Rosjanie po mobilizacji masowo uciekają do Gruzji. Część z nich sprzeciwia się Putinowi, ale wielu kupuje w moim kraju nieruchomości, rejestruje firmy i bezwstydnie domaga się, aby nie przypominano im o wydarzeniach rozgrywających się w Ukrainie. Jakby nie byli ani świadomi, ani szczególnie przejęci trwającą tam wojną.
Gdy piszę ten artykuł, w Ukrainie szaleje rosyjski terror, zabijając ludzi każdego dnia. Wstydzę się za każde moje słowo, którym nie wzywam do natychmiastowego zakończenia rosyjskiego okrucieństwa.
Letnie miesiące w Tbilisi są potwornie gorące, ale z jakiegoś powodu całą moją pracę wykonałem właśnie latem, i to właśnie w Tbilisi. Teraz też wybrałem kawiarnię z zacisznym ogródkiem z dala od miejskiego zgiełku, gdzie rano jest niewielu klientów. W upalne popołudnia mamy z dziećmi lubią tu odpoczywać w cieniu, rozkoszując się chłodem, jaki oferuje zieleń w ogrodzie.
czytaj także
Tak też było wczoraj – kiedy do kawiarni weszła młoda jasnowłosa kobieta z dwójką dzieci w wieku około 10 i 12 lat. Miała na sobie drogie ciuchy. Choć nie znam się na modzie, to nietrudno się domyślić, ile kosztowały, bo nazwy marki wypisane były wielkimi literami na wszystkich częściach jej garderoby.
Zamówiła lody dla swoich dzieci i mrożoną kawę dla siebie, a następnie poprosiła kelnerkę o hasło do Wi-Fi. I tak to skończył się mój spokojny dzień w mojej ulubionej kawiarni.
Kelnerka spokojnie powiedziała jej po angielsku, ale z gruzińskim akcentem, że to StandwithUkraine (WspierajUkrainę). W sekundę szacownie wyglądająca mama przeistoczyła się w potwora: wrzeszczała i przeklinała po rosyjsku, który niestety znam dość dobrze.
Nieznająca rosyjskiego kelnerka wyraźnie nie rozumiała, w czym tkwi problem, co kobieta mówi i co sprawia, że tak wściekle reaguje. Klientka wpadła w histerię, krzycząc, że wszyscy doskonale ją rozumieją, ale nie chcą z nią rozmawiać po rosyjsku, ponieważ są rusofobami.
Po dziesięciu minutach furii potok najwybredniejszych przekleństw ucichł, a ona oddalała się ulicą, ciągnąc za sobą dzieci i mamrocząc nadal wulgaryzmy. Lody truskawkowo-czekoladowe dla dzieci i jej kawa pozostały nietknięte na stole. Wkrótce muchy zaczęły obżerać się tymi smakołykami.
Tak żyje Gruzja, gdy w Ukrainie szaleje krwawa wojna. Być może na pierwszy rzut oka kraj zwany w czasach sowieckich Słoneczną Gruzją niewiele się zmienił, bo przybywający tu obecnie Rosjanie uparcie domagają się, aby tą samą „sołneczną Gruziją” dla nich pozostał. Rosjanie oczekują powitania z uśmiechem, choćby z nieskładnym i zabawnym akcentem, ale po rosyjsku.
Według danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Gruzji w marcu i kwietniu do Gruzji przybyło 93 865 obywateli Rosji. Liczba ta jest dwukrotnie większa od całej ludności mojego rodzinnego miasta Poti na wybrzeżu Morza Czarnego (ponad 78 tys. uciekło do Gruzji po ogłoszeniu przez Putina mobilizacji – przyp. red.).
Wystarczy przejść się ulicami gruzińskich miast, aby odnieść wrażenie, że jest się w jednej z rosyjskich prowincji. W centrum stolicy słychać tylko rosyjski. Na początku wojny Rosjanie zachowywali się jeszcze dyskretnie, nawet przyczepiali znaczki z ukraińską flagą do swoich toreb i ubrań, by zademonstrować swoją solidarność, choć być może czynili to dla własnego bezpieczeństwa. Dziś najczęściej wyrażają swoje niezadowolenie, z coraz większą bezczelnością, jeśli wspomni się o Ukrainie – kraju, o którym w tych okolicznościach nie może zapomnieć żaden rozumny i przyzwoity człowiek.
czytaj także
Jak wojna w Ukrainie wpłynęła na Gruzję? Oddziaływanie jest ogromne i złożone, niemożliwe do opisania w ramach krótkiego artykułu, zwłaszcza że nie jestem ani politykiem, ani ekonomistą, tylko zwykłym pisarzem.
Ale jednak pokrótce: przede wszystkim inwazja Rosji na Ukrainę przywołała wspomnienia wojny gruzińsko-rosyjskiej z 2008 roku. Jakkolwiek niewrażliwie, a nawet brutalnie by to nie zabrzmiało, krew przelana przez mojego 19-letniego kuzyna, który zginął w tej wojnie, nie pozwala mi na użycie bardziej politycznie poprawnego terminu na określenie tego tragicznego wydarzenia niż „wojna”.
I w rzeczy samej, wojna z sierpnia 2008 roku odżyła w zbiorowej pamięci moich współobywateli po bezwzględnej inwazji Rosji na Ukrainę. Przywołała wciąż żywą traumę, której nie można ukryć ani wykorzenić, nawet jeśli wydaje się to jedną z głównych strategii naszego rządu.
Moja opinia może zabrzmieć naiwnie, ale gdy ktoś mieszka we własnym kraju i nie ma ochoty przenosić się gdzie indziej, tak jak w moim przypadku, gdy kocha swoją ziemię, jej każdy krok w złym kierunku pozostawia głęboką bliznę i powoduje ból nie do zniesienia. To może tłumaczyć mój nieco afektowany ton, wynikający z poczucia całkowitej bezradności, kiedy jedyne, co możesz zrobić, to przyłączyć się do sporadycznych wieców protestacyjnych w stolicy, a twój zszargany układ nerwowy musi być świadkiem tego, że ci, do których należy sterowanie tym krajem – czyli członkowie gruzińskiego rządu – nie robią nic.
Tysiące z nas wychodziły na ulice, a władze gruzińskie, których formalni lub nieformalni przywódcy prowadzą bezpośrednie, przestępcze interesy biznesowe w Rosji, nie zrobiły nic poza składaniem żenująco ostrożnych deklaracji. Czasami nawet porzucały ostrożność, zmuszając nas do publicznego i bardzo głośnego przepraszania narodu ukraińskiego za tak haniebny rząd w Tbilisi. Czyż jest to jednak pocieszeniem dla tych, którzy słyszą syreny kilka razy dziennie, nie wiedząc, czy tym razem zdążą uciec na czas do schronów?
Gdzie demokratyczne instytucje są tłumione, rząd nie reprezentuje większości wyborczyń. Sieci społecznościowe przejmują więc funkcję komunikacyjną i informacyjną dla opinii publicznej. Dotyczy to zwłaszcza Gruzji, gdzie w sieciach społecznościowych toczą się zażarte spory i bitwy na słowa. Jednak to wszystko jest wyrazem całkowitej bezsilności obywateli, a przynajmniej niektórych z nich, i krzykiem rozpaczy, gdy już zdają sobie sprawę z tego, że nie mogą nic zrobić, aby doprowadzić do zmiany. Korzystają z tego prawa, którego im jeszcze nie odebrano – wolności słowa. Ale jak mówi stare przysłowie: psy szczekają, a karawana idzie dalej.
Wracając do nagich faktów: Rosjanie masowo przybyli do Gruzji i choć początkowo przedstawiali się jako uchodźcy polityczni, przeciwnicy reżimu Putina, dziś wiadomo, że prawdziwych uchodźców jest wśród nich bardzo niewielu. Większość ucieka przed mobilizacją i od utrudnień spowodowanych europejskimi i amerykańskimi sankcjami. Zresztą, dlaczego nie?
Czy od czasów Imperium Rosyjskiego Rosjanie nie postrzegali Gruzji jako egzotycznego, słonecznego kraju z cudownymi krajobrazami i nieco nieokiełznanymi ludźmi – kraju, którego nigdy nie uważali jednak za godnego niepodległości? Dla nich była to mała kolonia, do której wprowadzili cywilizację, ratując ją przed innymi zagrożeniami pod koniec XVIII wieku.
Nic więc dziwnego, że dziś są Rosjanie – karmieni stereotypami o Gruzinach z utworów Puszkina, Lermontowa i innych pisarzy – którzy obsztorcowują młodych Gruzinów za to, że ci nie mówią po rosyjsku. I nazywają ich za to rusofobami.
Błędem byłoby postrzeganie przytoczonego przeze mnie przykładu jako przesady. W dzisiejszej Gruzji jest rzeczą dość powszechną, że Rosjanie, którzy „uciekli od reżimu Putina”, kupują nieruchomości, rejestrują firmy i, co ważniejsze, bezwstydnie domagają się, aby nie przypominano im o wydarzeniach rozgrywających się w Ukrainie. Zdają się, jakby nie byli ani świadomi, ani szczególnie przejęci trwającą tam wojną.
czytaj także
Zatrzymajmy się teraz i sięgnijmy wstecz – do czasów znacznie poprzedzających początek wojny. Ilekroć rozmawiałem z moimi europejskimi kolegami, zwłaszcza z Niemiec i Francji, o stosunkach gruzińsko-rosyjskich, zawsze wyczuwałem ich sceptyczne nastawienie. Zauważałem ich powątpiewające spojrzenia, jakby sugerujące, że cierpię na rusofobię, ogarnięty paranoją, podczas gdy rzeczy, na które zwracałem im uwagę, nie były wcale tak alarmujące.
Kilka rozmów nie wystarczy, by przekonać kogoś, że Gruzja była ofiarą i kolonią Imperium Rosyjskiego po 1801 roku – kolonia jest jak najbardziej właściwym określeniem. Jak opisać stuletnią walkę o zachowanie własnego języka, który nie tylko, że nie jest spokrewniony ani z rosyjskim, ani z innymi językami słowiańskimi, to nawet nie należy do grupy indoeuropejskiej?
Z pewnością świat słyszał rosyjskie twierdzenie, że ukraiński nie jest odrębnym językiem, ale rosyjskim dialektem. Jako osoba biegle władająca rosyjskim mogę z całą stanowczością stwierdzić, że ukraiński jest językiem odrębnym, innym niż rosyjski, językiem, z którym Imperium Rosyjskie tak długo bezskutecznie walczyło. Prawda, moi drodzy czytelnicy, jest taka, że język ukraiński przetrwał.
Kiedy w lutym Rosja zaatakowała Ukrainę, wielu dotychczas sceptycznych Europejczyków zaczęło dostrzegać tę prawdę. Przyznali, że Rosja stanowi realne zagrożenie dla świata. Moi znajomi na Zachodzie przyznawali, że może wcale nie cierpię na rusofobię. To tragiczne, że trzeba było katastrofy humanitarnej na taką skalę, żeby ich przekonać, że potrzebna była aż taka liczba ofiar, żeby zobaczyli prawdę.
Na chwilę przerwałem pisanie i przejrzałem sieci społecznościowe. Gruzińskie agencje informacyjne zamieściły zdjęcia z pogrzebu czteroletniej Lizy zabitej podczas ostrzału Winnicy. Toczy się bezlitosna wojna bez widocznego końca. Wyciągnęliśmy gorzką lekcję i stawiliśmy czoła prawdzie tak nieludzkim kosztem. Teraz obowiązkiem wszystkich jest dobrze tę lekcję zapamiętać, nie popaść w strefę złudnego komfortu – także wtedy, kiedy wydarzenia w Ukrainie zejdą z czołówek gazet.
Gruzja wkracza w decydujące dla swojej przyszłości czasy. Aby uzyskać status kandydata do członkostwa w Unii Europejskiej, kraj musi sprostać wielu różnym wymaganiom i spełniać rozmaite warunki. Mój kraj stoi przed krytycznym wyborem. Albo obecny rząd zrezygnuje z powiązań i interesów z Rosją, z otwarcie prorosyjskiej retoryki i podejmie stosowne działania we właściwym kierunku, albo zostaniemy tam, gdzie byliśmy przez ponad dwieście lat – w kloace Wielkiego Imperium Rosyjskiego.
czytaj także
Piszę to w lipcu 2022 roku. Po raz kolejny Gruzja cierpi z powodu Rosji – tej przewlekłej choroby wirusowej, której nie można w pełni wyleczyć. Jednak możliwe jest jej kontrolowanie poprzez właściwie dobraną terapię.
Kiedy w Ukrainie giną ludzie, ja w kawiarni w Tbilisi piszę, że hasło do Wi-Fi to StandwithUkraine. To wszystko, co mogę zrobić. Przepraszam cię, Ukraino.
*
We współpracy z S. Fischer Stiftung. Przełożył Władysław Bibrowski, Voxeurop