Świat

Leszczyński: Dlaczego tak wielu ludzi wierzy w koronabzdury?

Dwadzieścia lat temu Afrykanie umierali na AIDS, a Europejczycy stukali się w czoło, słysząc o afrykańskich teoriach spiskowych na temat epidemii. Dziś Europejczycy tłumnie wierzą w najgłupsze fantazje na temat koronawirusa. Negacjonizm bierze się nie z biedy czy braku wykształcenia, ale z bezradności i braku poczucia kontroli.

Siedzę w domu z potwierdzonym zakażeniem (czuję się znośnie, dziękuję) i przeglądam teksty covidowych negacjonistów. W mediach społecznościowych jest ich pełno. Okazuje się, że mamy w Polsce wielu ludzi, którzy nie wierzą w istnienie wirusa; nie wierzą, że maseczki chronią przed zakażeniem; inni uważają, że epidemię zaprojektowano w laboratoriach po to, aby doprowadzić do „depopulacji” Europy i wymordować osoby starsze. Są też tacy, co sądzą, że noszenie maseczek odbiera im męskość i narusza ich prawa obywatelskie. Inni twierdzą z kolei, że prawo nie nakazuje im noszenia maseczek. Ci mogą mieć nawet rację, bowiem nasz parlament, mimo że miał na to parę miesięcy, nie uchwalił stosownej ustawy.

Pierwszy wniosek — że nasza ojczyzna ma liczną populację egoistycznych idiotów i idiotek — jest banalny. Odnotujmy ten fakt i nie wracajmy do tej sprawy. Ciekawsze jest co innego: dlaczego tak wielu ludzi — ponieważ ewidentnie jest ich wielu — wierzy w takie bzdury?

Skąd się biorą teorie spiskowe o związku sieci 5G z koronawirusem?

czytaj także

W 2002 roku wspólnie z fotografem Krzysztofem Miękusem pojechałem na kilka miesięcy do Afryki zbierać materiały do reporterskiej książki o epidemii HIV/AIDS (ukazała się rok później pod tytułem Naznaczeni. Afryka i AIDS). Interesowała nas przede wszystkim społeczna strona tej katastrofy. To, jak prowadzą życie ludzie w społecznościach, w których 30—40 proc. osób w wieku reprodukcyjnym to nosiciele wirusa. Jak zawierają małżeństwa, randkują, jak znoszą chorobę w jej ostrej fazie? Co o niej myślą? Wówczas skutecznych leków na HIV/AIDS jeszcze w Afryce nie było, a eksperci z rozmaitych organizacji międzynarodowych przewidywali, że kontynent dotknie demograficzny i gospodarczy kataklizm.

Na miejscu odkryliśmy z pewnym zaskoczeniem, że równocześnie z epidemią szerzył się negacjonizm. Spotkaliśmy wielu wykształconych ludzi, którzy wierzyli, że HIV został wyprodukowany przez Zachód po to, aby zniszczyć Afrykę i ukraść jej bogactwa naturalne. Inni nie wierzyli, że choroba w ogóle istnieje. Najsławniejszym ze „sceptyków” (trzeba wziąć to słowo w cudzysłów) był ówczesny prezydent RPA, Thabo Mbeki, który powołał nawet panel doradczy złożony z rozmaitych szarlatanów i fantastów, niekiedy ze stopniami naukowymi, którzy go przekonywali, że wirus albo nie istnieje, albo jest nieszkodliwy, a zdrowi ludzie umierają w 35. roku życia, dlatego że źle się odżywiają. Ministrą zdrowia (!) w RPA była wówczas pani o skomplikowanym nazwisku — Mantombazana „Manto” Tshabalala-Msimang. Ponieważ uparcie odmawiała wprowadzenia do obiegu leków powstrzymujących HIV i zamiast nich zalecała dietę z czosnku i oliwy, Manto zyskała sobie przydomek „Dr. No.”. (Zmarła w 2009 roku z powodu komplikacji po przeszczepie wątroby, którą zniszczyła, pijąc za dużo wysokoprocentowych trunków).

W HIV nie wierzyły nie tylko elity, ale także zwykli ludzie. W Ugandzie program wspierania zakażonych drobnymi kwotami pieniędzy spowodował, że ludzie zakażali się celowo, aby się do niego zakwalifikować (dziś w USA studenci uniwersytetów podobno zakażają się celowo koronawirusem, aby zarabiać na sprzedaży osocza). Jedni wierzyli, że seks z dziewicą leczy z HIV — co prowadziło do wzrostu liczby gwałtów na dzieciach. Inni z kolei nie wierzyli w istnienie wirusa i nie chcieli używać prezerwatyw. Fantazjowali, że prezerwatywy nie chronią przed zakażeniem — wbrew jednoznacznemu stanowisku nauki — albo że odbierają im męskość. Jeszcze inni nie chcieli się testować, a uzyskawszy pozytywny wynik, pędzili do szamanów i biskupów (w Afryce jest wiele kościołów i wielu biskupów). To ostatnie akurat nie było głupie — nic lepszego nie było wówczas dostępne dla przytłaczającej większości chorych.

Teorie spiskowe dają nam poczucie wiedzy, władzy i sprawstwa, dlatego są tak atrakcyjne

Opisaliśmy też z Krzysztofem długą listę rozmaitych szarlatanów, którzy robili pieniądze na ludzkim strachu. Spotkaliśmy więc takich, którzy rozmawiali z przodkami przez telefon i leczyli chorych ziołami; chińskich doktorów, którzy sprzedawali w kolorowych kapsułkach preparaty rzekomo leczące chorobę; wreszcie biskupów, którzy codziennie rozmawiali z Jezusem i mogli go poprosić o wyleczenie wskazanej osoby. Jeden z biskupów, szef małego afrochrześcijańskiego Kościoła, miał ciekawą teorię na ten temat. Twierdził, że każdy z nas ma w niebie komplet „części zamiennych” — sprawnych organów, które Jezus na jego prośbę może nam zainstalować na miejsce niedomagających. „Z HIV jednak jest problem” — wyznał nam zafrasowany. „Nie wiadomo, co wymienić”.

Kiedy opowiadałem o tych wszystkich postawach wobec HIV po powrocie do Polski, spotykało mnie niedowierzanie. Jak ludzie w Afryce mogą być tak nieracjonalni? Jak mogą tak bardzo nie ufać nauce? U nas w Europie, na Zachodzie — słyszałem wtedy — to zupełnie co innego! My byśmy się nigdy tak nie zachowywali. Oczywiście była to reakcja często podszyta niewypowiedzianym rasizmem, w tym subtelnym i ukrytym rasizmem osób wykształconych oraz uważających siebie za otwartych, liberalnych i tolerancyjnych. Nawet oni uważali często Afrykanów za bardziej rozwiązłych (gdyż zakażali się przez seks, a więc musieli mieć więcej niż jednego partnera czy partnerkę, zupełnie inaczej niż my w pobożnej Polsce!) oraz mniej racjonalnych od wykształconych i rzekomo ufających naukowej wiedzy Europejczyków.

No i proszę: minęło parę lat i wystarczył koronawirus — który nawet w części nie jest tak śmiercionośny jak HIV, ponieważ HIV przed wprowadzeniem skutecznych terapii zabijał zawsze i niechybnie — żeby wszystkie złudzenia dotyczące zachodniej „racjonalności” oraz przywiązania do nauki wyrzucić na śmietnik. W Polsce i tak nie jest pod tym względem tak źle jak w USA, gdzie „koronasceptykiem” był sam prezydent — miesiącami z namaszczeniem i powagą szerzący fake newsy na jego temat, podczas gdy w kraju umierały dziesiątki tysięcy ludzi (wirus zabił już ponad 200 tys. Amerykanów). Żadne wykształcenie — Donald Trump, przypomnijmy, skończył studia na Uniwersytecie Pensylwanii, bardzo dobrej uczelni — nie chroni przed negacjonizmem. Zachód wcale nie jest na to impregnowany.

Trump zaraził się „ściemą”, jak sam określał koronawirusa. Cóż za ironia…

Negacjonizm ewidentnie ma znacznie głębsze korzenie. Podejrzewam, że w istocie stanowi reakcję na poczucie bezradności. Nagle pojawia się niewidzialny wirus, który wywraca dotychczasowe życie do góry nogami. Nie ma wojny, nie ma najazdu Obcych, domy i fabryki stoją, jak stały, ale miliony ludzi tracą pracę, a życie wielu innych zmienia się nie do poznania. W obliczu tego kataklizmu człowiek może czuć się bezradny. Negacjonizm jest więc próbą odzyskania poczucia kontroli w świecie, który się jej nie poddaje. Jakoś to nawet rozumiem: nie każdy łatwo znosi bezradność.

PS. Co oczywiście nie zmienia faktu, że należy zwracać uwagę ludziom chodzącym po ulicy bez maseczek — mają prawo do życia w świecie fantazji, ale nie do narażania innych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Leszczyński
Adam Leszczyński
Dziennikarz, historyk, reporter
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Autor dwóch książek reporterskich, „Naznaczeni. Afryka i AIDS" (2003) oraz „Zbawcy mórz” (2014), dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak za reportaże. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazały się jego książki „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013) i „Eksperymenty na biednych” (2016). W 2020 roku ukazała się jego „Ludowa historia Polski”.
Zamknij