Tak jak prawie każde państwo ma jakieś służby, tak w Rosji Putina to służby mają własne państwo. Ten układ prywatyzuje różne zasoby państwa nie tylko do budowania własnego osobistego bogactwa, ale też do zapewnienia sobie narzędzi do pacyfikacji wszelkiej politycznej konkurencji w Rosji oraz prowadzenia agresywnej polityki poza jej granicami. Jakub Majmurek o książce „Ludzie Putina” Catherine Belton.
Pierwszy film, w którym Putin pojawia się na ekranie, pochodzi z 1992 roku. Władimir Władimirowicz jest wtedy młodym zastępcą burmistrza Petersburga, Anatolija Sobczaka. Pierwszej zimy po rozwiązaniu ZSRR w mieście są problemy z zaopatrzeniem w żywność. W filmie widzimy, jak Putin dba o to, by miasto nie głodowało. Filmowcom mówi jednak nie tylko o problemach z aprowizacją. Krytykuje Związek Radziecki za dwie rzeczy. Po pierwsze, za zniszczenie klasy drobnych przedsiębiorców, „na której opiera się prawdziwe bogactwo”. Po drugie, za to, że bolszewicy niepotrzebnie podzielili państwo rosyjskie na osobne republiki, którym przyznali w dodatku od zawsze należące do Rosji ziemie.
Scenę tę przytacza w swojej książce Ludzie Putina Catherine Belton. Dziś, gdy Putin, już jako prezydent Rosji, używa dokładnie tych samych argumentów, uzasadniając swoją napaść na Ukrainę, czytamy ją ze szczególnym poczuciem aktualności. Choć dostępna od niedawna w polskim przekładzie książka ukazała się po angielsku już w 2020 roku, wojna nie unieważnia jej diagnoz. Belton – była wieloletnia korespondentka „Financial Times” w Moskwie i dziennikarka śledcza agencji Reutera – przedstawia bowiem fascynujący obraz zbudowanego przez Putina i jego otoczenie systemu władzy, który od samego początku został zaprogramowany na konfrontację z Zachodem.
W Ludziach Putina pada wiele stwierdzeń sensacyjnych i zdumiewających. Nie wszystkie udaje się udowodnić ponad rozsądną wątpliwość. Książka nie jest jednak tanią pogonią za sensacją, jest efektem ponad dekady dziennikarskiej pracy. Belton przeanalizowała dziesiątki tysięcy stron dostępnych źródeł, przeprowadziła dziesiątki, jeśli nie ponad setkę rozmów z ludźmi z otoczenia Putina, skłóconymi dziś z nim oligarchami czy pracującymi z rosyjskimi pieniędzmi zachodnimi finansistami.
Z pewnością broni się główna teza jej książki. Belton pokazuje bowiem, że tak jak prawie każde państwo ma jakieś służby, tak w Rosji Putina to służby mają własne państwo. Objęcie władzy przez Putina oznaczało stopniowe przejmowanie kontroli nad państwem, jego zasobami i lwią częścią gospodarki przez grupę ludzi wywodzących się z dawnych i obecnych służb, sprzymierzonych ze zorganizowaną przestępczością. Ten układ prywatyzuje różne zasoby państwa nie tylko do budowania własnego, osobistego bogactwa, ale też do zapewnienia sobie narzędzi do pacyfikacji wszelkiej politycznej konkurencji w Rosji oraz prowadzenia agresywnej polityki poza jej granicami. Strategicznym celem tej grupy jest odwrócenie rosyjskiej klęski w „zimnej wojnie”, przywrócenie Rosji pozycji, która została zaprzepaszczona przez słabych, dających się rozgrywać Zachodowi przywódców: Gorbaczowa i Jelcyna.
Kto tu jest nazistą? Jak Rosjanie manipulują historią i statusem ofiary
czytaj także
Zaczęło się w Petersburgu
Tytułowi ludzie Putina nie są przy tym wyłącznie nostalgikami marzącymi o powrocie Sojuzu. Wręcz przeciwnie, jak pokazuje Belton, w latach 80. to właśnie elita KGB – zwłaszcza ta pracująca na Zachodzie – miała świadomość, że system radziecki nie działa, że gospodarka realnego socjalizmu nie jest w stanie utrzymać radzieckiego imperium. To w tej grupie powstają pierwsze plany reform rynkowych, w duchu państwowego kapitalizmu – służby chcą użyć rynku, by wzmocnić Związek Radziecki w jego konfrontacji z Zachodem.
Reformy polityczne i gospodarcze lat 80. i 90. uruchomiły jednak procesy, nad którymi grupa ta zwyczajnie nie była w stanie zapanować. Rozpadł się Związek Radziecki – co nigdy nie było jej intencją – w samej Rosji powstało na chwilę coś, co z grubsza przypominało konkurencyjny system polityczny, względnie wolne społeczeństwo i gospodarkę rynkową. Choć wszystko to naznaczone było chaosem, bezprawiem i przemocą. Kontrolę nad rosyjską polityką przejęła skupiona wokół Jelcyna „Familia”, nad gospodarką grupa oligarchów, często wywodzących się ze środowisk młodzieżowych działaczy Komsomołu. Nawet jeśli zawdzięczali oni swoje kariery i majątki przynajmniej życzliwej tolerancji służb, to w pewnym momencie stali się tak potężni, że nie musieli już pamiętać o swoich dawnych patronach. Ludzie służb zostali na chwilę odsunięci na dalszy plan.
Gdzie w tym wszystkim jest Władimir Putin? W latach 80. pracuje na placówce KGB w Dreźnie. Stolica Saksonii to nie Berlin, nie jest głównym frontem zimnej wojny. Niemniej jednak, jak pokazuje Belton, odgrywa ważną rolę w przemycie technologii z Zachodu do ZSRR, czym przez związane ze sobą zachodnie firmy KGB intensywnie zajmuje się w latach 80. Putin w Dreźnie jest odpowiedzialny za kontakty ze Stasi i zachodnie aktywa rosyjskich służb, nawiązuje znajomości, które będzie wykorzystywał w latach 90. i później.
Na początku lat 90. Władimir Władimirowicz wraca do rodzinnego Petersburga, który jeszcze przez chwilę pozostanie Leningradem. Zatrudnia się najpierw na uniwersytecie jako doradca do spraw kontaktów zagranicznych, a następnie w tej samej roli we władzach miasta. Jego politycznym patronem zostaje liberalny prawnik Anatolij Sobczak, który w 1991 roku wygrywa pierwsze bezpośrednie wybory na mera miasta. Putin zostaje najpierw jego doradcą, a potem zastępcą. Formalnie nie pracuje już w KGB. Jednocześnie kontakty w tym środowisku są dla wtedy młodego petersburskiego polityka ciągle kluczowe.
czytaj także
Putin w pierwszej połowie lat 90. stanie się częścią rozwijającego się równolegle do władzy Sobczaka układu miejskiego, który tworzą byli i obecni funkcjonariusze służb, część urzędników oraz zorganizowana przestępczość. Ten układ prywatyzuje różne zasoby i polityki miasta. Przejmuje na przykład kontrolę nad petersburskim portem oraz programem „ropa za żywność” – władze miasta ciągle zmagającego się z brakami żywności dostają licencje na handel ropą, z którego zyski mają zabezpieczyć bezpieczeństwo żywnościowe metropolii. Wykorzystując dawne zagraniczne biznesowe kontakty KGB, grupa, której częścią jest Putin, wyprowadza pieniądze z tego programu. Nie tylko po to, by finansować własne osobiste bogactwo. Pieniądze traktowane są przez nią strategicznie: jako narzędzie kupowania wpływów, uciszania krytyków, finansowania politycznych celów.
Walka o wpływy i pieniądze w Petersburgu lat 90. jest szczególnie zacięta, nawet jak na standardy Rosji tej dekady. W szczytowym momencie walk różnych frakcji o port Putin obawia się o bezpieczeństwo swojej rodziny i wysyła ją na chwilę do Niemiec – gdzie zajmuje się nią jego były kolega ze Stasi. Stawki do zgarnięcia są jednak mniejsze niż w Moskwie. Tam w drugiej połowie lat 90. przenosi się Putin. Pnie się do góry, ale pozostaje anonimowy. Do momentu, aż schorowany Jelcyn powołuje go na stanowisko premiera i namaszcza na swojego następcę.
Zemsta kagiebistów
Otoczenie Jelcyna, bliscy mu politycy i oligarchowie widzą w Putinie kandydata kontynuacji. Kogoś, kto ocali demokratyczne i rynkowe reformy lat 90., a co najważniejsze, przemiany własnościowe tamtej dekady. Jelcyn i jego środowisko znajduje się wtedy w defensywie. Przeciw prezydentowi zawiązuje się nieformalna koalicja komunistów – wtedy ciągle partii zdolnej prowadzić realną, niezależną od Kremla politykę – mera Moskwy Jurija Łużkowa, popieranego przez wpływowych lokalnych gubernatorów, dawnego premiera Jewgienija Primakowa oraz elementów wywodzących się z radzieckich służb. Putin ma pomóc przetrwać ten atak, ocalić kraj przed scenariuszem rządów komunistów, Primakowa i dawnych kagiebistów. „Familia” postrzega przy tym Putina jako kandydata przejściowego, kogoś, kto da twarz Jelcynowskiemu układowi, zanim ten nie wyłoni właściwego przywództwa.
Jak pokazuje Belton, Putin od początku gra w tej grze na dwa fronty. Mimo deklarowanej lojalności wobec „Familii” utrzymuje kontakty w środowisku dawnych i obecnych służb. Jego zwycięstwo w wyborach w 2000 roku zapobiegło scenariuszowi, w którym Rosją rządzi prezydent komunista przy poparciu Primakowa i Łużkowa, ze starą gwardią KGB sterującą z tylnego siedzenia. Jednocześnie umożliwiło przejęcie władzy młodej gwardii z dawnych i obecnych służb, bardziej zdeterminowanej i bezwzględnej niż pokolenie kagiebistów, z którym skonfliktował się Jelcyn.
Cały okres po 2000 roku jest czymś w rodzaju „zemsty kagiebistów” na Rosji lat 90. System rządów znany wcześniej z Petersburga zostaje przeniesiony na poziom ogólnorosyjski: obok oficjalnego państwa, regulowanego przez spisane prawo, tworzy się półformalna, oparta na służbach, ich sieciach kontaktów, sojuszach ze zorganizowaną przestępczością struktura realnie sprawująca władzę. Wraz z postępami władzy Putina przejmowała ona kolejne obszary rosyjskiego państwa i społeczeństwa obywatelskiego.
Pierwszym obiektem ataku Putina byli oligarchowie. Politycznie był to dość oczywisty cel, oligarchizacja gospodarki i społeczeństwa była jedną z największych klęsk epoki Jelcyna. Jak podaje Belton, w latach 1998–1999 ponad połowa rosyjskiego PKB była wytwarzana w przedsiębiorstwach kontrolowanych ostatecznie przez osiem (!) rodzin. W kampanii Putina przeciw oligarchom nie chodziło jednak o to, by złamać wpływ skoncentrowanego bogactwa, zagrażającego demokracji, a nawet realnym mechanizmom konkurencji rynkowej: chodziło o to, by skoncentrowane bogactwo podporządkować skupionym wokół prezydenta sieciom. Na pierwszy ogień poszli zresztą oligarchowie nie tyle najbardziej skorumpowani i nieuczciwi, ile ci, którzy usiłowali prowadzić niezależną politykę. Na przykład kontrolujący niezależne od Putina media, próbujące patrzeć na ręce jego polityce.
Przygody na wojnie z rzeczywistością [rozmowa z Peterem Pomerantsevem]
czytaj także
Kluczowa w narracji Belton jest kampania przeciw Michaiłowi Chodorkowskiemu. Jak pisze dziennikarka, Chodorkowski średnio nadaje się na symbol dławionej wolności, sposób, w jaki przejął kontrolę nad naftowym gigantem Jukosem za ułamek jego wartości, daleki był od transparentności i jakichkolwiek standardów dobrze uregulowanego rynku. Niemniej jednak Chodorkowski został wzięty na cel prokuratury i sądów nie za swoje przewiny z lat 90., ale za polityczne zaangażowanie z następnej dekady, za krytykę Putina i wsparcie dla rosyjskiego społeczeństwa obywatelskiego. Atak przyszedł w momencie, gdy Chodorkowski – który okazał się kompetentnym menadżerem – postawił na nogi często znajdujące się w fatalnym stanie składające się na Jukos podmioty i próbował zaprowadzić w firmie zachodnie standardy zarządzania i transparentności.
Co jednak najważniejsze, Putinowi chodziło o to, by kontrolę nad Jukosem przejął bliski mu oligarcha, by środki kontrolowane przez giganta były do dyspozycji ludzi Putina, podobnie jak fundusze programu „ropa za żywność” z Petersburga lat 90. Uzyskanie pożądanego przez Kreml wyroku wymagało radykalnej ingerencji w cały system sprawiedliwości, złamania jakiejkolwiek niezależności, jaką udało się wypracować prokuraturze i sądom w latach 90.
Akcja przeciw Chodorkowskiemu miała wręcz ustrojowe konsekwencje. Odebrała wymiarowi sprawiedliwości autonomię i ostatecznie uczyniła z niego narzędzie kontrolujących państwo ludzi skupionych wokół prezydenta. Narzuciła też nową umowę społeczną między oligarchami a władzą. Po skazaniu Chodorkowskiego oligarchowie mieli otrzymać wiadomość: wasze majątki nie są tak naprawdę wasze, pozwalamy wam się nimi cieszyć, ale jeśli tego zażądamy, macie bez pytania zaangażować środki na wskazane przez nas cele. Nie tylko na luksusowe życie dla ludzi władzy, ale także różnego rodzaju cele polityczne i strategiczne.
Większość oligarchów albo się pogodziła z tymi nowymi regułami, albo wyjechała. Kontrolowane przez państwo podmioty przez różne mniej lub bardziej korupcjogenne mechanizmy wykreowały zresztą błyskawicznie nowych oligarchów, całkowicie zależnych od skupionego wokół Putina układu.
czytaj także
Innymi słowy, Rosja stała się państwem zarządzanym tak, jakby była terytorium kontrolowanym przez zorganizowaną grupę przestępczą. W miejsce transparentnych przepisów regulujących działania władz publicznych władzę przejęły nieformalne sieci, funkcjonujące na podstawie szemranych porozumień. Zamiast jasnych reguł otwartej rynkowej gry, gospodarkę regulowały tajemnicze układy, w których nie sposób powiedzieć, co jest właściwie czyją własnością i kto realnie kontroluje dane aktywa. Jak to w świecie zorganizowanej przestępczości, czynnikiem stabilizującym ten system stała się mordercza przemoc, towarzysząca Putinowi od początku jego rządów.
Polityczna gwiazda Putina zaczyna realnie wschodzić, gdy we wrześniu 1999 roku oskarża czeczeńskich separatystów o zamachy na budynki mieszkalne w Rosji. Zginęło wtedy 300 osób, władza odpowiedziała, rozpoczynając drugą wojnę czeczeńską. Wojenna mobilizacja pomaga Putinowi wygrać wybory. Belton, nie rozstrzygając ostatecznie, jak było naprawdę, wskazuje na przekonujące przesłanki, że za zamachami mogły stać rosyjskie służby, chcące pomóc Putinowi w zwycięstwie. Ponad 22 lata władzy Putina znaczy też szereg tajemniczych śmierci ludzi, którzy znaleźli się z nim konflikcie: od Aleksandra Litwinienki, przez dziennikarkę Annę Politkowską (zastrzeloną pod swoim mieszkaniem w dzień urodzin Putina), po Borysa Niemcowa.
Ponomariow: Za zabójstwem Niemcowa stoi walka kremlowskich frakcji
czytaj także
Niestety, nie chodzi im tylko o jachty
Jak wiemy z filmów gangsterskich, problemem mafii jest zawsze to, jak zalegalizować pieniądze ze zbrodni. Ludzie Putina nigdy nie mieli takich problemów, z pomocą przyszedł Zachód i jego system finansowy. Wiele ostatnio mówi się o tym, jak głupota Zachodu wzmocniła Putina gospodarczo i politycznie. W Polsce najczęściej pada w tym kontekście przykład Niemiec i ich uzależnienie od rosyjskiego gazu. To jednak tylko część obrazu, Belton pokazuje inną, nie mniej istotną. Dla penetracji Zachodu przez rosyjskie pieniądze równie ważne co gazowe interesy z Berlinem było to, co działo się w Wiedniu – od czasów zimnej wojny bramie dla rosyjskich interesów finansowych w Europie – i finansowych centrach kontynentu, takich jak Genewa i Londyn.
Szczególną rolę odgrywa ten ostatni. Nie tylko jako ulubione miejsce, gdzie rosyjska oligarchia lokuje swoje pieniądze w luksusowych nieruchomościach w Belgravii, ale także jako finansowe centrum, obsługujące przepływy rosyjskich pieniędzy za granicę i legitymizujące kontrolowane przez ludzi Putina instytucje. To na londyńskiej giełdzie kontrolowany przez jednego z najbliższych sojuszników Putina Igora Sieczina Rosnieft wystawił na sprzedaż 15 proc. swoich akcji. Sprzedaż pozwoliła uzyskać przedsiębiorstwu 10,4 miliona dolarów. Największym inwestorem (miliard dolarów) było British Petroleum. Brytyjskie banki obsługujące transakcje zarobiły dziesiątki milionów dolarów. Brytyjskie terytoria zależne funkcjonujące jako raje podatkowe były też jednym z kanałów, przez które pieniądze „ludzi Putina” wypływały na Zachód.
czytaj także
Niestety, nie wypływały tylko po to, by leżeć na kontach jako rezerwa na czarną godzinę, finansować zakupy luksusowych nieruchomości, samochodów, dzieł sztuki, biżuterii i jachtów, fundusze powiernicze dla dzieci i prezenty dla kochanek. Prawdziwy problem polegał na tym, że tak jak w Petersburgu lat 90., pieniądze były traktowane przez ludzi Putina strategicznie. Miały korumpować zachodnią politykę, kupować wpływy, dbać o siły „rozumiejące” interesy Rosji.
Po 2014 roku, gdy po Majdanie, aneksji Krymu i hybrydowej wojnie w Donbasie Rosja wchodzi w nowy konflikt z Zachodem, rosyjskie pieniądze zaczynają służyć destabilizacji zachodnich demokracji. Rosja finansuje siły skrajnej prawicy i radykalnej lewicy. Rosyjskie pieniądze płyną do francuskiego Frontu Narodowego, ale także cieszących się nieporównanie większym prestiżem partii głównego nurtu, na przykład do brytyjskich Torysów. Widać je przy okazji kampanii na rzecz brexitu. Oligarcha Konstanty Małofiejew, „konserwatywna rosyjska odpowiedź na George’a Sorosa”, wspiera sieć zachodnich organizacji zajmujących się „obroną chrześcijaństwa”, „wartości rodzinnych” i tym podobnych haseł, chętnie podnoszonych także przez polską prawicę.
Można zgadywać, że o wielu takich działaniach ludzi Putina nie wiemy, trzeba dopiero dotrzeć do konkretnych dowodów. Nikt chyba nie będzie zdziwiony, gdyby się okazało, że podobne mechanizmy wspierały polską radykalną prawicę, ruchy antyszczepionkowe i antyuchodźcze, środowiska kresowe czy radykalnych „prolajferów”.
Czy putinizm może się po prostu skończyć?
Książka Belton to potężna i miejscami trudna lektura. Pełno w niej nazwisk, postaci, opisów skomplikowanych procesów prawnych i ekonomicznych. Autorka całkiem sprawnie prowadzi nas jednak przez ten labirynt. Warto się czasami wysilić, bo w książce udało się uchwycić pewne podstawowe systemowe mechanizmy układu władzy Putina.
Putin na samym początku wcale nie wydawał się naturalnym, bezdyskusyjnym przywódcą budowanego przez siebie układu. Belton przytacza informacje sugerujące, że myślał o wycofaniu się po kadencji, góra dwóch. Nie zawsze radził sobie z psychicznymi obciążeniami władzy. Jednak sam na tyle przywykł do konsumpcji renty władzy i stał się tak nieodzowny dla utrzymania stabilności obecnego systemu, że jego dobrowolne odejście ze stanowiska nie wchodzi w grę – oznaczałoby to bowiem zupełny chaos i zagrażało przetrwaniu całego systemu.
Ludzie Putina czytani dziś, w środku wojny, nastrajają nas raczej pesymistycznie. Widzimy w nich system, który w DNA ma wpisaną konfrontację z Zachodem, brak poszanowania dla ludzkiego życia, mafijną przemoc, niezdolność do przeprowadzenia pokojowej sukcesji i autoreformy. Putin i jego ludzie, jak wydaje się z lektury, będą chcieli utrzymać się przy władzy do końca – za co cenę zapłaci Rosja, Ukraina i cała żyjąca w cieniu wojny Europa.
czytaj także
*
Catherine Belton, Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi, przeł. Przemysław Hejmej, Wydawnictwo Sine Qua Non 2022