Trylogia Gunna jest opowieścią o przebijaniu się przez skorupę do innych ludzi i budowanie z nimi więzi. Opowieścią, która nie ukrywa wcale tego, że więzi niosą za sobą konflikty i cierpienie: to przyjaciel najlepiej wie, jak ci dogryźć i w jaki sposób cię zranić.
Nie ma dla mnie nadziei – zostałam wychowana na polskim kinie lat 50. i Bergmanie, w niechęci do komiksów jako niższej formy sztuki. W kinie szukam raczej gęstej symboliki, niuansów, deszczu, długich ujęć na tle odrapanych ścian, czerni i bieli, niekończących się rozmów, emocjonalnych wielokropków, kameralnych dramatów o Wielkich Prawdach. Ukończenie filmoznawstwa tylko pogłębiło ten stan. Moje zaległości rozrywkowego kina nadrabiam z mozołem, Gwiezdne wojny zobaczyłam pierwszy raz po trzydziestce.
Dlatego sama się sobie dziwię, jak bardzo kocham Strażników Galaktyki, jedną z odnóg franczyzy Marvela. Co więcej, chciałabym z okazji wejścia do kin trzeciej i ostatniej części serii potraktować ich tak, jak na to zasługują – czyli śmiertelnie poważnie. A przy okazji odpowiedzieć na pytanie: za co kocham ich najbardziej?
„Solaris mon amour” to nie adaptacja powieści Lema, ale jej interpretacja psychoanalityczna
czytaj także
Za apologię przyjaźni, wcale nie szorstkiej, chociaż trudnej
Trylogia Gunna jest opowieścią o przebijaniu się przez skorupę do innych ludzi i budowanie z nimi więzi. Opowieścią, która nie ukrywa wcale tego, że więzi niosą za sobą konflikty i cierpienie: to przyjaciel najlepiej wie, jak ci dogryźć i w jaki sposób cię zranić. Mimo że ludzie się obrażają i mają różne konflikty, stoją ostatecznie razem i przebywanie razem daje im rodzaj lekkości istnienia.
Z wszystkich superbohaterów obdarzonych wymyślnymi supermocami Strażnicy są silni ze względu na swoje dziwactwa, zranienia i inności, które w sobie nawzajem akceptują. Jest to świat, w którym najgłupszy błąd, a nawet okrucieństwo mogą zostać wybaczone – drugą szansę można dostać ze względu na potencjał do budowania więzi z innymi. Umiejętność współpracy z innymi okazuje się też po prostu skuteczniejsza niż jednostkowe zapędy szaleńców, bogaczy i geniuszy.
Za mrok i prawdę
Świat, w którym żyją Strażnicy, jest chaotyczny i okrutny. Każdy z nich posiada swoją drastyczną rodzinną historię i nikt oprócz Draxa nie ma z instytucją rodziny specjalnie pozytywnych skojarzeń.
Ostatnia część posiada zasłużenie opinię najmroczniejszej. Gunn nie cofa się przed wszystkimi z możliwych współczesnych lęków: o genialnym bogaczu, pragnącym bawić się w ratowanie świata i przedstawionym jako wcielone zło; o faszystowskiej potrzebie doskonałości, kontroli i eliminacji tego, co słabe; obawach przed eksperymentami genetycznymi, kultem bezdusznej inteligencji lub fizycznej siły i przed opresją wobec zwierząt.
Ale już pierwsze dwie części niosły atmosferę niepokoju i zagubienia. W absurdalnym i podłym świecie, w którym trudno się skonfrontować z prawdą, wygodniej ją wypierać, tylko grupa przyjaciół ma siłę do stawienia jej czoła.
Czy to nie jest przypadkiem recepta na to, jaką mamy przyjąć postawę wobec kryzysu klimatycznego? Kryzysu politycznego? Kryzysu wyobraźni?
czytaj także
Za bezwzględną akceptację dla inności i różnorodności
Oczywiście, Strażnicy nie są wcale święci, nabijają się i z Draxa, który jest olbrzymem w spektrum, i nie mają cierpliwości do Rocketa, który bywa nadmiernie niemiły. Ale jest to świat, w którym każdy ma swoją niszę do zagospodarowania, a akceptacji doświadczają także ci, którzy na nią pozornie nie zasłużyli. Porażka, poczucie złamania, nieprzystosowania do życia stają się nie tyle obciążeniem, ale źródłem siły każdego z bohaterów.
Knowwhere, siedziba Strażników w trzeciej części, wygląda w otwarciu jak spełnienie społecznej utopii, w której każdy w swojej osobliwości i odmienności posiada własną niszę do zagospodarowania, swoje zadania. Dopiero razem wszyscy mieszkańcy tej wspólnoty stanowią całość.
Za muzykę, kult kaset i bezpretensjonalną nostalgię
Strażnicy słyną ze ścieżki dźwiękowej, występującej w filmie w funkcji przewodnika po absurdach i niesamowitościach świata. Z moich prywatnych, niczym nieudokumentowanych badań wynika, że ścieżka do pierwszej i drugiej części to najprawdopodobniej najbardziej wesoła składanka w historii muzyki filmowej.
Zmienia się to w trzeciej części, w której w odniesieniu do Rocketa rozbrzmiewa Creep Radiohead, w genialny sposób pokazując, że to będzie opowieść, której potrzebna jest już inna muzyka. Ale wszyscy, znając ten przebój, wiemy, że w jego mroku płynie przewrotny przekaz nastoletniego wyobcowania, rozpaczliwej próby dostosowania się, jakby twórcy chcieli zaznaczyć, że niektóre z życiowych historii wymagają czegoś więcej niż tylko akceptacji, że gówniarskie poczucie odrębności jest tym, co towarzyszy nam w bardzo dorosłym i dojrzałym życiu.
czytaj także
Za drzewo Groota…
…które mówi tylko trzy słowa, najprawdopodobniej dlatego, że nie uważa mowy za jakiś szczególnie rozwinięty i wyrafinowany sposób komunikowania z innymi. Groot pozostaje drzewem – trudno o lepszy symbol, który łączy w sobie jednocześnie kruchość i siłę. Groot jest solą kosmicznego świata, ginie, ratując przyjaciół, ale jednocześnie się odradza, prezentując pewną niezniszczalność przyrodniczego kręgu.
I za szopa Rocketa, który jest geniuszem, ale nie wykorzystuje tego przeciwko innym, tylko odkrywa swoją szopią tożsamość, by lepiej rozumieć samego siebie. Za porażające sceny zwierząt w klatkach, traktowanych jako mięso armatnie szalonych eksperymentów. Jednym słowem – za wszelką posthumanistyczną wrażliwość na pozaludzki świat.
Za głupkowatość
Strażnicy przekłuwają baloniki powagi i filmowej konwencji – wzniosłości towarzyszącej zazwyczaj wszelkim superbohaterskim produkcjom. Humor jest momentami ryzykowny, niemądry i niespecjalnie wysilony, chociaż sytuacyjnym okolicznościom – takim jak szukanie niepotrzebnej nikomu sztucznej nogi – towarzyszą metajęzykowe rozważania na temat działania metafor.
Jednocześnie film zachowuje powagę dokładnie w tych miejscach, w których jest potrzebna, dzięki świadomości twórców, że bohaterowie ukrywają się za tysiącem warstw sarkazmu i cynizmu. To broń skuteczna tylko na jakiś czas. Jak przychodzi co do czego – trzeba mówić poważnie, nie wstydzić się kompleksów. Używać serca.
czytaj także
Za podanie recepty na wygranie kryzysu klimatycznego
Strażnicy Galaktyki, banda nieudaczników i wyrzutków, nawet jeśli posiada jakieś supermoce, to ich znaczenie objawia się tylko w grupie i tylko ze względu na łączącą ich więź. Świat wokół nie daje specjalnie wielu powodów, żeby go uważać za miejsce bezpieczne, przyjazne, w którym siły zła mogą faktycznie napotkać jakiś opór. Jeszcze w pierwszej części pojawia się jakieś „racjonalne mocarstwo”, jakieś międzynarodowe siły chroniące świat. W ostatniej pozostaje tylko nadzieja na to, że świat ochroni przyzwolenie na dziwność, przyjaźń i głębokie przekonanie, że przeciwstawianie się złu jest zadaniem każdego. Naprawdę każdego. Nawet tego, kto uważa, że nie spotkało go w tej galaktyce do tej pory nic dobrego.
Przepływ pomiędzy horyzontami naszej współczesnej wyobraźni a kinem masowym przebiega w obydwu kierunkach: odbijają się w nim nasze obawy i lęki, ale też wpływa ono na zdolność do wymyślenia nowego świata i przekraczania ram, w jakich się urządziliśmy. Byłoby nieźle, gdyby mainstreamowe kino potrafiło łączyć rozrywkę z kreowaniem nowych opowieści, nowych utopii i bohaterów, jakich obecnie najbardziej potrzebujemy.