Czytaj dalej

Jeśli ktoś ma problem z babą w armii, to ma problem sam z sobą

Fot. Wydawnictwo Czarne, fragment okładki

Kiedyś podszedł do mnie szeregowy, powiedział, że on zniesie wszystko, ale nie to, że baba będzie nim dowodziła. No niestety, to jest wojsko, tu obowiązuje hierarchia. Jak się coś nie podoba, można napisać wniosek i wrócić do cywila – mówi Grzegorz Kaliciak, oficer Wojska Polskiego, autor książki „Bez taryfy ulgowej. Kobiety w wojsku”.

Joanna Wiśniowska: Czy kogoś jeszcze dziwi obecność kobiet w armii?

Grzegorz Kaliciak: Oczywiście, że nie, ale droga do tego była długa i trudna. Gdy na początku lat 90. byłem w szkole oficerskiej, nie było tam żadnej kobiety. Teraz, po 28 latach służby obserwuję, jak słupki obecności kobiet w wojsku rosną.

Które specjalizacje najczęściej wybierają?

Pierwsze stanowiska zajmowane przez kobiety, na które się natknąłem, to były na przykład lekarki, pielęgniarki czy w obszarze finansów. W połowie lat 90. nasza armia nawiązała współpracę z wojskami państw zachodnich i na kursy do Wrocławia zaczęli przyjeżdżać żołnierze z zagranicy. Wśród nich były kobiety w mundurach i to nie służby medycznej, lecz w formacjach operacyjnych. Bardzo nas to zaskoczyło. Ale teraz kobiety są właściwie wszędzie, jeżdżą ciężarówkami, służą w GROM-ie. W formacjach ochotniczych – tam jest ich dużo. Niektóre z nich żartują, że dla utrzymania formy to lepsze niż fitness. W wojskach operacyjnych kobiety stanowią około 7 proc. całości składu osobowego, w Wojskach Obrony Terytorialnej – prawie 15 proc.

Płeć w wojsku ma znaczenie?

Po dwudziestu latach obecności kobiet w armii można powiedzieć, że nie ma. Zdaniem dowództwa kobiety jako grupa radzą sobie w armii lepiej niż mężczyźni, ponieważ już na początku rekrutacji odrzucane są najsłabsze kandydatki.

To dlaczego przez lata ignorowano potencjał i talent połowy populacji?

To było ogromne marnotrawstwo, na które państwo nie powinno sobie było pozwolić. Do tego przez lata społeczeństwo dzieliło zawody na te męskie i te damskie. To było bez sensu. Do tego pomijanie kobiet było też łamaniem zasady równości obywatelskiej.

„Przecież wojna nie jest dla kobiet” – tak uważało wielu.

Wojna dotyczy i kobiet, i mężczyzn. W konfliktach zbrojnych widok dziewczyny w mundurze był sporadyczny, ale ich udział był gigantyczny, zajmowały na przykład stanowiska łączniczek, były sanitariuszkami. Nie da się prowadzić wojny bez udziału pań.

„Jesteśmy silne i śmiałe”. Relacje uczestniczek protestów w Białorusi

W którym momencie nadeszła zmiana?

W głowach zaszła, gdy polscy żołnierze zaczęli wyjeżdżać na misje na Bliskim Wschodzie. Przed moim pierwszym wyjazdem do Iraku przyjechała do nas amerykańska Gwardia Narodowa, by przeprowadzić szkolenie. Byliśmy przekonani, że Amerykanie są we wszystkim od nas lepsi. Sądziłem, że na kursy przyjadą herosi, tymczasem szkoleniem dowodziła pani sierżant. Dużo zmieniło też wejście Polski do NATO. Ale nastąpiła też zmiana mentalna, kobiety zaczęły interesować się zawodem żołnierza.

Wszystkie bohaterki pańskiej książki charakteryzuje to, że stawiały sobie bardzo wysoko poprzeczkę.

Kobiety są bardziej zdeterminowane od mężczyzn. Chcą udowodnić, że się nadają, potrafią znieść więcej bólu. Bardzo chcą dowieść, że zasługują na mundur. Ogromna determinacja pań dobrze działa na panów, bo niektórzy czują się zawstydzeni i starają się im dorównać. Ale są też przypadki, w których ta determinacja może spowodować problemy zdrowotne. Dlatego mówimy żołnierkom, że jeśli czegoś nie mogą zrobić, to mogą powiedzieć stop, mają prawo coś powtórzyć, to nie jest wojna. Ale one robią to niezwykle rzadko, jak już obiorą sobie cel, to brną do tego za wszelką cenę.

A co z mężczyznami, którzy nie radzą sobie z babą w wojsku?

To sporadyczne przypadki. Kiedyś podszedł do mnie szeregowy, powiedział, że on zniesie wszystko, ale nie to, że baba będzie nim dowodziła. No niestety, to jest wojsko, tu obowiązuje hierarchia. Jak się coś nie podoba, można napisać wniosek i wrócić do cywila. Zresztą, jeśli ktoś ma problem z babą w armii, to ma problem sam z sobą. Ale takie sytuacje w większości były na początku, bo z młodzieżą, która do nas teraz przychodzi, nie ma już żadnego problemu.

Kobiety i mit imperium

Czyli doszło do zmiany pokoleniowej?

Tak, i to jest bardzo zauważalne.

Oficerom starszym stopniem przyzwyczajenie się zabrało więcej czasu?

Im trudno było przyzwyczaić się do obecności kobiet. Do dziś służą tacy pułkownicy, którzy przepuszczają szeregową w drzwiach lub całują panie w rączki. Kiedyś byli też tacy, co odruchowo chcieli pomóc kobiecie o drobnej posturze, na której plecach karabin i plecak wydawały się większe od niej.

Siła, jeden z ostatnich argumentów przeciwników obecności kobiet w armii, też już chyba nie działa.

Mamy XXI wiek, żołnierze nie walczą już wręcz ani bagnetami. Do takich działań szkoleni są przede wszystkim komandosi. Jasne, siła jest ważna, ale kobiety potrafią wykorzystać potencjał swojego ciała. Po pierwszych wymarszach w Wojskach Obrony Terytorialnej panowie narzekali na otarcia, a kobiety zaciskały zęby i maszerowały dalej, nie zważając na stan swoich stóp. Na ćwiczeniach terytorialsów wiele młodych kobiet jest sprawniejszych fizycznie niż mężczyźni. A na takich treningach jak strzelanie nie notujemy znaczącej różnicy w wynikach. Przecież zdolności strzeleckie nie mają wiele wspólnego z płcią. Jasne, do czołgu nie skierujemy delikatnej dziewczyny, ale tak samo byłoby z delikatnym chłopakiem. Kobiety znajdują się na różnych stanowiskach. Czasem w związku z tym pojawiają się dylematy. Tak było przed wyjazdem na misję w Afganistanie, zastanawialiśmy się, czy kobieta może zostać dowódczynią plutonu.

A dlaczego nie?

Chodziło o fizjologię, nie było toalet, nie było, gdzie się kąpać. Ale postawiliśmy na nią i był to strzał w dziesiątkę.

O kwestiach równościowych mówi się w szkole oficerskiej?

Na niektórych zajęciach tak.

Wraz ze wzrostem liczby kobiet w wojsku zaczęło przybywać problemów do rozwiązania. Pojawiły się zupełnie nowe sytuacje, których przepisy dotąd nie uwzględniały. Jakie?

Znowu chodzi o infrastrukturę. Na przykład stare poniemieckie koszary wojskowe, a w nich wielka łaźnia, przez której środek przechodzi rura, dzięki czemu może się tam kąpać 30–40 osób naraz. Nie było pojedynczych pryszniców dla kobiet, podobnie z toaletami, które były tylko dla mężczyzn. No to dzielono, na przykład łazienki na lewym skrzydle były dla pań, na prawym dla panów. Tylko potem na sześć kobiet było dziesięć pryszniców, tyle samo co na stu facetów. A jak nie było możliwości infrastrukturalnych, to wydzielano godzinę, podczas której prysznic brały tylko dziewczyny. Teraz jest zupełnie inaczej, właściwie nie ma z tym żadnych problemów.

Wojsko i prostytucja

czytaj także

Wojsko i prostytucja

Lidia Cacho

Ale dalej problemy są z mundurami?

Chodzi o te polowe, bo z przerobieniem tych wyjściowych i galowych dziewczyny nie mają problemu. Polowe są nadal dostosowane do męskiej sylwetki, a hełmy bywają za duże. Ale prawda jest też taka, że w mundurze polowym nie trzeba wyglądać super, musi być on po prostu funkcjonalny.

Jak sobie wojsko poradziło z tym, że ktoś na stanowisku żołnierza zachodzi w ciążę?

Nie ma z tym w ogóle problemu.

Tak jest od początku?

U mnie tak. Nie miałem problemu, że kobieta wcześniej idzie na zwolnienie lekarskie, bo się źle czuje podczas ciąży. A jeśli były takie, które chciały pracować z dużym brzuchem, to mówiłem im, żeby nie pracowały w mundurze, tylko w cywilnych ciuchach, żeby było im wygodniej. Były też kobiety, które nie szły od razu na zwolnienie, bo chciały dalej pracować, przenosiły się do sztabu. Jeśli ktoś ma pretensje do kobiety o to, że ta zachodzi w ciążę, to jest idiotą. Jak facet chce, niech sam rodzi dzieci.

Czy lesbijka może być lekarką?

Rodziny wojskowe to częste zjawisko?

Bardzo często, niektórzy poznają się w wojsku, u innych często nie ma innego wyboru. Gdy żołnierz lub żołnierka przyjadą do małych miejscowości, to nie ma tam pracy dla cywilów. Dlatego mąż lub żona zaciągają się do wojska. Ale dwójka wojskowych rodziców to wyzwanie.

Dlaczego?

Żona wyjeżdża na poligon, mąż też, nie ma z kim zostawić dzieci. Staramy się wtedy, żeby jedno z nich zostawało w garnizonie. Powstają też przedszkola.

Molestowanie w wojsku to duży problem?

Ja się z nim nie spotkałem. To problem marginalny, ale niestety się zdarza. Są to sprawy szczególnie delikatne i trudne, o których opowiadają w książce moje bohaterki. Taka pierwsza głośna sprawa związana była z misją w Afganistanie. Dotyczyła kilku żołnierek molestowanych przez wojskowego prokuratora. Jak opowiada jedna z moich rozmówczyń, bardzo bolesne w sprawach związanych z nadużyciami seksualnymi jest to, że nierzadko osobę poszkodowaną osacza się, próbuje się ją zdyskredytować czy ośmieszyć.

Czasem jest tak, że osoba poszkodowana jest wzorowym żołnierzem, otrzymuje pochwały, awanse, a gdy pojawia się sprawa molestowania, to na nią wyszukiwane są haki, stara się udowodnić jej nieudolność. Jeśli problem nie zostanie szybko rozwiązany, to zaczynają się tworzyć podziały wewnątrz jednostki, psuje się atmosfera służby. Ale u mnie akurat czegoś takiego nie było.

Kobiety „na zapleczu” i „na salonach”

Pytał pan swoje bohaterki, dlaczego zdecydowały się na pracę w wojsku?

Niektóre mówiły dlaczego, inne nie.

Jaka odpowiedź padała najczęściej?

Chęć sprawdzenia samej siebie, co potem przerodziło się w pasję. Inne żołnierki nawiązują do rodzinnych tradycji, a jeszcze kolejne namówił chłopak lub kolega. Rzadko motywacją bywają pieniądze.

Po co napisał pan tę książkę?

Chciałem, żeby ośmieliła inne dziewczyny do wstępowania do wojska. Chciałem pokazać, że armia nie jest tylko dla facetów, ale dla tych, którzy chcą, obojętnie, czy są kobietami, czy mężczyznami. I wie pani co? Już się kilku żołnierzom naraziłem. Może mają przekonanie, że wojsko powinno być męskie?

**

Grzegorz Seweryn Kaliciak – oficer Wojska Polskiego, absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej we Wrocławiu, studiował politologię oraz reagowanie kryzysowe. Służbę zawodową rozpoczął w 4. Batalionie Rozpoznawczym w Wędrzynie, później pracował w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej w Międzyrzeczu oraz dowodził 6. Mazowiecką Brygadą Obrony Terytorialnej. Obecnie dowódca 14. Zachodniopomorskiej Brygady Obrony Terytorialnej w Szczecinie. Uczestnik wojny w Iraku i Afganistanie (weteran poszkodowany – ranny podczas wybuchu IED w Afganistanie). Odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Krzyża Wojskowego za osobiste męstwo w akcji bojowej. Autor książek Karbala. Raport z obrony City Hall, Afganistan. Odpowiedzieć ogniemBałkany. Raport z polskich misji oraz Bez taryfy ulgowej. Kobiety w wojsku, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Joanna Wiśniowska
Joanna Wiśniowska
Dziennikarka
Dziennikarka związana z „Gazetą Wyborczą Trójmiasto” i „Wysokimi Obcasami”, publikowała m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, newonce.sport i magazynie „Kopalnia. Sztuka Futbolu”.
Zamknij