Świat

Szturm na brazylijski parlament. Tropikalny Trump kontratakuje?

Zwolennicy byłego prezydenta Jaira Bolsonaro szturmem wdarli się do najważniejszych obiektów brazylijskiej trójwładzy – gmachu Parlamentu, siedziby Sądu Najwyższego oraz Pałacu Prezydenckiego. Policja federalna szybko spacyfikowała rozentuzjazmowany tłum, lecz pozostaje pytanie: czy Bolsonaro szykuje się na wielki powrót?

Kilkutysięczny tłum odzianych w zielono-żółte barwy brazylijskiej flagi manifestantów na trzy godziny opanował rządowe budynki w samym sercu administracyjnej dzielnicy stolicy kraju. Wściekli bolsonaryści, wyrzucając meble przez okna Pałacu Prezydenckiego czy grabiąc siedzibę przeciwnego swojemu politycznemu patronowi Sądu Najwyższego, chcieli tym samym zaprotestować przeciwko rzekomym oszustwom wyborczym, dzięki którym urząd prezydenta Brazylii objął 1 stycznia Luiz Inácio Lula da Silva.

Zamieszki trwały kilka godzin i doprowadziły do aresztowania ponad 1500 osób, których minister sprawiedliwości Flávio Dino obiecał oskarżyć o usiłowanie przeprowadzenia zamachu stanu lub przynależność do zorganizowanych struktur przestępczych. Pościg za winnymi „brutalnego ataku na demokratyczne rządy prawa” ma dotyczyć nie tylko tych, którzy osobiście wdarli się na teren rządowych zabudowań, lecz zwłaszcza osób, które zakulisowo finansowały i organizowały stołeczne protesty. Prezydent da Silva przyrównał manifestantów do „fanatycznych faszystów”, którzy sprowokowali wydarzenia, jakie nigdy jeszcze nie miały miejsca w historii kraju, gdyż nawet w czasie trwania dyktatury nie atakowano w tak bezsensowny sposób głównych budynków administracji publicznej. Oskarżył także swojego politycznego oponenta o podżeganie do społecznego buntu przeciwko legalnie wybranej władzy.

Bolsonaro ma z kim przegrać, Lula wraca do gry

Sabotaż

Erupcja niezadowolenia, która doprowadziła do szturmu, nie była chwilowym impulsem podyktowanym błędną decyzją nowego rządu, lecz ukoronowaniem trwającego od wielu miesięcy procesu polaryzacji brazylijskiego społeczeństwa. Jeszcze w trakcie trwania kampanii prezydenckiej Bolsonaro przestrzegał swoich wyborców przed scenariuszem, w którym szeroko zakrojony spisek lewicy „hakującej” maszyny do liczenia głosów odbiera mu władzę. Tuż przed pierwszą turą wyborów zaświadczał, że posiada dowody na oszustwa da Silvy, jednak nigdy nie przedstawił ich opinii publicznej. Wszystko to miało przygotować podatny grunt pod hasła o konieczności unieważnienia głosowania.

Z dawna prognozowane zwycięstwo Luli zaktywizowało najzacieklejszych zwolenników Bolsonaro do działania. W pierwszych powyborczych dniach listopada bolsonaryści zablokowali najważniejsze drogi krajowe i doprowadzili do komunikacyjnego paraliżu we wszystkich stanach Brazylii. Na początku listopada organizowali masowe demonstracje pod wojskowymi koszarami, prosząc armię o zbrojną interwencję i odebranie władzy lewicowym uzurpatorom.

Człowiek ludu kontra zbrodniarz w koronie. Brazylia czeka na drugą turę

Z początkiem grudnia napięta sytuacja w kraju zaczęła niespodziewanie eskalować. Tymczasowe pikiety i manifestacje organizowane pod budynkami rządowymi oraz siedzibami wojska i policji zaczęły przekształcać się w stałe obozowiska i swego rodzaju „wioski” demonstracyjne. 6 grudnia aresztowano Miltona Baldina, który w mediach społecznościowych zwoływał wszystkich posiadaczy broni (wolny dostęp do broni był jednym ze sztandarowych postulatów prezydentury Bolsonaro) do wzięcia udziału w rajdach poparcia dla byłego prezydenta. Kilka dni później w Brasilii miała miejsce nieudana próba siłowego wdarcia się protestujących do siedziby głównej policji federalnej, zaś 24 grudnia aresztowano tam człowieka odpowiedzialnego za skonstruowanie bomby, której wybuch miał zmusić wojsko do przejęcia władzy w kraju.

Przed końcem roku policja rozbiła grupę bolsonarystów przygotowujących zamach stanu, a tydzień po oficjalnym przekazaniu władzy w ręce Luli (1 stycznia), na którym Bolsonaro nie był obecny, nastąpił szturm na parlament.

Co dalej z Bolsonaro?

Niedzielne wydarzenia z Brasilii zdają się dokładną kalką szturmu na amerykański Kapitol z 6 stycznia 2021 roku, kiedy to zwolennicy Donalda Trumpa, nie mogąc pogodzić się z przegraną ich kandydata w prezydenckim wyścigu, siłą wtargnęli do budynków Kongresu. Niemal dwa lata po północnoamerykańskim incydencie historia zdaje się powtarzać, tym razem po południowej stronie globu: populistyczny kandydat skrajnej prawicy przegrywa prezydencką reelekcję, po czym zaczyna rozpowszechniać oskarżenia o fałszowaniu wyborów przez politycznych przeciwników; za pomocą mediów społecznościowych rozpowszechnia pośród przedstawicieli swojego najtwardszego elektoratu tezy o ataku na demokrację i wolność słowa, upadku instytucji państwowych i nagłej potrzebie reakcji na właśnie trwającą insurekcję.

A mogli zabić. Nowe fakty o szturmie na Kapitol

Co zatem planuje sam Bolsonaro? Nie może liczyć na takie poparcie brazylijskich elit i wojska, które pozwoliłoby mu zbrojnie przejąć władzę – te opowieści można śmiało włożyć między bajki. Dwa dni przed oficjalną inauguracją Luli na stanowisko głowy państwa dawny prezydent wyjechał do Orlando na Florydzie, matecznika swego amerykańskiego mentora – Donalda Trumpa. Nie mogąc dalej podważać wyniku wyborów oficjalnymi kanałami, zdecydował się kontynuować walkę przez zdalne radykalizowanie swoich zwolenników i wykorzystywanie wciąż mocnych wpływów w brazylijskim Kongresie do kwestionowania decyzji swego politycznego adwersarza.

Zniszczenia w budynku Parlamentu. Fot. Pedro França/Agência Senado/Wikimedia Commons

Nagła ucieczka Bolsonaro z kraju mogła nie być przypadkowa. Jeszcze jako prezydent Brazylii był obiektem czterech śledztw dotyczących m.in. wpływania na policję federalną w kwestiach spraw prowadzonych przeciwko jego synowi Carlosowi, zarządzania farmą internetowych trolli czy rozpowszechniania kłamliwych oskarżeń o wyborczych oszustwach sztabu da Silvy. Jeśli śledczym uda się odnaleźć jakiekolwiek wyraźne powiązania Bolsonaro z niedzielnymi wydarzeniami lub dowieść, że konstruktor bomby faktycznie – jak sam zeznał – działał z inspiracji byłego prezydenta, może to doprowadzić do postawienia go w stan oskarżenia.

Koniec Bolsonarismo? Przed porażką prezydent Brazylii groził zamachem stanu

Już teraz w Stanach Zjednoczonych mnożą się głosy, że azyl w ich kraju znalazł zbrodniarz odpowiedzialny za inspirowanie terroryzmu państwowego. Znając chłodne relacje łączące Bolsonaro z Joe Bidenem oraz czarne chmury, które zaczynają piętrzyć się nad jego głową we własnym kraju, nadchodzące dni nie będą najłatwiejsze dla byłego prezydenta Brazylii.

Od czasu wyjazdu na Florydę w przededniu inauguracji Luli Bolsonaro niemal nie wypowiadał się publicznie. Odchodząc, świadom porażki, do której nigdy się nie przyznał, dość enigmatycznie zapowiedział, że „będzie szukał alternatyw”. Jedno jest pewne – ludzie pokroju Bolsonaro zawsze walczą do końca. On sam, jeszcze w czasie kampanii prezydenckiej, powiedział: „więzienie, śmierć lub zwycięstwo”, po czym dodał, że nigdy nie da się zamknąć. Czy dotrzyma słowa?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij