Historia

„Pogromy? To nie Polacy robili to Żydom, to komuniści”

Oto najczęstsze strategie samooszukiwania się i manipulowania opowieścią o Zagładzie, wykorzystywane przez broniących polskiej niewinności publicystów, rozmywających udział Polaków w zbrodniach dokonywanych na Żydach.

Temat dokonywanych przez Polaków pogromów Żydów był podejmowany w polskim dyskursie publicznym w różnym czasie i odmiennych kontekstach. […] Interesującą mnie i zarazem frapującą część upublicznionych głosów stanowią te z nich, które pokazują wyraźnie, że na podstawie przyjętych sposobów dowodzenia, prezentowanych interpretacji, używanych słów oraz figur retorycznych problem antyżydowskich pogromów dokonywanych przez Polaków próbuje się zneutralizować. Wymazać z kart trudnej przeszłości jako nie nasz, ale cudzy.

Stawką jest nie tylko zachowanie statusu narodu ofiar, a nie sprawców, i wynikającego zeń wariantu zbiorowej tożsamości, lecz także podtrzymywanie narracji o Polsce przyjaznej Żydom. Państwie, w którym Polacy sami z siebie nie dokonywali pogromów, nie brali udziału w Zagładzie, byli wobec Żydów gościnni i – patrząc na liczbę drzewek w Yad Vashem – zdecydowanie pomocni w chwili próby. […]

Osiągnięcie takiego celu wymaga oczywiście użycia rozmaitych środków retorycznych. Dwóch amerykańskich badaczy, Roy Baumeister i Stephen Hastings, w artykule zatytułowanym Przeinaczenia pamięci zbiorowej: jak grupy się samooszukują i schlebiają sobie, przedstawiło siedem sposobów takiego przeinaczania. Są nimi: pomijanie (selektywne przemilczanie pewnych nieprzyjemnych faktów), fałszowanie (zaprzeczaniu czemuś, co się wydarzyło, towarzyszy twierdzenie o czymś, co nigdy nie nastąpiło), wyolbrzymianie i upiększanie, wiązanie versus odrywanie, czyli manipulowanie związkami (skupianie uwagi na jednych przyczynach z pominięciem innych), obwinianie nieprzyjaciół (podkreślanie domniemanych win i nieprawości wrogów, innych, obcych oraz przypisywanie im własnych nieprawości), zrzucanie winy na okoliczności i konstruowanie kontekstu.

Niezdolni do wstydu [Sierakowski rozmawia z Lederem]

Poniekąd wszystkie ze wskazanych sposobów samooszukiwania, a tym samym konstruowania wygodnych i użytecznych opowieści o przeszłości, zostały wykorzystane w polskim dyskursie wokół pogromów Żydów.

 „To nie Polacy, to komuniści”

Cedowanie winy na nieprzyjaciół/innych/obcych, a także zrzucanie winy na kontekst i okoliczności jest szczególnie widoczne w konstruowaniu narracji o pogromie kieleckim. Na mocy teorii o prowokacji wina za pogrom przypisywana jest komunistom – zarówno tym rodzimym, jak i pochodzącym z ZSRR. Komuniści w myśl obowiązującego w Polsce antykomunistycznego paradygmatu nie należą do wspólnoty narodowej, zostali z niej wykluczeni i są traktowani jako obcy, nie mają ojczyzny. Tym samym wskazywanie ich jako inspiratorów lub/i sprawców pogromu kieleckiego w ostatecznym rozrachunku pozwala mówić, że nie dokonali go Polacy. Żydowskie ofiary pogromu bywają natomiast wliczane w rejestr ofiar komunizmu, a nawet polskich ofiar wojny domowej z komunistami. Zgodnie z teorią o prowokacji to przecież komuniści doprowadzili do pogromu w Kielcach, byli jego głównymi architektami, wykonawcami, instrumentalnie posłużyli się antysemityzmem, a wszystko to w celu odwrócenia uwagi od sfałszowanego referendum, dyskredytacji polskiego podziemia niepodległościowego oraz nadania Polakom piętna antysemitów w opinii Zachodu. Opowieść taka jest stale reprodukowana od początku lat 90., toteż nikogo nie powinno dziwić, że 5 lipca 2015 r. organizacja Kieleccy Patrioci wraz z przedstawicielami innych środowisk patriotycznych zorganizowała rocznicową manifestację pod hasłem „Pogrom ubecki, a nie kielecki”.

Żydowska opowieść nie musi krzepić polskich serc

Wina i odpowiedzialność komunistów za pogrom jest jednak komunistom nie tylko przypisana, lecz także przez komunistów dziedziczona. Można się było o tym przekonać, czytając komentarze prasowe, które pojawiły się w efekcie publicznych przeprosin za pogrom, wyrażonych w imieniu Polaków przez ministra spraw zagranicznych Dariusza Rosatiego, a przede wszystkim premiera Włodzimierza Cimoszewicza podczas uroczystości obchodów 50. rocznicy pogromu. Na łamach tygodnika „Solidarność” pisano:

Odważył się przepraszać w imieniu Polaków człowiek [Włodzimierz Cimoszewicz – P.F.], który jest ideologicznym spadkobiercą faktycznych morderców kieleckich Żydów. Człowiek, który był czynny politycznie wtedy, gdy za składanie hołdu ofiarom pogromu szło się do więzienia […]. Dzisiaj dawni aktywiści PZPR i ich wierni sympatycy mają czelność stroić się w pióra humanitarnych ojców narodu, obrońców praw człowieka i tolerancji.

W „Gazecie Polskiej” mogliśmy przeczytać:

Przecieramy oczy ze zdumienia. Oto w imieniu Polski, w imieniu Polaków, w imieniu nas wszystkich przepraszają za pogrom kielecki, zorganizowany przez NKWD, PPR i UB, spadkobiercy tych zbrodniczych organizacji.

Publicysta „Niedzieli” twierdził z kolei:

Bardzo pięknym gestem wobec społeczności żydowskiej były słowa przeprosin za pogrom kielecki, wypowiedziane przez premiera rządu RP Włodzimierza Cimoszewicza w 50. rocznicę tych tragicznych wydarzeń. Słowa „przepraszam” nigdy nie może być za dużo, nawet jeżeli chodzi o branie na siebie cudzej winy. Rozumiem jednak, że właśnie premier, wywodzący się z ugrupowania będącego w prostej linii spadkobiercą rzeczywistych sprawców mordu na 42 osobach narodowości żydowskiej przy ul. Planty 7/9 w Kielcach w dniu 4 lipca 1946 r., ma szczególny obowiązek przepraszania. Byłoby jednak dobrze, gdyby uderzał się głównie we własne piersi, a nie rozciągał odpowiedzialności za tamten ohydny mord na cały naród polski.

Publikacji opierających się na założeniu analogicznym do tych cytowanych pojawiło się wówczas znacznie więcej. Ryszard Bender pisał w liście otwartym do premiera, że sam chce „przeprosić Żydów w Polsce i na świecie za komunistów z polskiej ziemi, którzy dopuścili do tej zbrodni, nazwanej z rosyjska »pogromem«”. Natomiast Krzysztof Kąkolewski opublikował na łamach „Naszej Polski” cykl sześciu artykułów pod wspólnym tytułem Przepraszam za Dariusza Rosatiego, obciążając odpowiedzialnością za pogrom kielecki i inne zbrodnie na Żydach komunistów, za których powinni przepraszać ich ideowi i polityczni spadkobiercy.

Przypadek Kąkolewskiego stanowi zresztą osobny temat. To właśnie w 1996 r. ukazała się jego książka poświęcona pogromowi Umarły cmen­tarz, którą intensywnie promowano na łamach prasy katolicko-narodowej. Z Kąkolewskim organizowano spotkania i przeprowadzano wywiady, wynosząc go do rangi jedynego wiarygodnego eksperta w tej konkretnej sprawie. Zaprezentowana przez niego wersja wydarzeń spotkała się z wielkim uznaniem, do dziś cieszy się nieustającą popularnością i częstokroć bywa przywoływana. To w 2006 r., w kontekście 60. rocznicy pogromu, Antoni Zambrowski pisał o Kąkolewskim, że jego zasługi w odkryciu prawdy o pogromie kieleckim „można by porównać do zasług rosyjskiej odkrywczyni prawdy o zbrodni katyńskiej w archiwach sowieckich, prof. Natalii Lebiediew”.

Jako eksperta, któremu udało się rozwikłać tajemnicę pogromu kieleckiego, przywoływał zmarłego w maju 2015 r. Kąkolewskiego także Artur Janicki na łamach magazynu „wSieci Historii”. Przy okazji 69. rocznicy pogromu wyrażał nadzieję, że „już nikt nie będzie przepraszał Żydów w imieniu narodu polskiego”, ponieważ „spotkało nas – dotyczy to Żydów i Polaków – nieszczęście w postaci sowieckiego zniewolenia”. Innymi słowy, to komuniści jednym i drugim zgotowali ten los. Naród polski nie ma nic do tego.

W ramach przenoszenia winy na wrogów i obcych pojawia się także próba przypisania odpowiedzialności za pogrom kielecki samym Żydom. Taką interpretację zaprezentował już Józef Orlicki w wydanych w latach 80. Szkicach z dziejów stosunków polsko-żydowskich 1918–1949, sugerując, że pogrom był na rękę syjonistom chcącym przyspieszyć emigrację Żydów do Palestyny.

Po 1989 r. jednak owo szczególne przeniesienie nie powróciło w takiej postaci, lecz we wszystko wyjaśniającej antysemickiej kliszy „żydokomuny”. To właśnie żydowscy komuniści mieli być tymi, którzy zorganizowali pogrom albo brali w nim bezpośredni udział. W innej zaś wersji, zaprezentowanej przez Jerzego Roberta Nowaka, przez zajmowanie eksponowanych stanowisk w kie­leckich władzach po wojnie, popełnianie nadużyć i wywoływanie negatywnych emocji sprawili, że prowokacja NKWD trafiła na podatny grunt. Wobec szczególnie silnego oddziaływania w Polsce kliszy „żydokomuny”, uznawanej za kategorię opisową, odpowiedzialność żydowskich komunistów za pogrom kielecki jest po prostu dorozumiana, nawet jeśli jej wprost nie wyartykułowano. Najwyraźniej podzielając wiarę w treść tej kliszy, a zarazem posługując się przykładem wątpliwej symetrii, Jacek Borkowicz próbował w 1996 r. wykazać paradoks jej aplikowania do wyjaśniania pogromu kieleckiego. Pisał na łamach „Więzi”:

Są ludzie, którzy uważają, że pogrom w Kielcach – którego pięćdziesiąta rocznica właśnie minęła – w żadnym stopniu nie może obciążać polskiego sumienia. „To było dzieło NKWD i UB, a nie Polaków” – mówią, i choć jest to pogląd dyskusyjny, nie można mu odmówić logiki. Jednocześnie ci sami ludzie z przekonaniem dowodzą, że jedna trzecia ubeckiej kadry za Stalina to byli Żydzi, nie jacyś tam komuniści, ale właśnie Żydzi. Również z tym punktem widzenia można byłoby dyskutować, gdyby prezentowano go osobno. Jednego i drugiego naraz twierdzić się nie da bez obrażania logiki i zwykłej przyzwoitości. To samo można powiedzieć o ludziach, którzy oskarżają naród polski o moralną odpowiedzialność za kielecką masakrę, jednocześnie zaprzeczając gorliwie, by oprawcy pokroju Różańskiego czy Fejgina poczuwali się do jakichkolwiek związków z żydostwem.

We władzy szczurołapa [rozmowa z Joanną Tokarską-Bakir]

Próżno jednak szukać racjonalności w takim podszytym antysemityzmem sposobie dowodzenia i interpretacji. W antysemickim imaginarium Żydzi są bowiem zarówno pacyfistami, jak i podżegaczami wojennymi, biednymi parchami i bogatymi kapitalistami, odpowiadają za wynalezienie i liberalizmu, i komunizmu. Kąkolewski próbował jednak ów porządek logiczny zaprowadzić w takiej optyce, sugerując, że w pierwszej fazie pogromu, z udziałem milicji oraz UB, „żydokomuna” swoich nie atakowała:

Trzeba tu dodać – mówił w jednym z wywiadów – że Żydzi mieszkali jakby w getcie, w jednym domu, a ten dom żydowski na Plantach był jeszcze podzielony na dwie klatki. W jednej mieszkali PPR-owcy i pracownicy UB, a w drugiej Żydzi wierzący i szykujący się do emigracji do Palestyny, i napad był bardzo selektywny: atakowano klatkę numer dwa, tę „gorszą”.

Wskazywanie komunistów jako inspiratorów i wykonawców pogromu kieleckiego pozwala ukryć jego rzeczywistych sprawców, a dowodzenie tezy o prowokacji odwraca uwagę od tego, że w ogóle do niego doszło. Przede wszystkim zaś umożliwia wyeliminowanie z języka opisu pogromu problemu antysemityzmu jako jego fundamentalnej siły sprawczej w celu zachowania i obrony dobrego imienia Polaków. Z tego względu wątek antysemityzmu pojawia się wyłącznie w kontekście motywów prowokacji kieleckiej, a zatem tworzenia na świecie wizerunku „Polaków jako narodu antysemickiego, niezdolnego do demokracji”, bądź też zainicjowanej pogromem „ogromnej nagonki na rzekomy »dziki antysemityzm« Narodu Polskiego, co przyniosło ogromne szkody dobremu imieniu Polaków. Nagonki prowadzonej w interesie stalinowskiej Rosji”.

Polskie farmazony [rozmowa z Piotrem Foreckim]

Słowo „antysemityzm” nie pojawia się natomiast ani razu w raporcie Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu o wynikach śledztwa w sprawie pogromu kieleckiego, który został upubliczniony w październiku 1997 r. Jego pominięcie musiało wymagać doprawdy szczególnej ekwilibrystyki, skoro pięcioletnie dochodzenie doprowadziło śledczych do wniosku, iż ustalenia komisji nie pozwalają stwierdzić, że doszło do jakiejkolwiek prowokacji.

W zarysowanym kontekście wszelkie uczciwe próby spojrzenia na pogrom kielecki jako erupcję i akt antysemityzmu są na łamach prasy narodowo-kato­lickiej pacyfikowane i uznawane za kultywowanie kłamstwa komunistycznej propagandy wymierzonego w mieszkańców Kielc, a de facto cały naród polski. Ich i jego obroną publicyści zresztą także się zajęli. Przy okazji 50. rocznicy pogromu na łamach „Tygodnika Solidarność” o. Jacek Salij pisał, powołując się na „szereg niezwykle ważnych faktów” ustalonych przez Kąkolewskiego, że społeczeństwo kieleckie jednak „nie dało się wówczas sprowokować, a pogrom był zbrodnią, z premedytacją obmyśloną i przeprowadzoną przez siły reżimu komunistycznego, w celu osiągnięcia moralnego oburzenia opinii światowej na naród polski”, który po dziś dzień obłożony jest „karą infamii”.

Dziesięć lat później na pierwszej stronie „Naszego Dziennika” krytykowano władze Kielc za to, że zgodziły się na erygowanie pomnika, którego napis mówi o „podburzonym tłumie”, co godzi „w dobre imię lokalnej społeczności”. W lipcu tego samego roku Maciej Korkuć, historyk związany z IPN, dowodził natomiast w artykule na temat antysemityzmu polskich komunistów, jak to w latach 1967–1968 utrwalili oni „antysemicką »gębę« całego narodu”. Powrót do przeszłości pozwolił mu także na bieżący komentarz:

Dzisiaj sieroty po PRL i polityczni spadkobiercy PZPR bez najmniejszego zażenowania stroją się w kostium obrońców tolerancji, ponownie przyłączając się do zakłamującego rzeczywistość chóru oszczerców. Posłowie postkomunistycznej SLD jako jedyni spośród polskich parlamentarzystów poparli obraźliwą dla Polski rezolucję Parlamentu Europejskiego w sprawie ksenofobii i antysemityzmu. Jak widać, dzieci komunizmu nie tylko podtrzymują zafałszowaną wersję dziejów najnowszych, ale też aktywnie wspomagają funkcjonowanie antypolskich stereotypów za granicą.

Oswajanie Jedwabnego

Przenoszenie polskich win na nieprzyjaciół, zrzucanie odpowiedzialności na okoliczności, konstruowanie wygodnego kontekstu, a także pozostałe strategie samooszukiwania opisane przez Baumeistera i Hastingsa zostały również wykorzystane w toku debaty wokół pogromu w Jedwabnem. Poza wybiórczością źródłową oraz wątpliwą metodologią kluczowym zarzutem formułowanym wobec Grossa był brak odpowiedzi na pytanie o rolę Niemców w jedwabieńskiej zbrodni. Na ogół nie kwestionowano zaangażowania w nią jakiejś liczby Polaków, częstokroć podkreślając, że był to „przestępczy margines”. Jednak to Niemcom przypisywano inspirację zbrodni, jej zorganizowanie i bezpośredni, oparty na przymusie i przemocy nadzór, choć i tu zdarzały się wyjątki. W jednym z wywiadów Tomasz Strzembosz mówił bowiem, iż twierdzenie, że Żydzi w Jedwabnem zostali zamordowani polskimi rękoma, budzi jego wątpliwości i jest on w posiadaniu materiałów, które pozwalają sadzić, iż Żydów w stodole spalili Niemcy, a nie Polacy. Na Niemców jako bezpośrednich sprawców mordu wskazywał również Leszek Żebrowski. Rolę Niemców od początku do końca odpowiedzialnych za inicjatywę i realizację planu zagłady Żydów z Jedwabnego podkreślano w różnych tekstach prasowych.

Keff: Antysemityzm – niezamknięta historia

Broniący polskiej niewinności publicyści udział w pogromie i winę polskich mieszkańców Jedwabnego próbowali na wszelkie sposoby rozmyć. Rola Polaków w rozpisanym przez Niemców scenariuszu była opisywana na co najmniej dwa sposoby. Ci, którzy w ogóle byli skłonni przyjąć, iż jacyś Polacy wzięli w pogromie dobrowolny współudział, podkreślali, że stanowili oni nieliczny i występny margines, czy też, jak odnotowywał publicysta „Życia”, reprezentowali lokalną „tłuszczę”. Kierowała nimi żądza łatwego zysku lub/i żądza zemsty za postawę Żydów pod okupacją sowiecką, dlatego występowali oni w roli „ochotników-mścicieli”.

Częstokroć wskazywano jednak, że udział Polaków w zbrodni nie był dobrowolny, lecz zostali oni do niego przez Niemców zmuszeni. Polacy wykonywali rozkazy, a nieposłuszeństwo równało się własnej śmierci. Ponadto niektórzy stanowczo podkreślali, że współudział Polaków nie dotyczył samego mordu, ale wyłącznie jego organizacji, przy czym Polacy nie wiedzieli, do czego ostatecznie miały prowadzić przygotowania, w których przyszło im pod przymusem wspomagać Niemców. Swą pomocniczą funkcję pełnili zatem zupełnie nieświadomie i z pewnością nie czynili tego dobrowolnie.

Obrońcy kraju bez pogromów i narodu bez ich sprawców wiernie kibicowali zatem badaniom tych spośród historyków, którzy starali się wykazać, że rola Niemców w jedwabieńskiej zbrodni nie ograniczała się wyłącznie do filmowania i robienia zdjęć. Pojawiające się w toku prowadzonego przez IPN śledztwa nowe poszlaki, choć ostatecznie się nie potwierdziły, a także dokumenty, które też nie podważyły kluczowych ustaleń Grossa, za każdym razem stanowiły asumpt do triumfalnych i pełnych ulgi reasumpcji, widocznych już choćby w tytułach publikacji prasowych: Niemcy tam byli, Niemcy spalili…, Zbrodni dokonali Niemcy, Niemcy byli w Jedwabnem, Wielka mistyfikacja, Bez udziału Polaków, Gross się pomylił.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

Za koronny dowód fałszerstw Grossa, a zarazem niewinności Polaków i udziału Niemców w zbrodni uznano rezultaty ekshumacji przeprowadzonej w Jedwabnem, w której wyniku ustalono, że w miejscu spalonej stodoły pogrzebano ciała 200–250 ofiar. Ponadto w okolicy stodoły znaleziono łuski po amunicji. W opinii obrońców polskiej niewinności obalenie wskazywanej przez Grossa liczby 1600 ofiar było sztandarowym dowodem jego przeinaczeń, natomiast znalezione łuski jednoznacznie świadczyły o udziale Niemców w zbrodni, ponieważ wyłącznie oni mogli dysponować bronią palną.

W wypowiedziach niektórych publicystów kryła się również pewna nie wprost artykułowana sugestia, że weryfikacja liczby ofiar nie tylko podważyła ustalenia Grossa, lecz poniekąd rozmyła także sam wymiar popełnionej w Jedwabnem zbrodni – zmieniła jej wymowę, uczyniła ją mniej szczególną. Trudno chyba inaczej zinterpretować takie konstatacje, jak: „przeprowadzone prace pozwalają mówić o jedynie ok. 250 ofiarach mordu”, bądź: „liczba zamordowanych Żydów miała świadczyć o bestialstwie tego czynu […], śledztwo wykazało, że zginęło tam tylko ok. 200 Żydów”. Trudno także rozstrzygnąć, na jakiej podstawie na łamach „Naszej Polski” informowano, że „wśród ofiar znaleziono też i zwłoki katolików świadczące o przymusowej tam obecności Pola­ków”. Wiadomo natomiast, w jakim celu o tym pisano – „zwłoki katolików” miały dowodzić, że Polacy zostali przez Niemców do pomocy zmuszeni, oporni zapłacili życiem, natomiast stodoła w Jedwabnem stała się polsko-żydowskim grobem. O tym, że niektórzy polscy mieszkańcy Jedwabnego za odmowę współudziału zostali przez Niemców zamordowani, pisali również w swoich oświadczeniach członkowie Komitetu Obrony Dobrego Imienia Polski oraz członkowie Komitetu Obrony Dobrego Imienia Miasta Jedwabne, który powstał z inicjatywy posła Michała Kamińskiego.

Próbą rozmycia prawdy o pogromie w Jedwabnem był także zarzut wobec autora Sąsiadów o wyabstrahowanie zbrodni w Jedwabnem i problematyki stosunków polsko-żydowskich z szerszego kontekstu historycznego. Krytyku­jącym go historykom nie chodziło jednak o dwudziestolecie międzywojenne i sączony wówczas zewsząd antysemityzm, ale o czas, gdy Jedwabne i inne ziemie tego regionu Polski znajdowały się pod okupacją sowiecką. W ich przekonaniu bowiem to właśnie wydarzenia z tamtych lat dostarczały najbardziej przekonującego wyjaśnienia motywów zbrodni w Jedwabnem, których ani antysemityzm, ani żądza zysku nie tłumaczyły. To zachowanie Żydów pod okupacją sowiecką zrodziło nienawiść wobec nich ze strony Polaków, wówczas bowiem Żydzi zapisali się w ich pamięci jako ci, którzy nową władzę powitali chlebem i solą, jako kolaborujący z nią zdrajcy, współorganizatorzy wywózek i brutalni oprawcy narodu polskiego. O tym, iż Sowieci z Żydami współpracowali i wspólnie cieszyli się z polskich tragedii, jak również o tym, że już we wrześniu 1939 r. ujawniły się wśród Żydów „bardzo silne nastroje wrogości wobec państwa polskiego i Polaków”, mówił np. Marek Wierzbicki. Pisali o tym również inni historycy, sugerując, że w ustalaniu okoliczności zbrodni popełnionej w Jedwabnem nie można pominąć motywu zemsty za postawę części Żydów podczas okupacji sowieckiej.

Bilewicz: PO? PiS? Nieważne. Tyle nienawiści nie było w Polsce od dawna

Głównym orędownikiem takiej tezy był Tomasz Strzembosz, który swój wywód zawarł w artykule Przemilczana kolaboracja. W jego wstępie deklaro­wał: „Nic nie usprawiedliwia zabijania mężczyzn, kobiet i dzieci tylko dlatego, że są reprezentantami jakiejś klasy społecznej, jakiegoś narodu, jakiejś religii, bo wszelkie wymierzanie sprawiedliwości musi mieć charakter indywidualny”. Następnie zaś ukazywał ogrom nieszczęść, jakich Polacy doznali pod sowiecką okupacją między innymi z rąk Żydów, którzy aktywnie i chętnie współpraco­wali z Sowietami. Pisał o ludności żydowskiej, która wzięła „masowy udział w powitaniu wkraczającego wojska i w zaprowadzaniu nowych porząd­ków, w tym także z bronią w ręku”, na co są „tysiące świadectw: polskich, żydowskich i sowieckich”. Informował o Żydach „podejmujących akty rewolty przeciwko państwu polskiemu”, Żydach rozstrzeliwujących „przedstawicieli polskiej władzy państwowej” i atakujących oddziały Wojska Polskiego, Żydach „z czerwonymi opaskami na ramionach” i uzbrojonych w karabiny, biorących udział w aresztowaniach i wywózkach etc. Następnie zaś na podstawie kilku pozyskanych w latach 90. relacji dowodził, że również Żydzi z Jedwabnego swoją postawą wpisali się w ów schemat zachowania Żydów pod sowiecką okupacją.

Grabowski: Upamiętnianie Polaków Niosących Pomoc

Owa zbagatelizowana przez Grossa, a doceniona przez Strzembosza „prze­milczana kolaboracja” została podniesiona do rangi głównego, a w istocie pod­stawowego motywu jedwabieńskiej zbrodni w ramach całego nurtu narodo­wej samoobrony. Antysemityzm i chęć przywłaszczenia żydowskiego mienia zastąpiła zatem zemsta za współpracę jedwabieńskich Żydów z komunistami w latach 1939–1941. Zagadnieniu temu poświęcili uwagę zarówno bardziej umiarkowani, jak i ci radykalni obrońcy dobrego imienia Polski i Polaków. Niektórzy z nich opisywali przy tym istne pandemonium, którego w latach 1939–1941 Polacy doświadczyli ze strony działających ramię w ramię żydow­skich i sowieckich komunistów. Innymi słowy, piórem wielu publicystów kreślono obraz zbrodni i krzywd doznanych przez Polaków ze strony ich żydowskich sąsiadów, wyrównując niejako rachunki przez kontroskarżenie, a zarazem przeniesienie winy na ofiary.

Niewygodne słowo na „p”

Wartym osobnej uwagi zabiegiem retorycznym jest samo unikanie stosowania terminu „pogrom” do nazywania wydarzeń, wobec których jego użycie jest jak najbardziej adekwatne. Stale obecna i kontynuowana tego rodzaju praktyka widoczna jest przede wszystkim w odniesieniu do nazywania i opisywania pogromu kieleckiego. W 1990 r. z inicjatywy Lecha Wałęsy na ścianie kamie­nicy przy ul. Planty 7/9 w Kielcach wmurowano tablicę o następującej treści: „Pamięci 42 Żydów zamordowanych 4 lipca 1946 roku podczas rozruchów antysemickich. Tablica wmurowana w 44. rocznicę z inicjatywy Lecha Wałęsy przewodniczącego NSZZ Solidarność przez Fundację Rodziny Nissenbaumów”. Wprawdzie jako motyw dokonanego mordu podkreślono antysemi­tyzm, pogrom jednak został nazwany „rozruchami”, a wskazanie bezpośred­nich sprawców zastąpiło uhonorowanie fundatorów. Próżno natomiast szukać jakiejkolwiek wzmianki o antysemityzmie jako motywie zbrodni w homilii papieża Jana Pawła II wygłoszonej podczas wizyty w Kielcach 3 lipca 1991 r., a zatem w przeddzień 45. rocznicy pogromu. Uczestnicy mszy odprawionej na lotnisku w Masłowie mogli zaś z jego ust usłyszeć:

W tym konkretnym miejscu nie sposób nie wspomnieć o tragicznych wydarzeniach, jakich świadkiem było miasto Kielce w lipcu 1946 roku. Zginęło wtedy ze zbrodniczych rąk wielu braci Żydów. Polecamy ich dusze Bogu. Modlimy się, by miłość łączyła w naszej Ojczyźnie i na świecie ludzi wszystkich narodów, ras, religii i przekonań.

Barbara Engelking: Przestańmy mówić o pamięci, zacznijmy mówić o trosce

czytaj także

Tym samym „tragiczne wydarzenia” zastąpiły pogrom, a „zbrodnicze ręce” usunęły w cień sprawców. Słowo „pogrom” nie pada także w spisanym latem 1946 r. i inkrustowanym antysemickim dowodzeniem raporcie biskupa kie­leckiego Czesława Kaczmarka, który wydarzenia z 4 lipca nazywa „zajściami”, kreśląc obraz regularnej bitwy, gdzie ofiary padają po obu stronach, ale to Żydzi strzelają z broni maszynowej i rzucają granatami w kierunku Polaków. W 60. rocznicę pogromu pełny tekst tego raportu opublikowały dwa ogólnopol­skie dzienniki – „Rzeczpospolita” (w specjalnej okolicznościowej wkładce) oraz „Nasz Dziennik”. Na łamach tego pierwszego krytyczny komentarz zastąpiła rekomendacja raportu jako obiektywnego i przeznaczonego „dla wolnej opinii świata zachodniego, gdyż tylko tam mogła przebić się prawda o niezafałszo­wanym przez propagandę tle, przebiegu i inspiratorach zbrodni w Kielcach”. Na pierwszej stronie „Naszego Dziennika” można było natomiast przeczytać, że „Żydzi zaczęli pierwsi strzelać do milicji i tłumu. Stwierdzają to wszyscy bez wyjątku świadkowie. Pierwszymi ofiarami podczas zajść kieleckich byli zatem Polacy”. Rzecz jasna opublikowany bez jakiegokolwiek krytycznego odredakcyjnego komentarza raport bp. Kaczmarka wersję taką miał potwier­dzać i w duchu ustaleń jego autora pogrom także nazywany był „zajściami”.

Nie, polskie elity nie ratowały Żydów

„Zajścia” to jednak niejedyna zasłona słowna dla pogromu. W dyskursie prasowym można napotkać wiele innych słów tuszujących charakter i specy­fikę mordu dokonanego w Kielcach 4 lipca 1946 r. „Wypadki”, „zbrodnia kielecka”, „prowokacja kielecka”, „ekscesy”, „zbrodnia zza biurka” to nie­które z nich. Co znamienne, słowo „pogrom” nie zostało także użyte we wspo­mnianym już wcześniej raporcie Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu z października 1997 r. Również tam pogrom zastąpiły „tragiczne wydarzenia”, co w pokrętny sposób tłumaczył ówczesny minister sprawiedliwości Leszek Kubicki. Jeśli zaś autorzy i autorki tych rozmaitych rewizjonistycznych publikacji decydują się jednak posłużyć tym słowem, czynią to wyłącznie, opatrując je cudzysłowem („pogrom”, „pogrom antyżydowski w Kielcach”), bądź odnotowują swój dystans i porozumiewawczo mrugają okiem do czytelników, pisząc o „tzw. pogromie kieleckim”. Albo, jak Artur Janicki w tytule swojego filmu z 2008 r., pozostawiają znaczącą wątpliwość: Pogrom czy mord. Kielce 4.07.1946.

Trudno się zatem dziwić, że kiedy pod auspicjami IPN ukazał się w 2006 r. pierwszy tom studiów i dokumentów opatrzony tytułem Wokół pogromu kieleckiego, podniosły się głosy sprzeciwu i zapanowała konsternacja, bo przecież w tytule nie tylko pojawiło się mozolnie rugowane słowo, lecz także zostało pozbawione cudzysłowu. Niezgodę na jego użycie najwyraźniej antycypował ówczesny prezes IPN Janusz Kurtyka, który w Przedmowie tomu tłumaczył:

W tytule niniejszej książki zdecydowaliśmy się utrzymać słowo „pogrom” – mimo iż nie oddaje ono w pełni istoty dramatu kieleckiego. Ważnym elementem tego dramatu był z pewnością klimat społeczny w tym miejscu i w tym czasie. Kształtowały się bardzo skomplikowane relacje pomiędzy ocalałymi z Holokaustu lub powracającymi z ZSRR Żydami a Polakami, którzy po brutalnej okupacji niemieckiej musieli odbudowywać swoje życie w warunkach nowej okupacji – sowieckiej – i rodzącej się pod jej patronatem rodzimej dyktatury komunistycznej.

Skutkiem ubocznym tych procesów była demoralizacja społeczeństwa i zanik poszanowania dla ludzkiego życia. „Pogrom żydowski” – haniebna strona tradycji politycznej carskiej Rosji – zwykle przeprowadzany był z inspiracji lub z udziałem czarnosecinnych czynników oficjalnych i przy czujnej obecności Ochrany. Słowo „pogrom” zachowaliśmy zatem i w tytule niniejszej książki, bowiem w tragedii kieleckiej prowokacyjna inspiracja ze strony NKWD lub UB nie jest niemożliwa.

Pomijając to, że w toku przeprowadzonego przez IPN śledztwa w spra­wie pogromu kieleckiego nie udało się potwierdzić tezy o prowokacji, o czym można także przeczytać w opublikowanym w tym samym tomie postanowie­niu o jego umorzeniu, Kurtyce nie udało się też uchronić przed pretensjami o to rzekome terminologiczne nadużycie. „Dlaczego […] tom wydany przez ważną instytucję państwową finansowaną przez polskiego podatnika nosi w tytule słowo »pogrom«?” – pytała publicystka „Naszego Dziennika” w tekście z pierwszej strony gazety. Z tym samym pytaniem musiał się zmierzyć Jan Żaryn w rozmowie z dziennikarzem „Tygodnika Solidarność”. Może właśnie dlatego, nauczony doświadczeniem po reakcjach na publikację pierwszego tomu Wokół pogromu kieleckiego, Jacek Żurek zdecydował się na cudzysłów w tytule własnego tekstu zamieszczonego w drugim tomie studiów i doku­mentów IPN wydanym w 2008 r.

Bikont: Na każdym kroku pilnie wykluczano Żydów z polskiej społeczności

Problemów natomiast niewątpliwie uniknął Leszek Żebrowski, który w Encyklopedii „białych plam” opracował hasło „kielecka prowokacja”. Pisał w nim:

W publicystyce w stosunku do tych wydarzeń coraz częściej stosowana jest nazwa „pogrom”, jednakże zarówno ówczesne władze komun[istyczne], jak i opozycja i podziemie niepodległościowe określały je jako „prowokację”; z uwagi na ich przebieg, tło, znaczenie i zacieranie śladów przez władze komun[istyczne], które przez ponad 40 lat nie dopuszczały do ich rzetelnego zbadania, ten termin jest bardziej adekwatny.

Stosowanie tych różnorodnych strategii sztafażu językowego, by pogro­mów dokonywanych na Żydach nie nazwać po imieniu i poniekąd wymazać to słowo z języka opisu, nie dotyczy oczywiście tylko pogromu kieleckiego. Operowanie nimi jest wyraźnie widoczne w odniesieniu do innych pogromów w czasie wojny i po jej zakończeniu, co ma na celu m.in. oczyszczenie np. NSZ, WiN, AK oraz innych formacji zbrojnych z odium antysemityzmu. O zabie­gach tych mówią wiele już same tytuły niektórych prac historyków, którzy na różne sposoby próbują wymazać pogromy z historii Polski, np. Pogrom czy odwet? Akcja zbrojna Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” w Parczewie 5 lutego 1946 r. autorstwa Mariusza Bechty, Ejszyszki. Pogrom, którego nie było. Epilog stosunków polsko-żydowskich na Kresach (1944–1945) Marka Jana Chodakiewicza, Pogrom, którego nie było. Rzeszów, 11–12 czerwca 1945 r. Krzysztofa Kaczmarskiego.

Cały naród ratuje swoich Żydów

czytaj także

Na osobną uwagę zasługuje natomiast to, że słowo „pogrom” w ogóle nie jest stosowane w opisie i interpretacji wydarzeń określanych umownie mianem Marzec 1968. Ich geneza, przebieg oraz ocena są przedmiotem nieustającego sporu i dociekań nie tylko wśród historyków. Po 1989 r. temat Marca wielo­krotnie wracał i wciąż powraca w różnych kontekstach, choć z pewnością naj­więcej o tych wydarzeniach mówiono publicznie przy okazji kolejnych okrąg­łych rocznic. Ujawniony i wykorzystany w Marcu antysemityzm jest jednak niemal rytualnie przypisywany elitom władzy komunistycznej, reżimowym publicystom lub po prostu komunistom, którzy w niecny i instrumentalny sposób nim się posłużyli. W wersji bardziej radykalnej, na co zwraca uwagę Anna Artwińska, władza komunistyczna bywa dookreślana jako „żydokomuna”, a w konsekwencji odpowiedzialność za antysemicką kampanię Marca 1968 zostaje scedowana na samych Żydów komunistów. „W miejscu współczu­cia dla ofiar antysemickiego napiętnowania – odnotowuje autorka – pojawia się myślenie o Żydach jako zdrajcach, których aneks [akces] do komunizmu wynikał z (bliżej nieokreślonego) nastawienia antypolskiego i którzy w roku 1968 odebrali stosowną lekcję”.

Kochające Polskę rodziny z dziećmi, czyli jak oswoiliśmy faszyzm

Odpowiedź na pytanie o podatność na kakofonię antysemickich marcowych haseł oraz oddolną wokół nich mobilizację, której przecież oczekiwali nadawcy, bywa z reguły kwitowana brakiem miarodajnych danych bądź rozstrzygana na korzyść impregnowanego na dyskurs władzy społeczeństwa. Takie sformułowania, jak „kampania antysemicka” bądź „kampania antysyjo­nistyczna”, pozwalają ów bezpieczny podział władza – społeczeństwo, my – oni utrzymać w mocy. Jeśli jednak wczytać się we wspomnienia polskich Żydów bezpośrednio dotkniętych antysemickim „marcowym gadaniem”, to na ich podstawie bez większego wysiłku można sobie wyobrazić, co kryje się w sło­wach „atmosfera pogromowa”, która bez wątpienia wówczas panowała. To w tej atmosferze następowały wezwania do ujawnienia swojej tożsamości, szepty, lustrujące spojrzenia sąsiadów, samozwańcze antysemickie denuncjacje w windach i na drzwiach domów żydowskich obywateli, pobicia, zwolnienia z pracy, a przede wszystkim wygnanie z Polski tysięcy Żydów, nazywane dziś eufemistycznie „emigracją marcową”.

Wolna od Żydów, katolicka, militarna, męska – to faszystowski ideał, który spełnia się w Polsce

Czy zatem aby zasadnie można było mówić o pogromie, potrzeba ofiar śmiertelnych? Twierdzącej odpowiedzi na to pytanie udziela Dariusz Stola, który w zniuansowany sposób sam zdecydował się jednak w odniesieniu do Marca ’68 posłużyć pojęciem pogromu:

Antysemicki nurt Marca 1968 to przede wszystkim kampania agresji symbolicznej, werbalnej, której zwieńczeniem nie był terror krwawy, lecz terror psychiczny, nie fala aresztowań i zsyłek na Syberię, lecz fala zwolnień z pracy i emigracji. Można by ją nazwać pogromem symbolicznym lub słownym. Natomiast rzeczywiste pogromy polegały na aktach fizycznej agresji tłumu wobec Żydów.

Najwyraźniej podobnego zdania jest także Adam Michnik, który podczas krakowskiego seminarium „Pamięć żydowska/Pamięć polska” nazwał Marzec ’68 „suchym pogromem”. Suchym, czyli, jak zapewne należy rozumieć, bezkrwawym. Jednocześnie w opinii Michnika ten „suchy pogrom” był de facto „pogromem polskiej inteligencji demokratycznej pod hasłami antysemickimi. To wtedy się zaczął ten dziwaczny fenomen antysemityzmu, który w gruncie rzeczy nie był wymierzony w społeczność żydowską, tylko w polskie aspiracje wolnościowe”.

Myślenie o Marcu 1968 jako o pogromie to zatem w głównym nurcie dyskursu publicznego refleksja nieobecna, a samo słowo najwyraźniej uznano za nieadekwatne, zbyt daleko idące, na wyrost, po prostu nie na miejscu. Decyzja o jego użyciu wymaga obwarowania, że był on werbalny, suchy, symboliczny, by przypadkiem nie narazić się na zarzut przesady i braku odpowiedzialności za słowa. Powaga wymaga przecież, by „odpowiednie dać rzeczy słowo”, a skoro ani władza, ani tłum nie sprawiły, że ulicami polała się żydowska krew, to pogromu nie było i nie ma.

Opisane sposoby wymazywania pogromów z rejestru polskich win wobec Żydów niewątpliwie nie obejmują pełnego spektrum podejmowanych w tym celu wysiłków, a zarazem nie dają pełnego obrazu zjawiska. Kwalifikowanie tych rewizjonistycznych zabiegów jako marginalnych, odosobnionych i skrajnych może oczywiście uspokajać, lecz przeczy społecznej rzeczywistości, w której praktyki tego rodzaju dają o sobie znać w samym centrum debaty publicznej. Na przykład w debacie zorganizowanej przez TVP 1 z udziałem kandydatów na urząd Prezydenta RP, w której wywołany do odpowiedzi przez Andrzeja Dudę urzędujący prezydent Bronisław Komorowski musiał tłumaczyć się z tre­ści swojego listu w 70. rocznicę wymordowania przez Polaków jedwabieńskich Żydów. Napisał w nim, że „naród ofiar był także sprawcą”, czym już wówczas naraził się obrońcom dobrego imienia Polski, a w opinii swojego odświeżającego pamięć Polaków konkurenta dokonał zamachu na „rzeczywistą pamięć historyczną”. Temat Jedwabnego został zresztą wywołany także przez Monikę Olejnik w kolejnej debacie kandydatów na stanowisko prezydenta, zorganizowanej przez stacje TVN i TVN 24. Popularna dziennikarka zapytała:

I teraz pytanie do panów, do prezydenta Komorowskiego. Często Polska jest oskarżana na arenie międzynarodowej o udział w Holocauście, o udział w zbrodniach. Czy według pana prezydenta i według pana nie przyczyniło się [do tego] to częste przepraszanie? I czy według panów słusznie zrobił Lech Kaczyński, który będąc ministrem sprawiedliwości, zakazał ekshumacji w stodole w Jedwabnem, zakazał ze względów religijnych, i czy to nie przyczyniło się do tego, że nie wiemy, co naprawdę wydarzyło się w Jedwabnem? Bo Lech Kaczyński powiedział „nie” w pewnym momencie, że nie będzie ekshumacji. Tak że nie wiadomo, ile tam osób zginęło.

Pogrom marcowy

O tym, że „nikt nie przebadał do dzisiaj tajemnic pogromu kieleckiego” oraz nadal nie jest jasna „sprawa Jedwabnego i Radziłowa”, pisał też w lipcu 2006 r. nestor polskiego dziennikarstwa Stefan Bratkowski na łamach „Rzecz­pospolitej”:

Niemcy palili zbiorowo i Polaków pomagających Żydom (Ciepielów) bądź polskiemu podziemiu. Nigdy zaś przedtem ani potem lud polski jakoś nie szukał zemsty na swoich żydowskich sąsiadach za pomoc NKWD. Może jakiś międzynarodowy arbitraż historyczny…? Antysemityzm w Polsce potrzebny jest, powtórzę, jej wrogom.

Chcieliście polskich obozów koncentracyjnych, no to je macie

Temat pogromów powraca zatem w zaskakująco różnych kontekstach i odsłonach. W toku kampanii prezydenckiej przypomniano także nawiązujący do pogromu kieleckiego Wiersz o zabiciu doktora Kahane autorstwa Juliana Kornhausera, teścia Andrzeja Dudy, odczytany na skrajnie prawicowych stronach internetowych jako szkalujący Polaków, którzy z pogromem nie mają przecież nic wspólnego. Naturalnie miało to dyskredytować i czynić podejrzanymi Kornhausera i Dudę. Można by to zapewne zbyć milczeniem i uznać za incydent, gdyby nie narzucające się wrażenie pewnej spójności. „Antypolski wiersz”, „szkalujące naród prezydenckie słowa listu”, „nieustanne przepraszanie”, „Polacy i Polska na ławie oskarżonych o udział w Holokauście”, „nie wiemy, co stało się w Kielcach”, „nie wiemy, co się wydarzyło w Jedwabnem i Radziłowie”, „antysemityzm potrzebny jest wrogom Polski”. Zarówno te, jak i większość spośród przywołanych wcześniej sądów formułowanych w kontekście pogromów nie tylko brzmią podobnie i rodzą poczucie kontynuacji, lecz przede wszystkim wzajemnie się wzmacniają i uzupełniają. Wprawdzie opinie te bywają inaczej artykułowane, odmiennymi kanałami wprowadzane są w publiczny krwiobieg, lecz mają pewną wspólną cechę. Mieszczą się w granicach zjawiska, które badacze nazywają wtórnym antysemityzmem.

Polskie marzenie o rozgrzeszeniu

czytaj także

Polskie marzenie o rozgrzeszeniu

Zofia Waślicka-Żmijewska

Ten rodzaj antysemityzmu wypływa z odpowiedzialności za antysemickie zachowania w przeszłości i opiera się właśnie na rozmaitych wariantach zaprzeczania/rozmywania udziału własnego narodu w zbrodniach dokonanych na Żydach. Sprowadza się do rozmaitych strategii umywania rąk, odcinania od trudnej przeszłości i przenoszenia odpowiedzialności za dokonane zbrodnie na ofiary. Niewątpliwie to tutaj Andrzej Duda i Stefan Bratkowski spotykają się z Jerzym Robertem Nowakiem.

**
Jest to fragment książki Pogromy Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku, t. 4: Holokaust i powojnie (1939–1946).

Artykuł powstał w listopadzie 2015 r., nie uwzględnia zatem późniejszych wydarzeń, wypowiedzi publicznych, źródeł i opracowań etc., które skądinąd wyłącznie potwierdzają sformułowane w nim wnioski. Zostały one natomiast wykorzystane w osobnej monografii, współgrającej z treścią niniejszego tekstu. Zob. P. Forecki, Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej, Warszawa 2018.

Skróty od redakcji. Przypisy usunięto.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Forecki
Piotr Forecki
Politolog, pracownik Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM
Politolog, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracuje w Zakładzie Kultury Politycznej na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Zajmuje się polską pamięcią Zagłady, antysemityzmem oraz reprezentacjami Zagłady w kulturze popularnej. Autor monografii „Od Shoah do Strachu. Spory o polsko-żydowską przeszłość i pamięć w debatach publicznych” (2010), „Reconstructing Memory. The Holocaust in Polish Public Debates” (2013) oraz „Po Jedwabnem. Anatomia pamięci funkcjonalnej” (2018).
Zamknij