Unia Europejska

Powódź w Niemczech to najlepszy argument dla Zielonych. A jednak milczą, po falstarcie…

Przeglądając ostatnie tweety Annaleny Baerbock, kandydatki Zielonych na kanclerkę, trzeba się wysilić, aby znaleźć wzmianki o klimacie. Zamiast tego poczytamy o współczuciu, gestach solidarności z ratownikami, dodawaniu otuchy poszkodowanej ludności. Pisze Adam Traczyk.

Po ulewnych deszczach wysoka woda przyszła błyskawicznie. W ciągu minut zalewała całe miejscowości, zrywała mosty i porywała wszystko, co napotykała na swojej drodze. Urokliwa dolina rzeki Ahr została całkowicie zdewastowana. Wielu mieszkańców nie zdążyło uciec przed żywiołem. W całej Nadrenii zginęło aż 170 osób, a setki ciągle są poszukiwane. To nie katastroficzna wizja z jednego z przemówień Grety Thunberg ani streszczenie filmu apokaliptycznego. To wszystko wydarzyło się w ubiegłym tygodniu.

Czy biorąc pod uwagę trwającą w Niemczech kampanię przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu, nie jest to moment, aby głośno upomnieć się o ambitniejszą politykę klimatyczną i wytknąć innym skandaliczne zaniedbania na tym polu? Dokładnie to pomyślał sobie Konstantin von Notz, poseł i wiceszef frakcji Zielonych w niemieckim parlamencie. Chwycił więc za telefon i zatweetował: „CDU: żadnego ograniczenia prędkości! / FDP: Rynek + syntetyczne paliwa wszystko załatwią / SPD: Can’t touch this: węgiel i Nord Stream 2 / Die Linke: Co tam z Sahrą? (to nawiązanie do wewnętrznych sporów w partii wokół Sahry Wagenknecht) / Zieloni: Ochrona klimatu najwyższym priorytetem”.

Na drugi dzień musiał przepraszać. Jego tweet spotkał się z potężną krytyką lub, jak to mówią Niemcy – z „shitstormem”. Okazało się, że moment, w którym fala powodziowa nie zdążyła jeszcze opaść, nie jest najlepszy na polityczną agitację, nawet jeśli dotyczy ona najsłuszniejszej sprawy. Von Nolz zaliczył więc klasyczny falstart, a jego partia w kolejnych dniach pod żadnym pozorem nie chciała sprawiać wrażenia, że wykorzystuje tragiczną powódź i cierpienie ofiar.

A przecież chodzi właśnie o klimat

Przeglądając ostatnie tweety Annaleny Baerbock, kandydatki Zielonych na kanclerkę, trzeba się wysilić, aby znaleźć wzmianki o klimacie. Zamiast tego poczytamy o współczuciu, gestach solidarności z ratownikami, dodawaniu otuchy poszkodowanej ludności. Zieloni tak bardzo nie chcą się wychylać, że Baerbock, choć odwiedziła obydwa landy dotknięte powodzią, czyli Nadrenię-Palatynat i Północną Nadrenię-Westfalię, nawet nie wrzuciła do mediów społecznościowych swoich zdjęć z zalanych miejscowości. Być może czuje, że będąc polityczką opozycji – w odróżnieniu od Armina Lascheta i Olafa Scholza, dwójki swoich konkurentów w walce o fotel kanclerza – jej zdjęcia w gumiakach byłyby odebrane jako pusta inscenizacja, a może nawet prowokacja.

Zieloni siedzą więc z założonymi rękami, choć – z góry przepraszam za zbytni cynizm – wydawałoby się, że katastrofa naturalna spowodowana przynajmniej pośrednio przez zmiany klimatu, była dokładnie tym, czego potrzebowała ich kampania. W ostatnim czasie zajmowali się bowiem głównie gaszeniem kolejnych pożarów po licznych wpadkach swojej kandydatki. A to zapomniała ona zgłosić dodatkowych zarobków administracji Bundestagu, a to upudrowała swoje CV, a to wykorzystała w swojej wyborczej książce fragmenty innych publikacji. W efekcie sondaże sprzed kilku tygodni, kiedy nawet chadecy oglądali plecy Zielonych, stały się tylko wspomnieniem.

Zielone centrum idzie po władzę (spojler: nie w Polsce)

Teraz zdawałoby się, że dostali do ręki potężny argument. Tragiczna powódź to namacalny dowód zagrożeń związanych ze zmianami klimatu i dowód na słuszność zielonych postulatów. Dziś jednak, gdy ludzie stracili dach nad głową, nikt nie chce słuchać besserwisserów i ich marudzenia. Zamiast tego liczy się konkretna pomoc i sprawne zarządzanie kryzysowe.

Nie można jednak wykluczyć, że zmieni się to już za kilka tygodni, gdy życie na terenach dotkniętych powodzią powoli będzie wracać do normalności, a opinia publiczna będzie miała chwilę na głębszą refleksję dotyczącą przyczyn katastrofy. Zmiany klimatu nie są bowiem w Niemczech traktowane jako ciekawostka, którą interesuje się tylko grupa zapaleńców i aktywistów.

Sprawy klimatu w politycznym mainstreamie

Jak pokazują badania More in Common, zmiany klimatu niepokoją Niemców ponad podziałami – bez względu na przynależność do konkretnych grup społecznych czy różnic pokoleniowych. Są one obiektem troski aż 80 proc. niemieckiego społeczeństwa. Co więcej, 65 proc. uważa, że skutki zmian klimatycznych są odczuwalne już dziś.

Problemy pojawiają się jednak, gdy przychodzi to przekonanie o zagrożeniu przełożyć na działanie. Niemcy co prawda powszechnie wierzą, że ich osobiste wybory mogą przyczynić się do ochrony klimatu, ale jednocześnie niezbyt ufają swoim współobywatelom, że ci podchodzą do sprawy równie poważnie. Dlatego aż 84 proc. naszych sąsiadów uważa, że robi dla klimatu przynajmniej tyle samo lub wręcz więcej niż inni. Brzmi to, jakby niemal całe społeczeństwo widziało się w awangardzie walki ze zmianami klimatycznymi.

Z badań płynie więc dość jasny wniosek: Niemcy są gotowi zwiększać „wkład własny” w ochronę klimatu, ale tylko wtedy, gdy czują, że inni robią to samo. Zadbać o to powinno państwo jako główny zarządzający. Aż dwie trzecie Niemców oczekuje większej liczby przepisów, które zapewnią sprawiedliwy podział zadań. Dotyczy to nie tylko współobywateli, ale także biznesu. Aż 70 proc. respondentów twierdzi, że przemysł robi zbyt mało, aby chronić klimat. Po co więc samemu się silić na wyrzeczenia, skoro wielkie firmy dalej trują środowisko?

W niemieckiej debacie publicznej polityka klimatyczna nie jest już postrzegana jako wąskie, sektorowe wyzwanie, ale powszechny problem i zasadniczy element polityki spójności społecznej. Tym samym Zieloni, choć ciągle pozostaje ona ich domeną, nie mają już na nią monopolu. Zamiast tego mamy do czynienia z konkurencyjnymi wizjami ochrony klimatu i metodami osiągnięcia tego celu. Przykład?

Kandydat i jednocześnie przewodniczący CDU Armin Laschet właśnie mianował byłego członka gabinetu unijnej komisarz ds. środowiska szefem partyjnego biura spraw zagranicznych. Wysyła tym samym wyborcom sygnał, że ochrona klimatu nie powinna być realizowana głównie za pomocą środków krajowych, na czym skupiają się Zieloni, ale powinna stać się priorytetem polityki zagranicznej i europejskiej. Co z jednej strony jest oczywiście słusznym postulatem, z drugiej jednak dobrą wymówką, aby samemu nie robić nic i poczekać na ruch innych.

Jeśli więc Zieloni w najbliższych tygodniach będą chcieli znowu zaatakować pierwsze miejsce w sondażach, będą musieli udowodnić, że nie tylko najlepiej zadbają o klimat, ale też, że nie pozostawią przy tym nikogo z tyłu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij