Świat

Cokolwiek się zmieni, wszystko zostanie po staremu

Już drugie w tym roku wybory w Izraelu przyniosły kolejny pat. Jeśli znów nie uda się utworzyć większościowej koalicji, mogą się odbyć trzecie. W regionie nic to jednak nie zmieni – w kwestii palestyńskiej i irańskiej liderzy dwóch największych partii wciąż ścigają się na radykalizm.

W historii Izraela jeszcze się nie zdarzyło, by jedna partia rządziła samodzielnie. Fundamentalne znaczenie mają zdolności koalicyjne i małe ugrupowania, które mogą przechylić szalę na jedną lub drugą stronę. Do rządzenia potrzeba bowiem 61 na 120 miejsc w Knesecie. Zaproszenie do sformowania nowego rządu przychodzi od prezydenta – przy czym prezydent nie musi wskazać partii, która zdobyła najwięcej głosów, ale właśnie taką, która w jego ocenie ma największą zdolność koalicyjną.


Kiedy po kwietniowych wyborach parlamentarnych Beniaminowi Netanjahu nie udało się w wyznaczonym terminie sformować gabinetu, Kneset przegłosował samorozwiązanie i przyspieszone wybory, co pozwoliło premierowi zachować stanowisko pełniącego obowiązki szefa rządu. Dla Netanjahu toczy się teraz gra o wszystko. Od zarzutów korupcyjnych może uratować go jedynie pełny immunitet. Obecne przepisy tego nie przewidują, a mogą zostać zmienione, jedynie jeśli uda mu się utrzymać władzę.

Palestyna: między Izraelem a zięciem Trumpa

Tymczasem jego partia osiągnęła tym razem gorszy wynik niż w kwietniu. Centrowy sojusz Biało-Niebiescy pod przywództwem Beniamina Ganca wywalczył 33 mandaty, podczas gdy prawicowy Likud Netanjahu – 32. Ci pierwsi w koalicji z innymi centrowymi, lewicowymi i arabskimi ugrupowaniami mogą liczyć na 57 głosów, a sojusz Likudu i innych partii prawicowych i religijnych – na 55.

Wielu komentatorów widzi tzw. kingmakera w Awigdorze Liebermanie, liderze świeckiej partii nacjonalistycznej, która zdobyła osiem mandatów i mogłaby przesądzić o utworzeniu koalicji. Lieberman oświadczył jednak, że nie rekomenduje na stanowisko premiera ani Ganza, ani Bibiego – jego obóz nie popiera ortodoksów, którzy weszliby w skład koalicji z Likudem, a także stoi w kontrze wobec partii arabskich, które miałyby wesprzeć rząd utworzony przez Ganza. Lieberman postuluje między innymi przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej dla ortodoksyjnych Żydów, co stanowiło kość niezgody i przyczynę rozpadu koalicji rządzącej w grudniu 2018 roku. Co więcej, ta kwestia nadal pozostaje problemem, z którym kolejny premier będzie musiał się zmierzyć.

Izrael wygrał, Izrael przegrał

czytaj także

Netanjahu, rządzący Izraelem łącznie od 13 lat – w tym ostatnie dziesięć lat bez przerwy –  zagrał kilkoma kartami, które wyciągał już przy okazji wcześniejszych wyborów. Jego kampania wyborcza była tradycyjnie rasistowska i oparta na straszeniu zagrożeniem ze strony mniejszości arabskiej. W jednym z przedwyborczych wystąpień przekonywał, że „Izrael potrzebuje silnego, stabilnego, syjonistycznego rządu, oddanego Izraelowi jako państwu narodu żydowskiego […] Rząd Izraela nie może być wspierany przez antysyjonistyczne arabskie partie, które nie uznają Izraela jako demokratycznego państwa żydowskiego. Już za kilka dni zaczniemy negocjacje, które pozwolą na sformowanie syjonistycznego rządu, co zapobiegnie powstaniu groźnego rządu antysyjonistycznego”.

Kampania wyborcza Likudu była tradycyjnie rasistowska i oparta na straszeniu zagrożeniem ze strony mniejszości arabskiej.

Jeszcze dalej posunął się na swoim profilu na Facebooku, obwieszczając złowieszczo, że „Arabowie chcą unicestwić nas wszystkich – mężczyzn, kobiety i dzieci”. Arabscy wyborcy najwyraźniej mają już dość tej retoryki, bo w porównaniu z ostatnimi wyborami frekwencja wśród nich osiągnęła 60 procent, co dało Zjednoczonej Liście, koalicji czterech partii arabskich, imponujące 13 mandatów. Być może dla następnego rządu będzie to sygnał, że najwyższy czas skończyć z segregacją etniczną obywateli Izraela.

Żaden z możliwych wyników wyborów nie zwiastuje jednak większej zmiany dla Palestyńczyków. Jeśli uda się sformować rząd, przez następne cztery lata (choć bardzo rzadko zdarzało się, aby Kneset obradował przez pełną kadencję) będzie on sprawował władzę nie tylko nad obywatelami Izraela, którzy posiadają czynne prawo wyborcze, ale także nad Palestyńczykami na terytoriach okupowanych, którzy głosować nie mogą (co każe zadać pytanie, czy izraelski system w ogóle jest demokratyczny).

Izrael wybiera: wojna lub jeszcze więcej wojny

Netanjahu i Ganc mają odmienny stosunek do możliwości utworzenia rządu z partiami arabskimi, ale żaden z nich nie zamierza wycofać wojsk z terytoriów okupowanych. Przeciwnie – dotychczasowy premier zapowiedział, że jeśli utrzyma stanowisko, Izrael przejmie Dolinę Jordanu – a więc około jednej trzeciej Zachodniego Brzegu. Izrael zaczął okupować to terytorium po wojnie sześciodniowej w 1967 roku, jednak w myśl prawa międzynarodowego Zachodni Brzeg pozostaje własnością Palestyny.

Dolina Jordanu jest szczególną częścią okupowanego terytorium palestyńskiego – ta niezwykle żyzna dolina dostarcza żywności zarówno Palestyńczykom, jak i Izraelczykom. Ze względu na swoje położenie ma także kluczowe znaczenie strategiczne, bowiem pozwala izraelskiemu wojsku na kontrolowanie migracji z terenów palestyńskich i jordańskich. Biorąc pod uwagę, że Izrael od ponad pięćdziesięciu lat sprawuje kontrolę nad Zachodnim Brzegiem, zajęcie Doliny Jordanu byłoby raczej symbolicznym gestem. Mahmud Abbas zapowiedział jednak, że jeśli Izrael przystąpi do realizacji tego planu, Autonomia Palestyńska zerwie wszelkie podpisane z nim porozumienia.

Kiedy Netanjahu ogłosił plan aneksji Doliny Jordanu, Biało-Niebiescy stwierdzili, że premier ukradł ten pomysł ich partii. W kwestii palestyńskiej sojusz Ganca jest nawet bardziej radykalny. Ganc, były szef sztabu generalnego, mówił o „zmiażdżeniu Gazy” i zabiciu przywództwa Hamasu, gdyby za jego ewentualnej kadencji na czele rządu doszło do kolejnej wymiany ognia. Możliwe zatem, że jeśli szef Biało-Niebieskich obejmie to stanowisko, kurs Izraela wobec Autonomii Palestyńskiej jeszcze bardziej się zaostrzy.

Bibi i Ganc pozostają zgodni nie tylko w tej kwestii. Łączy ich także stosunek do sprawy irańskiej. Stanowisko Netanjahu jest powszechnie znane: jest on w tej kwestii bardziej radykalny nawet od swojego – co lubi podkreślać – przyjaciela Donalda Trumpa. Gdy ten oznajmił, że jest gotów do rozmów z Iranem, Bibi zaapelował do innych państw, aby z Irańczykami do żadnego stołu nie zasiadać. Także Ganc uprawia ostrą antyirańską retorykę, stanowczo sprzeciwiając się obecności Iranu w Syrii oraz zapowiadając, że „podczas jego warty Irańczycy nie będą mieli broni nuklearnej, nie zostaną regionalną potęgą oraz nie zawaha się on użyć siły, jeśli to będzie konieczne”.

Na razie sprawy utknęły w martwym punkcie. W piątek fiaskiem skończyły się rozmowy w sprawie utworzenia rządu jedności narodowej. Ganc odmawia poparcia Netanjahu jako szefa rządu, dopóki ciążą na nim zarzuty korupcyjne – przesłuchanie premiera przez prokuratora generalnego zaplanowano na 2 października. Prezydent proponował utworzenie rządu rotacyjnego, co pozwoliłoby Gancowi na objęcie tego stanowiska, gdyby zarzuty wobec Netanjahu zostały sformalizowane, jednak i ta propozycja została odrzucona. Jeśli zaś nie uda się utworzyć rządu w ciągu 28 dni, Izrael czekają kolejne przyspieszone wybory.

Bardzo długi marsz powrotu

Trzecie wybory byłyby na rękę jedynie Netanjahu jako temu, który nie ma już nic do stracenia. Wydaje się jednak, że prezydent zrobi wszystko, żeby ich uniknąć. Mógłby w tym celu na przykład powierzyć misję sformowania rządu innemu niż Bibi członkowi Likudu. Mało prawdopodobne jednak, by któryś z nich chciał się narażać wciąż bardzo wpływowemu politykowi, jakim jest Netanjahu, który zresztą określany jest przez Izraelczyków mianem „magika”. Jak jednak złośliwie podsumował wynik wyborów izraelski dziennik „Haaretz”: w kapeluszu magika skończyły się króliki.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jagoda Grondecka
Jagoda Grondecka
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich
Dziennikarka, iranistka, komentatorka ds. bliskowschodnich. W 2020 roku została laureatką nagrody medialnej Pióro Nadziei.
Zamknij