Film, Weekend

„Zdarzyło się”: kogo stać na luksus uniwersalizacji?

„Zdarzyło się”, ekranizacja książki Annie Ernaux, trafiła do polskich kin miesiąc temu, rok po tryumfie w Wenecji, i przemknęła przez nie, zbierając po drodze garść entuzjastycznych recenzji. Ja tymczasem wyszłam z kina z poczuciem zawodu, jednoczesnego rozdrażnienia i znudzenia. Co ciekawe jednak, było to przyjemne.

Najpierw garść kontekstów. Zdarzyło się (L’événement) to drugi pełnometrażowy film Francuzki Audrey Diwan (rocznik 1980); rok temu przyznano mu Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji i był to drugi konkurs z rzędu wygrany przez kobietę.

Takie momenty mają swoją symboliczną siłę: oto kino kobiet tryumfuje poprzez kameralny projekt młodej, mało znanej reżyserki, film skromny i skupiony, na podstawie książki pisarki, która za rok dostanie Nobla; sama Jane Campion otrzymuje w tym samym konkursie drugą co do prestiżu nagrodę, idealnie układa się to w obrazku. (Rok później Wenecję wygra kolejna kobieta, Laura Poitras za dokument All the Beauty and the Bloodshed, poświęcony Nan Goldin. Fantastyczna sprawa: kiedy przed pandemią udało mi się pojechać na ten – jak twierdzą doświadczeni koledzy – najprzyjemniejszy z Wielkich Festiwali, w konkursie były jeden słaby film Polańskiego i dwa filmy wyreżyserowane przez kobiety, pierwszy świetny, a drugi zupełnie do niczego, jakby dyrektor Barbera chciał potwierdzić słuszność własnej mizoginii).

No i temat: nie tylko sama aborcja, ale też reprezentacja aborcji, w końcu to z książki Annie Ernaux, której film jest ekranizacją, pochodzi zdanie o braku tego tematu w historii malarstwa. Zdanie, które właściwie doczekało się już adaptacji na wielki ekran w postaci Portretu kobiety w ogniu Céline Sciammy (Sciamma otwarcie mówi o inspiracji Ernaux, dorastała zresztą i kręci swoje współczesne filmy w podparyskim Cergy-Pontoise, gdzie noblistka mieszka od lat 70.).

Ale dość już tych dygresji: podsumowując, Zdarzyło się było, lub jest, filmem-zdarzeniem, ważnym tytułem w procesie przesuwania uwagi w stronę kina kobiet na festiwalowym Olimpie. Może kiedyś będzie z tego Kanon, a może nie. W każdym razie w okolicy kręci się wiele Ważnych Artystek.

Film trafił do polskich kin miesiąc temu (czyli rok po tryumfie w Wenecji) i przemknął przez nie, zbierając po drodze garść entuzjastycznych recenzji. Ja tymczasem wyszłam z kina z poczuciem zawodu, jednoczesnego rozdrażnienia i znudzenia. Co ciekawe jednak, było to przyjemne. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest to przyjemność z ilości: już nie musi mi się podobać każdy film w sprawie, każdy, który jest dobry rzemieślniczo, każdy, który odniósł sukces; nie muszę się utożsamiać z tym sukcesem, ten film nie musi być „mój”. Przyjemność powiedzenia „nie”, „nie” jako dowód wolności.

„Unpregnant” – film do obejrzenia między protestami

czytaj także

„Unpregnant” – film do obejrzenia między protestami

Anna Piekutowska, Zuzanna Piechowicz

Ale chyba chodziło o coś więcej: Zdarzyło się mi się nie podobało, ale dotknęło jakiegoś polemicznego nerwu we mnie. Ten tekst jest próbą zapisu tego przyjemnego, polemicznego rozczarowania.

W Zdarzyło się nie irytują niedoróbki, bo dużych niedoróbek raczej nie ma; irytuje to, co dobre, spójność wizji, konsekwencja, duch perfekcjonizmu, „pewna reżyserska ręka”. Film ogląda się z poczuciem, że nic nie jest „puszczone”, i jest dokładnie takie, jakie miało być.

Na estetyczno-narracyjną ramę filmu składają się, moim zdaniem, dwa chwyty. Po pierwsze zdjęcia Laurenta Tangy’ego: bohaterka, grana przez Anamarię Vartolomei, nie opuszcza kadru chyba ani na chwilę (mogłam w pewnym momencie stracić czujność, ale nie, raczej nie). Jej ciało jest na ekranie zawsze – nieusuwalne, a raczej: obecne, uparcie i cierpliwie. W różnej ostrości, czasami po prostu jako rozmazane ramię, zarys głowy, konsekwentnie, ale elastycznie, bez ciężaru właściwej tego typu eksperymentom (jak Syn Szawła czy wiele filmów bawiących się na dużą skalę w master shoty). To akurat jest zrobione piekielnie dobrze: naturalność tego chwytu, brak popisywania się, natręctwa.

Drugim chwytem filmu jest czas, umiejscowienie Zdarzyło się na antypodach filmowego fetyszyzowania przeszłości. Diwan nie interesuje robienie kina, w którym szczegółowo buduje się świat przedstawiony ze Znaków Epoki, obiektów, gadżetów, starannie filmowanych przedmiotów. Ożywianie fotografii – to nie dla niej.

Nie znaczy to jednak, że nie jest drobiazgowa, bo właśnie jest: misternie rozmazuje czas. Z przeszłości wybiera to, co mogłoby zmaterializować się dziś jako coś vintage; dotyczy to muzyki i większości ciuchów; główna bohaterka nosi włosy w neutralny kucyk, nikt właściwie nie ma naprawdę obciachowej fryzury; na półkach stoją słoiki bez naklejek; jak już pojawia się obiekt, który trudno byłoby przetransportować do współczesności, czyli np. lodówka, to kamera staje na wysokości zadania i kadruje ową lodówkę tak, by czasowej obcości w ogóle nie było widać.

Oczywiście są tu budki telefoniczne, jakieś kartony i ze dwie „staroświeckie” sukienki koleżanki, biały podkoszulek chłopca, jest też radio, ale telewizora już nie ma. Są lata 60., po prostu bliskie teraźniejszości. Na wyciągnięcie ręki. Efekt wzmaga minimalistyczne aktorstwo drugiego planu i trochę kanciaste francuskie dialogi, jakby aktorzy nie tyle odtwarzali jakieś postaci, co informowali o stanie świata przedstawionego.

Zdarzyło się kadr
Kadr z filmu „Zdarzyło się” / Aurora Films

I chyba to mi nastąpiło na nerw polemiczny: ta uniwersalność, a raczej uniwersalizacja, czuć w tym filmie proces stwarzania „bliskiego nam” świata. Stawia to film Diwan na pozycji zupełnie różnej od projektu pisarskiego Annie Ernaux – różnej, czyli też niezależnej. Nie jest zresztą moim celem wykazanie, że reżyserka „źle ekranizuje” Ernaux; nie o to chodzi w adaptacjach filmowych. Diwan – i dobrze – nie ma ambicji „wiernej adaptacji”. Co prawda trzyma się dość wiernie wydarzeń z książki, bohaterka nosi też nazwisko panieńskie Ernaux: Duchesne. Ale nie ma tu nieporozumień co do formy i perspektywy: to klasyczny film fabularny podążający za jednostkową perspektywą, pisarstwo Ernaux jest czymś zupełnie innym. Jeśli więc zestawiam Ernaux z filmem Diwan, to nie dlatego, by stwierdzić, co się „udało”, a co „nie udało”, tylko dlatego, że jest tu pewne napięcie i kontrast.

Intymne laboratorium Annie Ernaux

czytaj także

L’événement wyszło we Francji w roku 2000, i nie ma jeszcze swojego polskiego przekładu (ja czytałam je w tłumaczeniu Tanyi Leslie na angielski). Ale w Bliskich – tomie przetłumaczonym przez Agatę Kozak, wydanym właśnie w wydawnictwie Czarne i zbierającym trzy prozy – temat piętnowania seksualności młodych dziewczyn i lęku przed nieślubną ciążą powraca nieustannie (szczególnie w poświęconej matce Pewnej kobiecie), jest stałym elementem społecznego krajobrazu, wisi w powietrzu małomiasteczkowo-wiejskiej Normandii jak groźba, niemal przepowiednia. „Dwa synonimy grozy – więzienie dla chłopaków, nieślubne dziecko dla dziewcząt”; „obyczajowość kobiet pozostawała pod stałą, naturalną kontrolą, można było jedynie miotać się pomiędzy chęcią «korzystania z młodości» a obawą przed «wytykaniem palcami»”.

Zresztą książki Ernaux tworzą coś w rodzaju sieci – spotykają się co rusz i przecinają. Czytanie ich w pewnej kumulacji – jak tutaj, kiedy mamy do czynienia ze zbiorem trzech próz – wydobywa różne punkty węzłowe, zdania, z których kiedy indziej wyrośnie cała kolejna książka. I fragmenty, które uderzają i peszą podwójnie, kiedy zna się kawałek przyszłości: „Nie lubiła [matka] być świadkiem mojego dorastania. Kiedy widziała mnie rozebraną, moje ciało zdawało się ją brzydzić. Niewątpliwie posiadanie piersi i bioder oznaczało zagrożenie, że będę biegać za chłopakami i przestanę interesować się nauką. […] Obie wiedziałyśmy, o co chodzi; jej o moją chęć podobania się chłopakom, mnie o jej obsesję, że «przydarzy mi się nieszczęście», czyli że prześpię się w kimkolwiek i zajdę w ciążę”.

Książki Ernaux są pisane z dystansu, ale też „o” dystansie. Można w tych zdaniach się rozpoznać, można utożsamić – ale jest to literatura w kontrze oswajania obyczajów, emocji, gestów i języka jako „uniwersalnych”; wytrząsa z języka najbardziej „zwyczajne” frazy, czyni je na nowo nieprzezroczystymi.

Na wdowie się kobiecie nie kończy [Ernaux, Rudzka, Fiedorczuk]

To, jak inaczej Diwan traktuje czas, jest więc kluczowe; to, że świat w jej filmie jest „prawie taki sam”, „niesamowicie” bliski. Pisanie o „dobrych intencjach” byłoby protekcjonalne; ten film wie, co chce powiedzieć i pokazać. To może być teraźniejszość, mówi, czy raczej pokazuje. Nie możemy myśleć o barbarzyńskim, zakazującym aborcji francuskim prawie lat 60. jako o przeszłości zostawionej za sobą.

Zirytowało mnie to jako strategia opowiadania o przeszłości, wymazywanie czasu i miejsca i ich specyfiki. Wierzę, że to uhistorycznienie prawa aborcyjnego, w ogóle prawa dotyczącego reprodukcji, pozwala na widzenie innego prawa, innych praktyk, odczarowuje teraźniejsze status quo. Zdarzyło się ze swoim rozmazywaniem czasu akcji, ze swoimi uniwersalizującymi ciągotami wydało mi się bliskie narracji mitycznej, która w przypadku praw reprodukcyjnych przyjmuje (oczywiście jeśli opowiadać ją ze strony progresywnej) postać narracji linearnego postępu: od prawa opresyjnego do prawa wyboru.

Więc może chodzi po prostu o urażoną dumę? Wyszłam z filmu rozdrażniona, z poczuciem, że obejrzałam dokładnie to, czego zachodnie białe kino kobiet oczekuje dziś od, no właśnie, artystycznego kina kobiet: film przemyślany formalnie, ale sam swój temat traktujący ciut automatycznie, trochę w próżni. To oczywiście brzmi jak paradoks: film „nie dociska” historycznego momentu akcji i uniwersalizuje ją, a ja czuję w brzuchu, że w tej opowieści o bliskiej, znajomej przeszłości bez obciachowych fryzur jest przekonanie, że gorsze prawo występuje chronologicznie jako pierwsze, a potem przychodzi to lepsze, że taki jest wektor historii.

Może po prostu takie zamazywanie czasu trudniej ogląda się w kraju, w którym prawo reprodukcyjne jest bardziej zamordystyczne niż przed pięćdziesięcioma dziewięcioma laty, kiedy pewna studentka (dziś celebrowana pisarka, która niedługo wygłosi swoją noblowską mowę) wspinała się po schodach zrujnowanego budynku gdzieś w XVII dzielnicy Paryża, by powierzyć swoje życie i zdrowie jakiejś zupełnie obcej kobiecie. I kraju, w którym przywiązanie do trajektorii „nadrabiania do Zachodu” kryje toksyczny podszept gorszości, że „zawsze w tyle”, „u nas nigdy nie będzie normalnie”. Cóż: PRL-owska ustawa z 1956 roku mogłaby się wydać dwudziestotrzyletniej Annie Ernaux całkiem atrakcyjna.

Szybowicz: Kobieca solidarność i aborcja

Zastanawiałam się oczywiście, czy Zdarzyło się nie jest tak bardzo „teraz”, bo przylega do bohaterki, jest tak piekielnie subiektywne, oddaje przerażenie przed upływającym czasem, groźbą nieodwracalności każdego dnia, tygodni, które nagle zamieniają się w miesiące. To mocne zanurzenie w perspektywie dziewczyny tłumaczy też większość drugoplanowych aktorów grających jak zza szyby i brak nagromadzenia Znaków Epoki, z których zwykle buduje się przestrzeń filmów o przeszłości; dla niej takie atrakcje jak kształt lodówki i moda są po prostu neutralne. Ten argument ma sens, ale czuję wobec niego opór; uwięzienie w czasie można pokazać na różne sposoby; subiektywność nie musi przekreślać historii.

Sama nierzadko przewracam oczami, kiedy krytyczka lub krytyk chce opowieści innej niż ta, którą obejrzał(a). Recenzja jako gatunek zakłada ocenę; aby się pokłócić z filmem, muszę go najpierw ocenić, a nie o to mi chodzi. (No dobrze, tylko trochę). Nie cierpię użytkowego traktowania sztuki, ale to nie znaczy, że nie można się z nią czasem posprzeczać. Zresztą precyzja wykonania nie oznacza, że film jest zamknięty w jednej interpretacji. Wprost przeciwnie, wydaje mi się, że to trochę test Rorschacha: może zamożna część francuskiej publiczności ogląda zupełnie inny film niż ja, może korytarze akademika, w którym mieszka bohaterka, wyglądają dla wielu osób bardzo obco, bardzo z niedostępnej przeszłości? Och – to dopiero musi być nudny film!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Klara Cykorz
Klara Cykorz
Kulturoznawczyni, krytyczka filmowa
Kulturoznawczyni, krytyczka filmowa. Laureatka Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2018). Na łamach „Dwutygodnika” prowadzi autorski cykl „Gadanie” poświęcony serialom telewizyjnym.
Zamknij