Psychologia

Nie było dnia, w którym nie płakałam w łazience, udając, że myję ręce [list]

Fot. madamepsychosis/flickr.com CC BY-NC-ND 2.0

Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Bardzo ważny czas w moim życiu, choć długo bałam się do tego przyznać. Oto dlaczego.

To był okres, który powodował skrajne emocje. Z jednej strony próbowałam oszukać siebie, że skoro akurat dziś nie płaczę, to chyba dobrze sobie z życiem radzę. Z drugiej strony czułam, że mój obraz postrzegania świata się zawęża, jakby sufit walił mi się na głowę. Widziałam tylko czarne myśli.

Z jednej strony byłam mamą trzylatki. Ciągle niewyspaną, przemęczoną, wstającą po kilka razy w ciągu nocy do córki, aby ją uspokoić, bo coś złego się przyśniło, aby odłożyć do własnego łóżka.

Z drugiej strony były to początki pandemii i mojej drugiej ciąży. Ciąży, w której miałam już odhaczonych 50 proc. punktów świadczących o depresji. „Ale przecież pani dobrze się czuje”, dziwiła się pielęgniarka. Tak, wyglądam normalnie, nie osiwiałam (jeszcze), zęby nie wypadły, wzroku nie straciłam, więc nie jest ze mną tak źle. A to, że czasem swego życia nie ogarniam i wtedy mam ochotę od wszystkiego uciec, i to najchętniej przez okno, jest przecież sprawą drugorzędną.

Pogadajmy o chorobie

czytaj także

Pogadajmy o chorobie

Anna Łoniewska

W drugiej ciąży czułam się, jakbym wsiadła do kolejki górskiej albo skorzystała z którejś atrakcji w lunaparku np. diabelskiego młyna i nie zapięła pasów. Wszystko mnie przytłaczało i czułam się, jakbym była człowiekiem z innej planety, który ma ochotę rzygać na wszystko i wszystkich dookoła.

Stałam w kolejce. Uderzenia gorąca, mroczki przed oczami, więc podeszłam do kasy, mówiąc, że jestem w ciąży. A książeczkę zdrowia pani ma? Bo nie widać, że pani w ciąży? A kiedyś, proszę pani, to kobiety stały w kolejkach i nie domagały się na każdym kroku swoich praw. Teraz to musi pani z tym koszykiem poczekać, bo bałagan mi pani robi na taśmie i kolejkę wstrzymuje.

Zazwyczaj odzywały się głosy starszych osób w kolejce, ja emeryt i też mi się pierwszeństwo należy. Mówiłam sobie: „dasz radę, wytrzymaj, tylko nie wybuchnij płaczem”. A w myślach chciałam jajka rozbić na głowie emeryta, zakupy wywalić na kasjerkę i pokazać wszystkim środkowy palec. W rzeczywistości wybiegłam ze sklepu, wsiadłam do auta i się rozpłakałam.

Takie sytuacje były na porządku dziennym.

Jak byłam na zakupach z dzieckiem, było jeszcze gorzej, istny lincz, tragikomedia. Nie dość, że z jednym dzieckiem sobie nie radzi, to zrobiła sobie kolejne.

Niech pani przychodzi z przedszkolakiem do sklepu wtedy, kiedy dziecko jest spokojne albo śpiące, bo inaczej zakłóca pani spokój pozostałym konsumentom. Albo niech pani kupi dziecku to, czego chce, bo ja tego krzyku nie wytrzymam.

Pani to wyrodna matka. Niech pani po prostu da dziecku garść cukierków, coca-coli i pozwoli innym w spokoju robić swoje zakupy.

Pani to zła matka, bo odeszła od dziecka, jak tupało i krzyczało przy stoisku z czekoladkami, a przecież te czekoladki są zdrowsze niż alkohol i papierosy, a to, że od nadmiaru cukru dziecko skacze po ścianach, to już, proszę pani, nikogo z nas nie obchodzi.

Raz nawet takiej modnej recenzentce w obcasach i spodniach w panterkę pokazałam środkowy palec, aby dała mi i dziecku w spokoju robić zakupy. Po czym ta, przekonana o swojej omnipotencji, zwróciła mi uwagę, co zrobiłam źle, czego dziecku nie dałam, czego ono chce. Po wszystkim, na parkingu, podjechała do mnie samochodem, z panem na sterydach i wyrzuciła wulgarną wiązankę. Ja wsiadłam na rower, córkę zapakowałam na siodełko, zakupy do przodu. I znowu w ryk.

Ciężka depresja polskiej psychiatrii

Ociągałam się z telefonem do terapeuty, nawet jak było tragicznie ciężko. Przeczekiwałam, a później, jak było spokojnie, łudziłam się, że może każdy tak ma, że może przesadzam. Jak w końcu pewnego dnia zdobyłam się na odwagę i zadzwoniłam podczas drzemki córki, okazało się, że wszyscy terapeuci z polecenia w dobie pandemii mają grafik zapełniony na przyszły rok.

Dobrze, że się nie poddałam, nie zniechęciłam. Ale moment zadzwonienia po pomoc oddalałam od siebie tak długo, jak tylko można.

W końcu umówiłam się na terapię małżeńską, po narodzinach drugiego dziecka. Do niemowlaka i przedszkolaka zaangażowaliśmy pomoc w osobach: babci, dziadka i cioci. Ja z piersiami pełnymi mleka, oczami pełnymi łez, jak z karabinu próbowałam wyrzucić terapeucie wszystkie moje bolączki podczas pierwszego spotkania. Mąż miał ochotę uciec z pokoju, ale siedział w fotelu i jakby się w niego zapadał.

Podczas drugiego i ostatniego spotkania też wyrzuciłam, a raczej wyrzygałam swoje żale, mąż uniósł się złością. Na tym zakończyliśmy wspólną terapię. Pani zasugerowała terapie indywidualne.

Sztuka odwalania się od siebie

I tak do dzisiaj jestem w procesie, który mogę śmiało powiedzieć, że uratował mi życie. Chaos związany z rolą żony i matki jest w dalszym ciągu moją codziennością, ale nie jest już chaosem rządzącym moimi działaniami. Już nie mam myśli, aby wsiąść w auto i wciskając gaz do dechy uderzyć w najbliższe drzewo. Albo, jak czasami mi się zdarzało, jechać do tyłu zamiast do przodu, wciskać się między auta, aby zdążyć odebrać córkę z przedszkola, pojechać do dentysty, po drodze zrobić zakupy i tłumaczyć się wszystkim dookoła, że naprawdę jestem w ciąży i nie mogę długo stać w kolejce.

Dzięki terapii pojawiła się jakaś przestrzeń. W ciąży czułam, że te emocje były tak silne, że jakbym miała kałasznikowa, to mogłabym pójść na wojnę. A jeśli próbujesz dokonać zamachu na swoje własne życie, to jest to z pewnością dobry moment, aby pójść na terapię.

Oczywiście dobrze jest sobie zdać z tego sprawę dużo wcześniej. Na przykład wtedy, kiedy najnormalniej na świecie czujemy, że z czymś sobie nie radzimy, że coś nas przerasta. Ale często swoje problemy racjonalizujemy, tłumaczymy. Przecież każdy ma takie problemy, każdy ma dzieci, ale każdy nosi w sobie inną historię rodzinną, miał inne dzieciństwo.

Macierzyństwo nie dla każdego musi być – jak dla mnie – otwarciem puszki Pandory. Odtwarzałam trudne momenty ze swego dzieciństwa i nie potrafiłam spojrzeć na życie z innej perspektywy. Brak dystansu powodował, że problemy, które napotkałam na swojej drodze, wydawały mi się dużo większe niż były w rzeczywistości.

Chyba nie było dnia, abym nie żywiła złości i wściekłości do męża.

Chyba nie było dnia, w którym nie myślałam o rozwodzie.

Chyba nie było dnia, w którym, nie wychodziłam z sobie i stawałam obok.

Chyba nie było dnia, w którym nie płakałam w łazience, puszczając wodę w umywalce, udając, że myję ręce.

Chyba nie było dnia, w którym każdemu smakowałby obiad. A ja miałabym ochotę wyrzucić go do śmieci, niech tym raz ktoś dla mnie coś ugotuje, zrobi cokolwiek.

Chyba nie było dnia, w którym budziłam się wyspana, wypoczęta. Byłam typem zombie koczującego w nocy i szukającego pomocy w Google, w książkach, w poradnikach.

Chyba nie było dnia, który nie zamienił się z nocą, bo tylko w nocy miałam ciszę i spokój – jedyny czas tylko dla siebie.

Chyba nie było dnia, w którym moje kosmetyki byłyby nietknięte. Zazwyczaj otwarte, na podłodze, lustro nimi wymazane, kot biegający w futrze upaćkanym lakierem do paznokci.

Chyba nie było dnia, w którym myślałam, że nie zwariuję, bo każdy mój dzień traktowałam, jakby był moim ostatnim.

Próbowałam szukać wdzięczności, dziękować za zdrowie, ale jak tu wytrzymać w pandemii z takim koktajlem emocjonalnym, buntem trzylatka, mężem uciekającym w pracę.

Za izolację dzieci i młodzież płacą zdrowiem

Długo byłam przekonana, że gdyby to był inny mąż, to moje reakcje byłyby inne. Gdyby inne dziecko, to zaoszczędziłabym sobie nerwów. Gdyby całe społeczeństwo było inne, to nie doprowadzałoby mnie tak często do łez. Trudno mi było spojrzeć na siebie i przyznać, że to ja mam z czymś problem, że sobie z czymś nie radzę, że coś mnie przerasta.

Dlatego uważam, że terapeuta powinien być dostępny dla każdego, bez względu na możliwości finansowe, że zdrowie psychiczne powinno być leczone tak, jak zdrowie fizyczne. Dostęp do terapeuty powinien być taki, jak do lekarza ogólnego – oboje mogą uratować czyjeś życie.

**

Imię i nazwisko autorki do wiadomości redakcji. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij