Kraj

Czy lewica powinna zamykać kopalnie? Marks powiedziałby „tak”

Wystarczy powiedzieć „górnik” i już widzimy: żylaste mięśnie, spracowane dłonie, codzienne narażanie się na śmierć pod ziemią. W ten sposób jednak ulegamy tęsknocie za światem minionym, za formami życia gospodarczego i społecznego, które nieodwracalnie należą już do przeszłości.

Robert Biedroń zapowiedział zamknięcie wszystkich kopalni w Polsce do 2035 roku. Lewica często ma sentyment do górnictwa, a w umorusanym węglem górniku widzi prawdziwego człowieka pracy. Zapomina jednak, że zawsze była zwrócona ku przyszłości, a jej najważniejszy myśliciel wobec odchodzących form życia społecznego żywił głównie pogardę.

Co dziś Marks powiedziałby górnikom? „Towarzysze, wasz czas już minął, pora patrzeć w przyszłość. Zamieńmy kopalnie w muzea i stawiajmy wiatraki”. To oczywiście żart: możemy oczywiście tylko zgadywać, co Marks – który zmarł, przypomnijmy, w 1883 roku – powiedziałby górnikom walczącym dziś o utrzymanie swoich kopalń i swojego stylu życia (wzruszająco opisanego w „Krytyce Politycznej” przez Michała Pytlika 4 stycznia). Na pewno wiemy jednak, co Marks miał do powiedzenia o tych formach życia społecznego, które – już za jego życia – zostały wyprzedzone przez postęp technologiczny i zmianę społeczną. Filozof uważał sentymentalizm za niewybaczalną polityczną słabość.

Żeby czarny był zielony, czyli jak odchodzić od węgla?

Oto przykład: stara, feudalna azjatycka wieś. We wzruszającej anachroniczności wiejskich wspólnot – które wielu współczesnych Marksowi myślicieli idealizowało i uważało za raj utracony – Marks dostrzegał głównie przemoc, opresję i zabobon. Rozbicie tradycyjnych wspólnot wiejskich było dla niego tak wielkim krokiem w stronę postępu, że był skłonny pochwalić za tę destrukcję nawet brytyjski kolonializm. O rządach brytyjskich w Indiach pisał tak (proszę mi wybaczyć długi cytat, ale jest smaczny): „Jakkolwiek smutkiem napełniać musi ludzkie serca widok rozbicia i ruiny tej masy pracowitych, patriarchalnych, spokojnych organizmów społecznych, widok tych ludzi, którzy utracili jednocześnie prastare formy swojej cywilizacji i odwiecznie im należne środki utrzymania – nie wolno nam zapominać, że te sielankowe wspólnoty wiejskie, przy całej swej niewinności, stanowiły zawsze mocną podstawę wschodniego despotyzmu, że zamykały umysł ludzki w najciaśniejszych granicach, czyniąc zeń bezwolne narzędzie zabobonu, niewolnika tradycyjnych reguł, pozbawiając go wszelkiej wielkości i rozmachu dziejowego”.

„Powinni zamknąć tę kopalnię i iść w cholerę”

Wobec dawnych form sielskiego wspólnotowego życia wiejskiego Marks był zatem okrutny. Pisał o nich bez ogródek: „barbarzyński egotyzm”, „upokarzający, skostniały, wegetacyjny tryb życia”, „bierny byt” oraz że „podporządkowywały człowieka jarzmu zewnętrznych okoliczności, zamiast czynić go ich panem”.

Główny zarzut Marksa dotyczył jednak statyczności wsi azjatyckiej: „z rozwijającego się samorzutnie stanu społecznego uczyniły niezmienne fatum przyrodnicze” – z widoczną pogardą pisałK. Marks, Rządy brytyjskie w Indiach, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 9, Warszawa 1965, s. 143–145 pisał o Indiach.

Żadnych sentymentów, panie i panowie

Nie mam zamiaru porównać górników z Rybnika – o których pisze Pytlik – z mieszkańcami indyjskich wiosek w XIX wieku. Chodzi tu o co innego: o argument Marksa przeciw lewicowemu sentymentalizmowi, który ma uniwersalny charakter (a więc odnosi się i dziś do górników).

Höhn: Węgiel brunatny to sprawa zamknięta [rozmowa]

Cały proces dziejowy – mówi Marks – podporządkowany jest idei postępu. Zmianom w technologii produkcji i podziale pracy odpowiadają (u Marksa) nowe formy społeczne. Ponieważ cała historia ma predeterminowany charakter, postęp jest z definicji czymś godnym pochwały: przybliża ludzkość do socjalizmu, który u Marksa był zwieńczeniem i końcem dziejów.

Dlatego właśnie mógł on pochwalić rewolucję mieszczańską, kiedy obalała feudalną arystokrację. Można także pochwalić imperializm, jeżeli wyrywa masy ludzi na świecie ze stanu, który filozof dosadnie nazwał „idiotyzmem życia wiejskiego”. Marks jak mało kto wierzył w transformacyjną moc kapitalizmu.

Ta powtórka z Marksa jest ważna, bo pozwala we właściwym świetle popatrzeć na sentyment lewicy do górników. Michał Pytlik streszcza uczucia dużej części lewicy wobec górniczej wspólnoty. „Mundur, hymn, patronka, godło i święta to jedynie fragment tego, co nazywamy kulturą górniczą – pisze. – To ona łagodziła trud ciężkiej pracy pod ziemią i zapewne to ona pomogła górnikom najskuteczniej ze wszystkich grup pracowniczych organizować się wokół swoich interesów. Symbole i rytuały stworzyły więc etos zawodowy, z którym wiąże się tożsamość – nie tylko górnicza, ale także regionalna. Nie trzeba pracować na grubie, by podzielać związane z nią emocje”.

Bauman o Marksie: Drogi do utopii – od Marksa do św. Pawła

W tej sympatii lewicy do górników – podobnie jak zresztą do całego odchodzącego w przeszłość świata wielkiego przemysłu – zawiera się kilka ważnych tęsknot. Mamy tu więc kult pracy fizycznej, zwłaszcza tej brudnej i niebezpiecznej, jako pracy „prawdziwej” (w odróżnieniu od nieprawdziwej i gorszej, czyli umysłowej i biurowej). Mamy tu również sentyment do robotniczej wspólnoty, którą kiedyś (być może, różnie z tym bywało) tworzyła wspólna praca w jednym wielkim zakładzie; tęsknota za spójną robotniczą tożsamością, za czasami, w których ludzie pracy stanowili wielką zintegrowaną rodzinę. Mamy tu także sympatię do czasów wielkiego przemysłu – które były także epoką potęgi związków zawodowych, siły socjaldemokracji i progresywnego ustawodawstwa socjalnego. Upadek wielkiego przemysłu, który uczynił z pracowników albo straumatyzowanych korpoludków, albo jeszcze bardziej straumatyzowanych prekariuszy, zniszczył społeczną bazę lewicy. Wreszcie: w III RP to górnicy – jako jedyna taka grupa zawodowa – byli w stanie bronić swoich grupowych interesów w trakcie transformacji, co automatycznie zaskarbia im szacunek. Mamy tu także tęsknotę za prawdziwym robotnikiem, proletariuszem jak z dawnych czytanek, twardym człowiekiem pracy ryzykującym własne życie i tworzącym prawdziwą robotniczą wspólnotę.

Zamykajmy kopalnie

Co jest złego w kulcie człowieka pracy? Liberałowie wynoszą na piedestał biznesmena, „tego, który bierze los w swoje ręce”, „tego, który daje pracę” – i politycznie na tym korzystają. To naturalne, że lewica kocha proletariusza, a górnik jest jego archetypem. Mówi o tym cała ikonografia pracy w kopalni. Wystarczy powiedzieć „górnik” i już widzimy: żylaste mięśnie, spracowane dłonie, codzienne narażanie się na śmierć pod ziemią. Pylica – straszliwa choroba zawodowa tej grupy – to dopełnienie tragicznego i pełnego patosu obrazu. W ten sposób jednak ulegamy tęsknocie za światem minionym i za formami życia gospodarczego (a więc i społecznego – powiedziałby Marks), które nieodwracalnie należą już do przeszłości.

Taki sentymentalizm – nawet jeśli usprawiedliwiony okolicznościami – to większy polityczny grzech, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Lewica zawsze była zwrócona ku przyszłości. Jej siła polegała na tym, że obiecywała milionom ludzi lepsze jutro. Dziś słowo „postęp” znikło właściwie z jej słownika, wyparte przez marudzenie o tym, że dawniej, czyli w czasach dominującej socjaldemokracji, było lepiej. Czy to nam się podoba czy nie, żyjemy dziś w czasach, w których wielkie fabryki zatrudniające tysiące ludzi i energetyka oparta na węglu znikają z krajobrazu gospodarczego krajów rozwiniętych – w tym Polski, która się do nich zalicza. Na jednym z ostatnich miejsc, ale jednak. Ten pociąg już odjechał. Skończyło się. Tego świata nikt nie uratuje. Trzeba o nim pamiętać, dbać o muzea przemysłu i jego skanseny. Ale ich misją jest edukacja, a nie produkcja.

Wraz z gospodarczą strukturą epoki przemysłu odszedł bezpowrotnie w przeszłość towarzyszący jej świat społeczny. Zadaniem lewicy jest dziś zbudowanie lepszego świata pracy dla tych pracowników, którzy rzeczywiście tworzą kręgosłup gospodarki, od wykorzystywanych szczurów biurowych po prekariuszy z sektora usług i wielkiego handlu. To są górnicy naszych czasów. To dla nich trzeba mieć propozycję, a nie biadolić nad odchodzącym światem orkiestr górniczych.

Biedroń proponuje partycypację. Jeśli ma być realna, to musi być robiona dobrze

O tym, jak bardzo anachroniczna jest energetyka oparta na węglu – szkodliwa dla środowiska i uzależniająca nas od importu z Rosji – rozpisywać się nie będę. Świat cywilizowany rozstaje się z węglem, nas też to czeka. Im później to zrobimy, tym będzie to droższe i bardziej bolesne. To normalne, że zawody znikają: nikt nie tęskni dziś za zecerami, nieprawdaż?

Dlaczego liberałowie muszą zniszczyć Biedronia (i w jaki sposób będą próbować)

Morał: zero sentymentów, panie i panowie. Górnikami tracącymi pracę – a stracą ją prędzej czy później – musi się zająć opiekuńcze lewicowe państwo. Zasługują na wszelką pomoc. Płacz za zamkniętymi kopalniami prowadzi nas jednak donikąd. Biedroń w sprawie kopalń ma rację. Aż dziwne, że nikt tego nie powiedział przed nim. Dodam jeszcze na koniec, że w czasach wielkiego przemysłu nikt go nie idealizował. Przeciwnie, pracę w fabryce uważano za monotonną, otępiającą i fizycznie wyniszczającą. Wątpię, czy wielu dzisiejszych prekariuszy chciałoby się zamienić na los robotnika przy taśmie – albo górnika. Wolą ich wielbić z bezpiecznej odległości.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Leszczyński
Adam Leszczyński
Dziennikarz, historyk, reporter
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Autor dwóch książek reporterskich, „Naznaczeni. Afryka i AIDS" (2003) oraz „Zbawcy mórz” (2014), dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak za reportaże. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazały się jego książki „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013) i „Eksperymenty na biednych” (2016). W 2020 roku ukazała się jego „Ludowa historia Polski”.
Zamknij