Określenie kogoś mianem „Karen” nosi znamiona konfliktu pokoleniowego, podobnie jak „okay, boomer”. Jednak na fali antyrasistowskich protestów w USA Karen stała się przede wszystkim symbolem rasy uprzywilejowanej, która rękami i nogami broni się przed przyznaniem do systemowej dyskryminacji.
Pochodząca z Nigerii Grace Attiah, matka redaktorki „Washington Post” Karen Attiah, nieprzypadkowo wybrała to imię dla swojej córki: chciała, żeby ta bez problemu odnalazła się w Ameryce, w świecie zdominowanym przez białych. Nie mogła przypuszczać, że w 2020 roku podstawy tej dominacji zaczną się kruszyć, a imię Karen stanie się synonimem białej dominacji i ruchu antyszczepionkowców. To właśnie przywilej związany z białym kolorem skóry w USA sprawił, że białym autorkom rasistowskich tyrad wygłaszanych w miejscach publicznych przypisuje się szyderczo imię „Karen”.
Na pierwszy rzut oka sporo łączy amerykańską Karen z polską Grażyną. Ją także można poznać po fryzurze, która utknęła gdzieś w latach 80., kompletnym braku modowego gustu czy zachowaniach, które przyprawiają jej dzieci o poczucie żenady. A jednak Karen zawsze była czymś więcej niż uosobieniem tandety i nieprzystawania do współczesności, a jej powierzchowność była tylko cechą, która wyróżnia pewną grupę kobiet w średnim wieku – kobiet białych. Bo Karen na białości zbudowała swoją tożsamość. I to ta tożsamość znajduje się właśnie pod ostrzałem.
Od okay, boomer do okay, Karen
Memy z Karen w roli głównej zyskały popularność jakiś rok temu. Nie do końca wiadomo, dlaczego padło akurat na Karen, a jako możliwe źródło wymienia się m.in. scenę z kultowego filmu Wredne dziewczyny z 2004 roku, w której jedna z tytułowych dziewczyn zwraca się do drugiej słowami: „Boże, Karen, nie możesz kogoś tak po prostu pytać, dlaczego jest biały!”. Istotne jest to, że szczyt popularności tego imienia w USA przypada na rok 1965, co oznacza, że spora część noszących to imię kobiet jest dziś w wieku 50+. W 2018 roku w Ameryce zanotowano narodziny zaledwie 468 „nowych” Karen.
czytaj także
Od samego początku Karen budziła mocno negatywne skojarzenia. Pierwsza definicja zjawiska, jakim jest Karen, która pojawiła się w najpopularniejszym słowniku współczesnego angielskiego slangu, The Urban Dictionary, brzmi: „44 lata. Matka trójki dzieci. Blondynka. Posiadaczka volvo. Wnerwiająca na potęgę. Nosi akryle 24/7. Właśnie skarży na ciebie menadżerowi”. To ostatnie wkrótce okazało się najważniejszą cechą łączącą zachowania kobiet określonych tym mianem, a także właśnie tym, co najbardziej różni amerykańską Karen od polskiej Grażyny.
Bo o ile znana z polskiej sieci Grażyna „siedzi w domu” i gotuje rosół dla Janusza, o tyle Karen wyraźnie zaznacza swą obecność w przestrzeni publicznej. Mało co odpowiada jej wyśrubowanym standardom, więc bez skrupułów doprowadza do płaczu sklepowy personel w myśl zasady, że skoro płaci, to wymaga. W restauracji, a nawet w zwykłym McDonaldzie, potrafi urządzić aferę za brak dodatkowej porcji sosu. Z wszystkiego jest w stanie zrobić problem, jeśli czuje, że nie jest należycie traktowana, a w takiej sytuacji jej naturalnym odruchem jest zawołanie menadżera.
Tylko że park, osiedle mieszkalne czy ulica nie mają menadżera. Wówczas Karen dzwoni po policję.
Karen wzywa stróżów prawa
Eskalacje pozornie niewinnych sytuacji najlepiej zobaczyć na własne oczy, np. wpisując na Twitterze któryś z hasztagów: #KarensGoneWild (KarenPoszłyNaCałość), #KarensStrikeAgain (KarenZnówAtakują) czy #AndThenKarenSnapped (IWtedyKarenPuściłyNerwy). Bo Karen nie ma sobie nic do zarzucenia. Uważa się za przykładną obywatelkę, wychowała przecież kolejne pokolenie Amerykanów i płaci podatki. Więcej obowiązków wobec swojej społeczności nie uznaje, za to inni mają bezwzględny obowiązek szanować jej wolność, którą pojmuje na własny, specyficzny sposób.
Przekonana o własnej ważności Karen niestety nie żyje w próżni: poczucie swojej ważności buduje na nieważności innych. Oczywiście, ma w tym swój udział amerykański mit – Karen należy do pokolenia gospodarczej prosperity, a jej reprodukcyjne lata przypadają na szczytowy okres konsumpcjonizmu. Karen uważa, że wszystko, co ma, zawdzięcza wyłącznie sobie (ewentualnie mężowi), a wobec tego lęki i niepokoje millenialsów czy generacji Z wydają się jej nieuzasadnione.
Określenie kogoś mianem Karen nosi znamiona międzypokoleniowego konfliktu, podobnie jak okay, boomer. Jednak na fali antyrasistowskich protestów w USA Karen stała się przede wszystkim symbolem rasy uprzywilejowanej, która rękami i nogami broni się przed przyznaniem do systemowej dyskryminacji, obawiając się utraty przywilejów należnych jej z urodzenia. W tym celu nie cofnie się przed wykorzystaniem najpodlejszych technik władzy i manipulacji, cynicznie posługując się ochroną, jaką daje jej kolor skóry, a także płeć. I tu przechodzimy do clou całej sprawy, bo nie bez powodu Karen jest białą kobietą.
Biała opresorka
Jak mówi Meredith Clark, medioznawczyni z Uniwersytetu Wirginii, postać białej kobiety jako opresorki ludzi o innym kolorze skóry istniała zawsze, nie przypisywano jej tylko jednego obiegowego imienia. Bo Karen miewała różne imiona. W podobnym kontekście występowały już Becky, Susan i Tracy. W 2018 świat poznał „BBQ Becky” (niech będzie „Grażyną od grilla”), czyli nagranie, na którym biała kobieta dzwoni na policję, by zgłosić skargę na czarnych mężczyzn, którzy nie łamiąc żadnych przepisów, urządzili sobie grilla nad jeziorem w Oakland. Z kolei „Permit Patty” („Przepisowa Pati”) wezwała policję do ośmiolatki, która sprzedawała wodę na chodniku przed jej apartamentowcem. Jedną z najbardziej (nie)sławnych jest „Karen z Central Parku”, czyli Amy Cooper, która zagroziła policją Chrisowi Cooperowi, czarnemu mężczyźnie, gdy zwrócił jej uwagę, że wypuściła psa bez smyczy. Takich przykładów jest na pęczki – i tak jak w przypadku brutalnych zatrzymań i morderstw dokonanych przez policję, możemy mówić tylko o tych incydentach, które zostały nagrane.
czytaj także
Tym, co być może najbardziej rzuca się w oczy na wspomnianych nagraniach, jest absolutne przekonanie owych kobiet, że w każdej niewygodnej sytuacji mogą powołać się na policję, jakby istniała tylko po to, by działać na ich korzyść; niezachwiana wiara we własną rację; wrogie nastawienie do jakichkolwiek prób podjęcia dialogu; świadomość, że to ich wersja wydarzeń zostanie uznana za prawdziwą; wreszcie napady agresji lub histerii, kiedy druga strona sięga po jedyny dostępny w takim momencie ratunek: telefon z kamerą lub postronnych świadków.
Dlaczego nieuzasadnione zgłaszanie policji „podejrzanego” zachowania czarnych mężczyzn i kobiet jest aktem rasistowskim? Ano dlatego, że w ich przypadku przyjazd policji może nie skończyć się tylko pouczeniem, ale utratą życia. Codziennie „wychodzi na jaw” kolejne umorzone śledztwo w sprawie śmierci czarnej osoby w USA z rąk policji albo historia osoby, która otrzymała wyrok niewspółmierny do winy lub niepoparty dostatecznymi dowodami. Jednocześnie nikt nie żywi złudzeń, że tego typu traktowanie nie spotyka białych ludzi. Dlatego wykonanie jednego telefonu staje się w rękach białych kobiet bronią o poważnych konsekwencjach.
czytaj także
Białe Amerykanki, choć same w przeszłości musiały występować przeciwko dominującemu porządkowi społecznemu, by wywalczyć dla siebie prawa, nie zapisały chlubnej karty, jeśli chodzi o udział w walce o równość czarnych. I nie trzeba cofać się aż do ruchu sufrażystek, które wcale nie sprzyjały walce innej wykluczonej grupy o prawa wyborcze, ani brutalnego linczu na Emmecie Tillu z czasów segregacji rasowej, o którym Bob Dylan napisał słynną balladę. Być może wystarczy sam fakt, że 53 proc. amerykańskich kobiet głosowało na Donalda Trumpa. Jak pisze dla „Vanity Fair” Jennifer Palmieri, dyrektorka ds. komunikacji w Białym Domu za kadencji Obamy, w obliczu obecnego kryzysu białe kobiety muszą przyznać, że korzystały i wciąż korzystają z ochrony i przywilejów, jakie daje im patriarchat, i że w zamian za dostęp do tego świata zrzekły się prawa, by go zmienić.
Co może Karen
Kontrowersje budzi samo określenie „Karen”. Dla niektórych podszyte jest mizoginią, a inni (czyżby Karen?) utrzymują, że to obelga, na którą nie może być zgody. Tym samym usiłują nadać jej ten sam status non grata, jaki posiadają rasistowskie określenia mniejszości etnicznych. Tak się jednak raczej nie stanie, bo nie ma przecież mowy o historii zinstytucjonalizowanej dyskryminacji kogoś, kto zachowuje się jak Karen. Inni zauważają, że pierwotne znaczenie tego pojęcia coraz bardziej się rozmywa, bo używa się go już nie tylko do napiętnowania incydentów na tle rasistowskim, ale często po prostu małostkowych wybuchów złości.
Co ciekawe, memy o Karen mają też swoją pozytywną stronę. Piętnując niepożądane zachowania, zwracają uwagę na społeczne problemy i zmuszają do refleksji nad własnym „pierwiastkiem Karen”. Niektóre imienniczki, jak Karen Sandler, mówią, że memy podziałały na nie otrzeźwiająco. Sandler zwraca uwagę, że wszystkie Karen, słynące ze swojej ekspresyjności i zabierania głosu, powinny wykorzystać te zdolności, by przemówić w imieniu tych, którzy mają o wiele więcej do stracenia. Z kolei Palmieri zwraca uwagę, że w ostatnim czasie kobiecy głos silnie zyskał na znaczeniu: od marszów kobiet organizowanych na całym świecie po ruch #MeToo mamy realny wpływ na zmiany. Musi on wyraźnie wybrzmieć także w tej walce o prawa człowieka, nawet jeśli kwestia kobiecego współudziału w podtrzymywaniu status quo jest dla części z nas niewygodna.
Morderstwo George’a Floyda: Co łączy kradzież z protestem przeciwko rasizmowi? Więcej, niż sądzicie
czytaj także
PS Najlepszą rzeczą, na jaką natrafiłam niedawno w internecie, było zdjęcie kobiety na proteście Black Lives Matter w USA trzymającej baner „Wszystkie Karen przeciwko brutalności policji” i „Chcę rozmawiać z menadżerem systemowego rasizmu”.
**
Anna Opara – tłumaczka z języków angielskiego, niderlandzkiego i niemieckiego. Feministka; millenialka do szpiku kości.