Serwis klimatyczny, Świat

Indywidualizacja winy za katastrofę klimatu – jeszcze większe świństwo, niż myślisz

Dla odpowiedzialnych za niszczenie planety korporacji nie ma nic prostszego niż zrzucić winę na osoby o niewielkiej świadomości ekologicznej. I tak też robią.

W 1988 roku Margaret Thatcher podniosła z ziemi kawałek wyrzuconego plastikowego opakowania. – To nie błąd rządu – oznajmiła zgromadzonym dziennikarzom. – To błąd ludzi, którzy wyrzucili je tu z pełną świadomością i lekkomyślnością – mówiła.

Podczas tego przedstawienia dla mediów konserwatywna premierka „z pełną świadomością i lekkomyślnością” nie wspomniała o producentach ani o sprzedawcach butelek i innych plastikowych opakowań, którzy dzięki masowej produkcji plastiku po drugiej wojnie światowej nie tylko na zawsze zmienili zachodni konsumeryzm, lecz również ogromnie się przy tym wzbogacili. I nie zamierzali tego w przyszłości zmieniać.

Baronessa Thatcher bardzo dobrze wiedziała, co mówi. Jej najczęściej być może cytowany passus, wedle którego nic takiego jak społeczeństwo nie istnieje, dobrze ilustruje problem indywidualizacji winy za katastrofę klimatyczną. A dla korporacji, które ponoszą największą część odpowiedzialności za niszczenie świata natury, nie ma nic prostszego niż zrzucić winę na pojedynczych konsumentów.

Najbardziej zaciekli ekohejterzy nie mają oporów, żeby oczernić zielonych aktywistów, wypominając im ich własne przewinienia i niekonsekwencje. I zwykle na tym kończy się dyskusja – ekolog, który zajada się mango, to hipokryta i nie może mieć przecież w niczym racji. Widzieliśmy to niedawno, kiedy pewien czeski dziennikarz i negacjonista klimatyczny zaproponował analizę śledczą drugiego śniadania Grety Thunberg pod kątem wykorzystania plastiku, albo kiedy masowo udostępniano zdjęcia kilku śmieci, które zostały po demonstracji uczniów w ramach ruchu Fridays for Future. Ten sposób dyskredytacji jest zaskakująco powszechny. Tymczasem nawet owo zdjęcie ze śniadania Thunberg pokazuje, że Greta nie tylko nie je mięsa ani innych produktów odzwierzęcych, ale też woli pociąg od samolotu.

No i przede wszystkim: chyba każdy oprócz takich zaślepieńców jak ów dziennikarz z łatwością zrozumie, że trzeba przede wszystkim wysłuchać tego, co nastoletnia aktywistka ma nam do powiedzenia, nawet się z nią nie zgadzając, a nie kończyć rozmowę karceniem jej za jedzenie sałatki w plastikowym opakowaniu.

Korporacja w trosce o czyste parki

W tekście na Guardianie Stephen Buranyi w przekonujący sposób opisuje, jak przemysł tworzyw sztucznych oraz przemysł spożywczy stopniowo przekierowały uwagę opinii publicznej z korporacyjnej odpowiedzialności na indywidualną winę za zanieczyszczanie środowiska. W ten sposób stworzyły sobie przestrzeń potrzebną do niezakłóconego i niekwestionowanego przez nikogo rozwoju korporacji spożywczych i petrochemicznych.

Korporacje bez wahania wspierały finansowo organizacje non-profit oraz inicjatywy, które organizowały kampanie wzmacniające świadomość i domagające się większego zaangażowania obywateli i obywatelek w utrzymywanie swoich miast w czystości. Hasłem stowarzyszenia Keep America Beautiful, finansowanego przez takie firmy jak Coca-Cola, Pepsi, Dow Chemical i Mobil, było: „Ludzie zaczęli zanieczyszczać. Ludzie mogą to skończyć”. Stowarzyszenie we współpracy z samorządami organizowało również zbiorowe akcje sprzątania, a w swoich kampaniach nazywało wszechobecne śmieci hańbą narodu. Ludzie patrzyli więc z zaniepokojeniem przede wszystkim na wyrzucone w parku butelki PET, nie zwracając uwagi na to, kto je wyprodukował i na nich zarobił, na rozwój całego sektora globalnego przemysłu.

Symboliczny gest premierki Thatcher odrzucający odpowiedzialność rządu za porzuconą w parku plastikową butelkę jest więc podwaliną jednego z największych globalnych sukcesów PR podobnych kampanii. Jednak nie chodzi tylko o PR, ale o ideologię, która nie chce zauważyć przyczyn strukturalnych współczesnego kryzysu ekologicznego, a zamiast tego oferuje świat tworzony przez jednostki – nieodpowiedzialnych konsumentów.

Cała rewolucja neoliberalna dążyła do oswobodzenia sił rynkowych od jakiegokolwiek wpływu państwa – w postaci interwencji, podatków i regulacji. W tym świecie „bez społeczeństwa” każdy jest odpowiedzialny sam za siebie, a więc i tematami ekologicznymi należy zajmować się jedynie na poziomie indywidualnym. Depolityzacja ekologii stanowi jedynie kontynuację depolityzacji rynków i stosuje takie same środki propagandowe. Wolny, nieregulowany rynek, który miał rozwiązać problemy socjalne, których sam był przyczyną, miałby również rozwiązać problemy ekologiczne świata (których też jest przyczyną).

Polityczny realizm wiedzie do katastrofy

czytaj także

Takie korporacje jak Amaco, Dow Chemical czy Mobil, które w latach osiemdziesiątych należały do największych producentów tworzyw sztucznych, zaczęły również zakładać i finansować spółki oferujące recykling plastiku w miastach. Obiecywały, że w ciągu kilku lat będą w stanie przetworzyć i ponownie wprowadzić do obiegu jedną czwartą odpadów z tworzyw sztucznych w miastach, pomagając w ten sposób rozwiązać problemy spowodowane masową konsumpcją. W przeciwieństwie do materiałów takich jak na przykład aluminium, w przypadku którego recykling jest opłacalny, recykling plastiku jest niezmiernie nieefektywny, a możliwości wykorzystania odzyskanego w ten sposób materiału – ograniczone. Ostatecznie, po niespełnieniu pokładanych w nich nadziei, nierentowne projekty recyklingowe musiały zostać dofinansowane z budżetów publicznych.

Czas, by prawo zaczęło ścigać ekobójstwo

Rozwiązania techniczne?

Dzisiejsze starania o depolityzację ekologii nie są wyłącznie cechą neoliberalnej prawicy broniącej własności prywatnej za wszelką cenę. Wizję ekologii, która nie znajduje się „ani po lewej, ani po prawej stronie”, promują też niektórzy członkowie Partii Zielonych oraz szereg zielonych ekologów w moim kraju – Republice Czeskiej. Zgodne z tą linią było także hasło wyborcze Piratów o „ekologii bez ideologii”.

Tyle że ta pozorna zgoda między zwolennikami współczesnego systemu gospodarczego a ekologami propagującymi dobrowolną, indywidualną rezygnację z konsumpcji i samoograniczenie może działać jedynie do chwili, kiedy żądania ekologów nie przekroczą ram systemu. Albo do momentu, kiedy ekologowie nie zaczną żądać od państwa czegoś realniejszego niż większej liczby koszy do segregacji śmieci w okolicy. Wtedy natychmiast powróci polityka jako konflikt, nawet gdyby naprzeciw siebie miały stać jedynie dwie strony „racjonalnych rozwiązań”: jedna strona będzie propagować „racjonalne z punktu widzenia gospodarki” przedłużenie ulg dla elektrowni węglowych, a druga będzie domagać się „racjonalnego z punktu widzenia ekologii” zamknięcia i zburzenia tych elektrowni mimo kosztów społecznych.

Zaproponowany przez francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona tzw. podatek ekologiczny od paliwa najbardziej dotknął niższe warstwy społeczne, doprowadzając do powstania w ciągu kilku dni antyrządowego i antymacronowskiego ruchu „żółtych kamizelek”, który już od niemal pół roku wstrząsa francuską sceną polityczną.

Żółte kamizelki: to już nie ruch społeczny, to rewolucja

Nałożenie podatku na konsumentów, a nie na firmy i korporacje, jest dowodem na to, że polityka ekologiczna nie jest apolityczna. Co więcej – wśród wielu swoich żądań i postulatów żółte kamizelki wymieniają walkę z katastrofą zmian klimatu, tylko nie zgadzają się z prezydentem Macronem co do tego, kto powinien za to zapłacić.

Bunt kamizelek w imperium Macrona

czytaj także

W rozmowach o „nieekologicznej konsumpcji” słyszymy także dobrze znany wszystkim w Europie słownik austerity – polityki cięć i oszczędności – z terminami takimi jak „roszczeniowość” czy „życie ponad stan”. Takie rozmowy prowadzą najczęściej bankierzy i siedzący w ich kieszeniach politycy, opisując w ten sposób życie osób wielokrotnie od nich biedniejszych.

Jak mielibyśmy więc realnie obniżyć własny ślad ekologiczny? Można na przykład kupować od tzw. ekorolników żywność dużo lepszej jakości. Produkty ekologiczne obiecują swoim klientom dłuższe i zdrowsze życie w porównaniu z konsumentami produktów zakładów agrochemicznych. Jednak w rzeczywistości indywidualna konsumpcja cechująca się świadomością ekologiczną nie wywiera żadnego skutecznego nacisku na sposób działania rolnictwa i przemysłu spożywczego w skali globalnej, europejskiej czy krajowej. Jeśli pominiemy płonne nadzieje, że pewnego dnia wszyscy zaczną odżywiać się w ten sposób, pozycja korporacji żywnościowych pozostaje nienaruszona.

Ekologiczność żywności organicznej służy więc również jako skuteczny, etyczny kamuflaż podwójnej jakości żywności dla różnych klasowo ludzi: „eko” dla bogatych, „chemo” dla biednych. Naturalnie to biedni stają się w tym układzie nieodpowiedzialni, bo przez swoje zachowania konsumenckie nie wywierają odpowiedniego nacisku na zmianę sposobu produkcji żywności i wspierają w ten sposób nieekologicznych gigantów.

O ile nie jesteś multimilionerem, to ograniczenie indywidualnej konsumpcji oraz surowe ekologiczne autodyscyplinowanie mogą przynieść co najwyżej ulgę sumieniu i na jakiś czas pomóc komuś oswoić niepokój związany z nadciągającą katastrofą klimatyczną, ale z punktu widzenia powstrzymania globalnego armagedonu na nic więcej się nie zda.

Owszem, nie obejdziemy się bez radykalnych zmian stylu życia w przyszłości. Jednak oskarżanie dziś siebie nawzajem o przesadny indywidualny konsumpcjonizm nie doprowadzi do potrzebnych politycznych zmian, za to skutecznie zmazuje winę z najbogatszych beneficjentów systemu, którzy coraz szybciej niszczą naszą planetę. Solidarność bogatych w świecie kurczących się zasobów trzyma się dobrze. Jeżeli politycy i bogacze będą nadal wymagać rygoryzmu i samoograniczania od biedniejszych współobywateli, to retoryka indywidualnej odpowiedzialności klimatycznej czy śladu węglowego, zamiast doprowadzić nas do pozytywnej zmiany, może stać się kolejnym biczem na biednych. Łatwo sobie bowiem wyobrazić, że podczas następnego kryzysu ekonomicznego – wzmocnionego efektami ocieplenia klimatu – niepostrzeżenie wzmocni neoliberalną tezę o dalszej indywidualnego zaciskania pasa i „ograniczenia przywilejów”. Bo w końcu „każdy sobie rzepkę skrobie”, czyż nie? Przecież dzięki pilnej nauce i ciężkiej pracy każdy z nas może w końcu do czegoś w życiu dojść. Na przykład do pozycji superbogatego truciciela niepodlegającego prawom dla maluczkich.

**
Tekst ukazał się na siostrzanej stronie KP w Republice Czeskiej – A2larm.cz. Z czeskiego przełożyła Olga Słowik. Popr. od redakcji.

Słuchaj dalej: Podcast krytyczny

Ratujmy planetę, a starczy do końca miesiąca

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Pavel Šplíchal
Pavel Šplíchal
Redaktor A2larm.cz
Redaktor A2larm.cz, współautor satyrycznego bloga Prigl.cz i książki „Úvod do současné trapnosti”.
Zamknij