Dyktatura Pinocheta dobiegła końca ponad 30 lat temu, ale dyktat neoliberalizmu kończy się dopiero teraz. Chilijczycy wybrali Zgromadzenie Konstytucyjne, które przygotuje projekt nowej ustawy zasadniczej. Po raz pierwszy w historii Chile do głosu zostały dopuszczone rdzenne społeczności, a po raz pierwszy na świecie konstytuanta zachowuje parytet płci.
15 i 16 maja w Chile odbyły się tzw. megaelecciones – wielkie, oczekiwane od dawna wybory. Pierwsza część głosowania dotyczyła władz samorządowych: mieszkańcy wybierali radnych, burmistrzów oraz gubernatorów. W drugiej części wyłoniono Zgromadzenie Konstytucyjne, czyli grono 155 osób, które już wkrótce – na początku lipca – zacznie pracę nad nową ustawą zasadniczą.
Obowiązująca dziś w Chile konstytucja pochodzi jeszcze z czasów dyktatury generała Augusto Pinocheta, a dokładniej z 1980 roku. Mimo że od upadku reżimu wielokrotnie ją modyfikowano, stanowi symboliczną pozostałość po jego epoce. Została napisana m.in. ręką Jaime Guzmána, głównego ideologa dyktatury i guru chilijskich konserwatystów. Narzucona społeczeństwu w okresie rządów junty, konstytucja stała się jednym z tych elementów rzeczywistości, które zdaniem wielu mieszkańców wymagały nie tyle kolejnej zmiany, ile całkowitego wymazania i stworzenia na nowo.
czytaj także
– Chile potrzebuje nowej konstytucji, bo ta dotychczasowa zawsze stanowiła przeszkodę dla wyrażenia woli większości. Przede wszystkim w kwestiach polityki społecznej, ale też szerzej: w materii polityki publicznej w ogóle. Od lat stanowi usprawiedliwienie dla tych, którzy nie chcą wprowadzać zmian do obowiązującego modelu. Ci, którzy z różnych powodów boją się reform prowadzących ku szerszej ochronie socjalnej i większej roli państwa, wciąż chętnie się na nią powołują – mówi mi Claudia Heiss, profesorka politologii, kierowniczka katedry Nauk Politycznych na Universidad de Chile oraz autorka książki ¿Por qué necesitamos una nueva constitución? (Dlaczego potrzebujemy nowej konstytucji?). – W tym sensie nowa konstytucja może pozwolić na „odblokowanie” tych oczekiwanych przez społeczeństwo zmian i zrobić krok do przodu w budowaniu państwa prawa. Jednym słowem: umożliwić to, co przy obecnej ustawie zasadniczej byłoby bardzo trudne do przeprowadzenia.
Czas amnestii i amnezji
Verdad y justicia en la medida de lo posible, prawda i sprawiedliwość na tyle, na ile to możliwe – to zdanie wypowiedziane w 1989 roku w orędziu prezydenta Patricia Aylwina, który wygrał pierwsze od dawna wolne wybory, było prorocze dla początków chilijskiej transformacji. Stało się dla Chile zarówno zapowiedzią spokoju, jak i przekleństwem. Władzę wymieniono tu bowiem bez rozlewu krwi, ale też bez głębszych rozliczeń. Generał Pinochet, będący jedną z głównych osób odpowiedzialnych m.in. za organizację zamachu stanu, zaginięcia, polityczne morderstwa i inne akty systematycznego terroru, nigdy nie poniósł konsekwencji za swoje czyny. Przeciwnie: do 1998 roku pełnił funkcję głównodowodzącego armii i aż do śmierci w 2006 roku cieszył się tytułem (oraz immunitetem) dożywotniego senatora, senador vitalicio.
Kolejne lata demokracji były więc czasem amnestii i amnezji. Przypominały ruch wahadła: od wojowania do pojednania, od konfliktów o pamięć do konformistycznego milczenia. To sprawia, że wielu Chilijczyków określa transformację mianem „niebyłej” – nie przyniosła ona bowiem realnego przepracowania problemów odziedziczonych po reżimie, a wprowadzony w jego okresie model państwa jeszcze głębiej się zakorzenił. Jednym z najsilniej zachowanych śladów dyktatury stał się system ekonomiczny: neoliberalizm skrojony według zasad Friedmanowskiego eksperymentu, którego po odzyskaniu demokracji nie udało się ani zburzyć, ani istotnie skorygować. 30 lat transformacji przyniosło wręcz jego umocnienie.
Widać to m.in. w kwestii dostępu do wody, której źródła znajdują się w Chile w rękach prywatnych. Choć początki procesu prywatyzacyjnego znajdziemy jeszcze w latach 80., to najpełniej dokonał się on w latach 2000–2006, a więc w okresie, gdy krajem rządził Ricardo Lagos z Socjalistycznej Partii Chile. Jeszcze wyraźniej widać ten problem w edukacji – temacie, który szczególnie mocno rozgrzewa tutejsze społeczeństwo i najczęściej wyciąga protestujących Chilijczyków na ulice.
O ile jeszcze w połowie lat 80. ubiegłego wieku uczelnie prywatne były nieliczne i stanowiły alternatywę dla publicznych uniwersytetów, o tyle już dwie dekady później komercyjny model stał się dominujący, a płatne nauczanie z jednej z dostępnych opcji zmieniło się w jedyną obowiązującą formułę. Edukacja w Chile to negocio, biznes – skarżą się mieszkańcy, a właściciele tych intratnych biznesów, czyli prywatnych uczelni, pochodzą zarówno z prawej, jak i lewej strony polityczno-ekonomicznych elit. Świetnym tego przykładem stał się m.in. założony w 1982 roku Uniwersytet ARCIS w Santiago, który przez prawie dwie dekady był uczelnią publiczną, a kilkanaście lat temu został przejęty i sprywatyzowany przez Partię Komunistyczną oraz grono związanych z nią przedsiębiorców.
Polityczne trzęsienie ziemi
To właśnie dlatego protesty, które wybuchły tu w październiku 2019 roku i które wygasiło dopiero nadejście pandemii, były tak gwałtowne i potężne. Stały się demonstracją kumulowanej przez lata frustracji oraz złości skierowanych nie tylko w stronę rządzącego od 2018 roku Sebastiána Piñery i centroprawicowej partii Odnowy Narodowej (Renovación Nacional), ale też przeciw całej klasie politycznej. Stanowiły głęboki akt niezgody na ogromne nierówności i oligarchiczną strukturę państwa, w którym nieliczna garstka mieszkańców cieszy się przywilejami niedostępnymi dla większości społeczeństwa.
Jednym z głównych celów społecznego gniewu stała się dotychczasowa konstytucja – umacniająca dominację modelu neoliberalnego, wyznaczająca niewielką rolę państwa w gwarantowaniu praw obywateli, utrwalająca segregację klasową i będąca uosobieniem tych wszystkich elementów systemu, które według większości Chilijczyków domagają się zmiany. Nueva constitución! – ta fraza powracała miesiącami na murach oraz sztandarach demonstrantów. Tuż obok innego znamiennego hasła: ¡Neoliberalismo nace y muere en Chile! – neoliberalizm rodzi się w Chile i tutaj umiera.
czytaj także
Aby uciszyć rewoltę, przedstawiciele rządu wraz z reprezentantami większości opozycyjnych partii przystąpili do tzw. Porozumienia dla Pokoju Społecznego i Nowej Konstytucji (Acuerdo Por la Paz Social y la Nueva Constitución), zawartego 15 listopada 2019 roku. Oznaczało to zwołanie referendum, które ostatecznie – w związku z wybuchem pandemii – przesunięto z kwietnia na koniec października zeszłego roku. W plebiscycie, w którym Chilijczycy mogli wybrać utrzymanie dotychczasowej konstytucji bądź jej zmianę, ponad 78 proc. głosujących opowiedziało się za nową ustawą zasadniczą, a zaledwie 21 proc. za pozostawieniem dotychczasowej. Podobnie rozkładały się głosy w kwestii wyboru reprezentantów, którzy nad nową konstytucją będą pracować: ponad 79 proc. głosujących poparło system konstytuanty, czyli zgromadzenia wybranego przez naród, a tylko 20 proc. wolało, aby dokument opracowali obecni parlamentarzyści.
Koniec i początek
Wyniki majowych wyborów stały się ważnym dopełnieniem referendum. Na wszystkich frontach dał o sobie znać głęboki kryzys zaufania do politycznych elit, a największymi przegranymi okazały się prawica i centroprawica, których przedstawiciele nie zdobyli nawet jednej trzeciej miejsc w zgromadzeniu. Mimo potężnej i najbardziej zasobnej w środki finansowe kampanii wywalczyli zaledwie 36 mandatów. Odpowiednio 28 i 25 mandatów trafiło do postaci związanych z opozycyjnymi koalicjami bądź ruchami lewicowymi i centrolewicowymi: Apruebo Dignidad oraz Lista del Apruebo. Politycy należący do formacji i koalicji lewicowych, m.in. Revolución Democrática, Partii Komunistycznej i Frente Amplio, zdobyli przewagę również w wyborach samorządowych, gdzie reprezentanci prawej strony sceny politycznej uzyskali nikłe poparcie, przegrywając nawet w niektórych regionach historycznie głosujących na prawicę.
Największymi wygranymi głosowania stali się jednak kandydaci niezależni – candidatos independientes, głównie ze społecznej Lista del Pueblo, którzy zdobyli aż 49 ze 155 mandatów w zgromadzeniu. O silnej przewadze postaci spoza partyjnych układów mówi się jako o swoistym voto de castigo, czyli głosie wymierzającym karę całej klasie politycznej rządzącej krajem w ostatnich dekadach. Nie tylko centroprawicy płacącej m.in. za błędy i nieudolne posunięcia prezydenta Piñery (mającego obecnie 7 proc. poparcia), ale też centrolewicy spod znaku formacji Concentración, kojarzonej z okresem „niebyłych” przemian transformacyjnych.
Poparcie dla kandydatów niezależnych stanowi symboliczne nowe otwarcie i oddanie głosu innemu, rodzącemu się na naszych oczach Chile: młodszym głosom, nowym ruchom i twarzom znanym np. z aktywizmu społecznego. Podobnie ocenił to komentator polityczny Germán Silva Cuadra, pisząc na łamach internetowego periodyku „El Mostrador”: „Te wybory stały się znakiem schyłku politycznego świata, jaki znamy. Jesteśmy świadkiem końca tradycyjnej polityki, która towarzyszyła nam przez ostatnich 30 lat i wydawała się nie do zastąpienia”.
– Mam wrażenie, że wreszcie mogłem zagłosować na kogoś, kto będzie mi bliski. Kto rzeczywiście będzie mnie reprezentować – mówi Alvaro, jeden z moich chilijskich znajomych. W 1989 roku, gdy upadała dyktatura, miał zaledwie pięć lat. Majowe wybory uznaje za najważniejsze, w jakich dotąd przyszło mu brać udział. – Może zabrzmi to zbyt optymistycznie – dodaje – ale mam wrażenie, że mój kraj wreszcie wszedł na drogę zmian. Że w końcu, po tylu latach, rozpoczęła się transformacja.
Idzie nowe
Tym, co poza zapowiedzią przełomu wyróżnia nową konstytucję, jest fakt, że będzie to pierwsza ustawa zasadnicza na świecie napisana z zachowaniem parytetu płci. Wśród 155 osób należących do Zgromadzenia Konstytucyjnego 78 członków będą stanowić mężczyźni, a 77 – kobiety. Po raz pierwszy w historii nad konstytucją będą też pracować przedstawiciele pueblos originarios, rdzennych społeczności Chile. W gronie konstytuanty znajdzie się 10 Mapuczów, dwóch Ajmara oraz po jednym reprezentancie lub reprezentantce ludów Rapa Nui, Chango, Atacameños, Diaguita, Keczua, Coya, Kawéskar i Jagan. Łącznie 17 przedstawicieli rdzennych społeczności, które dotąd nigdy nie miały swojej reprezentacji na wyższych szczeblach władzy, nawet w chilijskim Kongresie.
Według Claudii Heiss kwestia ich praw będzie najpewniej jednym z tematów powracających podczas pracy nad nową konstytucją: – Sądzę, że debacie pojawi się kwestia nadania Chile statusu państwa wielonarodowego. Takiego, które będzie w pełni respektować odrębność i prawa rdzennych ludności oraz ich rolę w budowaniu demokracji. Niewykluczone, że tematem dyskusji będzie też próba utworzenia prawnej formy autonomii dla tych społeczności, głównie w dziedzinie administracji i sądownictwa.
Zbrodnia na żądanie banków. Jak Peru likwidowało biedę przymusową sterylizacją
czytaj także
Jakie inne wątki zostaną poddane pod dyskusję? Profesorka politologii nie ma wątpliwości, że będą to przede wszystkim prawa socjalne, o których w obecnej ustawie zasadniczej nie ma mowy. – Warto jednak mieć na uwadze to, że sama ich obecność na papierze nie oznacza, że będą one sprawnie wprowadzane w życie – zaznacza Heiss. – Poza ich ustanowieniem kluczowe wydaje mi się zbudowanie odpowiednich mechanizmów, które rzeczywiście zagwarantują przeprowadzenie planowanych reform, m.in. w obszarze systemu ochrony zdrowia czy edukacji i pozwolą na realne zmniejszenie panujących nierówności. Takim mechanizmem mogłoby być choćby stworzenie większych kanałów komunikacji z samymi mieszkańcami i zwiększenie ich partycypacji m.in. za pośrednictwem konsultacji społecznych. Jednym słowem: pójście w kierunku demokracji bezpośredniej, która choć w pewnym stopniu rozbijałaby monopol politycznych elit. Ważnym aspektem pracy nad konstytucją będzie też bez wątpienia przemyślenie kwestii władzy ustawodawczej i wykonawczej, znajdujących się w rękach prezydenta, w porównaniu z którym Kongres odgrywa dużo mniejszą rolę. Myślę, że ten obowiązujący system prezydencki też zostanie poddany dyskusji – dodaje Heiss.
Według badaczki największym wyzwaniem dla procesu konstytucyjnego może być kwestia porozumienia się członków konstytuanty, szczególnie w najbardziej newralgicznych tematach, które ich poróżnią: – Po raz pierwszy w historii naszego ustawodawstwa to grono będzie tak różnorodne. Pełne kobiet, młodych działaczy i reprezentantów rdzennych społeczności; osób reprezentujących różne grupy społeczne, również te najuboższe i najmniej uprzywilejowane; i wreszcie osób, które pochodzą nie tylko ze stolicy, ale i z prowincji. Ten pluralizm głosów jest wielką siłą zgromadzenia, ale nie mam wątpliwości, że będzie też stanowił spore wyzwanie. Wielu członków konstytuanty ma bardzo konkretne programy i własne wizje zmian. Podczas debaty będą musieli gdzieś po drodze się spotkać, rozpocząć produktywny dialog – podkreśla politolożka.
W Chile podział na lepszych i gorszych jest nie tylko ekonomiczny, ale też rasowy
czytaj także
Jak 20 czerwca zapowiedział Sebastián Piñera, pierwsze spotkanie Zgromadzenia Konstytucyjnego odbędzie się 4 lipca. Rozpocznie ono cykl debat, które mają potrwać dziewięć miesięcy, z możliwością przedłużenia o trzy kolejne. Potem, gdy nowa ustawa zasadnicza będzie gotowa, zostanie zwołany plebiscyt ratyfikacyjny, w którym chilijskie społeczeństwo po raz kolejny pójdzie do urn. Tym razem będzie głosować albo za jej przyjęciem, albo skierowaniem do poprawek.
Bez względu na to, co przyniosą najbliższe miesiące, jedno jest pewne: po doświadczeniach protestów, plebiscytu i ostatnich wyborów Chilijczycy mają wreszcie – pierwszy raz od dawna – poczucie sprawczości. Choć nowa konstytucja nie rozwiąże w magiczny sposób wszystkich ich problemów, to wiedzą, że jest ona konieczną bazą do zbudowania nowego społeczeństwa. Bardziej sprawiedliwego i godnego. Cokolwiek teraz się stanie, trudno będzie im tę świadomość odebrać. Zmiana już się zaczęła.