Narkopolityka, Świat

Palisz? Nowa Zelandia sprawdza, czy da się wygasić twój nałóg ustawą

Nowozelandczycy przymierzają się do faktycznej delegalizacji papierosów dla wszystkich osób urodzonych po 2004 roku. Do tych planów lewica powinna jednak podchodzić z rezerwą. Komentarz Piotra Wójcika.

Nowa Zelandia chce zostać pierwszym na świecie państwem wolnym od dymu papierosowego. Ten szczytny cel zamierza jednak osiągnąć za pomocą daleko idących restrykcji – przez stopniowe podnoszenie wieku uprawniającego do legalnego zakupu papierosów Nowozelandczycy przymierzają się do faktycznej delegalizacji papierosów dla wszystkich osób urodzonych po 2004 roku. Jeśli te plany wejdą w życie, obecni 16-latkowie w swoim kraju nie kupią już nigdy legalnie paczki fajek, nawet gdy staną się pełnoletni.

Pomysł ten spotkał się z aprobatą części progresywnych komentatorów. „To jest świetny przykład zakazu, który jest wybitnie wolnościowy. Mam nadzieję, że przyjdzie kiedyś do Polski” – napisał Nikodem Szewczyk z Instytutu Badań Strukturalnych. „Jedyny problem to turyści za te kilkanaście lat” – uzupełnił Galopujący Major.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby się przekonać, że palenie nie jest szkodliwe dla zdrowia. Pytanie jednak, czy należy z nim walczyć za pomocą tak daleko idących restrykcji. Polityka ograniczająca palenie nie musi się przecież opierać na twardych zakazach. Paleta rozwiązań miękkich i mniej ingerujących w modele zachowania różnych grup społecznych jest na tyle szeroka, że nie ma potrzeby sięgania po bombę atomową, jaką zawsze jest delegalizacja jakiejś substancji. Tym bardziej że miękkie rozwiązania są skuteczne, zwłaszcza jeśli je zastosować w przemyślanych pakietach.

Przepraszam za 7 milionów śmierci rocznie. Twój koncern tytoniowy

czytaj także

Przepraszam za 7 milionów śmierci rocznie. Twój koncern tytoniowy

Tedros Adhanom Ghebreyesus i Tabaré Ramón Vázquez

Coraz mniej modny papieros

Państwa zamożne walczą z paleniem nikotyny już od lat 80. Obciążanie papierosów dodatkowym podatkiem to nie tylko źródło dochodów budżetowych, ale też instrument ograniczania ich spożycia. A poza akcyzą w XX wieku wprowadzano także zakazy reklamowania papierosów, jak również prowadzono akcje edukacyjne na temat ich szkodliwości.

W XXI wieku rozszerzono politykę antynikotynową o nowe rozwiązania: zaczęto m.in. wprowadzać zakazy palenia w miejscach publicznych, w tym w pubach i restauracjach. Do Polski rozwiązanie to dotarło pod koniec 2010 roku. Kolejnym krokiem było umieszczanie informacji na temat szkodliwości dymu i samej nikotyny na paczkach papierosów, często okraszonych wyjątkowo nieprzyjemnymi zdjęciami, które same w sobie mogły zniechęcać do zakupu.

Generalnie zatem zrobiono całkiem sporo, żeby palenie przestało być modne i fajne, a stało się okazjonalną przyjemnością lub tylko przykrym nawykiem, z którym wiąże się sporo niedogodności. Wszystkie wymienione wyżej instrumenty ograniczania palenia prędzej czy później wprowadzono również w Polsce.

Politykę opartą na takich właśnie rozwiązaniach prowadzi także Nowa Zelandia. Wprowadzony już w 1990 roku Smoke-free Environments Act, czyli Ustawa o środowisku wolnym od dymu, uwolniła od niego miejsca publiczne (była to jedna z pierwszych na świecie tego typu regulacji), obciążyła papierosy wyższym podatkiem, a także nakazała zamieszczanie ostrzeżeń zdrowotnych na paczkach.

Te oparte na miękkich rozwiązaniach polityki antynikotynowe przynoszą wyraźne efekty. Właściwie w każdym kraju OECD liczba nałogowych palaczy szybko spada. W Holandii w latach 1990–2018 odsetek palących spadł z 37 do 17 proc., z kolei w Wielkiej Brytanii odsetek palących codziennie spadł z 30 do 17 proc. W samej Nowej Zelandii ten wskaźnik obniżył się z 28 do 13 proc. W bazie danych OECD zestawienie dla Polski obejmuje okres 1996–2014 – w tym czasie odsetek nałogowych palaczy w naszym kraju również spadł, choć nieco mniej, bo z 32 do 23 proc.

Nie ma palenia w domu!

Dokładniejsze dane dla Polski pochodzą z raportu sanepidu. W latach 2011–2019, czyli po wprowadzeniu m.in. zakazu palenia w knajpach, odsetek codziennych palaczy spadł z 31 do 21 proc. Szczególnie widać to u mężczyzn (spadek z 39 do 24 proc.), co jednak wynika z tego, że w przeszłości palili oni zdecydowanie więcej niż kobiety (i nadal palą nieco częściej).

Stopniowe ograniczanie palenia widać też w spadającej ekspozycji na dym papierosowy. Od 2017 roku tolerancja wobec palenia w domu obniżyła się o 8 punktów procentowych w przypadku palaczy i o 4 punkty procentowe w przypadku niepalących. W dwóch trzecich domów w Polsce w ogóle nie można palić, a w kolejnych 18 proc. jedynie na balkonie lub tarasie. W 7 proc. domów istnieje wyznaczone do tego pomieszczenie, a jedynie w 9 proc. można palić bez ograniczeń.

Po 2009 roku nastąpiło też znaczne ograniczenie ryzyka biernego palenia w miejscach innych niż dom – z kilkudziesięciu procent do kilku. Co więcej, ten proces nadal postępuje – w latach 2017–2019 odsetek biernie palących spadł o kilka punktów procentowych w każdym z wyszczególnionych miejsc. Przykładowo, w restauracjach w 2017 roku na bierne palenie było narażonych jeszcze 8 proc. mężczyzn i 7 proc. kobiet – w 2019 roku już tylko 4 i 5 proc.

E-papierosy do badania. Czy pomoże to uniknąć zatruć?

Skuteczności miękkich rozwiązań antynikotynowych dowodzi ogrom badań. W badaniu The Impact of Implementing Tobacco Control Policies z 2017 roku pięcioro naukowców z USA przyjrzało się efektom poszczególnych rozwiązań.

Najskuteczniejsze są, oczywiście, rozwiązania podatkowe. Obciążenie papierosów podatkiem wynoszącym połowę ich ceny w długiej perspektywie może ograniczyć konsumpcję nawet o jedną piątą. Wprowadzenie zakazu palenia w miejscach publicznych w długiej perspektywie przekłada się na spadek konsumpcji papierosów o kilkanaście procent, a potencjalnie może nawet o niecałą jedną piątą. O mniej więcej jedną dziesiątą konsumpcję mogą ograniczyć oznaczenia graficzne ostrzegające przed skutkami palenia oraz szeroko zakrojone kampanie informacyjne. Stosunkowo najmniej skuteczne jest natomiast finansowanie terapii odwykowych oraz całkowity zakaz reklam, jednak nawet one mogą przynieść kilkuprocentowy spadek konsumpcji. W sumie rozwiązania zmniejszające popyt, bo tak są określane wszystkie powyższe, według badaczy mogą zmniejszyć konsumpcję palenia o 60 proc.

Palenie jako kwestia klasowa

Czy poza instrumentami antypopytowymi państwa mogą w jeszcze jakiś inny sposób zmniejszać konsumpcję papierosów? Oczywiście, że tak.

Ograniczanie palenia poprzez instrumenty zmniejszające atrakcyjność produktów tytoniowych to jedynie leczenie objawów, a nie przyczyn; te bowiem bardzo często tkwią w sytuacji socjoekonomicznej palaczy. Palenie jest silnie związane z pozycją społeczną jednostki, a zwłaszcza z wykształceniem. Według danych sanepidu codziennie pali 32 proc. mężczyzn z wykształceniem zawodowym i 18 proc. z wykształceniem wyższym, to blisko dwukrotna różnica. O ile 27 proc. bezrobotnych to palacze, o tyle wśród kierowników i specjalistów pali już tylko 13 proc. Wśród osób będących w złej sytuacji materialnej pali 28 proc. mężczyzn i 18 proc. kobiet, zaś w grupie osób będących w sytuacji dobrej to odpowiednio 20 i 13 proc.

W Polsce palenie jest w większym stopniu skorelowane z wykształceniem niż z sytuacją materialną, choć wynika to m.in. z tego, że nasze nierówności dochodowe są umiarkowane. W państwach o wysokim poziomie nierówności różnice materialne odgrywają już olbrzymią rolę. W USA wśród osób żyjących poniżej granicy ubóstwa regularnie pali 32 proc. populacji. W grupie żyjących na poziomie dwukrotności tej granicy palenie jest już dwukrotnie rzadsze. Aż trzykrotna różnica występuje natomiast między Amerykankami i Amerykanami z niższym (tj. poniżej szkoły średniej) i wyższym wykształceniem (absolwentki college’ów).

Działania zmniejszające nierówności, biedę i bezrobocie, a także podwyższające kapitał kulturowy społeczeństwa, mogą więc być równie skuteczne w ograniczaniu palenia co instrumenty antypopytowe. Palenie jest przecież jednym ze sposobów radzenia sobie ze stresem, a nieraz też jedną z niewielu przyjemności, na jakie mogą sobie pozwolić osoby żyjące na niskim poziomie materialnym.

Podwyższanie kapitału materialnego i kulturowego społeczeństwa zmienia też modele konsumpcji na, brzydko mówiąc, bardziej wyrafinowane. To dlatego, że podwyższenie statusu socjoekonomicznego jednostki otwiera przed nią znacznie mniej szkodliwe dla zdrowia możliwości rozładowywania stresu lub przyjemnego spędzania czasu wolnego – takich jak sport czy korzystanie z dóbr kultury.

Stabilność ekonomiczna umożliwia też stosowanie zdrowej i zbilansowanej diety, a także prowadzenie spokojniejszego życia. W takich warunkach chęć sięgnięcia po papierosa jest niższa, a samo palenie staje się mniej atrakcyjne na tle innych, nowych opcji. Nieprzypadkowo trzy najmniej palące społeczeństwa w UE to Szwedzi, Finowie i Duńczycy.

Papierosy tylko do 18

W odwodzie pozostają wciąż jeszcze rozwiązania antypodażowe, czyli zmniejszające dostęp do papierosów. Obecnie są one jednym z najbardziej dostępnych produktów, jakie w ogóle mamy w obrocie. W miastach papierosy można kupić o każdej porze dnia i nocy w bezpośredniej bliskości miejsca zamieszkania. Są one łatwiej dostępne niż pieczywo, które w nocy nie zawsze kupimy. Tymczasem można sobie przecież wyobrazić, że wyroby nikotynowe byłyby sprzedawane w ograniczonej liczbie punktów otwartych w niedługich godzinach. Tak jest np. na Węgrzech, gdzie trafiły one do specjalnych sklepów Nemzeti Dohánybolt, których liczbę ograniczono do jednej placówki przypadającej na 2 tysiące mieszkańców. Godziny otwarcia również są ograniczone, a właściciele muszą starać się o 20-letnią koncesję.

Przez koronawirusa nie pijemy na mieście. Czy więcej pijemy w domach?

W kontekście tych sklepów mówi się, najpewniej słusznie, że utworzenie państwowego monopolu na sprzedaż wyrobów nikotynowych było sposobem na zagarnięcie części zysków tej branży przez orbánowską oligarchię. Są jednak przykłady udanych rozwiązań tego typu i w innych krajach.

W Szwecji alkohol sprzedawany jest państwowej sieci „Systembolaget”, a państwo ma monopol na sprzedaż napojów powyżej 3,5 proc. jego zawartości. W całym kraju działa zaledwie niecałe 500 takich punktów, które zamykane są wczesnym wieczorem. Między innymi dzięki temu Szwedzi – w dawniejszych wiekach stereotypowo kojarzeni z pijaństwem – należą do najmniej pijących narodów w Europie – w 2018 roku spożywali 7 litrów alkoholu na głowę, a Polacy prawie 11.

Dlaczego akurat w Polsce utworzenie podobnych sklepów z nikotyną miałoby przypominać przypadek węgierski, a nie szwedzki? Polska jest przecież bez porównania mniej zoligarchizowanym krajem niż Węgry – także ta pod rządami PiS. Wystarczy zerknąć na dane dotyczące poziomu defraudacji środków unijnych w Polsce i na Węgrzech.

Papieros prosto z jelita

Monopol państwa na sprzedaż papierosów jest oczywiście rozwiązaniem ostatecznym. I tak jednak znacznie lepszym niż twardy zakaz palenia, nawet dla wyselekcjonowanych grup wiekowych.

Delegalizacja sprzedaży nikotyny być może ograniczyłaby nieco konsumpcję, tylko że równocześnie doprowadziłaby do rozkwitu czarnego rynku, który już teraz przecież nad Wisłą ma się całkiem dobrze. Krajowa Administracja Skarbowa regularnie zatrzymuje transporty nielegalnych papierosów do Polski – przykładowo w marcu udaremniła przemyt z Białorusi 650 tys. paczek o wartości prawie 10 mln zł.

Nielegalne substancje psychoaktywne zawsze mają drastycznie niższą jakość, gdyż nikt jej nie kontroluje. Kilka lat temu „Dziennik Gazeta Prawna” wyliczał, w czym transportowane są nielegalne papierosy trafiające do Polski. Ukryte były m.in. w surowych solonych jelitach, w butlach na gaz, w węglu drzewnym, w kołach jezdnych tirów, a nawet w zbiornikach na paliwo. To raczej średnio higieniczne warunki przechowywania substancji, którą się wdycha do płuc.

Panie ministrze, pan się nie boi

Delegalizacja papierosów otwarłaby zatem nowe możliwości grupom przestępczym, a także drastycznie zmniejszyłaby jakość palonych produktów. Uderzyłoby to oczywiście w dolne warstwy społeczne, dla których – powtórzmy – spożywanie nikotyny jest jedną z nielicznych dostępnych przyjemności. Paleta dostępnych rozwiązań ograniczających palenie jest szeroka, a ich skuteczność potwierdzona. Wystarczy je zintensyfikować. Do planów nowozelandzkiego rządu lewica powinna więc podchodzić raczej z rezerwą niż z entuzjazmem. Tym bardziej że trudno byłoby nam wytłumaczyć ludziom, że będąc za legalizacją marihuany, chcemy równocześnie zabronić im nikotyny.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij