Film

Nawet lokaj już ośmiela się śmieć

Jak mówi bohater „Białego Tygrysa”, człowiek urodzony w tym miejscu gdzie on ma tylko dwie opcje: przestępstwo lub politykę. Która jest uczciwsza?

Ponad dekadę temu światowe triumfy święcił Slumdog. Milioner z ulicy Danny’ego Boyle’a, historia młodego mężczyzny, który dzięki indyjskiej wersji teleturnieju Milionerzy wyrywa się z nędzy, zdobywa pieniądze i schodzi się z miłością swojego życia. Każde pytanie w teleturnieju uruchamia retrospekcję, poznajemy historię życia Jamala na tle Indii z początku XXI wieku, z ich przerażającą biedą i galaktycznymi nierównościami.

Slumdog miał swoje liczne zalety, mnie jednak bardziej interesowałaby historia brata głównego bohatera: brutalnego gangstera, którego trudne, miejscami moralnie oburzające wybory pozwalają przetrwać na indyjskich ulicach obu braciom do momentu, gdy Jamal może wejść do studia telewizyjnego. Spojrzenie na współczesne Indie z punktu widzenia kogoś przypominającego brata Jamala oferuje amerykańsko-indyjska produkcja Biały Tygrys Ramina Bahraniego (dostępna na Netflixie), adaptacja nagrodzonej Bookerem powieści Aravinda Adigi z 2008 roku.

Tak jak w filmie Boyle’a, w Białym Tygrysie bohater opowiada nam w retrospekcji swoją historię. Gdy go poznajemy, jest już dobrze ustawionym w życiu drobnym przedsiębiorcą w Bengalurze, głównym indyjskim ośrodku IT, mieście symbolu indyjskiego cudu gospodarczego ostatnich dwóch dekad. Narracja Balrama to list, który pisze do odwiedzającego Bengalur premiera Chin, Wena Jiabao.

Balram jest przekonany, że XXI wiek będzie należał do Chin i Indii, marzy o możliwościach biznesowych, jakie otwierają się w Państwie Środka. Pragnie więc wytłumaczyć chińskiemu politykowi, na czym polega indyjski cud gospodarczy oraz cud największej na świecie indyjskiej demokracji. Choć, jak sam przyznaje, gdyby to od niego zależało, poszedłby raczej chińską drogą: najpierw ogarnąłby to, by ludzie w Indiach mieli bieżącą wodę i kanalizację, a o demokrację zatroszczyłby się później.

Obraz indyjskiej demokracji, który przedstawia film, jest głęboko cyniczny. Komunikacja między biznesem i polityką odbywa się za pomocą toreb wypełnionych gotówką, zarówno na prowincji, jak i w New Delhi. Balram przychodzi na świat w podupadłej wiosce w stanie Bihar, gdzie w lokalnej polityce dominuje „wielka socjalistka” – lewicowa polityczka z najniższej kasty, która zdobyła realną władzę. Na papierze to historia pokazująca wielki sukces indyjskiej demokracji i jej mobilność społeczną. Dla ludzi takich jak Balram z tego osobistego sukcesu „socjalistycznej” polityczki niewiele jednak wynika.

Chłopak dostaje co prawda stypendium, które daje mu szansę na zdobycie edukacji i wyrwanie się z biedy, ale rozległa, rządzona przez przerażającą babkę rodzina nie pozwala mu z niego skorzystać – potrzebuje szybko pieniędzy i wysyła dziecko do pracy. Balram jednak się nie poddaje, wymusza na rodzinie sfinansowanie mu kursu prawa jazdy. Udaje mu się zatrudnić jako kierowca – i sługa od wszystkiego – w rodzinie z klasy wyższej, nie tylko posiadającej liczne nieruchomości w jego rodzinnej wiosce, ale także prowadzącej rozległe interesy w całych Indiach.

Większość akcji filmu rozgrywa się w okresie służby Balrama. Relacje między panami i sługami w centrum filmowej narracji zachęcają do porównań z koreańskim Parasite. Obie produkcje więcej jednak dzieli, niż łączy. Parasite przedstawia to, jak wzdłuż linii nierówności dochodowych i majątkowych pęka społeczeństwo niegdyś spajane przez liczną, względnie zamożną klasę średnią – dzięki czemu ten film tak przemawiał do przeżywającej podobne problemy zachodniej publiczności. Biały Tygrys pokazuje rzeczywistość, gdzie takiej klasy średniej w zasadzie nie ma – a przynajmniej nie w zasięgu wzroku Balrama – jest tylko polityczna i finansowa oligarchia oraz masy biedoty.

Tak śmierdzą ludzie jeżdżący metrem

Nawet w New Delhi Balram gnieździ się z innymi kierowcami i służącymi w pełnym karaluchów podziemnym garażu luksusowego apartamentowca. Relacje między panami i sługami są przy tym w indyjskiej produkcji o wiele bardziej brutalne, patriarchalne i zakłamane niż w filmie z Korei. Patriarcha rodu, dla którego pracuje Balram, z jednej strony zapewnia, że służący to niemal członkowie rodziny, z drugiej posłuszeństwo potrafi wymusić biciem.

Co jednak najważniejsze, rodzina z Parasite to grupa sprytnych, cynicznych, racjonalnie kalkulujących swoje korzyści jednostek. Ich plan na wyrwanie się z biedy dzięki pracy u tyleż bogatej, co naiwnej rodziny, palą czynniki obiektywne: przede wszystkim smród z zawilgoconego, piwnicznego mieszkania, od którego mimo najlepszych prób rodzina nie potrafi się uwolnić. Balram, gdy zaczyna swoją drogę, ma totalnie uwewnętrznione poddaństwo i wdzięczność wobec swoich „dobrodziejów”. Czujemy zażenowanie, gdy patrzymy, jak sam się przed nimi poniża. Cała droga bohatera polega na uwalnianiu się od tego poczucia podległości. Widzimy na ekranie – by zacytować słowa Brunona Jasieńskiego – jak początkowo zahukany kierowca i lokaj „już ośmiela się śmieć”.

Adarsh Gourav doskonale pokazuje ten proces na ekranie, można tylko żałować, że znakomita rola nie została zauważona przez gremia przyznające tegoroczne nagrody filmowe.

W tle historii Balrama widzimy współczesne Indie, gdzie cud gospodarczy, nowe technologie i demokracja współegzystują ze skrajną biedą, analfabetyzmem, korupcją i patriarchalnymi relacjami władzy, które trudno wyobrazić sobie w XXI wieku. Te relacje władzy płynnie reprodukują się w kolejnych pokoleniach.

Balram pracuje głównie dla najmłodszego przedstawiciela rodu, Ashoka. Ashok ukończył studia w Stanach, tam ożenił się z wychowaną w Ameryce Hinduską. Para jest nowoczesna, marzy o użyciu rodzinnego bogactwa do wizjonerskich inwestycji, które pomogą Indiom wkroczyć w XXI wiek. Z Balramem próbują budować względnie egalitarne, pozbawione patriarchalnej aury, niemalże kumpelskie relacje. W kryzysowej sytuacji ta młoda, wykształcona, światowa klasa wyższa okazuje się jednak działać tak samo jak patriarcha rodu. Balram przekonuje się brutalnie, że pozornie kumpelskie relacje z młodym małżeństwem realnie w niczym nie zmieniają tego, kto do której klasy należy, kto jest panem, a kto sługą.

Miliarderom demokracja nie przeszkadza

Ten moment jest dla Balrama otrzeźwiający i emancypacyjny. Karol Marks pisał w Manifeście komunistycznym o kapitalizmie i panującej w nim burżuazji, że „pozrywała bezlitośnie wielorakie więzy feudalne, które przykuwały człowieka do jego «naturalnego zwierzchnika», i nie pozostawiła między ludźmi żadnej innej więzi prócz nagiego interesu, prócz wyzutej z wszelkiego sentymentu «zapłaty gotówką»”. Podobną przemianę przechodzi Balram. Zamiast upokarzającej wdzięczności wobec swoich panów – albo bezproduktywnego gniewu – zaczyna liczyć: ile tak naprawdę warta jest jego praca, co czeka go na jej końcu, jakie ma szanse nie umrzeć w nędzy, jeśli nie wyrwie się ze swojej roli służącego bogatej rodziny.

Wyrywa się, jak wiemy od początku, dzięki zbrodni. Jak mówi, człowiek urodzony w tym miejscu gdzie on ma tylko dwie opcje: przestępstwo lub politykę. Przestępstwo, na tle otaczającej politykę korupcji, którą widzimy w filmie, na pewnym poziomie wydaje się uczciwsze. Twórcom Białego Tygrysa udaje się przekonać nas, byśmy kibicowali bohaterowi, który nie wstydzi się swojej zbrodni, nie zamierza za nią przepraszać, choć stara się ją usprawiedliwić.

Balram przekonuje nas, że pieniądze z pierwotnej akumulacji zainwestował w uczciwy biznes, że jest dobrym pracodawcą, budującym cywilizowane relacje z pracownikami. Nie wiemy, jak bardzo możemy mu wierzyć. Balram jest jedynym narratorem swojej własnej historii, niekoniecznie do końca wiarygodnym. Prawdziwa cena, jaką zapłacił za swoją ucieczkę i sukces, pojawia się w tej narracji tylko jako wzmianka, sugestia, przebłysk. Balram nie chce o tym myśleć i szybko zmienia temat.

Mimo wszystko uważa, że było warto. Jego cyniczny triumf stoi na przeciwnym biegunie niż pełna melancholii klęska rodziny z Parasite. Jest jednak nie mniej prawdziwa jako obraz naszego zmieniającego się świata.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij