Świat

Koniec świata na życzenie miliarderów

Obrońcy środowiska od początku wiedzieli, że ścierają się z interesami, za którymi stoją wielkie pieniądze. Ale kto mógł przypuszczać, że przyjdzie nam walczyć z czysto ideologicznym parciem do zniszczenia życia na Ziemi?

To już pozamiatane. W ostatnich dniach czerwca Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych trzecim wynaturzonym i skrajnie stronniczym orzeczeniem wydanym w ciągu kilku dni praktycznie uniemożliwił Amerykanom działania zapobiegające ruinie klimatu. W decyzji wydanej na korzyść stanu Wirginia Zachodnia sąd stwierdził, że amerykańska Agencja Ochrony Środowiska nie ma prawa nakazywać producentom energii ograniczenia emisji dwutlenku węgla.

Dzień wcześniej w Wielkiej Brytanii komisja rządowa do spraw zmiany klimatu doniosła, że zawinione przez administrację Borisa Johnsona opóźnienia w realizacji celów klimatycznych są „wstrząsające”. W kwestiach związanych na przykład z oszczędnością energii polityka Johnsona jest tak idiotyczna i perfidna, że trudno nie uznać tej nieudolności za umyślną. Rząd Wielkiej Brytanii zdecydował też 30 czerwca, że zamierza znieść prawo chroniące najważniejsze obszary ochrony przyrody na terenie kraju.

Czego nie mają dzieci i ryby? Nadziei na przetrwanie katastrofy klimatycznej

Czarę goryczy przelała dla mnie jednak mniej nagłośniona decyzja. Po dwudziestu latach katastrofalnej polityki, która zamieniła rzeki Herefordshire w rynsztoki, to angielskie hrabstwo wreszcie wróciło na dobrą drogę – po zmianie władzy z torysów na niezależną. Samorząd zwrócił się do odnośnych władz o utworzenie strefy ochrony wodnej, by ustrzec rzekę Wye przed zanieczyszczeniami, które grożą całkowitą zapaścią ekologiczną. W opublikowanym pod koniec czerwca liście brytyjska minister środowiska Rebecca Pow odmówiła, twierdząc, że „narzuciłoby to nowe i nietypowe zobowiązania na rolników i przedsiębiorstwa działające w zlewisku rzeki”.

Najbardziej w tej decyzji szokuje jej małostkowość. Nawet jeśli w grę wchodzą bardzo niewielkie koszty, rząd jest najwyraźniej zdeterminowany, by zniszczyć wszystko, co w tym kraju dobre i wartościowe. Jak gdyby ministrowie przed zaśnięciem pytali sami siebie: „A co ja dziś zrobiłem, by uczynić Wielką Brytanię gorszym miejscem do życia?”.

Dokładnie w momencie, kiedy potrzebujemy skoordynowanego, globalnego wysiłku, by wyrwać się z pułapki kryzysów egzystencjalnych – katastrofy klimatycznej i ekologicznej, zalewu syntetycznych chemikaliów, nadchodzącej globalnej klęski głodu – rządzący zagradzają wyjście drutem kolczastym.

Film „Nie patrz w górę” przypomniał mi, jak sam rozpłakałem się w programie na żywo

Kiedy w 1985 roku zaczynałem pracę jako dziennikarz specjalizujący się w środowisku naturalnym, wiedziałem, że moimi przeciwnikami będą ludzie, którzy w niszczycielskich praktykach mają interes finansowy. Nigdy nie wyobrażałem sobie jednak, że pewnego dnia spotkamy się ze zjawiskiem, które wygląda na ideologiczne parcie do zniszczenia życia na Ziemi. Brytyjski rząd i amerykański Sąd Najwyższy sprawiają wrażenie, jak gdyby im zależało na demontażu systemów podtrzymujących nasze życie.

Decyzja Sądu Najwyższego USA nie była ani przypadkowa, ani wywiedziona z ustalonych zasad prawa. Stanowiła przykład realizacji uzgodnionego planu zastąpienia amerykańskiej demokracji dyktaturą sędziów.

Jak udokumentował senator Sheldon Whitehouse, w nominację i powołanie trojga sędziów Sądu Najwyższego przez Donalda Trumpa zainwestowano setki milionów dolarów w tak zwanych ciemnych pieniądzach [dark money, czyli darowane politykom przez organizacje non profit fundusze, których pierwotne źródło pozostaje nieujawnione – red.]. Do grup prowadzących tę kampanię należała Americans for Prosperity, założona przez braci Kochów, potentatów naftowych o długiej historii finansowania radykalnie prawicowych przedsięwzięć. Jak pokazuje śledztwo przeprowadzone przez organizację Earth Uprising, istnieje silna korelacja pomiędzy tym, ile pieniędzy amerykańscy senatorzy otrzymali od branży naftowo-gazowej, a stopniem ich poparcia dla nominacji sędziowskich Trumpa.

Jak prawica przejmuje amerykańskie sądy

Gdy nowi sędziowie zasiedli w swoich ławach, te same sieci wpływów zaczęły wykorzystywać swoje możliwości finansowe do sterowania ich decyzjami. Przybiera ono najczęściej formę tak zwanych opinii amicus curiae [łac. przyjaciel sądu]: oficjalnych listów od osób trzecich, zawierających stanowisko prawne przychylne którejś ze stron sporu. Choć z założenia nie powinno się wywierać politycznej presji na proces prawny, opinie amicus curiae są dziś w Stanach Zjednoczonych jednym z najpotężniejszych narzędzi lobbingu. Jak wskazał senator Whitehouse, fundatorzy tych opinii „są kimś więcej niż »przyjaciółmi sądu« – w wielu przypadkach dosłownie przyjaźnią się z sędziami, których w tym sądzie zainstalowali”.

Podczas gdy niektórzy oligarchowie amerykańscy uprawiają lobbing w ramach sądownictwa, inni skutecznie działają drogą propagandy w mediach, zniekształcając publiczne postrzeganie orzeczeń sądowych. Można powiedzieć, że nikt nie zrobił więcej, by utrudnić skuteczne działanie na rzecz środowiska, niż magnat prasowy Rupert Murdoch.

Miliarderom demokracja nie przeszkadza

Swoją decyzją Sąd Najwyższy wykroczył daleko poza swoje kompetencje interpretowania prawa, a wszedł na teren władzy ustawodawczej i wykonawczej, czyli zaczął tworzyć prawo. Narzuca przepisy, które nigdy nie przeszłyby procesu demokratycznej kontroli, gdyby poddać je pod głosowanie. Przejmując panowanie nad regulacyjną mocą państwa, sąd ustala precedens, za którego pomocą można będzie blokować niemal każdą decyzję demokratycznie wybranych przedstawicieli.

Wszystko to może wydawać się niezrozumiałe. Dlaczego ktokolwiek pragnąłby dewastować żyjący świat? Przecież nawet miliarderzy chcieliby mieszkać na nadającej się do życia i pięknej planecie? Czy aby to nie oni uwielbiają nurkować na rafie koralowej, łowić pstrągi w krystalicznie czystych potokach i szusować na nartach po stokach pokrytych śniegiem?

Zadając takie pytania, ujawniamy głębokie niezrozumienie tego, dlaczego ludzie postępują tak, jak postępują. Nie umiemy odróżnić preferencji od interesu, a interesu od władzy. Zwłaszcza ci z nas, którzy nie są głodni władzy nad innymi, nie potrafią zrozumieć tych, którzy jej pragną. Zaskakują nas więc decyzje rządzących. Przypisujemy je innym, mało prawdopodobnym przyczynom. A ponieważ ich nie rozumiemy, jeszcze łatwiej nami manipulować.

Media często przedstawiają interesy polityków tak, jak gdyby były one zwyczajnymi preferencjami politycznymi. W serwisach informacyjnych rzadko wymienia się lobbing i pieniądze jako bezpośrednie powody decyzji władz. Tymczasem konserwatyści pozwalają przemysłowym hodowlom zwierząt i oczyszczalniom ścieków wylewać brudy do rzek nie dlatego, że wolą żyć w zatrutym środowisku. Czynią to w imieniu potężnych grup interesów, którym czują się coś winni: na przykład firm wodociągowych i ich udziałowców, lobby rolnictwa przemysłowego albo prasy należącej do miliarderów.

Jednak nawet kwestia interesu finansowego nie w pełni wyjaśnia, co się dzieje. Oligarchowie chcący wyplenić amerykańską demokrację już od dawna nie dbają jedynie o własne majątki. Nie chodzi im już tylko o pieniądze. Pragną ordynarnej władzy: chcą widzieć, jak świat klęka przed nimi na kolanach. I w tym pędzie do władzy są skłonni poświęcić całą Ziemię.

Wszystkie wymienione przypadki pokazują tę samą słabość polityki: łatwość, z jaką demokrację można zmiażdżyć przygniatającym ciężarem pieniądza. Nie ochronimy ani środowiska, ani praw kobiet, ani innych cenionych przez nas wartości, dopóki nie wykluczymy pieniędzy z polityki i nie rozbijemy medialnych imperiów, które robią pośmiewisko ze świadomego przyzwolenia rządzonych.

Negacjonizm polityczny, czyli disneyowska wersja ekologii

Od 1985 roku słyszę, że nie ma czasu zmieniać systemu; że powinniśmy się skupić na rozwiązywaniu pojedynczych problemów, jednego po drugim. Ale przecież nigdy nie było czasu na zmianę systemu. W rzeczywistości może do niej dojść znacznie bardziej niespodziewanie i wcale nie małymi krokami – a to dlatego, że postawy społeczne mają tendencję do nagłych zwrotów. Dopóki nie zmienimy ustrojów politycznych tak, by bogaci nie mogli sobie kupić pożądanych decyzji, dopóty będziemy przegrywać nie tylko w pojedynczych sprawach. Stracimy wszystko, co mamy.

**
George Monbiot jest dziennikarzem i działaczem ekologicznym. Publikuje w „Guardianie”. Jego najnowsza książka nosi tytuł Out of the Wreckage.

Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij