Nie uwierzycie, co stało się później!
Spike Lee nakręcił swój najlepszy film co najmniej od czasu 25. godziny (2002). Czarne bractwo. BlacKkKlansman to nie tylko brawurowo opowiedziana, oparta na faktach, historia dwóch policjantów z Kolorado – czarnego i Żyda – którzy w latach 70. skutecznie infiltrują lokalny oddział Ku Klux Klanu, ale także mocny, publicystyczny głos na temat stosunków rasowych i państwowego rasizmu w Ameryce Trumpa.
Już pierwsza scena bardzo wyraźnie pokazuje, że wyprawa w przeszłość posłuży Lee jako punkt wyjścia do dyskusji o teraźniejszości. Widzimy w niej rasistowskiego aktywistę, który nagrywa mowę atakującą ruch praw obywatelskich i Martina Luthera Kinga. Maluje apokaliptyczny obraz białej Ameryki okrążonej przez zdziczałych czarnych i posługujących się nimi Żydów i komunistów. Gniewnego rasistę gra Alec Baldwin – w ostatnich latach kojarzący się widzom głównie z brawurowymi parodiami Trumpa w programie „Saturday Night Live”. Nie musi mówić o „uczynieniu Ameryki znowu wielką”, byśmy zrozumieli aluzję.
Od farsy do tragedii
Fraza „uczyńmy Amerykę znowu wielką” pada zresztą w filmie wielokrotnie. Powtarzają ją działacze Klanu, przerażeni zmianami, jakie Stanom lat 70. przyniosła emancypacja czarnych. Na Klan patrzymy oczami Rona Stallwortha – policjanta, który gdyby nie ruch praw obywatelskich pewnie nigdy nie trafiłby do służby.
Ron zostaje pierwszym czarnym funkcjonariuszem w Colorado Springs. Przez wielu swoich kolegów z pracy traktowany jest w sposób protekcjonalny, lub jawnie wrogi. Wydaje się, że nigdy nie wyjdzie z pozbawionej perspektyw pracy w policyjnym archiwum. Szansę na jego opuszczenie dostaje dopiero wtedy, gdy do Colorado Springs, na zaproszenia organizacji czarnych studentów, przyjeżdża jeden z liderów Czarnych Panter. Policja potrzebuje kogoś, kto będzie w stanie wtopić się w tłum i pod przykryciem obserwować jak miejscowa, czarnoskóra młodzież reaguje na polityczną agitację radykalnego aktywisty.
czytaj także
Zadanie jakie dostaje Ron jest głęboko dwuznaczne, łatwo byłoby je potępić jako „zdradę” czarnej społeczności. Jednocześnie pozwala ono przejść Stallworthowi do policyjnego wywiadu, skąd może rozpocząć działania przeciw miejscowemu oddziałowi Klanu. Ron znajduje ogłoszenie zachęcające do kontaktów z Klanem w lokalnej gazecie. Wykonuje telefon na podany numer i podając się za „prawdziwego Amerykanina”, który „nienawidzi każdego, w kogo żyłach nie płynie aryjska krew”, zdobywa stopniowo zaufanie białych aktywistów.
Sam nie może jednak z oczywistych powodów skorzystać z zaproszenia dołączenia do ich szeregów. W Rona Stallwortha znanego działaczom Klanu tylko z rozmów telefonicznych wciela się więc inny, biały funkcjonariusz – Filip Zimmerman. Filip jest świeckim Żydem, nigdy nie był specjalnie przywiązany do swojej żydowskiej tożsamości. Przypomina sobie o niej dopiero wtedy, gdy pracując pod przykryciem wśród działaczy KKK zderza się z opowieściami o Holocauście, jako „wymierzonym w białych żydowskim spisku”.
Opowiadając historię Rona i Filipa reżyser błyskotliwie przechodzi od farsy do tragedii. Klan z lat 70. wydaje się początkowo organizacją głównie groteskową. Gromadzi – zwłaszcza jak na organizację ludzi, przekonanych, iż reprezentują najbardziej rozwiniętą rasę ludzką na Ziemi – wyjątkowo dużo jednostek na różne sposoby wykolejonych, nieudacznych, zdziwaczałych, niezrównoważanych i nieprzystosowanych do życia we współczesnym społeczeństwie. Zagubionymi jednostkami kierują cyniczni bigoci, sprzedający im ewangelię nienawiści dla własnych majątkowych i politycznych korzyści.
Stallworth nawiązuje kontakt z jednym z krajowych liderów Klanu, pochodzącym z Luizjany Davidem Dukiem. Duke – postać rzeczywista – do dziś krąży na marginesach głównego nurtu amerykańskiej polityki. Kilkakrotnie próbował uzyskać nominację którejś z głównych partii w krajowych i stanowych wyborach. Raz udało się mu nawet zostać deputowanym stanowego parlamentu Luizjany. W 2016 roku agitował na rzecz Donalda Trumpa.
Twórcy „Czarnego bractwa” podjęli genialną decyzję, by w roli Duke’a obsadzić Tophera Grace’a – aktora o wybitnej vis comica, widzom znanego głównie z roli dość gapowatego nastolatka Eirca Formana w serialu „Różowe lata 70”. Grace, bez uciekania w zbyt łatwą karykaturę, subtelnymi środkami wydobywa z postaci Duke’a całą jej śmieszność, groteskowe nadęcie i narcystycznie zachwyconą samą sobą głupotę.
Jednocześnie stopniowo uświadamiamy sobie, że Duke i jego ludzie nie są wyłącznie śmieszni, ale też groźni. Grupa wykolejonych życiowo desperatów zdolna jest do przerażających aktów przemocy. Skoncentrowana na marginesach społeczeństwa rasowa nienawiść, zatruwa jego instytucje i fundamentalne, kulturowe wyobrażenia.
Zatrute obrazy
Jako filmowca Lee interesuje szczególnie to, w jaki sposób kino uczestniczy w fabrykowaniu i umacnianiu rasistowskich stereotypów. W jednej ze scen widzimy jak członkowie Klanu wspólnie oglądają Narodziny narodu (1915) D.W. Griffitha. Jedno z pierwszych arcydzieł kina niemego, obraz przez długi czas uważany przez historyków filmu za dzieło, które zdefiniowało podstawowe narracyjne struktury X Muzy, jest jednocześnie głęboko rasistowską narracją o szlachetnym Południu, niszczonym po wojnie secesyjnej przez złowieszczych tyranów z Północy i wysługujących się im zdziczałych czarnych. Griffith – syn oficera Konfederacji – przedstawia Klan jako bractwo szlachetnych, rycerskich postaci, w chwili próby zdolnych bronić honoru Południa i bezpieczeństwa jego sterroryzowanych przez czarnych mieszkańców.
Lee pokazuje sympatyków Klanu z lat 70. ekstatycznie reagujących na obrazy z dzieła Griffitha – zwłaszcza te w karykaturalny sposób portretujące czarnych. Scena ta jest zmontowana z inną, przedstawiającą spotkanie czarnych studentów z weteranem walki o prawa Afroamerykanów, Jeromem Turnerem (rewelacyjny epizod Harry’ego Belafonte).Turner wspomina lincz z 1915 roku, jakiego ofiarą padł jako nastolatek jego upośledzony intelektualnie przyjaciel, Jesse Washington, oskarżony o gwałt i morderstwo białej kobiety (historia Washingtona oparta jest na prawdziwych wydarzeniach). Lincz, jak wywodzi Turner, zainspirował pokazywany wtedy w kinach film Griffitha. Dzieło, który ówczesny prezydent, Woodrow T. Wilson, nazwał „historią pisaną światłem”. Obrazy filmowe, podobnie, jak słowa mają konsekwencję – dla niektórych śmiertelne,
A przy tym Lee dostrzega, że filmowe obrazy rzadko są politycznie jednoznaczne. Pozornie stereotypowe przedstawienia mogą nieść także emancypacyjne treści. W jednej ze scen Ron i jego partnerka – sympatyzująca z Czarnymi Panterami studencka aktywistka Patrice Dumas– zawzięcie dyskutują o kinie blaxploitation. Gatunek ten, przeżywający rozkwit na początku lat 70., sprzedawał czarnej widowni pulpowe narracje, których głównymi atrakcjami były seks i przemoc. Kino to można oskarżać o utrwalanie negatywnych kulturowych i społecznych stereotypów na temat Afroamerykanów – bohaterowie to często gangsterzy, kobiety funkcjonują głównie w roli obiektów seksualnych. Z drugiej strony, gatunek ten oferował czarnej widowni silnych, sprytnych, sprawczych i wychodzących na swoje czarnoskórych bohaterów – biegunowo odmiennych od wizerunków Afroamerykanów w głównym nurcie amerykańskiej produkcji filmowej tamtych czasów.
Ron, a za nim Lee stają po tego śmieciowego kina. Reżyser miał przenieść historię Stallwortha z końca lat 70. na ich początek właśnie po to, by odniesienia do klasyków blaxploitation nie brzmiały anachronicznie.
Walka trwa
Początek lat 70. to także czas, gdy wielu czarnych Amerykanów zadaje sobie pytanie: czy Ameryka jest w stanie rozszerzyć swoją koncepcję obywatelstwa tak, by faktycznie umożliwić Afroamerykanom udział w „amerykańskim marzeniu”? Tacy liderzy ruchu praw obywatelskich, jak Martin Luther King wydawali się wierzyć, że – po długiej i trudnej walce – nie jest to niemożliwe. Ale zanim sen pastora Kinga zaczął się spełniać, duchowny został zamordowany w 1968 roku.
Czarne Pantery, jak na marksistowską partię przystało, były przekonane, że by Czarni zyskali pełnię praw, konieczna jest radykalnie przekształcająca stosunki społeczne w Stanach lewicowa rewolucja. Naród Islamu i Malcolm X odpowiedzi na problemy Afroamerykanów szukali w czarnym nacjonalizmie.
Ron wydaje się podążać raczej drogą pastora Kinga. Wierzy w amerykańskie instytucje, oraz w to, że czarni mogą je zmienić tylko od środka. Spiera się o to ciągle z bardziej radykalną Patrice. Lee nie wydaje jednoznacznego sądu, które z tych dwóch ma racje. Pokazuje ograniczenia obu strategii emancypacyjnych i cenę jaką Stallworth płaci za swój sukces w zmienianiu instytucji od środka.
„Czarnym bractwo” pyta też o współczesność. W historyczną narracje włączone zostają dokumentalne zdjęcia z Ameryki Trumpa. Widzimy Davida Duke’a udzielającego poparcia Trumpowi, oraz obrazy z Charlotsville w Wirginii, gdzie grupa białych suprematystów maszerowała nocą z pochodniami, krzycząc, że czarni i Żydzi nie zastąpią białych, jako prawdziwych gospodarzy Ameryki.
czytaj także
Konserwatywna krytyka zarzuca Lee, że takie wykorzystanie dokumentalnych zdjęć robi z wyborców Trumpa wyłącznie rasistów – a przyczyny zwycięstwa obecnego prezydenta były przecież o wiele bardziej złożone. Nie przekonuje mnie ten zarzut. Lee pokazuje coś innego – że zwycięstwo Trumpa było też zwycięstwem tych wszystkich, którzy nigdy nie zaakceptowali sukcesów ruchu praw obywatelskich i wizji Ameryki, jako ojczyzny nie tylko białych obywateli.
Zhou Enlai, maoistowski premier Chin, pytany o to, co sądzi o rewolucji francuskiej, miał odpowiedzieć, że jest jeszcze zbyt wcześniej, by cokolwiek rozstrzygającego powiedzieć. „BlacKkKlansman” uświadamia nam, że to samo można powiedzieć o ruchu praw obywatelskich w Stanach. Podwójna kadencja czarnego prezydenta Baracka Obamy nie zamknęła tematu rasy w Stanach – choć cała mainstreamowa nauka jest zgodna, że rasy nie istnieją, rasowe mity uparcie trwają. Walka o Amerykę, gdzie pełnoprawne uczestnictwo w amerykańskim projekcie nie zależy od koloru skóry wciąż trwa. Każdy chcąc nie chcąc zajmuje w niej jakąś stronę.