Jeśli myślicie, że węglowi potentaci, wspierający ich politycy i banki to główni beneficjenci katastrofy klimatycznej, jesteście w błędzie. Na wielkim kryzysie, który zmusza do migracji i zabija rzesze ludzi, bogaci się też wojsko, prywatne firmy militarne i ochroniarskie. Dlaczego? Bo rządy wolą się dozbrajać niż przeciwdziałać skutkom globalnego ocieplenia.
A może zastanawia was, dlaczego Unia Europejska przymyka oczy na to, co dzieje się na jej granicach? Otóż wspólnota krajów, wśród których nie brakuje największych trucicieli planety, robi wszystko, by uniknąć konsekwencji swojej wieloletniej grabieżczej polityki. Jej członkowie zaś od lat wydają na to niemałe, opiewające na miliony euro sumy.
Mury nie runą, bo rosną
Migrujące na północ i poszukujące tam możliwości przetrwania globalne Południe, które do porzucenia domu zmuszają skutki zmian klimatycznych, zderza się ze ścianą – dosłownie i w przenośni.
Tylko na granicach Litwy, Łotwy i Polski z Białorusią wybudowano już ponad tysiąc kilometrów zapór mających uniemożliwić uchodźcom dotarcie do tych krajów. Koszt jednego kilometra takich obwarowań może wynosić nawet 2 miliony euro. Z zapowiedzi polskiego rządu wiemy, że wschodnia, antyludzka barykada będzie tylko rosnąć.
Do tego trzeba jeszcze dodać środki na utrzymanie służb, które pilnują przejść, a także odpowiadają za tzw. pushbacki. „Wnioskujemy o ponad 200 milionów euro z unijnego funduszu, żeby uzyskać dofinansowanie na budowę zapory na granicy z Białorusią i sprzęt dla funkcjonariuszy” – poinformował wiceminister MSWiA Maciej Wąsik.
Jego szef z kolei, Mariusz Błaszczak, nie ma wątpliwości, że napływ migrantów do Europy i Polski to wyłącznie efekt wojny hybrydowej prowadzonej przez Aleksandra Łukaszenkę, więc obiecuje w przyszłym roku podwyżki dla żołnierzy w wysokości ponad 600 zł. Mobilizacja trwa nie tylko nad Wisłą, co jasno pokazuje, że nie ma takich pieniędzy, których Europejczycy nie wydaliby na święty spokój. Koszty ludzkie nie mają tu znaczenia.
Wprawdzie przewodnicząca Komisji Europejskiej zapewnia, że budżet unijny nigdy nie sponsorował i nie będzie sponsorował stawiania „drutu kolczastego i murów”, ale już w europarlamencie nie brakuje głosów, które taki pomysł popierają.
Manfred Weber, przewodniczący centroprawicowej Europejskiej Partii Ludowej, uważa sfinansowanie fizycznej bariery z pieniędzy UE i wsparcie pod tym względem państw bałtyckich za konieczność. „Toczy się wojna hybrydowa, nie powinniśmy być naiwni. To kwestia obrony i upewnienia się, że to my decydujemy, komu wolno wjechać do Europy, a nie dyktator Łukaszenka” – mówił.
Zero tolerancji dla korupcji wokół klimatu. Świat stoi w ogniu
czytaj także
„Politico” zastanawia się, czy to w ogóle legalne, bo na pewno nie humanitarne. Argumentem, na który powołuje się Weber, jest jednak fakt, że przepisy określające wykorzystanie unijnego funduszu zarządzania granicami nie zawierają takiego zakazu. Ba, już teraz środki pochodzące z tego źródła „są wykorzystywane w kwestiach związanych z zarządzaniem granicami, w tym infrastrukturą i elektroniką”.
To dopiero początek
Liczba osób, które obecnie próbują dostać się do Europy, wkrótce będzie o wiele większa niż teraz, a i skutki zmian globalnej temperatury przybiorą na sile, nie oszczędzając nikogo. Mury i mundury mogą więc nie wystarczyć.
Mimo to „najwięksi światowi emitenci wydają średnio 2,3 razy więcej, a w niektórych krajach nawet piętnaście razy więcej, na uzbrajanie granic niż na finansowanie klimatu”. Tak wynika z opublikowanego właśnie raportu Global Climate Wall. How the world’s wealthiest nations prioritise borders over climate action, który wykazał, jak wielkiego finansowego i wątpliwego etycznie marnotrawstwa dokonują kraje, które priorytetowo traktują wzmacnianie granic. Zamiast budować lepszą, bardziej zieloną rzeczywistość, dramatycznie zwiększają ludzkie cierpienie.
„Zmiana klimatu jest w coraz większym stopniu czynnikiem wpływającym na przesiedlenia i migracje. Może to być spowodowane konkretnym zdarzeniem katastroficznym, takim jak huragan lub gwałtowna powódź, ale także gdy skumulowane skutki, np. suszy lub podniesienia się poziomu morza, stopniowo powodują, że obszar nie nadaje się do zamieszkania i zmusza całe społeczności do relokacji” – wskazują autorzy analizy przygotowanej na zlecenie think tanku Transnational Institute (TNI), którego celem jest tworzenie „sprawiedliwego, demokratycznego i opartego na zrównoważonym rozwoju świata”.
Z opracowania wynika, że najprężniej odgradzająca się od uchodźców i uchodźczyń grupa krajów to niechlubna siódemka, która wygenerowała wspólnie 48 proc. wszystkich emisji gazów cieplarnianych (GHG) w historii. Te zamożne państwa w latach 2013–2018 wydały ponad 33,1 miliarda dolarów na egzekwowanie granic i kontrolowanie migracji. Na finansowanie działań związanych z klimatem przeznaczyły w tym samym czasie tylko 14,4 miliarda dolarów.
Na podium znajdują się: Kanada (stosunek pieniędzy wydanych na militaryzację do wydatków klimatycznych wyniósł 15:1), Australia (13,5:1) i USA (11:1). Za nimi plasują się: Japonia oraz kraje Europy: Niemcy, Francja i Wielka Brytania, która w tym roku jest gospodynią rozpoczynającego się lada chwila szczytu klimatycznego.
Właśnie na tę hipokryzję krajów bogatego Zachodu zwraca uwagę TNI, nieprzypadkowo publikując efekty swojej pracy na kilka dni przed startem COP26 w Glasgow.
Eksperci podkreślają, że budulcem muru klimatycznego, który ma przysłaniać następstwa globalnego ocieplenia, są „dwie odrębne, ale powiązane ze sobą dynamiki”. Mowa z jednej strony o braku wsparcia dla krajów rozwijających się, które mogłoby im pomóc w adaptacji do zmian klimatycznych. A z drugiej – o „zmilitaryzowanej reakcji na migracje”, która rozszerza infrastrukturę nadzoru na granicach i napycha kieszenie przedstawicielom branż ochroniarskiej i wojskowej.
Dochodowy biznes
„Wydatki poniesione na granicach przez siedmiu największych emitentów GHG wzrosły o 29 proc. w latach 2013–2018” – czytamy w podsumowaniu analizy. W Stanach Zjednoczonych te sumy potroiły się w latach 2003–2021. Inny przykład? Budżet agencji granicznej Unii Europejskiej (UE), Frontexu, który wzrósł do dziś aż o 2763 proc. od momentu jego założenia w 2006 r.
czytaj także
„Ta militaryzacja granic jest częściowo zakorzeniona w krajowych strategiach bezpieczeństwa klimatycznego, które od początku XXI wieku w przeważającej mierze przedstawiały migrantów jako «zagrożenie», a nie ofiary niesprawiedliwości” – głosi raport i dowodzi, że palce maczają w tym największe koncerny paliwowe, które są sygnatariuszami umów z liderami przemysłu zbrojeniowego i podmiotami świadczącymi usługi związane z utrzymaniem szczelności granic i bezpieczeństwa.
Exxon Mobil, który latami łożył krocie na upowszechnienie negacjonizmu klimatycznego, współpracuje na przykład z L3Harris, jednym z największych amerykańskich dostawców usług obronnych, koncernem zbrojeniowym Lockheed Martin czy produkującym samoloty i helikoptery wojskowe Airbusem. W ten sposób zapewnił sobie między innymi ochronę odwiertów w delcie Nigru w Nigerii, regionie, „który doświadczył ogromnych przesiedleń ludności z powodu skażenia środowiska”.
BP z kolei ma wśród swoich kontrahentów Palantir, firmę dostarczającą oprogramowanie do nadzoru agencjom takim jak US Immigration and Customs Enforcement (ICE), a Chevron i Royal Dutch Shell z Thalesem, francuskim przedsiębiorstwem elektronicznym, dostarczającym systemy i produkty wykorzystywane w transporcie lądowym, lotnictwie, wojsku oraz kosmonautyce.
Obronność i oszczędność
Na katastrofie klimatycznej – tak jak na wojnie i innych kryzysach, można nieźle zarobić, co potwierdzają cytowane przez TNI prognozy Research And Markets, według których wartość globalnego rynku bezpieczeństwa wewnętrznego i publicznego wzrośnie z 431 miliardów dolarów w 2018 r. do 606 miliardów dolarów w 2024 r.
Taśmy ExxonMobil: Bandyci klimatyczni śmieją się nam w twarz
czytaj także
Wydatki najbogatszych na obronność rosną, kosztem pomocy słabszym. Kraje w największym stopniu odpowiedzialne za zmiany klimatyczne zobowiązały się wprawdzie do tego, by wspierać najmocniej odczuwające konsekwencje globalnego ocieplenia i gorzej sytuowane państwa Południa. Suma ta jednak nie wygląda zawrotnie, bo wynosi 100 miliardów rocznie, a poza tym – jak podaje TNI, powołując się na dane OECD, zobowiązani nie tylko nie zwiększają nakładów, ale nawet nie wypełniają obiecanego minimum. W 2019 r. na konta krajów rozwijających się wpłynęło niecałe 80 miliardów dolarów, przy czym, jak szacuje z kolei Oxfam International, liczba ta zgadza się jedynie na papierze i najprawdopodobniej jest zawyżona.
„Rzeczywista wielkość finansowania klimatycznego może być mniejsza niż połowa tego, co zgłaszają kraje rozwinięte” – twierdzą autorzy analizy. Jak bardzo jest to niesprawiedliwe? To pokazują kolejne przywoływane przez badaczy liczby: „Somalia odpowiada za 0,00027 proc. całkowitych emisji świata od 1850 r., a ponad milion obywateli zostało przesiedlonych w wyniku klęski żywiołowej w 2020 r. z powodu połączenia szarańczy niszczącej uprawy i powodzi, zjawisk, które prawie na pewno nasiliły się w wyniku zmian klimatu”.
czytaj także
Dlatego autorzy raportu wzywają do pilnego podjęcia wysiłków w imię ochrony naszej wspólnej przyszłości. Konferencja w Glasgow to dobra okazja, by tego dokonać. „Kryzys klimatyczny jest największym wyzwaniem, przed którym stoimy, i będzie kształtował to, gdzie i jak ludzie mogą żyć i się rozwijać. Wymaga to pilnej współpracy ponad granicami – potrzebujemy mostów, a nie murów. Na COP26 delegaci muszą domagać się zabrania publicznych pieniędzy z sektora granicznego i wojskowego i przeznaczenia ich na prawdziwe rozwiązania: zapewnienie nadającej się do życia planety dla wszystkich” – alarmuje Nick Buxton, badacz i współautor raportu.
**
Źródło: raport Global Climate Wall. How the world’s wealthiest nations prioritise borders over climate action.