Świat

Kto tu jest nazistą? Jak Rosjanie manipulują historią i statusem ofiary

W rosyjskich głowach zadomowiła się podsycana przez propagandę opowieść o powszechnej rusofobii. Na niesprawiedliwość i „nazizm” narzekają dziś nawet dawni liberałowie.

Kiedy któryś z rosyjskich oficjeli mówi o „denazyfikacji Ukrainy”, wszystko w środku mi się przewraca. To kłamstwo tak podłe, jak absurdalne. Trudno mu cokolwiek przeciwstawić i jednocześnie nie dać się wciągnąć w tę chorą logikę, której symbolem będzie rosyjskie bombardowanie Babiego Jaru na początku marca.

Coś, co nie istnieje, czyli nazizm w Ukrainie, to według Rosji przyczyna inwazji. Wydawać by się mogło, że na więcej koszmarnego absurdu Rosji już nie stać. Ale nie, jednak stać.

Oburzamy się na „Mein Kampf”, ale czcimy własnych antysemitów

Zaszczuty gubernator i „nazistowska” Meta

Ostatni post gubernatora obwodu kaliningradzkiego pojawił się na Instagramie 11 marca. Anton Alichanow Instagrama używał jako podstawowego sposobu komunikacji z mieszkańcami swojego regionu i nie był w tym odosobniony, jednak zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią Roskomnadzor od 14 marca radykalnie ograniczył funkcjonowanie sieci w Rosji. Decyzja zapadła po tym, jak Meta oświadczyła, że w kilku krajach będzie pozwalać na Facebooku i Instagramie na publikację treści, które zawierają życzenia śmierci Putinowi i wezwania do zabijania rosyjskich żołnierzy w kontekście wojny w Ukrainie. Tego było dla Kremla za wiele i mimo że z pomocą VPN Instagram jako tako nadal działa w Rosji, to urzędnicy musieli się z nim definitywnie pożegnać. Kaliningradzki gubernator na obrazkach w ostatnim poście zostawił kody QR do swoich profili na Telegramie i VK i dłuższy wpis:

„Ciekawe, jak to się układa w głowie Zuckerberga i innych akcjonariuszy Meta, że zachęcają do wzywania do zabijania rosyjskich żołnierzy i oficerów na Facebooku i Instagramie, skoro sowieccy żołnierze wnieśli decydujący wkład w zwycięstwo nad nazistami w połowie XX wieku, ratując w ten sposób między innymi naród żydowski od eksterminacji. Na osoby rosyjskojęzyczne na całym Zachodzie jest nagonka, dzieci w zagranicznych szkołach są obrażane, demolowane są sklepy, są napaści za to, że ktoś mówi po rosyjsku. Zachodni dyskurs liberalny znowu wrócił w swoje stare, niestety logiczne, koleje, które prowadzą do nazizmu. Brawo, Marku! W Reichu byliby zadowoleni”.

Dalej Alichanow pisze, że decyzja Meta to legalizacja i zachęta do nazistowskich praktyk, a to, że zasada miała działać tylko na terytorium wybranych państw, komentuje następująco:

„To tak, jakby w czasie drugiej wojny światowej można było »rozwiązywać kwestię żydowską« tylko w obozie koncentracyjnym Stutthof pod Królewcem, żeby dać ujście negatywnym emocjom lokalnych niemieckich mieszczan”.

Ponieważ poznałam autora tych groteskowych sofizmatów, zaryzykuję stwierdzenie, że nie mógł ich wymyślić sam. Możliwe, że jedynie twórczo rozwinął. Niestety, gubernator zablokował komentarze pod postem, nie dając mi możliwości skreślenia paru słów pożegnania, w których chciałam go uświadomić, że obóz koncentracyjny w Sztutowie nie znajdował się pod Królewcem, tylko pod Gdańskiem, na terenach Wolnego Miasta. Jego budowa zaczęła się w pierwszych dniach września 1939 roku i od razu zaczęli do niego przybywać więźniowie. Nie przeszkodziło to Związkowi Radzieckiemu w aneksji terenów zachodniej Ukrainy i Białorusi, na co Stalin umówił się z Hitlerem. Do czerwca 1941 Związek Radziecki oficjalnie w tej wojnie nie brał udziału, więc sowieccy żołnierze nie śpieszyli się szczególnie do ratowania Żydów i innych ofiar nazizmu z obozów koncentracyjnych.

Rosjanie wierzą w bezpodstawną rusofobię

Narracja tego konkretnego rosyjskiego urzędnika, chociaż nieudolnie podkolorowana lokalnym kontekstem, nie jest wyjątkiem, tylko częścią opowieści, która coraz lepiej zadomawia się w rosyjskich głowach. Nie jest zupełnie nowa, bo wiara w powszechną rusofobię była od lat obecna w rosyjskim dyskursie publiczno-propagandowym. Wielu Rosjan ślepo w to wierzyło, dziwiąc się potem, że na przykład po przyjeździe do ultrarusofobicznej ich zdaniem Polski nikt ich nie atakuje.

Teraz rozwija się nowy, zapgrejdowany do sytuacji wariant tej opowieści, w którym cały zachodni świat stał się dla Rosjan tym, czym Trzecia Rzesza dla Żydów. Zupełnie wprost i bez żenady śpiewa o tym Siergiej Sznurow z grupy Leningrad, jeszcze niedawno kojarzonej z dosadnym humorem, a dziś – najwyraźniej nowej, propagandowej kapeli Kremla. Sznurow bez żenady śpiewa: „Rosjanin jest teraz jak Żyd w Berlinie w 1940”, a solistka wtóruje mu w refrenie: „Przerażona krzyczę, łajdacy po trochu wprowadzają ludobójstwo”. Sznurow kończy: „Europejczyku, powiedz, jak jest. Rosjanin to dla was nowy Żyd, spalilibyście nas wszystkich w piecu”.

To prawda, że stosunek do Rosji i do Rosjan w Europie zmienił się w dniu, w którym rosyjska armia zaatakowała Ukrainę. Od znajomych i przyjaciół Rosjan, którzy od lat mieszkają w krajach Unii Europejskiej, docierają do mnie informacje, że spotykają się czasem z otwartą niechęcią. Ktoś krzywo patrzy, gdy mówią po rosyjsku, ktoś rzuci odpowiednik polskiego „wypierdalaj”. To się zdarza, to prawda. Ale inni moi rosyjscy znajomi rozsiani po Europie deklarują, że z żadnymi przejawami nienawiści od początku wojny się nie spotkali.

– W Berlinie niektóre restauracje na początku wojny wywiesiły tabliczki informujące, że Rosjanie nie będą obsługiwani. To było naruszenie prawa o zakazie dyskryminacji – mówi Dasza Dudley, Rosjanka, która od kilku lat mieszka w Niemczech i angażuje się w działalność prodemokratycznych organizacji rosyjskiej diaspory. – W Brukseli pojawił się pomysł, by nie dawać Rosjanom wiz. Ale z czysto praktycznego punktu widzenia deportowanie wszystkich Rosjan z Europy po to, żeby trafili do więzienia na 20 lat, nie ma sensu. Lepiej przydamy się teraz tu, na miejscu, a w przyszłości ktoś przecież będzie musiał odbudować nasz kraj.

Dlaczego Rosja jeszcze nie zbankrutowała (i jak się przed tym broni)

W pierwszej reakcji na wojnę, a nawet jeszcze przed nią, po tym, jak Rosja uznała niepodległość donbaskich parapaństw, w Europie pojawiały się podobne pomysły jak anulowanie nie tylko wiz, ale nawet prawa pobytu rosyjskim obywatelom. Rozgniewana europejska opinia publiczna szukała szybkich sposobów na ukaranie Rosjan. Ale tak jak Dasza się spodziewała, sytuacja z biegiem czasu zaczęła się uspokajać. Żaden z krajów UE nie proponuje rozwiązań, które miałyby wprowadzać systemową dyskryminację rosyjskich obywateli czy pozbawiać ich wcześniej nabytych praw. Mer Wilna zwrócił się nawet z zupełnie odwrotnym apelem i poprosił Litwinów, żeby nie obrażali osób rosyjskojęzycznych mieszkających w Litwie.

– Chciałabym tylko powtórzyć, że my, czyli demokratyczna diaspora rosyjska, naprawdę bardzo wiele razy zwracaliśmy się do europejskich instytucji i polityków, prosząc o nałożenie sankcji na rosyjski reżim – dodaje Dasza. – Mówiliśmy otwarcie, kim jest Putin. Mówiliśmy o zagrożeniu wojną, o tym, że trzeba nałożyć naprawdę ostre sankcje, o tym, że Nord Stream 2 to szkodliwa inwestycja. Nie było na to żadnej reakcji. Aż do teraz.

Przyjaciółka, która mieszka w jednym z krajów Unii, pisze, że notariusz odmówił jej rodzinie usługi, kiedy pokazali rosyjskie paszporty. Zabolało, bo są z Kaukazu, nie są etnicznymi Rosjanami, uciekali z Rosji przed więzieniem za udział w protestach, dostawali groźby od ludzi Kadyrowa. Nienawidzą Putina, Rosję uważają za byt kolonialny, od pierwszych dni wojny angażują się po stronie Ukrainy. To ostatnie robią zresztą tysiące rosyjskich obywateli, którzy mieszkają w Europie. Szykują transporty z pomocą dla Ukrainy, pracują jako wolontariusze i bardzo się przydają, bo w dosłownym sensie znajdują z uchodźcami wspólny język. W Polsce może nie jest aż tak trudno z komunikacją z Ukraińcami, ale już w Niemczech, Francji czy Włoszech dwujęzyczni wolontariusze i tłumacze z rosyjskim są teraz na wagę złota.

Od tej samej przyjaciółki słyszę, że wolą nie nagłaśniać takich sytuacji, jaka ich spotkała. Nie chcą dawać paliwa rosyjskiej propagandzie. Mają nadzieję, że tego rodzaju powszednia niechęć w końcu się wypali. Teraz cała uwaga powinna być skierowana na pomoc i wsparcie dla Ukrainy, na przerwanie wojny.

Ale gdzieś tam w tle w środowisku rosyjskiej inteligencji, wśród dysydentów, emigrantów i ekspatów toczy się dyskusja o winie i odpowiedzialności. Jedni przyjmują je bez zastrzeżeń, inni odsuwają od siebie i by ratować zdrowie psychiczne, rzucają się w wir pracy na rzecz Ukrainy. Ale są też tacy, których uwaga skupia się na niesprawiedliwości, której ich zdaniem, doświadczają oni sami. A to rzeczywiście doskonała pożywka dla Kremla, który trąbi o dyskryminacji Rosjan za granicą.

– Dostrzegam niepokojący trend – mówi Denis Sokołow, rosyjski politolog. – Ludzie rozsądni, którzy nigdy nie byli zwolennikami reżimu, zaczynają się nie tyle wokół niego konsolidować, ile raczej rozwijać w sobie poczucie, że cały świat obrócił się przeciwko nim. Od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę pojawiło się wiele obrazów i narracji dehumanizujących Rosjan. Propaganda je podłapuje i rozkręca. W efekcie niektórzy boją się wyjechać teraz z Rosji, bo nie chcą być za granicą traktowani jak ludzie gorszego sortu, obawiają się fizycznych napaści.

Podatni liberałowie

Jednocześnie w Rosji coraz bardziej odczuwalne stają się skutki sankcji, a w pierwszej kolejności doświadczają ich osoby dość liberalne, może nie zawsze politycznie aktywne, ale też niepałające nigdy miłością do Putina. To oni korzystali z zachodnich serwisów, które się masowo wycofały z Rosji, to oni narzekają teraz, że sankcje na sektor bankowy utrudniają im opłacenie VPN, bez którego stracą dostęp do alternatywnych źródeł informacji. Jeśli pracują na przykład w branży kreatywnej lub szeroko pojętym IT, to oni szybciej stracą pracę niż lojalni reżimowi urzędnicy. Opowieść o Rosjanach jako ofiarach działań Zachodu pada tu na podatny grunt.

Na tym gruncie rozwija się już nie tylko podlewana przez machinę propagandy opowieść o tym, że Ukrainę należy zdenazyfikować, ale że w gruncie rzeczy cały Zachód to faszyści i naziści, dla których Rosjanie stali się nowymi Żydami. To, że jest jakaś masa Rosjan, których propaganda już dawno zamieniła w zombie, i oni tę opowieść kupią, nie wydaje się na tym etapie rozwoju wydarzeń szczególnie bulwersujące. Gorzej, gdy podobną narrację powielają ci, których zaliczamy do demokratycznej Rosji, która – kto wie – może kiedyś naprawdę powstanie.

Dwie byłe dziennikarki ostatniej niezależnej rosyjskiej telewizji Dożdż, która w obliczu wojennej cenzury zakończyła działalność, w swoim podcaście opowiadają o doświadczeniu nieplanowej migracji. Według niektórych szacunków Rosję w ciągu minionego miesiąca mogło opuścić od 250 nawet do 500 tysięcy osób.

Do zachodniej lewicy: Nie trzeba kochać NATO, ale Rosja nie jest słabszą, zagrożoną stroną

czytaj także

Do zachodniej lewicy: Nie trzeba kochać NATO, ale Rosja nie jest słabszą, zagrożoną stroną

Zofia Malisz, Magdalena Milenkovska, Dorota Kolarska i Jakub Gronowski

– Rozpatrywałam Gruzję – mówi jedna z dziennikarek. – Ale nasłuchałam się opowieści moich znajomych, którym miejscowi nie chcieli wynajmować mieszkań… To oczywiście prawo tych ludzi, tym wynajmować, a tamtym nie, ale kurczę, to trochę, szczerze mówiąc… jak to powiedzieć…

– To też faszyzm, powiedzmy to wprost, skoro na początku powiedziałyśmy, że będziemy nazywać rzeczy po imieniu – podsumowała druga.

Też faszyzm. Wszędzie faszyzm, wszędzie nazizm. Ale niewinni ludzie giną tylko w Ukrainie.

Rosji za pomocą tej narracji udaje się nie tylko przekonać swoich obywateli, że świat ich nie kocha i że jest dla nich niebezpieczny. Używanie porównania Rosjan do Żydów jako ofiar Holocaustu nie stanowi jedynie wyrazu panującej mentalnej nędzy tych, którzy sobie na to pozwalają. Narracja o powszechnym zachodnim nazizmie wymierzonym w Rosjan to także próba ośmieszenia, a przez to pozbawienia znaczenia pojęć, które były kluczowe dla zbudowania powojennej Europy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij