Nauka

Czarnobyl jako głupota systemowa. Ocali nas tylko nauka

„Czarnobyl” pokazuje, co nas czeka, kiedy politykierzy i rozmaici ideologowie władzy, niezależnie od ustroju politycznego czy systemu ekonomicznego, odsuwają na boczny tor racjonalność i naukę, ślepo podporządkowując je własnym potrzebom. To dlatego serial o katastrofie sprzed trzydziestu trzech lat jest dziś tak niebywale aktualny.

**
Nie ma potrzeby ponownie pisać o cieszącym się wielką popularnością serialu Czarnobyl produkcji HBO. Jest to dobrze znany fenomen i wiele o nim napisano. Mogliśmy przeczytać wiele artykułów i na temat serialu, i samej katastrofy.

Kronika zapowiedzianej katastrofy

Dlatego chciałbym spojrzeć na serial z innej strony – nie tyle się zastanowić, co mówi on o przeszłości, ile jak komentuje teraźniejszość. Oto dlaczego Czarnobyl – serial o przyczynach i konsekwencjach katastrofy sprzed trzydziestu trzech lat – jest tak niebywale aktualny.

Bo tak jest taniej

Mój ojciec przez całe życie zawodowe zajmował się badaniem poważnych awarii reaktorów jądrowych. Kiedy dorastałem, nawet zwykła rozmowa rodzinna mogła się stoczyć na problematykę prętów kontrolnych, eksplozji parowych czy radioaktywnego cezu. A więc oglądając Czarnobyl, czułem się trochę jak w domu.

Przez jakiś czas unikałem oglądania serialu, bo podświadomie bałem się sposobu przedstawienia katastrofy. Jednak tu serial zdecydowanie nie zawiódł – już pierwszy odcinek, przedstawiający zdezorientowanych techników biegających po zniszczonym bloku elektrowni jądrowej i przyjazd strażaków, pozwala przeczuwać grozę, która ich dotknie. Elektrownia bardzo dobrze spełnia rolę nawiedzonego domu z klasycznych horrorów, przez który bohaterowie desperacko się przedzierają, a niewidzialne straszydła zbierają w tym czasie krwawe żniwo. Aż chciałoby się ostrzegać: „Nie idźcie tam! Nie wchodźcie na ten dach!”. Albo chociaż powiedzieć sobie, że prawdziwi ludzie nie zachowywaliby się przecież tak idiotycznie.

„Czarnobyl” to najlepszy produkcyjniak w historii filmu

Tylko że dobrze wiemy, że dwudziestopięcioletni operator Leonid Toptunow, jego równolatek, strażak Wasilij Ignatenko i wiele innych osób naprawdę musiało umrzeć niewyobrażalnie okrutną śmiercią po ekspozycji na śmiertelną dawką promieniowania. I na ogół zachowywali się właśnie tak, jak przedstawia to serial: czy to powodowani brawurową odwagą, czy bagatelizowaniem konsekwencji, czy wszechobecnym chaosem, który towarzyszył katastrofie.

Właśnie na tym polega sugestywność serialu Czarnobyl. Najstraszniejsze rzeczy nie muszą nastąpić po ataku pozaziemskich potworów z odległych głębin kosmosu czy podczas epidemii nieznanego wirusa. Koszmar zaczyna się wtedy, kiedy pozwolimy, żeby technologie stworzone naszymi rękami obróciły się przeciwko nam.

Kolejna część serialu, w której śledzimy desperackie, ale zakończone ostatecznie powodzeniem próby odizolowania awarii oraz przeciwdziałania jej eskalacji przez radzieckie urzędy, przynosi ulgę. Widmo nowotworu i zbliżającej się śmierci, które wisi nad obydwoma głównymi bohaterami serialu – chemikiem Walerijem Legasowem i funkcjonariuszem KPZR Borisem Szczerbiną – właściwie sprawia wrażenie idylli w porównaniu z losami bezimiennych nieszczęśników, którzy padli ofiarą promieniowania, a których jeszcze żywe ciała rozkładają się na oczach personelu moskiewskiego szpitala.

Najważniejsze przesłanie serialu wyłania się w ostatnim odcinku, w którym bohaterowie analizują przyczyny całego wydarzenia. Wybrzmiewa ono, kiedy główny bohater wyjaśnia przed sądem, dlaczego mogące zatrzymać reakcję jądrową pręty kontrolne miały końcówki z grafitu, który po awarii reaktora przyspieszył reakcję na tyle, że wszystko wymknęło się spod kontroli. Legasow mówi sędziemu i widzom: „Bo tak było taniej”.

Nauka w służbie władzy

W tej scenie serial najbardziej odnosi się do teraźniejszości. Zwróćmy uwagę na to, że słowa głównego bohatera pasują tak do ustroju komunistycznego, jak i do stosunków wolnorynkowych, jakie znamy z czasów współczesnych. Możemy wprawdzie częściowo przytakiwać tym, którzy za prawdziwą przyczynę awarii w Czarnobylu uznają chylący się ku upadkowi, niewydolny system państwowy ZSRR, który nie dopuszczał do wymiany informacji, represjonował naukowców i poddawał ich codziennemu nadzorowi przez funkcjonariuszy KGB. To w dużej mierze prawda, ale Czarnobyl zwraca uwagę na to, jak system władzy i pieniędzy korumpuje procesy decyzyjne w ogóle, nie tylko w ramach modelu radzieckiego. Wydaje się, że takie było zamierzenie jego twórców. Scenarzysta Craig Mazin powiedział zresztą, że pierwotny pomysł na zajęcie się właśnie katastrofą w Czarnobylu powstał z próby napisania czegoś o tym, „jak zmagamy się z globalną wojną przeciwko prawdzie”.

Istotnie, nie chodzi wyłącznie o problem systemu radzieckiego. Czarnobyl nie był jedyną awarią z poważnym uwolnieniem substancji promieniotwórczych. Do podobnej, choć zdecydowanie lepiej opanowanej sytuacji doszło przecież w japońskiej elektrowni Fukushima w 2011 roku. W tym przypadku winę ponosiły nie ryzykowne zachowania techników, lecz trzęsienie ziemi i następująca po nim fala tsunami, która spowodowała awarię generatorów Diesla mających chłodzić bloki elektrowni w przypadku wyłączenia reaktorów. Stapianie się rdzenia jądrowego w trzech blokach doprowadziło w konsekwencji do skażenia stosunkowo szerokiego terenu wokół elektrowni, wód gruntowych i pobliskiego oceanu. Generatory Diesla miał chronić sześciometrowy betonowy mur, lecz przelała się przez niego fala osiągająca 13–15 metrów wysokości.

Nawet bez specjalnej znajomości statystyki wydarzeń ekstremalnych oczywiste jest, jak niebezpieczne jest połączenie losów elektrowni jądrowej z prognozowaniem maksymalnej wysokości fali. Zresztą z oświadczenia firmy TEPCO, właściciela elektrowni, dowiedzieliśmy się potem, że liczono się z ryzykiem nadzwyczaj wysokiego tsunami, a mimo tego nie podjęto żadnych istotnych działań, by zapobiec tragedii. Pewnie również w tym przypadku „tak było taniej”. Podobnie jak w Czarnobylu również w Japonii podważano katastroficzne scenariusze i oddalano działania. Ignorowano istotne informacje, które mogłyby zminimalizować straty w przyszłości.

Menadżerowie zamiast kacyków

Jaka płynie z tego lekcja? Nieważne, czy to kapitalizm czy komunizm, tak czy owak ten, kto jest u władzy, niechętnie dopuszcza wiadomości o potencjalnych problemach i niebezpieczeństwach, które mogłyby ograniczyć zyski i korzyści. Nieważne, czy władzę stanowią aparatczycy i agenci KGB, czy zrośnięte z aparatem państwowym i wspierane przez prawników oraz posłusznych menadżerów elity finansowe. Obie te konfiguracje prowadzą do systemu, gdzie nie tylko nie kultywuje się krytycznej dyskusji, ale zwalcza się ją w zarodku.

Ideologia władzy wciąż szuka sposobów, jak opanować i zneutralizować niewygodne dla niej informacje. Echo tego mechanizmu widać na przykład w instytucjonalnych zmianach byłego pracodawcy mojego ojca, Instytutu Badań Jądrowych (czes. Ústav jaderného výzkumu) w Řežu.

W czasie czarnobylskiej awarii instytut stanowił odpowiednik obserwowanych instytucji radzieckich, które widzimy w serialu HBO. Nadejście gospodarki rynkowej przyniosło prywatyzację, co nie przełożyło się jednak na prawdziwą wolność akademicką. Głównym akcjonariuszem instytutu stał się gigant w sektorze energii elektrycznej, ČEZ, sam będący właścicielem elektrowni jądrowych. We władzach instytutu naukowców stopniowo zastępowali menadżerowie, pochodzący zazwyczaj właśnie ze środowiska firmy macierzystej. Największa w kraju instytucja naukowa w dziedzinie energii jądrowej została w ten sposób podporządkowana zamówieniom publicznym oraz strategii handlowej.

Nie można więc się dziwić, że o niedostatkach czeskich elektrowni dowiedzieliśmy się dopiero na skutek testów warunków skrajnych, zarządzonych, opracowanych i wdrożonych na szybko na wniosek Unii Europejskiej po katastrofie w Fukushimie. Chociażby niedbalstwo w tłumaczeniu skrótów na angielski pokazuje, że rozpoznane problemy reaktorów nadal mogą być rozwiązywane byle jak i nieść ryzyko w przyszłości.

Jaka jest cena kłamstw?

Metaforę Czarnobyla powinniśmy więc czytać szerzej – nie tylko jako krytykę energetyki jądrowej czy systemu totalitarnego, lecz jako pochwałę potęgi wiedzy naukowej. Jeśli nie zapomnimy o trzymaniu się podejścia naukowego, to pomoże ono zapobiegać niepowodzeniom, a jeśli już do nich dojdzie, to przyczyni się do ograniczenia konsekwencji. Dwoje z głównych bohaterów – istniejący w rzeczywistości Legasow oraz fikcyjna białoruska fizyczka Uliana Chomiuk – zdecydowanie wierzą w te ideały i nie wahają się zaryzykować dla nich życia. Na końcu ostatniego odcinka serial ustami głównego bohatera zadaje pytanie: „Jaka jest cena kłamstw?”.

Właśnie te ramy, w których twórcy serialu osadzili czarnobylską katastrofę, są dziś nader aktualne. Nie da się oszukać nauki, przyrody i twardych danych. A jednak to robimy. Globalne ocieplenie klimatu, potwierdzone naukowo na podstawie skrupulatnie zebranych dowodów naukowych, jest mimo tego kwestionowane, a przynajmniej bagatelizowane przez najrozmaitszych ideologów. To samo dotyczy masowego wymierania gatunków zwierząt, nagromadzenia odpadów przemysłowych po najróżniejszych chemikaliach czy wszechobecności (mikro)plastiku, czego konsekwencji wprawdzie jeszcze nie znamy, ale wiemy, że już skaziły one naszą planetę dużo bardziej niż promieniowanie radioaktywne. Również tutaj na miejscu jest metafora przedstawiona przez serial – prawdziwie zabójcze zagrożenia są początkowo niewidzialne. Ujawniają się (i zabijają) powoli i stopniowo, kiedy zaczynają umierać drzewa, zwierzęta i ludzie.

Podobnie jak podczas katastrofy jądrowej ludzie mają szansę na przetrwanie, ale cena, którą przyjdzie nam wszystkim zapłacić za zaniedbania, będzie straszliwa.

Tragedii nie ma, czyli wszyscy żyjemy w Czarnobylu

Serial Czarnobyl mówi więc więcej o teraźniejszości niż o przeszłości. Pokazuje, co się stanie, kiedy rozmaitym ideologom uda się odsunąć naukę na boczny tor i ślepo dostosować ją do własnych potrzeb. Przykładów nie brakuje. Administracja prezydenta Donalda Trumpa próbuje zdominować język nauki na temat niebezpieczeństwa zmiany klimatu z takim samym uporem, z jakim radzieccy aparatczycy odmawiali mówienia o tym, że Czarnobyl to globalna katastrofa jądrowa. Tymczasem tragedia 1986 roku dobrze pokazała, co przynosi zaprzeczanie prawdzie – absolutną utratę zaufania do autorytetów, włącznie ze specjalistami, oraz rosnące jak grzyby po deszczu mity, przesądy czy teorie spiskowe: na przykład o tym, że przyczyną awarii był sabotaż albo że alkohol jest antidotum na choroby wywołane promieniowaniem.

A przecież podobne niedbalstwo i maskowanie prawdy kwitnie nadal – ze wsparciem polityków i innych technologów władzy wyniki niewygodnych analiz naukowych są naginane czy rozwadniane w uspokajającym biurokratycznym żargonie, którym nie można się szczerze przejąć.

Wszyscy będziemy za to płacić

Bez tej podstawowej sprawy walka o przetrwanie naszej cywilizacji w jakiejkolwiek sensownej postaci jest z góry spisana na straty. W zmaganiach ze zmianą klimatu i zagrożeniami ekologicznymi, które wywołaliśmy sami przez własną nieodpowiedzialność, możemy osiągnąć sukces tylko wtedy, kiedy będziemy przestrzegać podstawowych zasad wiedzy naukowej i dyskusji o niej.

Jak kapitalizm wychowuje nasze dzieci

Jeżeli nie uda się nam obronić przed bzdurami i propagandą, jeśli będziemy musieli grać według reguł demagogów, bez wątpienia przegramy w rywalizacji na to, kto potrafi głośniej krzyczeć.

To niełatwe zadanie, ponieważ najróżniejsi żądni władzy demagodzy nieustannie starają się przejąć kontrolę nad kanałami, którymi docierają do nas informacje. Nie brakuje negacjonistów aktywnie walczących z „manipulacjami klimatycznych alarmistów”, populistów, według których klimatu nie zmienia człowiek, tylko bakterie, orbita Ziemi, zmienna aktywność Słońca czy wybuchy supernowych. Może się wydawać, że nie ma sensu zajmować się tymi błaznami. Jednak historia pokazuje, że za ich kłamstwo trzeba będzie ostatecznie zapłacić – a tę najwyższą cenę możemy płacić wszyscy.

**
Jan Dienstbier jest historykiem i byłym statystykiem matematycznym.

Tekst ukazał się na stronie A2larm.cz. Tłum. Olga Słowik. Zmiany i skróty od redakcji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij