Kultura, Weekend

Humor, erotyka i żydowska tożsamość [Sapieżyńska rozmawia z pisarzem Eduardo Halfonem]

Czy wiecie, że jeden z najważniejszych pisarzy latynoamerykańskich, Eduardo Halfon, ma polskie korzenie? Bohaterem jego najsłynniejszego opowiadania, „Polski bokser”, jest jego dziadek, który przeżył Oświęcim.

Przyjeżdżam do Wannsee przebrana za Japonkę, żeby przykryć czymś swoje zdenerwowanie przed spotkaniem z jednym z najciekawszych żyjących pisarzy latynoamerykańskich, którego dwie powieści – Klasztor i Żałoba ukazały się niedawno nakładem wydawnictwa Czarne.

Eduardo Halfon czeka na mnie na peronie. Uśmiechnięty, przebrany za gwatemalskiego pisarza, z okrągłymi okularami i latynoskimi gestami. Dostaję komplement za kimono, które tak naprawdę nie jest kimonem, bo jest krótkie.

– Te krótkie nazywają się jakoś na „h” – mówię pod nosem.

– Haiku – proponuje Halfon.

Małżeńskie kłopoty, zbrodnie, pogonie i tajemnice w ładnych dekoracjach

Dostaję wybór, który tak naprawdę nie jest wyborem, między „okropną kafeterią” na dworcu a domem Halfona, gdzie poznać mam również jego „partnerkę Lucíę” i ich „syna Leo”. Tak zaczynamy spacer przez senne ulice Wannsee, przypominającego pocztówkę przedmieścia Berlina, ja, walcząc z kacem godnym centrum miasta.

(Kiedy googluję teraz Wannsee, pierwszą sugestią jest „konferencja w Wannsee”, nazistowskie spotkanie z 1942 roku, gdzie dyskutowano „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Hasło ilustruje zdjęcie pałacu nad jeziorem).

Zatrzymujemy się przed domem wynajmowanym przez Eduardo i jego rodzinę, by przyjrzeć się ogromnej zabytkowej willi remontowanej po drugiej stronie ulicy.

– Zgadnij, kto tu mieszkał – mówi Eduardo. – Claus Schenk Graf von Stauffenberg – rzuca mi kontrolne spojrzenie. – Pamiętasz go? Próbował zamordować Hitlera w Wilczym Szańcu.

Przypomina mi się wycieczka do Wilczego Szańca z moimi latynoskimi przyjaciółmi kilka lat temu i widok kwiatów przy bunkrze Hitlera, złożonych tam przez neonazistów.

Žižek: Jak powiedzieć „cancel culture” po niemiecku?

Pytam, czy Eduardo pisał już o byciu sąsiadem ducha Stauffenberga. Mruczy coś pod nosem, znów się uśmiechając. Może „pracuję nad tym”, a może „czemu nie?”.

Fikcja Halfona, autofikcja, której bohaterem jest pisarz Eduardo Halfon, wyrasta z fragmentarycznych opowieści z życia codziennego, które razem ukazują nową głębię, pozwalając odkryć coś niespodziewanego, coś pięknego – coś, co wydaje się instynktownie prawdziwe – na temat tożsamości, pamięci, historii i sztuki opowieści.

Pytam, czy „autofikcja” to dobre określenie dla jego gatunku pisarstwa. Eduardo się krzywi.

– Autofikcja… to słowo mnie prześladuje… Wszyscy pisarze parają się autofikcją. Cała literatura jest w jakimś stopniu autobiograficzna, chociaż niektórzy zaszyfrowują to bardziej niż inni. I wszystko, co piszemy, jest również fikcją. W nie-fikcji też jest doza fikcji. Więc jeśli wszystko nosi znamiona autobiografii i fikcji, to wszystko jest autofikcją, prawda?

Słuchaj podcastu „O książkach”:

Spreaker
Apple Podcasts

A zaraz potem:

– W swoim pisarstwie zacieram granice między gatunkami. Mój bohater-narrator nazywa się tak jak ja. Jego rodzina jest lustrzanym odbiciem mojej rodziny. Ale to nie jest autobiografia. To fikcja, która wygląda jak autobiografia. Chcę, by wyglądała jak najbardziej jak autobiografia! Tło i otoczenie są autobiograficzne, ale dramat, który rozgrywa się na tym tle, jest fikcją. Nie sądzę, by istniało określenie gatunkowe, które by tu pasowało. Przynajmniej ja go nie znam.

W jednym z wywiadów, których wysłuchałam przed przyjazdem do Berlina, Eduardo wymieniał największe różnice między sobą a swoim bohaterem. Po pierwsze, bohater pali, a on nie. Po drugie, bohater jest bardziej zapalonym niż autor podróżnikiem; a po trzecie, jest większym kobieciarzem niż sam pisarz.

Wkrótce miałam odkryć kolejną różnicę.

Będzie grzało, będzie grzmiało [Kinga Dunin poleca książki na wakacje]

 

Powieść Halfona Canción, zwyciężczyni Nagrody Literackiej Bermana 2024, jeszcze bez polskiego tłumaczenia, zaczyna się od zdania równie zabawnego, co doskonałego w swojej prostocie: „Przyjechałem do Tokio przebrany za Araba”.

Halfon bohater zostaje zaproszony do Japonii na kongres libańskich pisarzy. Zyskuje tę etykietkę dzięki swojemu dziadkowi, który pochodził z Bejrutu, samozwańczemu Libańczykowi z czasów, gdy Liban był jeszcze częścią Syrii. Eduardo ma żydowskie korzenie po dziadku z Polski, babciach z Egiptu i Syrii, a także po swoim dziadku z Libanu.

– Troje moich dziadków mówiło po arabsku, jeden w jidysz, nikt po hebrajsku – mówi Eduardo podczas przechadzki po Wannsee.

Nigdy nie był w Libanie, bo to nie takie łatwe ze względu na wizyty w Izraelu, gdzie mieszkała jego siostra. Przynajmniej tak wyjaśnia to Halfon bohater w scenie Canción, w której siedzi w panelu z innymi (libańskimi) pisarzami i snuje opowieści o Gwatemali, które wydają się mieć niewiele wspólnego z tematem kongresu. Jego libańskie przebranie zaczyna tracić swój blask. Z odsieczą przychodzi mu inna pisarka, wyjaśniając, tak jakby jego nie było na scenie, że „to jest właśnie metoda Halfona”: opowiadanie pozornie niezwiązanych ze sobą historii, które po pewnym czasie układają się w całość.

Pytam Eduarda o humor w jego pisarstwie, jaką rolę odgrywa i jak to możliwe, że posługuje się nim również w opowieściach o Holokauście czy Hiroszimie.

– Humor jest niezbędny, zwłaszcza w najmroczniejszych chwilach. Wtedy uciekam się nie tylko do humoru, ale także do erotyki. Używam ich jak wentyli bezpieczeństwa.

– Jak udaje ci się szkicować złożone idee jako proste historie, które tak świetnie się czyta?

– Nie wiem – śmieje się Eduardo. – Na tym pewnie polega to rzemiosło. Chcę opowiedzieć czytelnikowi historię, która sprawi, że coś poczuje. Chodzi o stworzenie atmosfery, która go poruszy. To wszystko, jak sztuka w ogóle, podszyte jest emocjami. To emocjonalna podróż, ekstaza… czy coś w tym rodzaju – mówi, znowu się śmiejąc.

W domu Eduarda poznaję jego rodzinę i dostaję kolejny wybór, który tak naprawdę wyborem nie jest. Prawidłowa odpowiedź brzmi bowiem: „o tak, świetnie, to japońską zieloną herbatę”. Halfon bohater jest często (auto)portretowany, gdy delektuje się whisky razem ze swoim polskim dziadkiem. Kolejna różnica. Jestem nieco rozczarowana, mój kac też.

Oglądam pokój, gdzie Eduardo pisze, z widokiem na ogród i mnóstwem walizek. Rodzina przyjechała do Europy kilka lat temu, kiedy Eduardo dostał stypendium pisarskie w Paryżu, teraz ma kolejne w Berlinie, o nazwie niewymawialnej, a może niezapamiętywalnej. Leo, lat siedem, jako jedyny w rodzinie mówi po niemiecku (to jego czwarty język, po hiszpańskim, angielskim i francuskim), dlatego też jest tłumaczem między rodzicami a pracownikami metra, hydraulikami i resztą niemieckojęzycznego świata.

Natrętny narrator i wszystkie jego piontki [o nowej powieści Szczepana Twardocha]

Rzucam okiem na półki z książkami, ale zapominam zapytać Eduarda, czy „przeczytał te wszystkie książki” – pytanie, na które odpowiada wielu słynnych autorów w Przedziwnej bibliotece (Biblioteca Bizarra) Halfona. Utkwiła mi w pamięci odpowiedź Derridy: „Przeczytałem może trzy czy cztery, ale za to porządnie”. To zdaje się autentyczny cytat, potwierdzony przez różne źródła. Nigdy nie wiadomo, kiedy nie-fikcja miesza się u Halfona z fikcją.

Siadamy przy stole w ogrodzie, z Lucią i Leo. Eduardo wyjaśnia, że historia rodziny Lucii jest odwróceniem jego własnej. Jej rodzice byli partyzantami w Gwatemali, podczas gdy libański dziadek Eduarda (który też nazywał się Eduardo Halfon) został porwany przez gwatemalską partyzantkę. To właśnie wokół historii porwania toczy się akcja Canción, skacząc między płaszczyznami czasu, stapiając przeszłość z teraźniejszością.

Leo, który dotąd malował w skupieniu tuszem w stylu, który musi mieć japońską nazwę, przerywa ojcu, pytając, co to znaczy „partyzanci”. Definicję, którą serwuje mu Eduardo, trudno mi będzie zapomnieć.

– To znaczy, że pomagali Indianom.

– Dawali im pieniądze? – chce wiedzieć Leo.

– Nie, dawali im dostęp do edukacji i ochrony zdrowia – tłumaczy jego ojciec.

Historie dziadków Leo ze strony matki pojawiają się w zbiorze opowiadań Un hijo cualquiera, jeszcze nieprzetłumaczonym na polski. Tytuł znaczy „którykolwiek syn”, a także „przeciętny syn”. Kiedy Eduardo został ojcem, nowe morze historii otworzyło się przed nim: niektóre o narodzinach syna, nauce chodzenia i czytania, inne o ojcostwie jako idei, o dzieciństwie i dorastaniu Eduarda i jego relacji z ojcem. Książkę otwiera cytat z Antonio di Benedetto: „Płódź synów, Manuel, nie książki”.

Heather w krainie czarów [o „Tatuażyście z Auschwitz”]

Pytam Eduarda o rolę dzieciństwa w jego literaturze.

– Kiedy piszę, zawsze wracam do dzieciństwa. Tam niemal zawsze zaczynam. Punktem wyjścia może być konkretne wspomnienie z Gwatemali lat 70.: dziecko, które topi się w jeziorze Amatitlán, kolonie letnie, które wracają do życia w mojej najnowszej książce Tarantula, numer wytatuowany na przedramieniu dziadka. Może chciałbym tam wrócić, nie wiem, czy szukam strzępków czasu, czy może odpowiedzi, dowodów na to, kim jestem. Niezależnie od powodów, moje opowieści zwykle zaczynają się w dzieciństwie, a stamtąd rozchodzą się w innych kierunkach i stają bardziej uniwersalne.

Eduardo podpisuje dla mnie Przeciętnego syna („Pozdrowienia od przeciętnego przyjaciela, Eduardo Halfon”) i wyjaśnia, że jedno z opowiadań ze zbioru, Beni, zostało włączone do angielskiego tłumaczenia Canción, dodając powieści jeszcze jedną warstwę czasową – Gwatemalę lat 80.

Takie wędrówki historii przydarzają się Halfonowi nierzadko. Wiele zagranicznych wydań Signora Hoffmana (jak Halfon jest często mylnie nazywany) zawiera opowiadania, które po hiszpańsku ukazały się osobno czy w innych konfiguracjach, jak moje ulubione O getto, miłości moja (doskonały przykład użycia humoru i erotyki w opowieści o Holokauście), którego akcja dzieje się w Łodzi. Tak samo jest ze zbiorem Polski bokser, którego tytułowe opowiadanie często ukazuje się osobno. Ani O getto, miłości moja, ani Polski bokser nie doczekały się jeszcze polskiego tłumaczenia, a byłyby dla czytelników prawdziwą ucztą słowną.

Wracając do Przeciętnego syna, Leo wcale nie jest „przeciętny”. Jego rysunki, zwłaszcza portrety ojca, gdzie podobieństwo jest niewątpliwe, są niezwykłe. Ojciec i syn wyjaśniają, że właśnie rozpoczęli wspólny projekt artystyczny. Leo jako ilustrator, a Eduardo jako pisarz, pod wymyślonym przez Leo tytułem roboczym: Wendety.

Pomnik uprzedzeń [o książce K. Geberta „Pokój z widokiem na wojnę”]

Dostaję prezent – dwujęzyczne wydanie opowiadania Polski bokser w języku hiszpańskim i kaqchikel, jednym z języków Majów w Gwatemali. Dopiero w drodze powrotnej na dworzec kolejowy, gdy rozmawiamy o moich dziadkach i o tym, jak wymijająco odpowiadali na pytania o nasze korzenie („Czy jesteśmy Żydami, babciu?”; „Dziecko, jesteśmy Polakami” – Eduardo nie jest zaskoczony), ośmielam się zapytać, jak to jest być żydowskim pisarzem w Berlinie w dzisiejszych czasach.

– Dziwnie – wzdycha. – Wynika to z wszechobecnego poczucia niemieckiej winy. Niemcy czują, że muszą pokazać swoje bezwarunkowe poparcie dla Izraela, nawet teraz, podczas bombardowań Strefy Gazy.

Właśnie ukazała się nowa książka Halfona, Tarantula, która dotyczy żydowskiej tożsamości.

– Jestem pewien, że w związku z premierą dziennikarze będą mnie pytać, co myślę o polityce Izraela i o tym, co dzieje się w Strefie Gazy. Oczywiście odpowiadając na takie pytania, będę krytykować Izrael i potępiać rząd Netanjahu. Ale boję się, że moje komentarze mogą zostać wyrwane z kontekstu, umieszczone jako tytuły artykułów i że zostanę oskarżony o antysemityzm.

Teraz to ja nie jestem zaskoczona. Halfon nie byłby pierwszy – lista żydowskich intelektualistów oskarżonych o antysemityzm w Niemczech jest coraz dłuższa. No i jaka to lista: Judith Butler, Nancy Fraser, Masha Gessen, Yuval Abraham i wielu innych.

Wsiadam do pociągu i ponownie czytam początek Polskiego boksera, którego dostałam w prezencie: „69752. Że to był jego numer telefonu. Że wytatuował go sobie na lewym przedramieniu, żeby go nie zapomnieć. Tak mówił mi dziadek. I wierzyłem w to, kiedy dorastałem”.

Następnie otwieram Canción, też z dedykacją autora, i czytam cytat Baudelaire’a: „Być może byłoby miło być na przemian ofiarą i katem”.

Przypominają mi się słowa innego Eduarda, Edwarda Saida, o tym, że Palestyńczycy są „ofiarami ofiar”.

Przykrywam się szczelnie haiku-kimonem i czytam dalej, w poszukiwaniu wentyli bezpieczeństwa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Ewa Sapieżyńska
Ewa Sapieżyńska
Iberystka i socjolożka
W latach 2006-2008 doradczyni kancelarii prezydenta i MSZ Wenezueli. Tytuł doktora nauk społecznych zdobyła na Universidad de Chile. Wykładała w Chile i w Polsce. Autorka szeregu publikacji naukowych o wolności słowa, a także z zakresu gender studies. W latach 2015-2018 doradczyni OBWE ds. praw człowieka i gender. Obecnie mieszka w Oslo i zajmuje się analizą polityczną. W 2022 roku opublikowała w Norwegii książkę „Jeg er ikke polakken din”, która z miejsca stała się przebojem na tamtejszym rynku. W 2023 r. książka „Nie jestem twoim Polakiem. Reportaż z Norwegii” ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij