Historia, Weekend

Legion Marksa, czyli jak ocalić powstanie styczniowe

„Jeżeli który z narodów Europy ma obowiązek pomagać Polsce do odzyskania bytu politycznego, to przede wszystkim my, Niemcy” – mówił w czasie powstania styczniowego Karol Marks.

Londyn, rok 1863. Dwójka mężczyzn spędza całą noc na dyskusji o wydarzeniach w Polsce i o tym, w jaki sposób wspomóc trwające nad Wisłą powstanie przeciwko carskiemu imperium. Pierwszy z nich to 35-letni Teofil Łapiński, polski szlachcic, były oficer armii austriackiej i tureckiej, ochotnik w powstaniu węgierskim z lat 1848–1849, owiany awanturniczą legendą uczestnika walk z rosyjskim najeźdźcą u boku kaukaskich Czerkiesów. Drugi to 45-letni Karol Marks, niemiecki publicysta i działacz rewolucyjny, przebywający na emigracji od czasu Wiosny Ludów.

Obaj szybko przypadli sobie do gustu. Marks napisał w liście do Fryderyka Engelsa, że Łapiński jest „bezsprzecznie najbardziej bystrym Polakiem”, jakiego miał okazję dotychczas poznać. Łapiński za to opisał w swych wspomnieniach Marksa jako „człowieka wzniosłych idei, ogromnej energii, śmiałych, a przy tym praktycznych pomysłów”.

„Dlaczego każdy nie ma się przykładać do dobra powszechnego?”. Socjalni rewolucjoniści powstania listopadowego

Do ich pierwszego spotkania doszło prawdopodobnie w sierpniu 1863 roku. Precyzyjną datę trudno ustalić, bo zapiski pozostawione przez Łapińskiego i Marksa różnią się w szczegółach. Pewne jest jednak, że w trakcie ich rozmów zrodził się pomysł sformowania oddziału, który niespodziewanie wkroczyłby do ogarniętej walkami Polski i wsparł słabnące siły powstańcze.

Engels o Polakach: wspaniałe zuchy

Łapiński był weteranem tego rodzaju ekspedycji. W roku 1857 wraz z kilkudziesięcioma ochotnikami wylądował na czerkieskim wybrzeżu Morza Czarnego, gdzie przez prawie trzy lata stawiał czoła Rosjanom. Podobną operację próbował przeprowadzić na ojczystej ziemi w początkach powstania styczniowego. Międzynarodowej wyprawie, złożonej głównie z Polaków, Francuzów i Włochów, czynnie wspieranej m.in. przez rosyjskiego rewolucjonistę Michaiła Bakunina, nie udało się jednak w czerwcu 1863 roku wykonać morskiego desantu na Mierzei Kurońskiej.

Porażka nie załamała Łapińskiego. Po przyjeździe do Wielkiej Brytanii nawiązał kontakt ze znanym ze swoich sympatii dla sprawy polskiej Karolem Marksem. Latem 1863 roku pryskał już w większości optymizm co do szans powstańców na odniesienie zwycięstwa. Na wieść o wybuchu walk Engels pisał do Marksa, że Polacy to „naprawdę wspaniałe zuchy”, ale bohaterstwo słabo uzbrojonych oddziałów okazywało się niewystarczające w walce z przeważającym wrogiem. Już w czerwcu 1863 roku Engels stwierdził, że o ile nie nadejdzie wsparcie z zewnątrz, o tyle nie da się uniknąć upadku powstania.

Bauman o Marksie: Drogi do utopii – od Marksa do św. Pawła

Duża część władz powstańczych żywiła nadzieję na to, że w sprawie polskiej skutecznie zainterweniują rządy państw zachodnich. By nie drażnić Paryża, Londynu czy Wiednia, rząd utrącał więc regularnie pojawiające się oferty zbrojnej pomocy ze strony środowisk rewolucyjnych. Jak stwierdził historyk Eligiusz Kozłowski, „angażowanie obcych legionów, które formowałyby się pod znakami Kossuthów, Mazzinich, Garibaldich, Bakuninów, Hercenów i Marksów, związałoby powstanie polskie z siłami dążącymi jawnie do obalenia istniejących porządków społecznych. Tego oskarżenia nie chciało brać na swe barki powstańcze kierownictwo”.

Marks nie podzielał tych złudzeń. Uważał, że rządy Francji i Wielkiej Brytanii w cyniczny i obłudny sposób zwodzą tylko Polaków mglistą obietnicą interwencji. A kierując się wyłącznie własnym interesem politycznym, ostatecznie nie udzielą powstaniu żadnej realnej pomocy. W sierpniu 1863 roku Marks stwierdził, że sprawa polska została przez cesarza Francji Napoleona III już „zupełnie pokpiona”.

Niemiecki legion przeciw Moskalom

Wątpliwości nie budziło za to stanowisko rządu pruskiego, który już 8 lutego 1863 roku podpisał z Rosją porozumienie o współpracy przeciwko polskim powstańcom. Tymczasem, jak mówił Marks, „jeżeli który z narodów Europy ma obowiązek pomagać Polsce do odzyskania bytu politycznego, to przede wszystkim my, Niemcy”. W jego opinii obligowały do tego nie tylko kwestie etyczne, ale i partykularny interes społeczeństwa niemieckiego. W osłabieniu rosyjskiego imperium i odbudowie niepodległej Polski widział on szansę na podkopanie monarchii pruskiej i na ożywienie sił demokratycznych w całych Niemczech.

Marks uważał, że „demokracja niemiecka potrzebuje szlachetnego czynu, który by ją podniósł w oczach własnego narodu i zjednał jej szacunek ludów innych”. Gdy więc spotkał się z Łapińskim, obaj doszli do wniosku, że takim czynem mógłby stać się ochotniczy „legion niemiecki, z chorągwią i barwami niemieckimi, wkraczający do Polski, w celu walki przeciw Moskalom”.

Czy lewica powinna zamykać kopalnie? Marks powiedziałby „tak”

Według Marksa oddział taki winien na początek liczyć co najmniej tysiąc osób „wyborowych, wyćwiczonych i zaopatrzonych we wszystko, nawet w nieco artylerii”. Tak duże siły można by przerzucić na tereny objęte powstaniem zapewne tylko drogą morską. Później dopiero niemiecki legion mógłby być uzupełniany o nowych ochotników przekraczających granicę od strony Prus Wschodnich, Pomorza, Śląska czy nawet austriackiej Galicji.

Łapiński przekonywał Marksa, że naród polski, „widząc pomoc ze strony, z której się jej najmniej spodziewa, powitałby serdecznie niosących takową i zapomniałby rychło dawne krzywdy”. Sam widział się w roli dowódcy takiego legionu. Wydawał się zresztą idealnym kandydatem na to stanowisko. Miał wykształcenie wojskowe, doświadczenie bojowe, świetnie znał język niemiecki i, jak odnotował to w korespondencji sam Marks, do Niemców odnosił się z wyraźną sympatią.

Ambitny pomysł na starcie rozbijał się jednak o brak funduszy. Marks obawiał się, że jeżeli środowiska rewolucyjne publicznie zaapelują o wpłacanie składek na rzecz stworzenia legionu, to zbiórka taka zostanie storpedowana przez rząd pruski, który będzie się starał stworzyć wrażenie, że pod pozorem pomocy polskiemu powstaniu zbiera się fundusze na działalność ruchu socjalistycznego. Pieniądze trzeba więc zdobyć gdzie indziej, a gdy legion ochotniczy ruszy do walki, to wtedy dopiero „składki się posypią”.

Oni by nam cały kraj wyjedli

Zastanawiając się nad listą możliwych sponsorów wyprawy, Marks rzucił nazwisko skonfliktowanego ze sobą poety i działacza demokratycznego Gottfrieda Kinkela, który przebywał w Wielkiej Brytanii od momentu brawurowej ucieczki z berlińskiego więzienia w roku 1850. Zamierzał też zwrócić się o pomoc do ekscentrycznego księcia Karola, zdetronizowanego w roku 1830 władcy Brunszwiku, zwanego „diamentowym księciem” z uwagi na wielkość zgromadzonego przez niego majątku. Marks miał go za „starego dziwaka”, ale wiedział też, że ten bogaty arystokrata szczerze nienawidził monarchii pruskiej i od dawna nosił się z zamiarem wyekwipowania własnej armii i wtargnięcia z nią do Niemiec.

Desperacko brzmiące pomysły Marksa świadczą o tym, że szanse na przygotowanie ekspedycji do Polski od początku były mizerne. Wedle relacji Łapińskiego brunszwicki książę zainteresował się pomysłem, ale odmówił przekazania pieniędzy. Gotów był co najwyżej pomóc w wyposażeniu ochotników w broń i amunicję, tyle że zaoferowany przez niego sprzęt okazał się „staroświeckimi rupieciami”.

Bertolt Brecht: kwatermistrz postpopulizmu

Sam Łapiński podjął się skłonić do współpracy znanego z hojnego finansowania różnych inicjatyw patriotycznych hrabiego Ksawerego Branickiego. Wybrany na pośrednika Seweryn Gałęzowski, kierownik szkoły polskiej w Paryżu, odniósł się jednak do pomysłu krytycznie. Zakomunikował Łapińskiemu, że w powodzenie akcji nie wierzy, a jeżeli Niemcy „się chcą bić z Moskalami, to niech się formują na swój koszt, a Polska da utrzymanie i żołd”.

Pomysł werbowania ochotników niemieckich do udziału w walkach nie cieszył się popularnością wśród przedstawicieli władz powstańczych. Józef Ćwierciakiewicz, przedstawiciel rządu w Wielkiej Brytanii, zakomunikował Łapińskiemu, że woli „jednego powstańca jak dziesięciu Niemców”. „Oni by nam cały kraj wyjedli” – stwierdził Józef Demontowicz, przedstawiciel rządu w krajach skandynawskich, zaniepokojony perspektywą zaopatrywania obcych ochotników na terenach objętych walkami.

Pozytywnie o pomyśle legionu niemieckiego wypowiedział się za to słynny włoski rewolucjonista Giuseppe Mazzini. Obawiał się jednak, że nawet 20 tysięcy zagranicznych ochotników nie wystarczy, by szala zwycięstwa przechyliła się na stronę powstańców. W obliczu napotkanych trudności Łapiński zastanawiał się, czy na początek nie należałoby spróbować przerzucić do Polski oddziału złożonego choćby z 200 osób.

Marks nie widział w tym większego sensu. Uważał, że „już liczba tysiąca ludzi przedstawia bardzo małą gwarancję, czy nie będą zaraz pierwszego dnia pobici i zniszczeni, albo w niewolę wzięci”. Tłumaczył Łapińskiemu, że klęska źle przygotowanej wyprawy korzyści powstaniu by nie przyniosła, a naraziłaby za to na pośmiewisko niemiecki ruch demokratyczny.

Mimo że nadzieje na sformowanie legionu szybko się rozwiewały, Marks wraz z londyńskim Niemieckim Oświatowym Związkiem Robotniczym podjął próbę zebrania funduszy na pomoc polskiemu powstaniu. Jesienią 1863 roku wyłoniono specjalny komitet w celu organizacji zbiórki pieniężnej wśród robotników niemieckich w Anglii, Niemczech, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych.

W spisanej przez Marksa na tę okoliczność odezwie czytamy: „Sprawa polska to sprawa niemiecka. Bez niezależnej Polski nie ma niezależnych i zjednoczonych Niemiec, nie ma emancypacji Niemiec spod rosyjskiej hegemonii. Arystokracja niemiecka od dawna już uznała cara za zakonspirowanego suwerena Niemiec. Burżuazja niemiecka przygląda się w milczeniu, bezczynnie i obojętnie rzezi bohaterskiego narodu, narodu, który jedyny broni jeszcze Niemiec przed moskiewskim zalewem. Niemiecka klasa robotnicza winna w imię swego własnego honoru wyrazić w tym tragicznym momencie donośny protest przeciwko zdradzie niemieckiej wobec Polski, zdradzie, która godzi jednocześnie w Niemcy i Europę. Wskrzeszenie Polski – oto hasło, które niemiecka klasa robotnicza musi na swym sztandarze wypisać płomiennymi zgłoskami”.

Nie żyje Arno Mayer – historyk nowoczesności, marksista z Princeton

Marks zdawał sobie sprawę, że panujący w Niemczech reżim policyjny uniemożliwi zorganizowanie tam dużych demonstracji na rzecz Polski. Mimo to upierał się, że nie można dopuścić, by przez obojętność i milczenie robotnicy niemieccy „ściągnęli na siebie piętno współwinnych zdrady”. Uznał, że „jeżeli pomoc materialna udzielona Polakom tą drogą będzie nawet nieznaczna, to poparcie moralne będzie miało jednak doniosłe znaczenie”.

Moralnym poparciem wojny się nie wygrywa, powstanie więc nieuchronnie chyliło się ku upadkowi. Mazzini miał zapewne rację. Nawet 20 tysięcy dodatkowych ochotników z zagranicy nie wystarczyłoby, by pokonać wtedy potężne imperium cara Aleksandra. Warto jednak pamiętać, że gdy od Polski odwróciły się rządy państw europejskich, to wszelkimi sposobami próbowały ją wesprzeć środowiska rewolucyjne. Wspominając Marksa, Mazziniego i innych radykałów tamtych czasów, pisał Łapiński, że „my, Polacy, mieliśmy w nich szczerych i serdecznych przyjaciół”. W zwycięstwie sprawy polskiej upatrywali oni szansę na złamanie starych potęg, obalenie niesprawiedliwego porządku światowego i na budowę nowego ładu, opartego na ideałach wolności, równości i demokracji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij