalnego zdrowia i zrównoważonego rozwoju na University College w Londynie. Były dyrektor wydziału zdrowia matek i dzieci w Światowej Organizacji Zdrowia.
Copyright: Project Syndicate, 2020. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.