Chciałabym, aby nasza kultura zmieniała się tak, żeby pomiędzy „prawdziwymi kobietami” i „prawdziwymi mężczyznami”, a także między homo i hetero było jak najwięcej miejsca dla wszystkich innych kombinacji. Język to tylko wierzchołek góry lodowej. Kinga Dunin czyta „Gender Queer” Mai Kobabe.
Maia Kobabe, Gender Queer. Autobiografia, przeł. Hubert Brychczyński, Centrala 2021
Maia Kobabe urodziłu się w 1989 roku, jest Amerykanu, skończyłu studia artystyczne związane z tworzeniem komiksów i właśnie mamy okazję poznać jenu komiks. Autoru tu (chyba „tu”, skoro nie „ta”?) na co dzień używa i stara się, aby inni używali, stworzonych przez Michaela Spivaka zaimków e, em, eir (przygotowanych wcale nie na użytek dzisiejszych debat, tylko w XIX wieku). Polski tłumacz zastępuje je tzw. dukaizmami, także niestworzonym z myślą o osobach niebinarnych pomysłem Jacka Dukaja pochodzącym z powieści Perfekcyjna niedoskonałość. Czyli onu/jenu. To tylko jedna z możliwości.
Trudność w języku polskim polega na tym, że jest ugenderowiony, inaczej niż w angielskim, nie wystarczy używać neutralnych płciowo zaimków, wymaga to dokonywania wielu zmian, mocno nieintuicyjnych, wszędzie tam, gdzie język jest nacechowany płciowo. Wcale nie jestem pewna poprawności pierwszych zdań. W komiksie neutratywum od pastor jest pastoru, ale od bibliotekarki bibliotekarum, więc może Amerykanum, a nie Amerykanu?
czytaj także
Zacznę więc inaczej. Osoby niebinarne bardzo źle się czują (można nazwać to dysforią) w świecie sztywno podzielonym na dwie płcie. Napisałam „bardzo źle”, bo myślę, że takich, którzy czują się trochę źle lub źle, może być całkiem sporo. W każdym razie granice są tu płynne. Jak źle trzeba się czuć, żeby zacząć się zastanawiać nad swoją tożsamością płciową i powątpiewać w to, co mówi się nam od dzieciństwa? Osoby niebinarne nie chcą się identyfikować z żadną z dwóch binarnych płci albo identyfikują się (na różne sposoby) z obiema. Dlatego też nie jest dla nich rozwiązaniem korekta płci, zmiana miejsca w binarnym układzie. Chcą być pomiędzy, a to wcale nie jest łatwe.
Szukają dla siebie jakichś sposobów ekspresji, także języka, w którym mogłyby opowiedzieć swoje doświadczenie, ale nie wiem, czy w tej chwili to akurat język jest najważniejszy. Chyba ważniejsze jest to, że mają bardzo słabą reprezentację w kulturze, w życiu publicznym. Są środowiska, w których mogą funkcjonować w sposób, który jest dla nich najbardziej odpowiedni, ale częściej mogą spotkać się z brakiem aprobaty, zrozumienia (wydziwiasz!) czy dyskryminacją.
GUS dopuszcza małżeństwa jednopłciowe, ale nie uznaje osób transpłciowych i niebinarnych
czytaj także
Bariery te tkwią także w ich głowach. Pewno trudniej niż innym jest im się samookreślić, bo do tego potrzebny jest język, wzory zachowań, wzory osobowe. W którym momencie odczuwana niewygoda staje się podstawą do stworzenia zdefiniowanej tożsamości? Zapewne zależy to od otwartości społeczeństwa i edukacji. Im bardziej będzie to akceptowane i oswojone, tym łatwiej będzie dokonać takiej autodefinicji.
Zanim więc w komiksie dojdziemy do właściwych zaimków, przejdziemy z Maią Kobabe całą drogę samopoznania. I jest ona, w polskim przekładzie, opowiedziana w rodzaju żeńskim. Mam wrażenie, że dziś niekiedy nieco rytualne opowiedzenie się po właściwej zaimkowej stronie zastępuje prawdziwą otwartość, wysiłek poznawczy, ciekawość – nie ma nic złego w ciekawości. Przed jej zaspokojeniem często powstrzymuje też pewno zwykła delikatność. Może chcielibyście się czegoś dowiedzieć, a boicie się zapytać? Gender Queer dostarcza ku temu znakomitej okazji.
Maia Kobabe wychowywału się w sprzyjających warunkach, mogąc liczyć na wsparcie bez względu na to, kim będzie. Kochający rodzice, progresywni i alternatywni, mama nauczycielka przedszkolna, tata nauczyciel w szkole waldorfskiej. Długowłosy tata, mama, która nigdy się nie malowała, fajna starsza siostra, która później zwiąże się z trans mężczyzną, ciocia lesbijka… Dzieciństwo na wsi, szkoła waldorfska, rok nauczania domowego, liceum waldorfskie, gdzie istniała zorganizowana grupa „LGBT i sojusznicy”.
A jednak dorastanie było dla niej bardzo trudne. Nie pasowału do żadnego schematu. Przede wszystkim trudno było jej być dziewczynką, nastolatką, kobietą. Zanim dowiedziała się, czego chce, boleśnie odczuwała, czego nie chce. Większość ludzi mości się w przypisanym genderze bezkolizyjnie, są jednak tacy, dla których składa się on z mnóstwa codziennych nakazów i ograniczeń.
Dla Mai kobiecość była ograniczająca i opresyjna. W tym kobieca biologia, najtrudniejszy był zatem okres dojrzewania, menstruacja i rosnące piersi, pojawiające się owłosienie. Kobiety raczej nie mają wyjścia, muszą to zaakceptować, a jak się nie da czegoś zmienić, to najlepiej to polubić. Jednak obiektywnie patrząc, nic w tym przyjemnego – comiesięczne krwawienie, piersi, które nie są najwygodniejszym elementem anatomicznym. No i te oczekiwania kulturowe – staniki, kobieca bielizna, stroje, długie włosy, golenie ciała… Do tego odpowiednie zachowania. Wszystkiego tego nie znosiła.
Dotyczyło to również orientacji seksualnej. Zakochiwała się i w chłopakach, i w dziewczynach, jednak miała problemy z seksem, wygląda na to, że jest aseksualnu. Nie znosi penetracji, badanie ginekologiczne jest dla niej traumą prawie nie do zniesienia, mogła je przeżyć, tylko przyjmując silne środki uspokajające. Wyobrażała sobie, że ma penis i płynące z tego doznania. Uchodziła za lesbijkę, lecz podniecała ją gejowska pornografia i pisywała gejowskie fanfiki.
Ciocia lesbijka podpowiada jej, że niechęć do kobiecości może wynikać z uwewnętrznionej mizoginii, którą wchłonęła z powszechnej kultury. Maia potwierdza, że kobiety mają w społeczeństwie gorzej, ale nie godzi się na taką interpretację. Może więc jej tożsamość płciowa jest męska? Nie, mężczyzną też się nie czuje. Przez chwilę zastanawia się, co by było, gdyby urodziła się jako chłopiec, i wyobraża sobie, że wtedy sięgałaby po rozmaite kobiece gadżety.
Ta autobiografia opowiada, w jaki sposób dziewczynka uświadamia sobie, że jest osobą niebinarną. W przypadku mężczyzn musi to wyglądać inaczej. Pod pewnymi względami kobietom może być łatwiej – można nosić spodnie, krótkie włosy, nie malować się, zachowywać bardziej „po męsku” i przeżyć, nie podlegając jakiejś szczególnej stygmatyzacji. Mężczyzna w sukience to parodia albo drag queen. (Kiedyś już o tym pisałam).
czytaj także
Przed rodzicami Maia początkowo outuje się jako osoba biseksualna, dopiero siostra podpowiada jej właściwe określenie – niebinarna. Dzięki temu nareszcie wszystko trafia na swoje miejsce i Maia może poczuć, że wie, kim jest. Wtedy przestaje chodzić w burych podkoszulkach i dżinsach, zaczyna odważniej sięgać po kolory, kwieciste wzory, nie musi już walczyć z upodobaniami uchodzącymi za kobiece. Zaczyna używać wybranych zaimków i prosi bliskich, żeby też ich używali.
Trochę się z tym męczą i mylą się, ale próbują. Czemu tak ci na tym zależy, pytają. Dzięki temu będę szczęśliwsza. Jednak wobec innych osób wciąż ma problemy, jak im zakomunikować, w jaki sposób chce być określanu. Czasem używa widocznej przypinki ze swoimi zaimkami.
To, że mając osobę niebinarną w swoim otoczeniu, możemy się postarać, żeby była szczęśliwsza, używając wybranych przez nią zaimków, o ile jest to dla niej ważne, jest dość oczywiste. Podobnie jak to, że będzie ona nam wybaczała pomyłki, a nie oskarżała o misgendering.
Czy – w planie ogólniejszym – wsparciem dla osób niebinarnych jest zwyczaj podawania, np. w mailowych wizytówkach preferowanych zaimków? Nie wiem. Kiedy patrzę na zaimki zespołu KP, znowu jestem w świecie binarnym, czyli takim, z którego Maia próbowału się wymknąć. Niby jest to tylko informacja o tym, „czego używam”, a nie, „kim jestem”, ale wiadomo, że nie o to chodzi. Jeśli ktoś używa nietypowych zaimków, to używa – w mowie i piśmie informuje o tym otoczenie. Jeśli nie używa, ale pod innymi względami czuje się niedopasowany, nacisk na zadeklarowanie tych typowych jest kolejnym przypomnieniem tego niedopasowania.
Niektórzy narzekają, że nietypowe zaimki są opresyjne (dla otoczenia), ale te typowe też są opresyjne, zamykają ludzi w klatkach zbyt prostych podziałów.
Przy okazji pisania tego tekstu zrobiłam sobie w internecie test na poziom dysforii płciowej, przeznaczony chyba głównie dla osób, które myślą o korekcie płci, a nie tych niebinarnych. Po rozwiązaniu testu nie dostaje się rzecz jasna medycznej diagnozy, tylko opinię. W moim wypadku: jesteś osobą zbuntowaną przeciwko sztywnym podziałom płciowym. No jestem, jaki mądry internet!
Chciałabym, aby nasza kultura zmieniała się tak, żeby pomiędzy „prawdziwymi kobietami” i „prawdziwymi mężczyznami”, a także między homo i hetero było jak najwięcej miejsca dla wszystkich innych kombinacji. Język to tylko wierzchołek góry lodowej. Może się zmieniać, warto szukać nowych możliwości, chociaż dla polszczyzny najłatwiejsze wydaje się wymienne używanie form żeńskich i męskich – wiem, to by nie zadowoliło Mai.
Sfera „pomiędzy” jest bardzo różnorodna. Część doświadczeń Mai jest typowych, przynajmniej dla dziewczynek, część pewnie mniej powszechnych. Różny może być poziom związanej z tym dysforii. Zajrzyjmy do słownika na stronie Fundacji Trans-Fuzja:
Wśród osób niebinarnych są osoby, które identyfikują się z obydwiema binarnymi płciami (bigender), ludzie, którzy nie identyfikują się z żadną płcią (agender), ludzie, którzy identyfikują się ze wszystkimi płciami (pangender), ludzie, których tożsamość płciowa ewoluuje na przestrzeni czasu (genderfluid), osoby, które definiują swoją tożsamość płciową w różny sposób wykraczający poza dwie binarne płcie (genderqueer), i osoby transkobiece i transmęskie (osoby, które w swoim rozumieniu i postrzeganiu siebie dostrzegają w sobie kobiecość bądź męskość, ale nie identyfikują się z nimi w pełni).
Warto też zauważyć, że nie każdy ma potrzebę budowania wokół tego wyrazistej tożsamości i do tego wyrażającej się za pomocą neutratywów. Można też uważać ten wymiar tożsamości za mało istotny. Nadal jednak zbyt szczelne rozgraniczenie płci w kulturze może być dla takich osób, dla nas, dolegliwe. A problem zaimkowy jest ważny tylko dla części.
Dlatego zaproponowałam jako jedną z formułek zaimkowych „mów do mnie, jak ci wygodnie/whatever works”. Dla mnie taka deklaracja oznacza otwartość na świat lepszy niż ten nudno dwupłciowy oraz na językowe innowacje, na których jednak nie koncentrujemy się nadmiernie. Ważne jest i szczęście, i płynność komunikacji. Koledze to się spodobało, skorzystał z pomysłu i nawet przyniosło to dobre rezultaty – w korespondencji służbowej piszący do niego przeszli z nim na ty. Podobno tak jest łatwiej. I chyba o to właśnie chodzi – żeby było łatwiej.