Wojna dowodzi jednocześnie naszych zdolności pomocy i niszczenia, tym drugim dając specjalny glejt. Jej śmiertelny i nienawistny wir wciąga, zawłaszczając uwagę i narzucając własną logikę. Bardzo trudno się jej oprzeć.
Szaleniec, osobnik zaburzony, psychopata, macho w amoku, potwór. Używamy tych określeń wobec Władimira Putina, jakbyśmy chcieli samych siebie przekonać lub – co gorsza – rzeczywiście wierzyli, że ogromne zło jest chorobą, anomalią i ekstremum. Raczej wyjątkiem niż regułą. Jakby musiało mieć wyjątkowo wredną twarz i urzeczywistniało się tylko od czasu do czasu w aberracji wojny i erupcji ślepego fanatyzmu. Zaskakiwało w dramatycznym zakłóceniu normalności, którą nazywamy pokojem i stabilizacją.
Po 24 lutego nic już nie będzie takie samo, mówimy. Ostatnia agresja rosyjskich wojsk na Ukrainę wyraźnie zbliżyła do nas wojnę, szokująco zniosła dystans, który wielu dawał poczucie względnego bezpieczeństwa. Wybici ze zwyczajowego rytmu reagujemy słowami o nowej epoce, radykalnej przebudowie architektury świata i nowym układzie sił na globalnej szachownicy.
Zaczęliśmy mówić o koszmarnym przebudzeniu, końcu naiwności i demolowaniu obrazu rzeczywistości. Jakbyśmy chcieli samych siebie przekonać lub naprawdę wierzyli, że może nie było doskonale, ale w zasadzie nie najgorzej, pomimo mankamentów – w porządku. A teraz się popsuło.
To prawda, że wojna ujawnia wiele z tego, co było skrywane lub czemu zaprzeczano. Rzeczywiście weryfikuje wartości, stawiając choćby przed koniecznością wyboru kogo i co ratować. Odpowiada na pytanie, za co trzeba umieć umrzeć. Odsłania kruchość tego, o co drżymy. Dowodzi jednocześnie naszych zdolności pomocy i niszczenia, tym drugim dając specjalny glejt. Jej śmiertelny i nienawistny wir wciąga, zawłaszczając uwagę i narzucając własną logikę. Bardzo trudno się jej oprzeć.
Na filmiku krążącym w sieci dwóch ukraińskich żołnierzy w pełnym ekwipunku tańczy dla żartu do kawałka techno. Sławomir Sierakowski pisze, że reaguje się tak, gdy się coś zestrzeliło. Coś. Oto przykład, jak nie należy komentować wojny. Albo ta fascynacja uzbrojeniem. Urok niewyraźnych ujęć z bojowego drona i poczucie satysfakcji internetowych kibiców, kiedy widać wybuch. I serduszka oraz kciuki w górę pod postami z liczbami martwych wrogów, a na Telegramie po prostu pod zdjęciami ich rozczłonkowanych zwłok.
To prawda, napadniętym wolno zabijać na wojnie. Bronią się, więc mają słuszność, robiąc z agresorów kaleki. Jednak zatrważające jest niezrozumienie, że to również jest w wojnie straszne – brak wyboru. To część tragicznej logiki wojny, dającej ofiarom dobre usprawiedliwienie zadawaniu bólu, niepodważalną słuszność przyzwolenia na przemoc. Wojna jest dramatem w pełni – jest złą agresją najeźdźcy i straszną koniecznością śmiercionośnej odpowiedzi.
Czy można walczyć w trybie troski? Kaleczyć i zabijać napastników, nie będąc przemocowcem? Cała nadzieja w tym, że tak, że można oprzeć się logice wojny. Widzę głosy bliskie tej myśli. Szczepan Kopyt pisze: „Życzmy sobie wszyscy końca wojny, proszę jednak: nie cieszmy się np. z filmików, na których kilkadziesiąt żołnierzy traci życie w ataku bombowym, z informacji o poległych, rannych, nie dehumanizujmy żołnierzy RF. Nie utrwalajmy takich postaw – to degeneracja. Istnieje oczywisty związek między odpieraniem wojska agresora, ofiarami wojny a końcem wojny, ale to nie jest Tarantino, oni naprawdę zostają rozerwani czy okaleczeni na całe życie. Rozsmakowywanie się w śmierci i wojnie, bez względu na stronę konfliktu, nie niesie ze sobą niczego dobrego”.
I jeszcze jeden głos, należący do Rosjanki Narminy Akhmedli: „24 lutego poszłam na antywojenny protest pod rosyjską ambasadę. Ludzie się cieszyli z informacji o rosyjskich stratach. I ja to rozumiałam. Ale jednocześnie łzy napływały mi do oczu. Dla mnie to jest absolutny horror, kiedy myślę o tym, że umierają Ukraińcy oraz że umierają Rosjanie. Że młodzi chłopcy pojechali na wojnę i tam giną. To jest dla mnie tragedia i chcę wyraźnie powiedzieć, że jestem obywatelką Rosji, kocham mój kraj i to się nie dzieje w moim imieniu”.
Rosja to nie ja! Jak się dziś czują Rosjanki i Rosjanie w Polsce
czytaj także
Wracam wciąż do tych myśli, żeby nie poddać się wojnie. Wytrzymać i nie przyjąć jej zasad. Robię to z pełną świadomością, że odnalezienie w agresorze ofiary, w dodatku w sposób, który ani trochę nie umniejsza ofiar agresji i unika śladów symetryzmu, wymaga niemal nadludzkich zdolności. Znajdowałem takie brylanty w literaturze pamiętnikarskiej czasów powstania warszawskiego. Jeśli przetrwały w tamtej pożodze, muszą być i teraz.
Co jeszcze mówi o nas nasza reakcja na wojnę w Ukrainie? Wiele, bo przecież o nagłym przebudzeniu mogą mówić tylko ci, którzy dotychczas mieli przywilej niezakłóconego snu. W której z licznych iluzji drzemali, zamykając oczy na dotychczasowe katastrofy? Który dramat przeoczyli lub którego nie zrozumieli, że potrafili spokojnie spać?
O poczuciu rozpadu świata mogą mówić ci, którzy na co dzień nie chcieli lub nie musieli zajmować się cierpieniem i barbarzyństwem czasu pokoju. Nagłe zagrożenie i kruchość życia to odczucia tych, którzy nie współodczuwali z ofiarami stabilizacji i rozwoju. Wiele osób dawało radę nieźle się urządzić w dystansie do zła, które mają tuż pod nosem.
Czy pan/pani zgadza się, żeby ludzie umierali z zimna i głodu w lesie?
czytaj także
I nie, nie powinniśmy zakładać, że zło jest wtedy, gdy coś się w człowieku popsuje. Przeciwnie, obciąża odpowiedzialnością znacznie bardziej, gdy jest systematycznie realizowanym, racjonalnym projektem, skutkiem chłodnej kalkulacji i premedytacji, ekspresją naturalnych zdolności. Ma swoich urzędników, współpracowników, katów i apatyczną armię niezainteresowanych. Putin to byt kolektywny. Wojna to przedsięwzięcie społeczne, po obu stronach konfliktu.
Mówi się, że zdziwienie światem powinno się w sobie pielęgnować. Owszem, ale chyba nie zdziwienie złem. Słyszałem dziś od osób, które zajmują się kryzysem humanitarnym na polsko-białoruskiej granicy, że dla nich wojna trwa od wielu miesięcy. Od tych, którzy próbują ratować zwierzęta, że trwa od zawsze.