Wiele ekstremalnych zjawisk pogodowych ma związek z działalnością człowieka i przegrzewaniem się klimatu na Ziemi. Czekają nas fale upałów, gwałtowne burze, podtopienia i powodzie, susze rolnicze, cyklony tropikalne, topnienie pokrywy lodowej Arktyki i globalne podnoszenie się poziomu mórz i oceanów. Musimy działać natychmiast.
Znaleźliśmy się w takim momencie historii, kiedy niełatwo jest wskazać zakątek Ziemi nieodczuwający konsekwencji zmian klimatu. Choć dla negacjonistów globalne ocieplenie to wciąż kiepski żart albo „nowy bożek lewicy”, kolejne ekstremalne zjawiska pogodowe, jak tornada i burze, zabijają setki ludzi. Możemy oczywiście zanosić żarliwe modlitwy o deszcz, możemy też negować zmiany klimatyczne. Ale dla tych, którzy toną w powodziach, bez znaczenia pozostają dyskusje o wierze lub niedowierzaniu w postępujący kryzys.
Tempo i efekty wzrostu globalnej temperatury są znacznie bardziej dotkliwe i gwałtowne, niż pierwotnie szacowano. Zawodzą dostępne narzędzia pomiarowe i coś, co jeszcze wczoraj wydawało się niemożliwe, jak prawie 50-stopniowy upał na północy Kanady, po prostu się dzieje.
Świat ocieplił się o 1,2 st. Celsjusza w porównaniu z epoką przedindustrialną. Może na pierwszy rzut oka nie robi to wrażenia, jednak już fakt, że zmiany zaczynają zachodzić gwałtownie i nierównomiernie, powinien zaalarmować wszystkich. „Podczas gdy ogólne ocieplenie planety jest w dużej mierze zgodne z prognozami modelu klimatycznego sprzed dziesięcioleci, wzrost ekstremalnych zjawisk pogodowych przekracza przewidywania” – twierdzi cytowany przez „Financial Times” Michael Mann z Uniwersytetu Stanowego w Pensylwanii.
Czy Europejczycy mogą spać spokojnie, wiedząc, że klimat Arktyki ulega przekształceniom około trzy razy szybszym w porównaniu z resztą globu?
Gdyby stopniał cały lód
Jeśli przyjmiemy, że cały lód przeistoczy się w ciecz – a to staje się możliwe przy skoku globalnej temperatury powyżej krytycznych 2 st. Celsjusza – mapa świata będzie znacznie różnić się od tej, którą znamy dzisiaj. Pokazał to ostatnio w animacji „Business Insider”: znikną m.in. takie miasta, jak Miami, Wenecja, Kalkuta czy Szanghaj. Dlaczego to prawdopodobne?
Jak wyglądałaby Ziemia, gdyby stopniały wszystkie lodowce
Gdyby stopniały wszystkie lodowce, mapy trzeba by było tworzyć od nowa
Posted by Business Insider Polska on Friday, April 30, 2021
Jeśli nie powstrzymamy zmian klimatycznych i związanego z nimi dalszego topnienia lodowców, konsekwencją tego procesu będzie m.in. podniesienie się poziomu mórz o co najmniej 60 cm. Chodzi nie tylko o wodę pochodzącą z rozmarzających terenów, ale też o ocieplenie obecnej zawartości oceanów i zwiększenie jej objętości.
Perspektywa ograniczenia dalszych wzrostów temperatury do ułamka stopnia w ciągu najbliższych 30 lat wydaje się bardziej niż odległa, patrząc na to, w jak powolnym tempie światowe rządy realizują swoje zobowiązania do ograniczenia emisji i jak bardzo nie potrafią się w tej kwestii dogadać. Zeszłoroczny Climate Transparency Report 2020 jasno wskazał, że bogate i odpowiedzialne za 85 proc. globalnych emisji państwa z grupy G20, do której należą też członkowie Unii Europejskiej, „lekceważą konieczność rozwoju zielonych gałęzi przemysłu” i wciąż hojnie wspierają inwestycje w wysokoemisyjne paliwa kopalne.
Organizowane w tym roku spotkania liderów tych krajów dowodzą, że stanowisko autorów powyższej analizy pozostaje aktualne. Ambicje klimatyczne polityków ze szczytu na szczyt nie rosną odpowiednio proporcjonalnie do skali zagrożeń, o czym mają świadczyć m.in. deklaracje Indii i Chin, które nie zamierzają wycofać się z energetyki węglowej tak szybko, jak jest to konieczne dla ratunku planety.
czytaj także
Państwo Środka jednocześnie toczy wyścig z Zachodem o inwestycje w zieloną energię i faktycznie wygrywa. Ale klimatolodzy niezbyt przychylnie patrzą na to, że Xi Jinping dekarbonizację planuje sfinalizować dopiero w 2060 roku. Do połowy stulecia możemy się więc spodziewać, że wspomniana granica wzrostu o 2 st. Celsjusza zostanie przekroczona.
Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (IPCC) w 2019 roku oszacował, że w nisko położonej strefie przybrzeżnej mieszka obecnie 680 milionów ludzi, i prognozuje, że do 2050 roku liczba ta osiągnie ponad miliard. Autorzy artykułu opublikowanego naukowym czasopiśmie „Nature Communications” obliczyli natomiast, że 267 milionów osób zamieszkuje tereny nadmorskie leżące poniżej 2 m n.p.m.
W „National Geographic” można przeczytać, że zagrożenie zalania dużych metropolii, w których populacje ludzkie skoncentrowały się w pobliżu równin przybrzeżnych lub delt rzek, przyniesie nieodwracalne i fatalne skutki gospodarcze, a przede wszystkim – humanitarne. Tu najbardziej ucierpią najbiedniejsze kraje, np. Bangladesz (według World Economic Forum ocean może zalać 17 proc. jego ziem i wysiedlić ok. 18 milionów obywateli do 2050 roku) i Indonezja (z najbardziej zagrożoną i najgęściej zamieszkaną linią brzegową).
Ale i zamożniejsze państwa, jak choćby Holandia, której prawie połowa lądu znajduje się już na poziomie morza lub poniżej, też jak najprędzej muszą wdrożyć niewątpliwie kosztowne procesy adaptacyjne.
Jednak „nie ma prawie żadnej strategii przystosowania się do zmieniającego się klimatu. Rządy nie są w żaden sposób przygotowane” – stwierdziła prof. Corinne Le Quéré, jedna z autorek dwóch ostatnich raportów IPCC i klimatolożka z Uniwersytetu Wschodniej Anglii, która zwróciła uwagę nie tylko na wieloletnie zaniedbania polityków w kwestii klimatu, ale także na niemożność przewidzenia przez naukowców skali następstw związanych z jego zmianami.
Pływające metro
To, co dzieje się z klimatem i Arktyką, ma ogromny wpływ m.in. na przebieg przepływu mas powietrza, w tym na słabnięcie tzw. polarnego prądu strumieniowego i występowanie blokad wyżowych, oddziałujących na pogodę na całej półkuli północnej. W skrócie chodzi o spowolnienie wspomnianego prądu, co wiąże się ze zmniejszeniem jego stabilności, a także utrzymywaniem się na danym obszarze skrajnie wysokiego lub niskiego ciśnienia atmosferycznego czy „kopuł ciepła”.
Skutkiem jednego bądź drugiego są długotrwałe fale upałów i suszy albo nawalne deszcze i powodzie. Te ostatnie doprowadziły w połowie lipca do ogromnych tragedii w Niemczech i Belgii. W wyniku podtopień zginęło co najmniej 200 osób. Nadal trwają poszukiwania zaginionych. Wartość szkód dokonanych przez żywioł u samego tylko naszego zachodniego sąsiada szacuje się wstępnie na ok. 5 mld euro, ale ta kwota zapewne wzrośnie.
Powódź w Niemczech to najlepszy argument dla Zielonych. A jednak milczą, po falstarcie…
czytaj także
To pokazuje, że nikt nie jest bezpieczny – nawet najbardziej rozwinięte i zamożne kraje Europy. „Pomysł, że można zginąć z powodu pogody, jest nam zupełnie obcy” – zauważyła fizyczka i zastępczyni dyrektora Instytutu Zmian Środowiskowych Uniwersytetu Oksfordzkiego, Friederike Otto.
