Świat

Dlaczego prawo nie może uratować ani nas, ani planety

Stale zwiększający się gąszcz przepisów prawnych pomaga władzy i kapitalistom, a nie zwykłym ludziom – pisze brytyjski adwokat, który nieraz bronił w sądach praw ludzi do mieszkania i sprawiedliwego traktowania w miejscu pracy.

Autorytarni populiści, gdy przejmują władzę, zaczynają używać porządku prawnego do ukrócenia naszych praw. Mogą tego dokonywać poprzez istniejące struktury, tak jak czynił to Donald Trump, obsadzając Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych prawicowymi sędziami, którzy teraz próbują zdelegalizować aborcję. Populiści mogą także podważać samo prawo, jak uczynił to Viktor Orbán na Węgrzech, nakładając kaganiec wymiarowi sprawiedliwości.

Wielka Brytania zna te metody. Brytyjski rząd przyjął m.in. przepisy delegalizujące protesty i karzące uchodźców – jednocześnie chwaląc się, że chętnie, gdy przyjdzie mu na to ochota, nie będzie przestrzegać przepisów prawa międzynarodowego.

Wielka Brytania: 0,2 proc. wyborców decyduje, kto przejmie bajzel po Johnsonie

Nie ma co się zatem dziwić, że dużą skalę oporu obserwujemy w salach sądowych. Aktywiści wytaczają szeroko komentowane w mediach procesy, finansowane ze środków gromadzonych poprzez zbiórki społeczne i kampanie uświadamiające. Hasła takie jak „uratujmy ustawę o prawach człowieka” oraz „w obronie sądowej kontroli konstytucyjności” stały się dla niektórych motywem przewodnim ich działań.

A jednak, mimo że batalie toczone w salach sądowych są niezbędne, same w sobie nie wystarczą.

Przepisów powinno być mniej

Jako adwokat w ciągu mojej kariery zawodowej broniłem w sądach praw ludzi do mieszkania i sprawiedliwego traktowania w miejscu pracy. Jeśli jednak, tak jak chcecie, w społeczeństwie ma zapanować większa równość, a rozziew pomiędzy bogatymi a ubogimi ma zmaleć – a nawet zostać całkowicie zniwelowany – musimy myśleć o środkach wykraczających poza przepisy. W istocie powinniśmy domagać się, aby przepisów było mniej.

Co najbardziej wpłynęło na polskie mieszkania: polityka, rynek czy instytucjonalny dryf?

Być może zastanawiacie się teraz, dlaczego lewicowy prawnik nawołuje do zmniejszenia liczby przepisów. Czy to przypadkiem nie prawica dąży do obkurczonego państwa? Czy nie jest tak, że każdy cieszący się poparciem ruch społeczny w historii toczył z państwem bitwy, których pozostałościami są prawa chroniące pracowników, kobiety czy społeczności osób czarnoskórych i mniejszości etnicznych?

Równie często jednak, jak w obronie postulatów, przepisy powstawały także w celu ujarzmienia rewolucyjnych zapędów. W Wielkiej Brytanii prawo ukształtowało się w szczególny sposób, co sprawia, że zwykłym ludziom trudno jest zmienić to, jak zorganizowane jest społeczeństwo.

Na podstawie prawa ludzie nabierają przekonania, że zmiana dokonuje się wyłącznie poprzez działania innych: że to zadanie dla prawników toczących batalie przed sądem. To zaś sprawia, że polegamy na systemie, który często ustawiony jest przeciwko nam.

Prawo nie musi być coraz bardziej złożone

Przez ostatnie 40 lat prawo rozrastało się w zawrotnym wprost tempie. Co roku do istniejących uregulowań dopisuje się około 14 tysięcy stron nowych przepisów – dwa razy więcej niż 40 lat temu. Jeszcze za naszej pamięci nie istniały całe dziedziny prawa, jak przepisy imigracyjne czy dotyczące informacji, które teraz się mnożą.

Od 1979 roku każdy brytyjski rząd, niezależnie od tego, czy obiecywał ukrócić uprawnienia państwa czy je rozszerzyć, przyczyniał się do tego zjawiska. Prawo wtórne – zasady tworzone przez ministrów, nad którymi parlament ma niewielką kontrolę – rozrosło się o połowę za rządów Thatcher. Blair przyjął 382 nowe ustawy. Cameron, który obiecał „wielkie porządki w biurokratycznych przepisach”, ustanowił 1785 nowych przestępstw, w przeliczeniu – jedno na każdy dzień rządów jego koalicji.

Zjawisko to nie jest naturalne. Suma wiedzy ludzkiej powiększa się co rok, to całkiem zwyczajne i normalne, i nikt na to nie narzeka. Nie ma jednak powodu, aby przepisy regulujące nasze życie musiały także stawać się coraz bardziej złożone. Rzeczywiście, wydaje się logiczne, że w zaawansowanym społeczeństwie przepisy podlegają uproszczeniu i racjonalizacji do spójnego minimum.

Rozrost prawa wynika w głównej mierze z neoliberalizmu, gospodarczej ideologii, która przez ostatnie cztery dziesięciolecia dominowała w brytyjskiej polityce. Od czasów Thatcher kolejne rządy stale próbowały tworzyć nowe rynki: regulując krajowy system opieki zdrowotnej, dostawy wody, gazu i energii elektrycznej, a nawet nasze reakcje na kryzys klimatyczny. (Zamiast zakazać emisji dwutlenku węgla, stworzyliśmy system handlowania pozwoleniami na emisje, czego wynikiem jest przyspieszenie globalnego ocieplenia).

Jak argumentował Milton Friedman w swojej wydanej w 1962 roku książce Kapitalizm i wolność, tworzenie rynków wymaga rozszerzenia prawa i to sędziowie stoją na straży zasad.

Kolejnym powodem ekspansji prawa jest to, że neoliberalizm doprowadził do przechylenia szali władzy ze szkodą dla zwykłych ludzi, a zyskiem dla kapitału. Rządy wykorzystały zwiększanie liczby przepisów do zamrożenia i zachowania tego nowego stanu. Tam, gdzie rządy na masową skalę odebrały prawa ubogim – na przykład usuwając ustawowo regulowane pułapy czynszów – prawa te nie zostały zniesione całkowicie. Zamiast tego gąszcz nowych przepisów utrudnił dostrzeżenie dotkliwej utraty praw, utrudniając walkę z tym zjawiskiem.

Czy ktokolwiek w ogóle czyta te przepisy?

Przepisy dotyczące mieszkalnictwa chronią niewielką i malejącą grupę, podczas gdy nowe osoby mają na mocy oszałamiającej wręcz liczby różnych uregulowań coraz bardziej ograniczone prawa. Najlepiej chronieni najemcy to ci, którzy mają podpisane umowy najmu na podstawie ustawy o czynszach (których podpisywanie od 1988 roku nie było już możliwe) bądź umowy najmu podpisane z samorządami. Wokół tego rdzenia oscyluje mnóstwo innych osób, z których każda ma na swój sposób uszczerbione prawa: najemcy korzystający z tzw. elastycznego najmu, najmu wstępnego, najemcy, których prawa zostały ograniczone w wyniku aspołecznych zachowań, studenci, osoby ubiegające się o azyl, osoby mieszkające w lokalach robotniczych, osoby zamieszkujące dany lokal w zamian za jego pilnowanie, osoby bezdomne zamieszkujące przydziałowe lokale itp.

Zbytnia wielość przepisów sprawia, że wszystkim nam trudno jest zrozumieć zasady spajające społeczeństwo w całość. Zastanawiam się, jak wiele osób czytających ten tekst pamięta wszystkie zapisy regulujące ich stosunek pracy bądź najem nieruchomości. Ile osób byłoby w stanie wymienić swoje prawa pracownicze lub prawa najemcy, które obowiązują, mimo że nie są zapisane w ich umowach? Kto z nas przeczytał zapisy polisy ubezpieczeniowej bądź zastanawia się nad swoimi prawami, gdy Google bądź Facebook dokonują zmian w swoich regulaminach?

Prawo przyczynia się także do sytuacji, że sądy stają się mediatorami w konfliktach społecznych. Jednym z przykładów jest współczesny system orzekania w sprawach dotyczących zatrudnienia, wprowadzony przez rząd konserwatystów w latach 70. Miał on na celu osłabienie związków zawodowych.

Zaledwie 50 lat temu, gdy ludzie chcieli dochodzić swoich praw, czynili to w swoich własnych zakładach pracy przy wsparciu związków zawodowych. Obecnie w przypadku utraty pracy o wiele częściej to nie pracownicy podejmują akcje protestacyjne, lecz związki zawodowe straszą pracodawcę wytoczeniem sprawy w sądzie.

Sądy pracy nie są całkowicie pozbawione mocy, a dla pracodawcy groźba wytoczenia sprawy przed takim sądem niesie ze sobą pewne ryzyko: sąd jest nierychliwy, przygotowanie do rozpraw kosztowne i czasochłonne, a jeśli pracownik wygra, werdykt może zostać nagłośniony w mediach. Z perspektywy pracownika jednak mediana zasądzanych zadośćuczynień jest mierna – wynagrodzenie za trzy do sześciu miesięcy w przypadku potwierdzenia przez sąd, że doszło do dyskryminacji i niesłusznego zwolnienia z pracy.

Mniej niż jedna na tysiąc spraw dotyczących niesłusznego zwolnienia z pracy skutkuje wydaniem sądowego nakazu ponownego zatrudnienia bądź przywrócenia na stanowisko. Przez system prawny, w ramach którego rozstrzygane są spory, miejsca pracy nie są już tak bezpieczne, a i możliwość ochrony zatrudnienia jest mniejsza.

Z drugiej strony, kiedy aktywiści korzystają z sądów w celu podważenia polityki rządu, nie ma żadnych gwarancji, że sędziowie opowiedzą się po ich stronie.

W sądownictwie konserwatyści mają przewagę liczebną nad liberałami. I nawet liberałowie pracujący w systemie sądownictwa znajdują się obecnie pod ogromną presją, aby ograniczać krytykę rządu. W latach 2020–2021 odsetek zakończonych pomyślnym dla powodów orzeczeniem spraw w ramach sądowej kontroli konstytucyjności przepisów spadł o 50 proc. – co jest uderzającą zmianą. Sędziowie obecnie na bezprecedensową skalę podtrzymują rządowe decyzje, mając nadzieję, że ministrom w końcu znudzi się atakowanie sądów i zajmą się kimś innym.

Istnieje także inny powód, dla którego aktywiści powinni wystrzegać się nadmiernego polegania na przepisach. 40 lat temu prawica zdobyła społeczne poparcie dla swoich neoliberalnych reform, przedstawiając lewicę jako konserwatywną siłę w społeczeństwie. Prawica zaproponowała wolność wywalczoną poprzez ataki na związki zawodowe i częściowe rozmontowanie systemu zabezpieczeń społecznych, instytucji, których lewica musiała w konsekwencji bronić.

Dzisiejsi populiści proponują odejście od neoliberalizmu – tego dotyczy program „wyrównywania szans” przedstawiony przez Borisa Johnsona – jednak sposób formułowania ich postulatów jest podobny do tego, którego używali ich prawicowi poprzednicy, oferując ludziom szansę „ponownego przejęcia sterów” od liberalnej elity.

Jednym z powodów, dla których neoliberalizm i populizm odniosły sukces w polityce, jest to, że miliony osób intuicyjnie pojmuje i przyjmuje założenie, że osłabienie państwa może dać im więcej możliwości. Problem polega na tym, że ideologie te biorą na celownik niewłaściwe części państwa. W rezultacie produkują kolejne przepisy, więcej regulacji i biurokracji.

Uprościć przepisy

Cóż innego możemy zrobić? Na początku możemy domagać się uproszczenia przepisów. To już ma miejsce w ramach prawa pracy, gdzie aktywiści walczą o zapewnienie wszystkim pracownikom prawa do płacy minimalnej i próbują pozbyć się umów, w których nowe formy śmieciowego zatrudnienia nazywane są samozatrudnieniem.

Tak dzieje się także w ramach przepisów dotyczących mieszkalnictwa obowiązujących w rządzonej przez Partię Pracy Walii, gdzie rząd upraszcza formy najmu. Już niedługo uznawane będą jedynie dwie: „społecznościowa” i „prywatna”. To sprawi, że najemcom, którym grozi eksmisja, o wiele łatwiej będzie zorientować się, jakie prawa im przysługują i czy mogą zostać w zajmowanym przez siebie lokalu. To frustrujące, że żadne tego rodzaju uproszenia nie zostały jeszcze zaproponowane w Anglii, którą rządzą torysi.

Mobilizować ludzi

Zmniejszając uzależnienie od stanu przepisów, aktywiści powinni także w sądzie dążyć do prawnych zwycięstw, budując siłę masowych ruchów. Coraz częstsze manifestacje choćby przeciwko nalotom służb na imigrantów są istotnym symbolem tego, jak wielki jest opór wobec polityki resortu spraw wewnętrznych – jednocześnie tworzą one nieco przestrzeni dla osób zagrożonych deportacją, które mogą w ten sposób przygotować odwołania od niekorzystnych decyzji władz imigracyjnych.

Kolejnym przykładem są strajki organizowane przez krajowy związek zawodowy pracowników sektora transportu w Wielkiej Brytanii (RMT). Nie ma przepisów umożliwiających pracownikowi zmuszenie pracodawcy do utrzymania realnych zarobków na tym samym poziomie w okresie inflacji. Jeśli pracodawca upiera się zachować zarobki w tej samej wysokości, co w istocie stanowi ich obniżenie, pracownik może bronić się jedynie, podejmując strajk. Z tego powodu, gdy w sporze z pracownikami kolei przytoczono przepisy, nie było to dlatego, że chcieli tego sami pracownicy, ale dlatego, że rząd zagroził – choć na razie okazał się gołosłowny – że etatowi pracownicy kolei zostaną zastąpieni na stanowiskach przez osoby delegowane przez agencje pracy.

Nadchodzi fala strajków, a rząd chce przetrącić kręgosłup związkom zawodowym

To, że pracownicy wygrywają w tym sporze – a na to wygląda – wynika z tego, że zmobilizowali się i występują jako liczna grupa, że zatrzymali pociągi i wykorzystali własne atuty w walce z próbującymi operować siłowo przedstawicielami rządu.

Działając nie tylko na podstawie przepisów, możemy zbudować ruch społeczny, nieodzowny do naszej obrony w okresie kryzysu gospodarczego i ekologicznego, w który wkraczamy. W obliczu ciągłej ekspansji przepisów nie możemy już okazywać potulności, musimy pokazać, że to my mamy pomysły.

To właśnie w momentach, kiedy widać, jak rozmontowywane są struktury prawa, kiedy przestają wydawać się wieczne, ustalone i niezmienne, można zacząć wyobrażać sobie inny rodzaj porządku prawnego – takiego, który zgodny jest z potrzebami pracowników i przyrody.

**
David Renton jest adwokatem i autorem książek. Jego najnowsza publikacja Against the Law: Why Justice Requires Fewer Laws and a Smaller State ukazała się nakładem Repeater Books.

Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij