Prawniczka walcząca o podmiotowość Wisły powiedziała mi: „Chciałabym, żeby zwieńczeniem mojej kariery było to, że wejdę na salę sądową i powiem: »Jestem adwokatką Wisły«”. A ja chciałabym, żebyśmy wszyscy mogli i mogły powiedzieć, że jesteśmy jej siostrami – mówi nam Cecylia Malik, artystka, aktywistka, członkini i współzałożycielka kolektywu Siostry Rzeki.
Paulina Januszewska: W debacie ekofeministycznej ścierają się dwa stanowiska. Jedno stoi po stronie podkreślania związków kobiet z naturą, drugie się od tego odżegnuje. A ty?
Cecylia Malik: W ogóle się nad tym nie zastanawiam, bo choć jestem w ekofeminizmie mocno osadzona, nie interesuje mnie teoria, tylko działanie. A to ostatnie, jak i całe moje życie, najlepiej określają takie pojęcia, jak chaos, zabawa i przygoda. Wiesz, jak wymyśliłam Siostry Rzeki?
Mówisz o założonym przez siebie kolektywie artystyczno-aktywistycznym?
Tak. Kilka lat temu moja przyjaciółka Gocha Nieciecka-Mac, dziennikarka TVP Kultura, zaprosiła mnie do swojego programu telewizyjnego o tytule zainspirowanym książką Wojciecha Giełżyńskiego Vistuliada. Pływałyśmy wraz z naszymi dziećmi rzeką od wioski do wioski, opowiadając historie zarówno o wodzie, jak i o okolicznych społecznościach. W końcu dotarłyśmy na wystawę o wierzeniach flisackich do Muzeum Etnograficznego w Toruniu. Spóźnione, rozchełstane, brudne po podróży i w dodatku z maluchami.
Ups, nie najlepsze wejście.
Oj tak. Od razu dostałyśmy reprymendę od dyrektora muzeum. No bezczelne baby! Nie dość, że nie przyjechały na czas, to jeszcze robią zamieszanie: Gocha wprawdzie próbowała uratować sytuację i zadawać mądre pytania, ale ja w tym czasie bezwstydnie karmiłam piersią swojego syna Ignacego. Do tego potem Ignacy wraz z Hanią, córką Gochy, pozamieniali podpisy pod eksponatami. Jakby tego było mało, czując, że zaburzam dostojną atmosferę, tworzoną głównie przez zgromadzonych tam panów, sama z przekory zaczęłam szukać wątków feministycznych na tej również bardzo męskiej wystawie.
I co wydarzyło się potem?
Pośród świętych patronów, rybaków, flisaków i żywych mężczyzn gadających w tle znalazłam figurkę przedstawiającą różne polskie rzeki, w tym Dunajec i Białkę, symbolizowane przez postaci kobiece. „Gocha, patrz, jakie śliczne siostrzyczki, siostry rzeki!” – wykrzyknęłam. I wtedy wpadłam na pomysł happeningu dla Koalicji Ratujmy Rzeki, nad którym dumałam od miesiąca. Zrozumiałam, że na ratunek Wiśle, której groziła już wtedy między innymi budowa zapory w Siarzewie, nie przybędą ludzie, lecz inne rzeki. A kobiety będą tymi, które użyczą im głosu.
czytaj także
Dlaczego właśnie one?
Opowiedziałam ci tę historyjkę, bo w mojej kobiecości, której często towarzyszą przekłuwający sytuacyjny balon porządku i elegancji syn oraz pies, bardzo lubię to, że działa ona jak nieposkromiony żywioł, jak rzeki właśnie. Zajmuję się nimi co najmniej od 2012 roku, czyli zaczęłam znacznie wcześniej, niż to było modne, i od tamtego czasu brałam udział w wielu debatach i konferencjach, na których zawsze przeważali mężczyźni: racjonalni do bólu eksperci od energetyki, portów czy kajaków.
Choć nie podważam ich wiedzy i zasług, to jakoś tak się składa, że oddanie w ich ręce rzek nie ma wiele wspólnego ze zrozumieniem ich siły, opieką czy ochroną, lecz często działa na szkodę nas wszystkich: ludzi i przyrody. Ludzie najczęściej działają tak, by nad naturą panować, a nie żyć z nią symbiozie. Gdy więc w tej dyskusji pojawiałam się ja, artystka, która upominała się o tę wspólnotowość na swój specyficzny, buntowniczy sposób, okazywało się, że poprzez swoją sztukę i aktywizm mogę oddać rzece sprawczość. Pod tym względem my – kobiety – i rzeki jesteśmy do siebie podobne.
To znaczy?
Jesteśmy spełnione i żywe wtedy, gdy mamy siłę i wolność, gdy przepływa przez nas prawdziwa, a nie ta ugrzeczniona przez patriarchat czy wybetonowana przez epokę przemysłową, żeńska, naturalna energia. Jednocześnie owe cechy są ambiwalentne.
Dlaczego?
Bo rzeki nie przynoszą, jak na przykład drzewa, samych korzyści. Dają życie, ale mogą też nieść śmierć, którą bardzo chce kontrolować człowiek mężczyzna, z jednej strony regulujący rzeki, a z drugiej – rządzący prawami reprodukcyjnymi kobiet. Odwieczny konflikt w kwestii aborcji też toczy się przecież o władzę nad dawaniem i odbieraniem życia, o to, że część społeczeństwa chciałaby sterować czymś, o czym może decydować jego druga połowa. Właśnie te symboliczne połączenia, odniesienia, ale też próby zburzenia cokołów dominacji człowieka nad naturą i mężczyzn nad kobietami nazwałabym ekofeminizmem w pigułce.
czytaj także
Czy to trochę też opowieść o znużeniu odwieczną debatą tęgich głów nad zmianą świata, z której ciągle niewiele wynika?
Owszem. Dlatego dla mnie nade wszystko liczy się działanie. Rozmawiamy sobie tutaj, werbalizując moje myśli i odczucia, nadając temu jakieś mądre ramy, ale na co dzień przestrzeń związków z Ziemią i pomysły na przywrócenie jej ważnego miejsca w naszej świadomości pozostawiam w sferze duchowej, która nie musi być koniecznie nazwana i wypowiedziana. Ze sztuką też tak mam, że jest to dla mnie oczywiste i naturalne środowisko, źródło życia, które się wydarza, a nie tylko o nim mówi. Dlatego w akcjach, które organizujemy jako Siostry Rzeki, nie chodzi o klasyczne protesty, wygłaszanie monologów i skandowanie haseł.
A o co?
O to, żeby każdy coś robił i czuł zaangażowanie. Opowiem ci, co się wydarzyło nad Sztołą, która ma bardzo skomplikowaną sytuację. Otóż jest to rzeka, która od wieków płynęła sobie spokojnie, do czasu, gdy wybudowano w jej okolicach kopalnię rud cynku i ołowiu. Aby uniknąć zalania i w kontrolowany sposób korzystać z jej zasobów, zamontowano tam pompy, które wypompowywały wodę. Teraz jednak kopalnia się zamyka, a pompy zostały wyłączone.
I co się stało ze Sztołą?
W ciągu paru tygodni rzeka, po której ludzie mogli kiedyś pływać kajakami, stała się ledwo płynącym strumieniem, aż wreszcie praktycznie znikła, a wraz z nią całe stworzone przez nią życie. Teraz woda wpływa do pokopalnianego wyrobiska i zostanie tam – według prognoz ekspertów – na blisko 30 lat.
Czyli wróci?
Tak. Gdy już wypełni wyrobiska kopalni, rzeka faktycznie wypłynie. Będzie jednak zatruta, pełna metali ciężkich, nienadająca się do picia dla ludzi ani zwierząt. To katastrofa ekologiczna. Aby jej zapobiec, zdecydowałam się włączyć w walkę o utrzymanie nienaruszalnego przepływu wód w korycie. Chodziło o to, żeby kopalnia utrzymała pracę pomp przynajmniej w 20 proc. Sprawa Sztoły była niezwykle ważna dla dwóch aktywistek z naszego kolektywu – dla Katarzyny Pilitowskiej – która przyjęła imię tej rzeki – i Pauliny Poniewskiej, od dawna działającej na rzecz jej ochrony.
Co zrobiłyście?
Poprosiłyśmy profesora Mariusza Czopa, emocjonalnie zaangażowanego w los Sztoły, by zrobił nam wykład na temat rzeki – niegdyś wielkiej, potem wąskiej niczym strumyk, a dziś suchego koryta. Zawsze gdy zabieramy się do przygotowywania akcji czy happeningu, zgłębiamy temat od strony merytorycznej, czerpiąc wiedzę od najlepszych ekspertów. Wiedza jest dla nas inspiracją. Paulina Poniewska spotkanie z prof. Czopem wykorzystała do przygotowania tekstów prasowych na temat sytuacji Sztoły, a dla Zofii Szyrajew, kolejnej Siostry Rzeki, wykład stał się impulsem do napisania tekstu pieśni, którą potem śpiewałyśmy podczas akcji w terenie i wzorowałyśmy na ludowym utworze. Brzmiała tak: „Oj rzeko, oj rzeko, czemuś ty niepełna?”.
czytaj także
Jaka była twoja rola?
Ja z kolei kupiłam wstążki w żałobnych kolorach i rozdawałam wszystkim uczestniczkom i uczestnikom happeningu, którzy i które przyczepiali je sobie do dłoni. W ten sposób chciałam podkreślić główny motyw performansu, którym było noszenie w dzbanach wody. We wspólnej procesji poszliśmy symbolicznie nalać wodę do znikającej rzeki. To był gest pokazujący naszą bezradność, bo wiadomo, że to niewykonalne, a z drugiej strony zwracaliśmy uwagę na to, jak wielkim skarbem jest słodka woda i jak bezmyślni jesteśmy, nie szanując jej. Najważniejsze było jednak to, że wszyscy, którzy przyszli na happening, brali w nim czynny udział – nie tylko protestując przeciwko niszczeniu przyrody, ale przeżywając swego rodzaju ceremonię, rytuał.
Trochę jak pogrzeb.
Tak, ale bez katolickich konotacji. Wszyscy potrząsaliśmy wstążkami w rytm piosenki, którą śpiewaliśmy. Nad Sztołę przybyło wtedy mnóstwo osób: dzieci, kobiety, mężczyźni. Dołączyła do nas posłanka Daria Gosek-Popiołek, którą nasza pieśń doprowadziła do łez. Wzruszony był również sam profesor Czop, który stwierdził, że ta forma zadziałała na niego samego i obecnych tam ludzi znacznie lepiej niż merytoryczne przemówienie.
I to – w pewnym sensie – jest odpowiedź na twoje wcześniejsze pytanie. Wierzę, że narracja i emocje, które oferują sztuka, rytuał, aktywizm, pozwalają nam jeszcze lepiej zrozumieć przyrodę i kryzysy, które jej i nam zagrażają, a przede wszystkim – tego wszystkiego doświadczyć. Nie uratowaliśmy Sztoły, ale przeżyliśmy jej stratę. Poza tym mamy szansę jeszcze zatrzymać przy życiu inne rzeki.
Co nam mówi pogorzelisko? Pocztówki z australijskiego czarnego lata [rozmowa z Szymonem Drobniakiem]
czytaj także
Czyli potrzeba nam emocji, a nie wyłącznie rozumu?
Jestem o tym przekonana. Twarde liczby i statystyki są ważne, ale to nie one sprawiają, że potrafimy się w coś zaangażować. Tymczasem po naszych akcjach aktywistyczno-artystycznych zawsze dostajemy mnóstwo wyrazów wdzięczności za to, że komuś udało się coś przeżyć, nawiązać relację. I wydaje mi się, że tego brakuje też w naszym systemie edukacji. Same książki i testy nie wystarczają do poznania świata. Trzeba też coś poczuć.
A czujesz nadzieję, wiedząc, że zamiast odciąć się od zgubnej PRL-owskej inżynierii wodnej, która w dużej mierze doprowadziła do utraty rzek, współcześnie dalej chcemy po nią sięgać i wciąż nie dbamy o naturalne zasoby?
Cóż, w nas, ludziach, drzemią bardzo silne pokłady arogancji, której wyrazem jest choćby to, że już dawno doprowadziliśmy do wyginięcia wielu rzecznych gatunków ryb. W Wiśle i jej dopływach przestały żyć migrujące, czyli najcenniejsze ich gatunki, jak łososie, trocie czy jesiotry. Stało się to w momencie, gdy wybudowano zaporę we Włocławku, czyli przegrodzono rzekę. Tymczasem warunkiem jej istnienia i bogactwa jest wolny przepływ. Budowanie zapór i inne formy regulacji rzek pokazują z kolei, jak uparcie ignorujemy naukę, która jasno mówi, że doprowadzi to nas do katastrofy ekologicznej.
Skąd zatem czerpać siłę, żeby przeciwstawiać się tej bezmyślności i krótkowzroczności i nie ulec marazmowi?
Na swoim przykładzie powiem, że aktywizm daje mi możliwość poznawania ludzi, którzy z niezwykłą miłością, przepięknie mówią o przyrodzie i potrafią tym zarażać innych. Znakomitym przykładem takiej postawy jest właśnie prof. Mariusz Czop. Najwięcej zrobimy, działając holistycznie, łącząc dziedziny, integrując doświadczenia zmysłowe z rozumowym poznaniem, estetykę ze statystykami. Jacek Bożek z Klubu Gaja mówi, że na samej Wiśle może się wiele nauczyć.
Na przykład czego?
Historii, sztuki, wielokolturowości kraju – choćby śledząc dzieje zamieszkujących jej okolice Olendrów i innych społeczności – biologii, literatury, poezji. Problem polega na tym, że im bardziej się rozwijamy jako cywilizacja, tym bardziej zaczynamy się specjalizować w malusieńkich wąskich działeczkach. Ci od energetyki liczą prąd, ichtiolodzy – ryby, a jeszcze inni znają jedynie dorzecza Wisły, nie czytają wierszy Miłosza („Wisło, rymem polotnym tyle opiewana, W koliach lamp, w żagli kwiatach, uśmiechach i pianach, Modrooka Wisełko! Ukaż się – prawdziwa. Niech twoja woda żadnej goryczy nie zmywa, I pamięć niechaj da – nie zapomnienie”), nie gadają z antropologami, nie pływają w rzece.
Jak rozumiem, dla Sióstr Rzek aktywizm to też coś, co poszerza horyzonty? Co jeszcze zyskują ludzie, którzy przyłączają się do waszych działań?
Myślę, że w szczególności kobiety odzyskują kontakt ze swoją żeńską energią, przezwyciężają strach, czasem nawet traumy, odzyskują wiarę w siostrzeństwo, doświadczają jakiegoś rodzaju wyzwolenia. Kiedy zorganizowałyśmy happening na wyrębie (przeciwko Lex Szyszko) i trzeba było nakarmić piersią dzieci, niektóre uczestniczki ośmieliły się po raz pierwszy zrobić to publicznie. Realizując Modę na rzeki, udało nam się zorganizować spływ i przeprowadzić ciałopozytywną akcję pokazem strojów kąpielowych, na których wyhaftowałyśmy hasła w obronie rzek. Nie było to jednak łatwe.
Dlaczego?
Bo dziewczyny wstydziły się rozebrać publicznie. Przymierzały stroje, zakładając je na dżinsy i bluzki. Z czasem się jednak ośmieliły. Wydaje mi się, że stało się coś bardzo dla nas ważnego: poczułyśmy więź z innymi kobietami. Ciekawe było również to, jaką przemianę pod wpływem całej akcji przeszedł fotograf, który robił nam sesję. To mój znajomy, który do tej pory przed obiektywem tolerował tylko młode, szczupłe, mieszczące się w dominującym kanonie urody modelki.
I tego samego spodziewał się u was?
Na to wygląda. Początkowo mówił mi: „nie bierz do zdjęć tej czy tamtej, bo ona nie wygląda dobrze, jest za gruba”. Chciał wszystko poprawiać w Photoshopie, aż zobaczył jedną z naszych koleżanek, która jest przepiękną kobietą, ale zdecydowanie wyłamującą się z mainstreamowego kanonu piękna. Ma długie siwe włosy i ma mocno owłosione nogi. Ale jego uwagę przyciągnęły także inne cudne grubsze dziewczyny. Po happeningu, już wieczorem, powiedział mi: „Cecylka – dziękuję ci, to było tak mocne doświadczenie, te wszystkie niesamowite kobiety na pokazie – to było piękne”. Dostrzegł więc piękno prawdziwych – nieprzerobionych kobiet.
Trzymając w rękach malutkie dzieci, kobiety usiadły na świeżo wyciętych konarach drzew
czytaj także
Wspomniałaś o tym, że w aktywizmie i sztuce, którą robisz, kobiety często odnajdują siostrzeństwo – jak ty je definiujesz w kontekście natury i kolektywnych wartości?
Dwa lata temu w Gandawie byłam na konferencji The Art of Organizing Hope dotyczącej sztuki i aktywizmu. Wiesz, jakie hasło tam powtarzano?
Jakie?
„To dziewczyny uratują świat”. Dla mnie siostrzeństwo to zbawienie dla planety, bo przeciwstawia się hierarchii, przywraca wartość strukturom równoległym i opiera się na wzajemnej pomocy. I to są rzeczy, które częściowo bierze się z macierzyństwa, bo kiedy rodzisz dziecko, dostajesz bardzo dużo mocy, ale także słabości. W męskim świecie jest miejsce tylko na tę pierwszą, a symbioza i wspólnotowość, której nam potrzeba w dobie kryzysu ekologicznego, nie polegają na demonstracji siły, pozostającej w stosunku władzy i posiłkującej się konkurencyjnością. Z reguły kobiety – nie tylko matki, choć wszystkie kulturowo przygotowywane jesteśmy do tej roli – mają uważność na swoje i cudze słabości, nie potrzebują ciągłej rywalizacji, która jest typowo męska. Sama jej niejednokrotnie doświadczyłam i wiem, że to zguba.
Dlaczego?
Mam pięć sióstr, pochodzę z artystycznej rodziny i moi rodzice zawsze w nas wzbudzali tego nie do końca zdrowego ducha współzawodnictwa. Z jedną z moich sióstr straciłam bliską relację, choć wydawała mi się najbliższą osobą. Stało się to po tym, jak okazało się, że nasza wspólna praca przy jednej z akcji społeczno-artystycznych przyniosła więcej sławy mnie niż jej. Od tamtej pory staram się robić wszystko, by nie dochodziło do zrywania relacji. W Siostrach Rzekach staramy się dbać o siebie nawzajem, wspieramy się nie tylko twórczo i artystycznie, a także wyznajemy zasadę, że nie rozliczamy się z tego, która ile zrobiła.
To sprawiedliwe?
Tak, bo nie każda z nas może w danym momencie być wydajna na sto procent, ale w innym – owszem. Czasem wystarczy, że ktoś przyniesie kanapki czy ciasto i od razu pracuje się lepiej. Zasługi należą do wszystkich, a naszym kapitałem są ludzie i relacje międzyludzkie, których organizowaniem od zawsze zajmowały się kobiety. Niestety tę ważną część życia bardzo długo spychano do ukrywanej i niedocenianej sfery prywatnej.
czytaj także
Zdaje się, że takim nierozpoznanym tematem są też warszawskie rzeki, o których istnieniu większość mieszkańców stolicy nie ma pojęcia. Prezentowana w Muzeum Woli wystawa Niech płyną! Inne rzeki Warszawy, na której jesteś obecna jako artystka i aktywistka, ma to zmienić. Dlaczego warto ją zobaczyć?
Bo można się z niej dowiedzieć, że Warszawa to nie tylko Wisła. Wprawdzie jej warszawski odcinek jest wyjątkowy, bo w wielu miejscach Wisła jest tu płynącą, pełną życia rzeką, a nie basenem odciętym zaporami, jak w Krakowie. Ale gdy oglądałam stołeczne mapy, byłam jednak zaskoczona, że niemal nie macie tu żadnych innych rzek, podczas gdy przez Kraków płynie Rudawa, Wilga, Dłubnia i wiele innych.
Myślę, że stolica jest soczewką, która skupia opowieść o nas, ludziach, i o momencie, w którym się znajdujemy jako cywilizacja. Rzeki, jak Sadurka, Żurawka, Bełcząca, latami ukrywano tu pod ziemią, kanalizowano, przesuwano, niszczono, co pokazuje też bardzo burzliwą historię tego miasta. Według mnie w wystawie najcenniejsze są jej różnorodność i interdyscyplinarność, dzięki którym nie popadamy w kiczowatą egzaltację nad hydrologiczną historią Warszawy, ale ją niuansujemy.
czytaj także
Chciałabyś, żeby oglądający i oglądające wyszli z niej z jakąś konkretną refleksją?
Owszem, marzy mi się, by zrozumieli, że można żyć inaczej, nie czynić sobie ziemi poddanej, nie traktować nikogo i niczego jak niewolników i że rzeki są żywymi organizmami, istotami. W Nowej Zelandii rzeka ma osobowość prawną. I tego samego w Polsce dla Wisły domaga się adwokatka Karolina Kuszlewicz.
Dlaczego to ważne?
Podmiotowość rzek była dla mnie w pewien sposób oczywista z uwagi na to, że mają one imiona (zwykle żeńskie) i wiele z moich happeningów polegało właśnie na tym, żeby te imiona przypominać. Ale uświadomiłam sobie, że to musi iść dalej i prawo okazuje się tu jednym ze świetnych narzędzi zmian. Karolina jest jedną z bohaterek mojego filmu Siostry Rzeki. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, w Katowicach, powiedziała wspaniałe zdanie: „Chciałabym, żeby zwieńczeniem mojej kariery było to, że wejdę na salę sądową i powiem: »Jestem adwokatką Wisły«”. A ja chciałabym, żebyśmy wszyscy mogli i mogły powiedzieć, że jesteśmy jej siostrami. Problem w tym, że w ten sposób nie traktujemy nawet innych ludzi.
czytaj także
Co masz na myśli?
Sytuację na polsko-białoruskiej granicy. Tam też Siostry Rzeki się pojawiły, by rzeki podlaskie mogły przywitać te, które płyną w krajach uchodźców, dla których graniczny las stał się pułapką: „Wisła wita Eufrat!”. Ale wiemy, że dziś powstaje tam mur wymierzony zarówno w ludzi, jak też w zwierzęta w rzeki, mokradła, zapora, przez którą ucierpi najcenniejszy obszar przyrodniczy w Europie. Potrzebujemy szacunku, życia i pozagatunkowej demokracji. Miejsca dla wszystkich. Nie szkodliwych barier.
**
Cecylia Malik – malarka, artystka wizualna i aktywistka ekologiczna. Autorka wielu projektów artystycznych do ważniejszych należą: 365 Drzew, 6 rzek, Warkocze Białki. Współtwórczyni akcji Modraszek Kolektyw w obronie Krakowskiego Zakrzówka przed zabudową i cyklicznej imprezy na Wiśle Wodna Masa Krytyczna. Współzałożycielka stowarzyszenia CSW Wiewiórka. W 2017 zainicjowała akcję Matki Polki na wyrębie przeciwko LEX Szyszko. Należy do Koalicji Ratujmy Rzeki. Jest autorka i liderką ogólnopolskiej kampanii społecznej „Siostry Rzeki”. Autorka filmu dokumentalnego Raj na ziemi o miłości pary bezdomnych. Laureatka wielu nagród miedzy innymi Człowieka Polskiej Ekologii za rok 2017 i Nagrody Katarzyny Kobro w 2019. Cecylia Malik łączy sztukę i aktywizm dbając o sens i skuteczność własnych działań, wspólnie z ekspertami z różnych dziedzin, organizuje protesty kreowane, jako happeningi i dzieła sztuki w przestrzeni publicznej.