Innym obrazkiem, który wywołał szok w ostatnim czasie, było zalane wodą chińskie metro i uwięzieni w nim pasażerowie. Przyczyną były tzw. powodzie błyskawiczne, do których doszło pod wpływem niszczycielskiej ulewy w prowincji Henan w środkowej części kraju. W stolicy tego regionu w ciągu jednego dnia spadło tyle deszczu, ile zwykle miasto odnotowuje przez cały rok, a poniesione w wyniku klęski straty sięgają już blisko 10 mld dolarów.
Travellers were trapped in shoulder-high flood water on a subway train following major flooding in the Chinese city of Zhengzhou.
Read more: https://t.co/E0PlFYxstT pic.twitter.com/9nQtvjjMyL
— Sky News (@SkyNews) July 20, 2021
Według nowego raportu (publikacja pełnej wersji nastąpi we wrześniu tego roku) Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO), w kontekście szybko zmieniającego się globalnego klimatu, zagrożenia związane z wodą znajdują się w grupie klęsk żywiołowych, które przyniosły najwięcej ofiar ludzkich – 58 tys. w ciągu ostatnich 50 lat.
Wyprzedzają je susze z wynikiem 650 tys. zgonów na całym świecie i burze – 577 tys. Europę najwięcej kosztowały burze i powodzie. Szkody w latach 1970–2019 wycenia się na 377,5 mld dolarów.
Wspólnym mianownikiem wszystkich tych zjawisk jest nie tylko fakt, że zagrażają one bezpieczeństwu i gospodarce nas wszystkich, ale także szybkość i intensywność ich postępowania. „Rzeczy, które normalnie dzieją się w czasie geologicznym, teraz odpowiadają długości ludzkiego życia” – przestrzega w rozmowie z „National Geographic” Daniel Fagre, badacz z United States Geological Survey.
Niechlubne gorące rekordy
Światowa stolica mrozu, czyli Jakuck, w którym kilka lat temu odnotowano rekordowo niską temperaturę -67 st. Celsjusza, dziś stoi w ogniu tak samo jak niemal cała północno-wschodnia Syberia.
Pożary spowodowane upałami i brakiem opadów trawią ten region już od kwietnia, a służby ratunkowe nie są w stanie ich powstrzymać.
@USGSLandsat captured imagery of a wide swath of fire activity in Siberia on July 29, 2021. Here you see false color (bands 7-5-4) on the left, and natural and false color in the close-ups on the right.
Find imagery at https://t.co/dll85UNSvd pic.twitter.com/pPlGBiWKNM— Earth Resources Observation and Science Center (@USGS_EROS) July 29, 2021
Do tej pory spłonęło już 1,5 mln ha lasów, a do atmosfery zostały uwolnione ogromne ilości dwutlenku węgla, co z jednej strony jest skutkiem kryzysu klimatycznego, a z drugiej przyczynia się do jego pogłębienia. Do wyobraźni przemawiają nie tylko zasnute dymem zdjęcia i filmy z tamtejszych obszarów, ale i liczby. Na kole podbiegunowym w tej części świata termometry pokazały jedne z najwyższych w historii temperatury: 48 st. Celsjusza na plusie.
Fala gorąca zawitała też do Kanady, gdzie słupki rtęci poszybowały jeszcze wyżej. W Lytton, wsi liczącej 250 mieszkańców, 29 czerwca tego roku wskaźniki zatrzymały się na 49,6 st. Celsjusza. Dzień później wybuchł tam pożar i wieś niemal doszczętnie spłonęła, a okoliczne lasy wciąż płoną. Wyjątkowo upalnie jest w całej Kolumbii Brytyjskiej, gdzie wysokie temperatury w ciągu zaledwie pięciu dni pod koniec czerwca spowodowały 486 nagłych zgonów.
Residents of Lytton, Canada are ordered to evacuate as a wildfire spreads through the village in just 15 minuteshttps://t.co/OgSfVue6pJ pic.twitter.com/Aa0Z4Lndj1
— BBC News (World) (@BBCWorld) July 1, 2021
95 osób z kolei zginęło z powodu ekstremalnie wysokiej temperatury w amerykańskim stanie Oregon, gdzie też doszło do tragicznych w skutkach pożarów. Strażacy walczą ponadto z żywiołem w Kalifornii. Na całym zachodzie USA ogień pochłonął już ponad 566 tys. ha. W Europie płonie m.in. Katalonia i Sardynia.
Jednak najgorętszym miejscem na Ziemi w 2021 roku zostało kuwejckie miasto Nuwaiseeb, w którym termometry pokazały 53,2 st. Celsjusza. Czerwiec jako piąty najcieplejszy w ostatnich 142 latach pod względem ciepła może spokojnie walczyć o miejsce w Księdze rekordów Guinnessa.
Jak pisze w „Guardianie” prof. Simon Lewis z University College London i University of Leeds, „kolejna fala upałów na początku czerwca spowodowała, że temperatura w pięciu krajach Bliskiego Wschodu przekroczyła 50 st. Celsjusza”. „Ekstremalne temperatury dotarły do Pakistanu, gdzie 20 dzieci w jednej klasie straciło przytomność i wymagało leczenia szpitalnego z powodu stresu cieplnego. Na szczęście wszyscy przeżyli” – czytamy.
czytaj także
Z kolei dyrektor działającego przy NASA Goddard Institute for Space Studies, Gavin Schmidt stwierdził, że to tendencja obserwowana od dłuższego czasu: „Ostatnie siedem lat było najcieplejszymi siedmioma latami w historii, typowymi dla trwającego dramatycznego trendu ocieplenia. To, czy jeden rok jest rekordem, czy nie, nie jest tak ważne – ważne są długoterminowe trendy. Biorąc pod uwagę te trendy i rosnący wpływ człowieka na klimat, musimy spodziewać się, że rekordy będą nadal bite”.
I są prawie wszędzie. Fiński krajowy instytut meteorologiczny zarejestrował najwyższą temperaturę w czerwcu od czasu rozpoczęcia rejestracji w 1844 roku. Organizacja Narodów Zjednoczonych potwierdziła nową najwyższą w dziejach temperaturę dla kontynentu Antarktydy – zmierzoną w zeszłym roku – 18,3 st. Celsjusza. W ciągu ostatnich 50 lat średnia temperatura podniosła się tam aż o 3 stopnie, czyli znacznie szybciej niż ta globalna.
Międzynarodowy zespół badaczy World Weather Attribution mówi wprost: bez nadmiaru gazów cieplarnianych, a zwłaszcza CO2 w atmosferze, upalne fale nie miałyby miejsca. Na podstawie badań sytuacji w Kanadzie i USA badacze ustalili, że prawdopodobieństwo wystąpienia takiego zjawiska wzrasta 150-krotnie w porównaniu z alternatywną rzeczywistością, w której klimat nie ulega gwałtownym zmianom, a gazy cieplarniane pochodzące z ludzkiej działalności nie wiszą w powietrzu.
Dra Friederike Otto: „To jest tak wyjątkowe wydarzenie, że nie możemy wykluczyć scenariusza, w którym dzisiejsze ekstremalne temperatury będą jeszcze wyższe wraz z ocieplaniem się klimatu”. Dlaczego? Bo wszystkie czynniki wpływające na klimat uległy rozregulowaniu, więc nawet niewielkie ocieplenie skutkuje olbrzymimi skokami temperatury. Naukowcy ostrzegają: takie zdarzenia jak w Kanadzie mogą pojawić się wszędzie.
Trąby zagłady
W ostatnim czasie z przerażeniem obserwowaliśmy także to, co dzieje się u naszego południowego sąsiada. Czechy pod koniec czerwca nawiedziły burze i ulewne deszcze, a wraz z nimi tornado, które przeszło przez południe Moraw. W wyniku tego zdarzenia, które bardziej niż z europejską pogodą kojarzy się z amerykańskim krajobrazem, ucierpiało blisko 150 osób, a sześć zmarło. Siłę tornada oceniono na stopień F4 w pięciostopniowej skali Fujity. Prędkość szalejącego wiatru przekroczyła 330 km/godz.
Negacjoniści upierają się, że katastrofy zdarzały się zawsze, ale ten popularny argument obalają co najmniej dwa raporty: Ecological Threat Register przygotowany przez Institute for Economics and Peace oraz Human Cost of Disasters autorstwa Centrum Badań nad Epidemiologią Katastrof i Biura Narodów Zjednoczonych ds. Ograniczania Ryzyka Klęsk Żywiołowych.
czytaj także
W skali globalnej częstotliwość katastrof wzrosła dziesięciokrotnie od 1960 roku, z 39 incydentów w 1960 do 396 w 2019 roku. Eksperci odpowiedzialni za powstanie pierwszej z wymienionych analiz wskazują, że powodzie i burze stanowiły największą część wszystkich tragedii, a dokładnie 71 proc. w latach 1990–2019.
W tym samym opracowaniu czytamy, że w związku z występowaniem tragedii wzrosną nierówności pomiędzy krajami i grupami społecznymi, a także liczba konfliktów, migracji i osób cierpiących z powodu niedożywienia i niedoboru wody. Dowiadujemy się też, że 19 krajów o największej liczbie zagrożeń ekologicznych znajduje się wśród 40 najmniej pokojowych państw świata.
Chodzi o takie miejsca, jak Afganistan, Syria, Irak, Czad, Indie i Pakistan. W dodatku ponad miliard ludzi mieszka w 31 państwach, w których odporność kraju prawdopodobnie nie wytrzyma skutków wydarzeń ekologicznych do 2050 roku, przyczyniając się do masowych przesiedleń ludności. Do 2040 roku aż w 59 krajach doświadczających wysokiego lub skrajnego niedoboru wody, w tym w Indiach i Chinach, będzie żyło łącznie 5,4 miliarda ludzi – ponad połowa przewidywanej światowej populacji.
5 miliardów osób nie będzie mieć zapewnionego bezpieczeństwa żywnościowego do 2050 roku; co oznacza wzrost o 1,5 miliarda ludzi od dzisiaj. A to doprowadzi do konkurencji o zasoby, nasilenia niepokojów społecznych i masowych przesiedleń, narażając kraje rozwinięte na zwiększony napływ uchodźców.
ONZ z kolei wskazuje na podstawie opracowania opublikowanego w 2020 roku, że klęsk związanych z klimatem przybyło niemal dwukrotnie – z 3656 do 6881, jeśli zestawić ze sobą lata 1980–1999 i pierwsze dwie dekady XXI wieku.
Lepszego końca nie będzie
To tylko kolejny dowód na potwierdzenie naukowych i czarnych prognoz z lat 70. Świat, jaki znamy, upadnie najprawdopodobniej do 2040 roku. Nie liczcie jednak na szybką apokalipsę i natychmiastowe wyginięcie ludzkości, to będzie raczej długotrwały proces dotkliwych zmian i katastrof.
Jak wskazuje Gaya Herrington, kierowniczka działu zrównoważonego rozwoju i analiz systemów dynamicznych w KPMG, dużą szansę na spełnienie mają przewidywania sformułowane prawie 50 lat temu przez badaczy z Massachusetts Institute of Technology.
Chodzi o raport Granice wzrostu wydany przez Klub Rzymski i przekonujący, że gospodarka nie może rosnąć w nieskończoność bez oglądania się i odczuwania kosztów środowiskowych. Końca historii nie będzie, ale pogorszenie poziomu życia, ograniczenie dostępu do żywności i skali jej produkcji oraz zapaść społeczna to coś, na co musimy być przygotowani, jeśli nie wymyślimy, jak żyć w epoce postwzrostowej.
Jednak nawet jeśli wpadniemy na genialny plan, to w zderzeniu z krezusami tego świata, którzy w dobie kryzysu klimatycznego urządzają sobie emitujące olbrzymie ilości gazów cieplarnianych wycieczki w kosmos, pozostaniemy przegrani.