Film, Kultura

„Tańczyliśmy, walczyliśmy, jemy. I to jest właśnie Gruzja”

Czy rejwerskie protesty z 2018 roku coś zmieniły w Gruzji? Tak, ultrarestrykcyjne prawo antynarkotykowe uległo złagodzeniu. Ale ich uczestnicy są dziś zniesmaczeni sobą, nie widzą większej zmiany. Bo w protestach chodziło o coś więcej niż narkotyki – o inną Gruzję. Stasia Budzisz recenzuje film „Raving Riot” Stiepana Poliwanowa.

Maj 2018 roku był gorący. Po Tbilisi chodziliśmy w lekkich sukienkach, sandałach i szortach. W parkach, nad Lisi, Kustbą czy Tbiliskim Morzem piliśmy zimne piwo i paliliśmy nielegalną (jeszcze wtedy) trawkę. A nocami? Nocami tańczyliśmy w klubach, imprezowaliśmy w pubach i barach. Obserwowaliśmy, jak z roku na rok nocne życie stolicy rozkręca się coraz bardziej.

Maj 2018 roku był gorący, ale nie tylko ze względu na słońce. Dokładnie 12 maja policja weszła do dwóch klubów – Bassiani i Cafe-Gallery – i brutalnie przerwała imprezę. Ludzi zgarnęła na komisariat, a kluby zamknęła. Władza twierdziła, że otrzymała informację o handlu w tych miejscach narkotykami. Ale ludzie i tak wiedzieli, że problemem był styl życia wielkomiejskiej młodzieży i odrzucenie tradycyjnych ról społecznych, a narkotyki – zaledwie przykrywką.

#Rejwolucja róż

Dni wasze, noce nasze

Gruzja jest kontrastem, ciągłym balansowaniem między buntem a uległością, manifestacją wolności a uzależnieniem od tradycji, młodością a starością. Jeden z bohaterów dokumentu Stiepana Poliwanowa, Raving Riot, mówi, że to mieszanka Azji i Europy. Pogranicze, którego mieszkańcy wykształcili inny sposób myślenia, a samo Tbilisi to jedyne miejsce w Gruzji, w którym możesz być, kim chcesz. Ale tylko nocą.

„Dzień jest dla tych, którzy się boją” – mówi bohater Poliwanowa. Nocą, kiedy ulice pustoszeją, wychodzą oni: wydziarani, z kolorowymi włosami, piercingiem, w krótkich spódniczkach. Wpadają w trans pod wpływem muzyki techno. Techno stało się w Gruzji politycznym gestem, symbolem zmian i odskocznią. Muzyka elektroniczna jest przeciwieństwem gruzińskiej mentalności.

Robią muzykę, prowadzą kluby, zmieniają Gruzję

„Dziewczyna, która, dajmy na to, pali papierosy, to kurwa. Albo taka, która nosi szorty, też kurwa. Albo taka, która o szóstej rano wraca z klubu. Kurwa” – mówi jedna z bohaterek dokumentu. Gruzja jest podzielona na tych, którzy nazywają siebie „prawdziwymi Gruzinami”, tańczą narodowe tańce, śpiewają gruzińskie pieśni, zasiadają za suto zastawionym stołem i uczestniczą w suprach. I na tych, którzy nie chcą już tak żyć. Odwieczna walka starych z młodymi, tradycji z nowoczesnością, polifonii z techno. Bohaterowie Poliwanowa chcą się wyrwać, uciec, zapomnieć. Starają się „żyć normalnie”.

Namiastkę „normalności” daje im Bassiani, „miejsce, w którym człowiek może czuć się wolny”. Ale czy na pewno? Poza Bassiani toczy się przecież inne życie. W ciągu dnia jest rodzina, obowiązki, dom, narzucone role płciowe, uwielbienie tradycji i zależności społeczne. Jak od tego uciec?

Dura lex, sed lex

Jeszcze niedawno Gruzja słynęła z bardzo restrykcyjnego prawa antynarkotykowego, wprowadzonego za rządów prezydenta Micheila Saakaszwilego. Za posiadanie jakiejkolwiek ilości środka psychoaktywnego można było trafić za kratki na 11 lat. Za duże ilości – do 14, a w szczególnych przypadkach 20 albo nawet dożywocie.

Doprowadzało to do nagminnych nadużyć ze strony policji, która chcąc podrasować statystyki, wybierała się na uliczne łapanki i wyrywkowo sprawdzała Gruzinów i Gruzinki pod kątem obecności narkotyków w organizmie lub w kieszeniach. Wymagali tego też pracodawcy, kierując przyszłych pracowników na badanie krwi. Znajomy, regularny palacz marihuany, nosił w prezerwatywie, po wewnętrznej stronie spodni, mocz „czystego” kolegi na wypadek przypadkowego badania. Po wewnętrznej, by utrzymać ciepło.

Jeden z bohaterów dokumentu Raving Riot, DJ Michail Todua, odsiedział już pięć z zasądzonych dziewięciu lat za posiadanie MDMA. Porównuje swój wyrok do współwięźniów: mordercy, który dostał osiem, i nożownika z pięcioletnim wyrokiem. „Posiedzę dłużej od nich, a przecież jeśli robiłem krzywdę, to sobie, nie komuś” – mówi do kamery.

Od 2015 roku na rzecz złagodzenia polityki narkotykowej działa w Gruzji ruch White Noise Movement. Samą kampanię aktywnie popiera także klub Bassiani, co najprawdopodobniej stało się przyczyną policyjnego nalotu w majową noc.

Warto zaznaczyć, że od czasów reformy policji za prezydentury Saakaszwilego policja zbiera wysokie notowania wśród obywateli Gruzji, niemniej wielu z nich wciąż narzeka na jej bezkarność – zwłaszcza w sprawach związanych z substancjami psychoaktywnymi. „W Gruzji każdy ma doświadczenia z policyjnymi represjami. To nasza narodowa tradycja” – mówi jeden z bohaterów filmu. Nalot mógł być więc demonstracją siły.

Wygnanie z raju

W sobotnią noc wypędzeni z klubów ludzie skrzyknęli się i ruszyli pod budynek (byłego na tamten moment) parlamentu, stałego miejsca gruzińskich protestów, i zrobili to, co potrafili najlepiej – rejw. Tę największą imprezę na alei Szoty Rustawelego szybko nazwano „tańczącym protestem”, którego nośne hasło „tańczymy razem, walczymy razem” momentalnie obiegło świat.

Nazwano ją także „rewolucją ćpunów i dilerów” i szybko sformowano bojówki neofaszystowskie, które ruszyły z odsieczą w obronie tradycyjnych wartości i prawdziwej Gruzji. Sandro Bergadze, lider neofaszystowskiego ruchu Gruziński Marsz, powiedział nawet, że „zjednoczyli się gruzińscy patrioci i sportowcy, bo ćpuństwo urządzało tańce na golasa”. „Cpuństwo” więc musiało być ochraniane przez policję. Tę samą, która wcześniej wypędziła ich z klubów.

Ale zyskali poczucie sprawczości i wiarę w to, że dadzą radę coś zmienić. Na dwa dni i dwie noce aleja Rustawelego zamieniła się w wielką imprezę. „Albo ich posłuchamy i wrócimy do domów, stając się więźniami systemu, albo jako wolni obywatele będziemy walczyć o demokratyczny postęp naszego kraju” – krzyczeli „przywódcy” rejwu. Samozwańczy, bo nikt do dziś nie wie, kto wpadł na ten pomysł.

I dlatego też nikt nie miał planu na protest. Na szybko stworzone postulaty jeden z „przywódców”, Beka, czytał z wyrwanej z zeszytu kartki. Zażądali m.in. dymisji premiera i ministra spraw wewnętrznych, otwarcia klubów i przeprosin. Częściowo się doczekali. Na proteście pojawił się Giorgi Gacharia, minister spraw wewnętrznych, i w pierwszych słowach przeprosił. To ważny gest, bo jak mówi jeden z bohaterów dokumentu „w Gruzji jeszcze nigdy żaden minister nikogo za nic nie przeprosił”. Poprosił też, by pozwolili przeżyć mieszkańcom miasta normalny pracujący poniedziałek i wrócili bezpiecznie do domów. Dodał, że są przyszłością tego narodu.

Taniec się skończył. Protestujący wsiedli do podstawionych przez rząd autobusów i wrócili do domów. „Ten jebany rząd, który chciałem zmienić, odwiózł mnie do domu” – rok później skomentuje jeden z bohaterów Poliwanowa.

Anasza

Wszystkich zatrzymanych wypuszczono z aresztu, po dwóch tygodniach oba kluby wznowiły działalność, Giorgi Gacharia został wicepremierem Gruzji, a 31 lipca Trybunał Konstytucyjny uznał palenie anaszy (kaukaska nazwa marihuany) za konstytucyjne prawo obywatela. Gruzja stała się pierwszą republiką w byłym bloku republik radzieckich, która zdepenalizowała marihuanę.

ONZ uznaje, że marihuana ma właściwości lecznicze. To przełom?

Oczywiście, nie jest ona traktowana na równi z tytoniem i alkoholem, ponieważ legalnie można ją spożywać od 21. roku życia (choć za dorosłą osobę uważa się człowieka, który skończył 18 lat). Palący na przykład 20-latek naraża się na grzywnę w wysokości 1500 lari [ok. 1700 złotych – przyp. red.]. Nie można palić jej w miejscu publicznym (kara do 1200 lari) ani w pracy (mandat do 1500 lari).

Od lata 2018 roku za niewielką ilość uważa się od 5 do 70 gramów suszu, ale świeżych liści można mieć już 100 gramów. Najzabawniejsze jest jednak to, że anaszy w Gruzji używać można, ale nie można jej hodować, przechowywać ani sprzedawać. Czyli masz konstytucyjne prawo do jej używania, ale musisz je złamać, by ją zdobyć.

W tym szaleństwie była jednak metoda

We wrześniu 2018 roku parlament gruziński zajął się sprawą przejęcia przez państwo wyłączności na hodowlę konopi indyjskich. Chciał je sprzedawać na rynki zagraniczne na potrzeby medyczne i kosmetyczne. Z punktu widzenia budżetu państwa byłby to intratny interes. Ale sprzeciwiła się mu Cerkiew, która ma niebagatelny wpływ na gruzińską politykę. Rząd zrezygnował więc z lukratywnego pomysłu, ale liberalnego prawa już nie ruszał.

Trzeba przyznać, że po majowym proteście gruziński rząd pozbierał się szybko. Gacharia okazał się dobrym negocjatorem, który nie dopuścił do rozlewu krwi. Był swego rodzaju pośrednikiem między pokojowo nastawionymi protestującymi a gotowymi do ataku bojówkami. Ludzie go posłuchali i nie doszło do jatki.

Gruzja: Co udało się wywalczyć rejwerskimi protestami?

Ale bohaterowie Poliwanowa są zniesmaczeni sami sobą, uważają, że spontaniczny protest nie przyniósł żadnej zmiany. „Urządziliśmy sobie porządny rejw pod parlamentem, a BBC dowiedziało się o istnieniu Gruzji”. Raving Riot Stiepana Poliwanowa podzielony jest na trzy części zatytułowane: entuzjazm, zryw i porażka. Jeden z bohaterów dokumentu widzi to tak: „Tańczyliśmy, walczyliśmy, jemy. I to jest właśnie Gruzja”.

Wydaje się, że coś się jednak udało. Społeczeństwo gruzińskie staje się coraz bardziej obywatelskie i z roku na rok silniejsze. A Gruzja się zmienia i nic już tego nie zatrzyma. Wydaje się też, że rewolucja kulturalna to jedyna rewolucja, której ten kraj potrzebuje.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij