Kultura, Weekend

Od skandalu do skandalu: 120 lat Nagrody Goncourtów

Członek jury Nagrody Goncourtów, która pozostaje tą najbardziej we Francji znaną, Pierre Assouline, stwierdził niedawno, że to najważniejsza nagroda na świecie. Jest to też jednak nagroda, którą skandale trapią wyjątkowo często, a nawet tym częściej, im bardziej rośnie jej rynkowa skuteczność.

Sto dwadzieścia lat istnienia nagrody ciąży coraz bardziej Akademii Goncourtów – nie jest łatwo wziąć odpowiedzialność za wybór książki ze świadomością, że laureatka osiągnie astronomiczne zyski tylko z powodu czerwonej opaski z nazwą nagrody. W tym roku symboliczny czek o wartości 10 euro otrzymał Jean-Baptiste Andrea, urodzony w Cannes filmowiec i scenarzysta, za czwartą w swym dorobku powieść Veiller sur elle (Czuwać nad nią), której akcja toczy się we Włoszech, skąd pochodzi jego rodzina. Na prawie 600 stronach śledzimy losy dwojga postaci, rzeźbiarza i dziedziczki wielkiej fortuny, na tle historii XX-wiecznych Włoch.

Mało która nagroda literacka nie ma w swej historii skandalu – skandal obyczajowy na rok sparaliżował Komitet Noblowski, a zdarza się, że zniecierpliwione oczekiwaniem na ogłoszenie laureata gremium tworzy własną nagrodę, jak stało się w przypadku Nagrody Renaudot, wymyślonej przez dziennikarzy zniecierpliwionych czekaniem na ogłoszenie Goncourta. Burzliwe historie nagród stają się tematem książek, jak na przykład Station Goncourt. 120 ans de prix littéraires (Stacja Goncourtów. 120 lat nagród literackich) Arnauda Vivianta czy Proust, prix Goncourt. Une émeute littéraire (Proust, Nagroda Goncourtów. Literacka rebelia) Thierry’ego Lageta.

Wszystko lepsze od Goncourtów

Członek jury Nagrody Goncourtów, która pozostaje tą najbardziej we Francji znaną, Pierre Assouline, stwierdził niedawno w rozmowie z Piotrem Kieżunem, że to najważniejsza nagroda na świecie. Jest to też jednak nagroda, którą skandale trapią wyjątkowo często, a nawet tym częściej, im bardziej rośnie jej rynkowa skuteczność.

Nagrodowy triumwirat i sukces parweniusza

Przez dłuższy czas nazywano ją „Galligrasseuil” – od nazwy trzech głównych domów wydawniczych, które zdominowały nagrodę: Gallimard, Grasset, Seuil. Ten ironiczny przydomek wymyślili dziennikarze satyrycznego pisma „Le Canard Enchainé”, aby napiętnować oligopol, który stawał się coraz bardziej widoczny wraz ze wzrostem popularności utworzonej w 1903 roku nagrody i jej medialnym rozgłosem: według niektórych wyliczeń globalny zysk wydawnictwa może osiągnąć dzięki Goncourtowi 6 mln euro. Nagrodzie Goncourtów jak żadnej innej udało się zbudować największy prestiż we Francji, co naraziło ją na próby wywierania wpływu na werdykt przez wydawnictwa.

I tak członkiem jury był na przykład André Stil, jedyny francuski laureat Nagrody Stalina i autor wierny wydawnictwu Grasset – podobno dokooptowany z inicjatywy przewodniczącego Hervégo Bazina, który sam miał apetyt na przywróconą w 1956 Nagrodę Lenina i wiedział, że Stil może mu ją załatwić. Stil nigdy nie ukrywał, że głosuje tylko na powieści swojego wydawcy – Grasseta. Podobnie było z Jeanem Giono, który, równie wierny innemu wydawnictwu, wybierał tylko powieści rekomendowane przez swego przyjaciela Gastona Gallimarda.

Dwie dekady w latach 1970–1990 najbardziej nadszarpnęły prestiż nagrody: 15 razy laur trafiał do autorów publikowanych przez oligopol „Galligrasseuil” i reputacja jury zaczynała na tym coraz bardziej cierpieć. Dlatego w 1990 roku wydarzyło się coś nietypowego – laureatem został pisarz nie tylko wydany przez wydawnictwo spoza świętej trójcy (trzymający się na uboczu dom wydawniczy Minuit), ale poza tym debiutant i spoza środowiska, a na dodatek sprzedawca gazet.

Prestiż, sława czy pieniądze, czyli po co pisarzom nagrody

Jean Rouaud, autor poświęconych członkom rodziny naznaczonej hekatombą I wojny światowej wspomnieniowych Pól chwały, pracował jako kioskarz. Niedawno opublikował książkę pod tytułem Comédie d’automne (Jesienna komedia), w której powrócił do tamtych pamiętnych wydarzeń. Opisuje w niej panującą wówczas zepsutą atmosferę wokół Nagrody Goncourtów i towarzyszącego jej medialnego cyrku, który nazywa „jesiennym jarmarkiem”. Nie szczędzi ironii opisom wizyt dziennikarzy w kiosku w odległej i znanej tylko przez dilerów narkotykowych dzielnicy Paryża, skonfrontowanych z nieoczekiwaną popularnością autora z prowincji, w którego powodzenie nie wierzył nawet jego wydawca.

Rouaud doskonale zdawał sobie sprawę, że traktuje się go jak egzotycznego parweniusza, atrakcję jednego sezonu – zdarzało mu się nawet słyszeć na swój temat plotki, że nie potrafi się podpisać albo że jest półanalfabetą. Traktowany z góry – dziś w nowej książce nie waha się nazywać tego klasową pogardą – w ogóle nie zgłosił swojej kandydatury do Nagrody Goncourtów. Mimo to Pola chwały dopisano do listy na ostatnim etapie: na prośbę samego przewodniczącego jury, który osobiście zwrócił się do autora o złożenie kandydatury, wbrew obowiązującym zasadom.

Rouaud pokonał w ten sposób faworyta ­– dyrektora Radia Luksemburg Philippe’a Labro – który do tego stopnia przeszarżował z nachalną kampanią promocyjną swojej książki (choć bynajmniej nie był pierwszy w tego typu staraniach, bo nawet Proust nie wahał się użyć swoich wpływów, aby dostać upragnioną nagrodę), że nawet Akademia Goncourtów poczuła się zażenowana i szukała desperacko innego kandydata. W końcu, jak pisał Jean-Pierre Salgas w artykule o Polach chwały, który ukazał się w „Literaturze na Świecie” w 1992 roku, „rzemieślnik literatury zatriumfował nad hurtownikiem powieści”, aby „jednym pociągnięciem odkupić wszystkie dotychczasowe grzechy Nagrody Goncourtów”. Dziś Jean Rouaud uważa, że wykorzystano go, aby naprawić nadwątloną reputację Akademii: „mogli znowu twierdzić, że jakość literacka zatriumfowała nad handlem wpływami”.

Jurorski nepotyzm?

Nie był to jednak koniec kłopotów: aby im zaradzić, postanowiono zaktualizować regulamin nagrody. I tak wprowadzono na przykład nową klauzulę, zgodnie z którą członkowie jury mogą głosować tylko do ukończenia 80. roku życia, oraz zasadę, że nie mogą pracować na etat dla żadnego wydawnictwa, co nie wyklucza jednak publikowania w nim książek. Kolejną reformą było wprowadzenie jawnego głosowania w 2014 roku – z inicjatywy nowego przewodniczącego, powszechnie szanowanego krytyka literackiego Bernarda Pivota.

Jednak już rok później wybuchł kolejny skandal – tym razem innej natury. Na członkinię jury wybrano Virginie Despentes – znaną w Polsce jako autorkę trylogii Vernon Subutex i feministycznych esejów Teoria King Konga. Skandal dotyczył jej wypowiedzi na temat zamachowców, którzy zaatakowali redakcję „Charlie Hebdo”, w której wyraziła podziw dla terrorystów. Jury przyjęło nową członkinię jednogłośnie, ale potem okazało się, że niektórzy jego członkowie nie znali kontrowersyjnego komentarza pisarki: atmosfera wokół nagrody znów się zepsuła. Mimo to Despentes przez cztery lata zasiadała w jury i zrezygnowała dopiero na własne życzenie – „aby nie musieć kontrolować swoich wypowiedzi”. Dodajmy jednak, że niedawno ukazał się komiks na podstawie Vernona Subutexa, narysowany przez cudem ocalałego karykaturzystę „Charlie Hebdo”, Renalda Luziera (pseudonim Luz).

Francuzka, Senegalczyk czy po prostu pisarze?

Następna afera znów dotyczyła konfliktu interesów i negatywnej recenzji jednej z książek, które zgłoszono do nagrody: członkini jury Camille Laurens napisała miażdżącą krytykę Pocztówki Anne Berest (kwalifikując ją m.in. jako „Szoa dla idiotów”). Sprawę pogorszył fakt, że w tym samym roku o nagrodę ubiegał się partner Laurens: powstało wrażenie, że recenzja miała służyć eliminacji konkurencji. Laurens wytłumaczyła później, że napisała i wysłała tekst do gazety przed publikacją pierwszej listy kandydatur i że nie mogła wiedzieć, że znajdą się na niej zarówno Pocztówki, jak i książka jej partnera, François Noudelmanna.

Te subtelności nie przekonały jednak opinii publicznej: zarzucono jury brak wyczucia w momencie przyjmowania do konkursu powieści napisanej przez osobę blisko związaną z członkinią akademii jury. Znów więc nie było innego wyjścia niż kolejna zmiana regulaminu.

Nagroda jak bilet do metra pierwszej klasy

W 2022 roku jury musiało głosować 14 razy, aby wybrać laureatkę – wygrała Brigitte Giraud, której Vivre vite (Żyć szybko) ma wyjść po polsku w przyszłym roku (już ukazała się za to jej rywalka, Mag z Kremla Giuliano da Empoliego). W tym samym roku jury podzieliło się też w sprawie wyjazdu do Libanu na targi książki, na które minister kultury tego kraju nie chciał zapraszać pisarzy uważanych przez niego za „syjonistycznych”: wyjechało w końcu tylko czworo z dziesięciorga członków Akademii, aby ogłosić z Bejrutu osiem książek wybranych na drugim etapie selekcji.

Sto dwadzieścia lat istnienia nagrody ciąży coraz bardziej Akademii Goncourtów – nie jest łatwo wziąć odpowiedzialność za wybór książki ze świadomością, że laureatka osiągnie astronomiczne zyski tylko z powodu czerwonej opaski z nazwą nagrody. Mimo to akademia dalej poszerza swój zasięg i buduje markę. Pisała o tym Małgorzata Szczurek w „Tygodniku Powszechnym”, wspominając nowe kategorie, w których przyznaje się nagrodę (biografia, poezja, zbiór opowiadań, debiut), wyróżnianie autorów spoza Francji i jej nowe odsłony: nagroda licealistów (od 1988), nominacje zagraniczne i nagroda penitencjariuszy zakładów karnych. Nagroda Goncourtów stała się globalną marką i czymś na kształt globalnego koncernu, mimo skandali i kontrowersji.

Jeanowi Rouaudowi Goncourt całkiem odmienił życie – szybko musiał zweryfikować plan kontynuowania pracy kioskarza, która okazała się niekompatybilna z medialną sławą nagrodzonego autora. Rozgłos stał się w końcu męczący, a oglądanie z bliska kulis nagrody potwierdziło tylko najgorsze opinie pisarza o wydawniczym cyrku i jarmarcznej atmosferze.

Rouaud puentuje z ironią, że jedną z niewielu przyjemności związanych z Goncourtem, oprócz poznawania czytelników, było spotkanie ze słynnym fotografem Robertem Doisneau i podróż z nim metrem w wagonie pierwszej klasy: „Najwyższy czas, żebyś podróżował jak burżuazja”. I był to ostatni moment na taką przejażdżkę: 1 sierpnia 1991 roku zlikwidowano wagony pierwszej klasy w paryskim metrze.

Gdyby to była powieść, powiedziałabym, że autorka przesadziła

Czy należy przywiązywać wagę do nagród, mimo chybionych wyborów i skandali? Nie mamy innego wyjścia, na razie nie znaleziono lepszego sposobu na pokazanie, co wybrać z natłoku nowości, jeśli nie śledzi się regularnie krytyki literackiej, która też często zaangażowana jest w promocję nagród. Czy wydawcy przestaną próbować wpływać na werdykt – raczej nie. Ale czy nagrody powinny stawać się marką handlową – to pytanie, które warto sobie zadać.

**

Iwona Komór – absolwentka iberystyki, publikowała w Dwutygodniku i „Wizjach”, mieszka i pracuje w Luksemburgu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij