Świat

Opodatkować bogatych, żeby piszczało

Są dwa powody, żeby solidnie opodatkować najbogatszych. Po pierwsze, by zasilić skarb państwa: to oczywiste. Po drugie i ważniejsze, by przerwać spiralę bogacenia się bez końca, bo im więcej miliardów bogaci gromadzą na kontach, tym większy jest ich wpływ polityczny.

Nigdy nie należy pozwalać oponentom, by dyktowali zasady, na jakich toczy się dyskusja. Partia Pracy zbyt często przyzwalała, by konserwatyści i należące do miliarderów media demonizowały politykę redystrybucji, nazywając ją pogardliwie polityką tax and spend („podatków i wydatków”). Przed wyborami laburzyści nie szczędzili wysiłków, by przekonać elektorat, że nic podobnego nie planują. A teraz mówią wprost, jasno i wyraźnie: nasze potrzeby zaspokoi „trzy razy wzrost”. Jednak to właśnie „podatki i wydatki” stanowią podstawę cywilizowanego społeczeństwa.

Niewiele z koniecznych w Wielkiej Brytanii zmian uda się osiągnąć stosując narzucone sobie przez nowy rząd zasady „rygorystycznej dyscypliny budżetowej”. Pilnie potrzebujemy ogromnych inwestycji publicznych w ochronę zdrowia, opiekę społeczną, szkoły, ochronę środowiska, mieszkalnictwo komunalne, samorządy, wodę, koleje, wymiar sprawiedliwości i w zasadzie we wszystkie aspekty administracji państwowej. Konieczna jest realna poprawa poziomu życia, we wszystkich regionach kraju i klasach społecznych. Program oszczędnościowy narzucony przez konserwatystów był niepotrzebny i na nic się nie zdał. Partia Pracy nie ma najmniejszych powodów, by się go trzymać.

Skansen Anglia

Nowy rząd twierdzi, że położy kres zaciskaniu pasa. To nieprawda. Institute for Fiscal Studies (IFS) zwrócił w czerwcu uwagę, że zgodnie z planami laburzystów usługi publiczne najprawdopodobniej czekają „poważne ograniczenia i realne cięcia”. Również Resolution Foundation ostrzegła, że przy aktualnie prognozowanych wydatkach rząd będzie zmuszony do rocznych cięć na poziomie 19 mld funtów do przełomu lat 2028–29. Jak by nie patrzeć, jest to program oszczędnościowy.

Wciąż słyszymy, że nie ma pieniędzy. One są. Jest ich dużo. Tyle, że nie w państwowej kasie. Bogactwo miliarderów w Wielkiej Brytanii od 1990 roku wzrosło o tysiąc procent. Jeden procent najbogatszych ma w swoich rękach więcej niż posiada 70 proc. najuboższych. Dlaczego są aż tak bogaci? Bo państwo jest aż tak biedne. Bo nie zostali odpowiednio opodatkowani.

Domyślny stan polityki to nie socjaldemokracja, ale oligarchia

Istnieją dwa powody, dla których należy najbogatszych opodatkować, i to solidnie. Po pierwsze, by zasilić skarb państwa: to coś, co każdemu przychodzi od razu do głowy. Po drugie, zresztą wydaje się to nawet ważniejsze: by przerwać spiralę patrymonialnego gromadzenia bogactwa. Dopóki nie powstrzyma się bogatych przed jeszcze większym bogaceniem się, będą rośli w siłę nie tylko pod względem ekonomicznym, ale również politycznym. Demokracja ustępuje oligarchii, a oligarchia jest wrogo nastawiona wobec wszystkiego, co chce osiągnąć rząd laburzystów, włącznie ze wzmocnieniem usług publicznych i stworzeniem solidnej ekonomicznej siatki bezpieczeństwa. Tam, gdzie dominują oligarchowie, można pożegnać się z koncepcją dobra wspólnego.

W zeszłym roku podjąłem próbę oszacowania, ile kosztowałoby przywrócenie sprawnie funkcjonującej, bezpiecznej i inkluzywnej sfery publicznej po 14 latach wandalizmu torysów. Z bardzo szacunkowych obliczeń uzyskałem wynik 65–100 mld funtów dodatkowych wydatków budżetowych rocznie: siedem do dziesięciu razy więcej niż wszystko, czym dysponują laburzyści. To dużo, choć wciąż niewiele w porównaniu z kwotami, które poprzedni rząd wydał na pandemię, szacowanymi na sumę 310–410 mld funtów w ciągu dwóch lat.

Są to co prawda ambitne kwoty, które wymagałyby dodatkowego zadłużenia się (co Partia Pracy nieroztropnie wykluczyła) i opodatkowania, istnieje jednak mnóstwo okazji do podnoszenia podatków najbogatszym. Rząd mógłby na przykład zastąpić podatek od spadku podatkiem od darowizn za życia. Taki podatek obejmowałby darowizny o wartości od 150 tys. funtów w górę, zatem dotyczyłby wyłącznie osób zamożnych. Z jednej strony zasiliłoby to skarb państwa, z drugiej – ukróciło częsty proceder uchylania się od podatków.

Rząd powinien także zwiększyć podatki od zysków kapitałowych: to zaiste kuriozalne, że od dochodów z kapitału płaci się niższy podatek niż od dochodów z pracy. Pozwoliłoby to zlikwidować lukę w przepisach wykorzystywaną przez posiadaczy udziałów w zyskach z funduszy, dzięki której bossowie z sektora funduszy kapitałowych płacą niższe podatki niż osoba, która sprząta ich biura. Wydaje się jednak, że rząd zaczyna już teraz wycofywać się z tej obietnicy.

Rząd mógłby również nałożyć podatek od bogactwa, na towary luksusowe, na drugi dom, na domy letniskowe. Mógłby utrzymać podatek od nadzwyczajnych zysków w sektorze paliw kopalnych. Mógłby zastąpić podatek od przedsiębiorstw podatkiem od wartości gruntu, a podatek komunalny progresywnym podatkiem od nieruchomości uzależnionym od ich aktualnej wartości: w obu przypadkach byłyby to rozwiązania bardziej sprawiedliwe i przynoszące więcej pieniędzy do budżetu państwa. Jednak jedyne proponowane przez rząd nowe podatki mają, jak zaznacza IFS, charakter „trywialny”.

Czas zacisnąć pasa. Najzamożniejszym

Próbując zasilić skarb państwa przez wzrost gospodarczy, a nie przez redystrybucję, laburzyści unikają koniecznej konfrontacji z władzą ekonomiczną. To nie tylko strategia, która nie gwarantuje sukcesu (rozwój gospodarczy uzależniony jest tu od sił natury globalnej). Bo pamiętajmy, że wzrost oznacza jeszcze większe obciążenie dla naszej planety.

Co więcej, jest to podejście, które nie pozwoli wyrwać się z uścisku miliarderów. A czyż nie po to właśnie doszło do zmiany rządów po 14 latach konserwatywnej polityki ustępstw? Dopóki nie zostanie podjęta próba zmiany struktur władzy i redystrybucji bogactwa, bogacze wciąż będą zagarniać lwią część wzrostu, wykorzystując część swoich środków na opłacanie takich rozwiązań politycznych, które będą poszerzać i wzmacniać ich władzę.

Politykę fiskalną laburzystów ilustruje ich polityka mieszkalna. Zamiast zajmować się poważnymi problemami w tym dysfunkcyjnym sektorze, będą pogłębiać ową dysfunkcję, deregulując system planowania. Jak pokazała analiza przygotowana przez poprzednią władzę, nawet jeśli rocznie powstawałoby zaplanowanych 300 tys. mieszkań, po 20 latach (kiedy byłoby 6 milionów domów więcej) ceny spadłyby zaledwie o 6 proc. Innymi słowy, porządne mieszkania nadal byłyby cenowo nieosiągalne dla większości ludzi.

Aby mieszkania stały się bardziej dostępne, trzeba zmienić strukturę i bodźce rynkowe. W naszym raporcie przygotowanym dla Partii Pracy w 2019 roku, Land for the Many próbowaliśmy pokazać, co i jak należy zrobić. Co prawda nowe mieszkania budować trzeba, jednak można zapewnić dach nad głową każdemu również bez tak szeroko zakrojonego programu budowlanego. Dlatego rząd powinien m.in. wykorzystać narzędzia fiskalne i system planowania do tego, by zniechęcać pojedyncze osoby do zajmowania zbyt dużych mieszkań, a także stworzyć publiczne firmy deweloperskie, które będą skupywać grunty i czerpać korzyści ze wzrostu ich wartości po wydaniu decyzji o warunkach zabudowy.

Jednak wymaga to stawienia czoła interesom możnych tego świata. Torysi (solidnie wspierani finansowo przez deweloperów) i partia Reform (której do ubiegłego tygodnia przewodził deweloper) odkryli, że łatwiej jest odciągnąć uwagę od ogromnych porażek branży nieruchomości, obwiniając o całą sytuację imigrantów. Jeżeli nowy rząd nie rozprawi się z tym drapieżnym sektorem, furtka dla skrajnej prawicy będzie stała otworem.

Laburzyści w czułych objęciach lobbystów [śledztwo magazynu openDemocracy]

Wydaje się, że podejście rządu do zwiększania wpływów budżetowych, budownictwa mieszkaniowego i infrastruktury z zachowaniem niesprawiedliwych struktur na drodze do zmian jest działaniem na skróty. Jednak wzmacnia to pozycję oponentów Partii Pracy.

Jedne z najskuteczniejszych w historii ruchów – kampanie na rzecz praw wyborczych mężczyzn i kobiet, na rzecz praw pracowniczych, człowieka, osób LGBT+, podkopywały retoryczną siłę przeciwników, przyjmując narzucane im łatki za własne. Nowy brytyjski rząd powinien dumnie nosić na sztandarach hasło: „podatki i wydatki”. Przecież na pewno zdaje sobie sprawę, podobnie jak my, że to jedyny sposób, by wydostać się z tej kabały.

**
George Monbiot – dziennikarz i działacz ekologiczny. Publikuje w „Guardianie”. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka Regenesis. Jak wyżywić świat, nie pożerając planety.

Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij