Gdybyście chcieli lepiej zrozumieć „Zaufanie” Hernana Diaza, to polecam książkę Andrzeja Ledera „Ekonomia to stan umysłu” – nie będę was oszukiwała, nie jest to łatwa lektura, ale wystarczy troszkę poduczyć się lakańskiego, a wtedy okaże się jednak nie aż taka trudna.
Hernan Diaz, Zaufanie, przeł. Agnieszka Walulik, W.A.B. 2023
Benjamin Rask od urodzenia opływał w niemal wszelkie możliwe przywileje, toteż jednym z tych nielicznych, których odmówił mu los, był przywilej heroicznych zmagań o sukces: historia jego nie była opowieścią o wytrwałości w obliczu przeciwieństw ani też niezłomnej woli przekuwającej strużyny przeznaczenia w złoto.
To, co czytacie, to początek powieści Zobligowania, bo książka Diaza zaczyna się od pewnej fikcyjnej powieści napisanej w latach 30. Czy coś nam ona przypomina? Może Wielkiego Gatsby’go albo coś Henry Jamesa? Potem mamy drugą powieść, a właściwie biografię – ta jest w trakcie tworzenia, czasem to tylko konspekt, uwagi, co należy dopisać albo sprawdzić. To biografia Andrew Bevela pisana przez wynajętą przez niego młodą kobietę, niby sekretarkę i stenotypistkę, ale w istocie ghostwriterkę. Bevel jest pierwowzorem postaci powieściowego Benjamina Raska, a dyktowana przez niego biografia ma być odpowiedzią na kłamstwa i przeinaczenia powieści, przede wszystkim te, które dotyczą jego ukochanej żony Mildred. Kobietą, która pracuje nad jego biografią, jest zaś Ida Partenza, córka imigranta z Włoch, anarchisty i właściciela małej, ledwo prosperującej tradycyjnej drukarni, gdy zaczęły już funkcjonować te zautomatyzowane. Poznajemy ją i dowiadujemy się, że jest autorką tego nieukończonego szkicu do biografii dopiero później, gdy jest już siedemdziesięcioletnią pisarką i wraca pamięcią do tych czasów, poszukując w archiwach dokumentów dotyczących Mildred.
czytaj także
Historia Raska, bohatera Zobligowanych, to opowieść o kimś, kto zawdzięcza bogactwo poprzednim pokoleniom zaradnych przedsiębiorców. Jest niezwykle uzdolniony matematycznie i równie wyjątkowo zamknięty w sobie, unikający kontaktów społecznych, właściwie nie potrzebuje ostentacyjnego bogactwa, ale wykorzystuje je, aby budować pozycję i kontakty. Tworzy więc takie dekorum, i to na ogromną skalę. Najchętniej jednak spędza czas przy dalekopisie, obserwując wahania kursów giełdowych. Bardziej niż działalność gospodarcza jego antenatów, handlarzy i przemysłowców, interesują go derywaty, różne pochodne kapitału. Inwestując, korzysta ze swojej wiedzy matematycznej, modeli statystycznych i, jak twierdzi, daru intuicji. Znajduje też żonę, podobną sobie, ceniącą samotność i bardzo dobrze wykształconą. Stają się jedną z najbardziej tajemniczych par Nowego Jorku. Jego bogactwo rośnie i rośnie, a szczególny sukces odnosi w czasach wielkiego kryzysu, w porę kupując, a potem pozbywając się akcji, kiedy wszyscy biednieją, on zostaje krezusem. Kto wie, może to właśnie on odpowiada za ten wielki krach? To jego ręka pokierowała niewidzialną ręką rynku? Niestety traci żonę, która umiera na jakąś tajemniczą chorobę psychiczną, wtedy też traci dotychczasowy impet, chociaż nie bogactwo.
Co tak zirytowało Bevela w tej powieści, co chciał w niej zmienić? Najbardziej oburzają go dwie rzeczy. Sugestia, że jego spekulacyjne posunięcia mogły wywołać kryzys giełdowy – nigdy działania jednej osoby nie mogą zachwiać rynkiem, i że może w operacjach finansjery jest coś złego. Oraz to, jak została opisana jego żona. W tej pierwszej kwestii forsuje przede wszystkim swoją ideologię, dającą się streścić w paru punktach. Każdy sukces odpowiedzialnego finansisty jest jednocześnie sukcesem państwa. Kapitalizm zawsze ma rację. Kryzysy są w nim niezbędną korektą. Ten z 1929 roku był zawiniony przez interwencję państwa, działanie Rezerwy Federalnej, a z drugiej strony przez nieodpowiedzialnych spekulantów i drobnych, zadłużających się inwestorów, w tym kobiety, których udział wśród nich gwałtownie wzrósł – „gangi niezdyscyplinowanych parweniuszy, turyści spekulacji i motłoch podjudzany przez krupierów, którym brakowało skrupułów, obławiały się, korzystając z ciężko pracujących przedsiębiorców”. I to właśnie stworzyło bańkę, która musiała pęknąć. I wreszcie ekonomia jest wszędzie, określa każde nasze działanie, wstając co rano, jesteśmy dysponentami naszego wolnego czasu i podejmujemy decyzje, jak go zainwestować. Żona zaś nigdy nie chorowała psychicznie. I wspaniale go uzupełniała. Rozumiała jego finansowe działania, trochę zajmowała się działalnością charytatywną, wspomagając ludzi kultury, lubiła posłuchać czegoś tradycyjnego i przeczytać jakąś książeczkę. Była idealna.
czytaj także
Jednak odnaleziony po wielu latach przez Idę dziennik Mildred zmienia ten obraz. Jej działalność charytatywna była prowadzona na ogromną skalę i bardzo kompetentnie, a po wielkim kryzysie wspierała również bezrobotnych. Dobrze znała się na współczesnej muzyce i literaturze, utrzymywała liczne kontakty z intelektualistami – to był świat, którego jej mąż nie rozumiał, a przede wszystkim umniejszał. I wreszcie to ona znała te wszystkie matematyczne wzory, sztuczki i miała intuicję, którym zawdzięczał swój sukces. I tu mamy pierwszy dość oczywisty feministyczny morał: za każdym wielkim mężczyzną stoi kobieta, czasami może inteligentniejsza i lepsza od niego, ale kryjąca się w cieniu.
Gdybyśmy na tym mieli zakończyć, można by powiedzieć, że to bardzo zacna lektura. Dobrze skonstruowana i pomyślana, której autor potrafi różnicować językowe dykcje i widać jego kulturę literacką i erudycję. A nawet dobrze się to czyta. Czytajmy jednak głębiej. Ostatecznie jest to książka o kapitalizmie, o tym, jak przeszedł on z fazy „handel i przemysł” w stan 2.0 – kiedy głównym biznesem jest biznes. Młoda Ida wie, że jako córka anarchisty, który jest równie patriarchalnym dziadem jak jej pracodawca, powinna Bevela nienawidzić i rzeczywiście trochę się nim brzydzi, ale to taka wyuczona reakcja. Po drodze zaczyna rozumieć, na czym polegają różne operacje czy spekulacje finansowe, ale ostatecznie jej refleksja sprowadza się do tego, że pieniądze to takie coś, za co można sobie kupić rozmaite potrzebne rzeczy. My jednak widzimy w powieści kapitalizm jako coś monstrualnego, jakiś byt, który zdaniem protagonisty/finansisty można próbować okiełznać, jak zwierzę. Jednocześnie jest coś fascynującego i pociągającego w tym mnożeniu bogactwa, kolejnych sukcesach i ekscesach. Mimo że nas to przeraża, dajemy się wciągnąć w bagno kapitalistycznych rozkoszy. Bo co mamy do zaproponowania zamiast? Fundowanie kolejnych teatrów operowych i działalność charytatywna chyba nie jest tu odpowiedzią. I zakładam, że ten stan ambiwalencji jest celowo zaprojektowany dla nas przez autora.
Gdybyście chcieli to wszystko lepiej zrozumieć, to polecam książkę Andrzeja Ledera Ekonomia to stan umysłu – nie będę was oszukiwała, nie jest to łatwa lektura, ale wystarczy troszkę poduczyć się lakańskiego, a wtedy okaże się jednak nie aż taka trudna. Autor pokazuje w niej, jak język ekonomii stał się lingua franca globalnego świata. I jak trudno jest poza nim powiedzieć albo pomyśleć coś, czego by nie ogarniał. A to ten język tworzy planetarną rzeczywistość.
Ledwo słyszalną reprezentacją innego, protestującego przeciwko rządom kapitału głosu ma być w powieści Diaza ojciec Idy, anarchista, który we Włoszech podobno brał udział w jakichś akcjach bezpośrednich. To postać nieco groteskowa, dogmatyk nieznoszący żadnej dyskusji ze swoimi poglądami. Nienawidzi bogaczy i kapitalizmu, uważa, że nie powinno być własności prywatnej i szanuje pracę. Niczego więcej o jego racjach i argumentach się nie dowiemy – nie pasują do dominującej opowieści. Jedyna osoba, która ma dla niego coś w rodzaju szacunku, to miliarder Bevel. Bo, jak twierdzi, wszyscy inni, ci wielcy i ci mali, są tacy sami jak on – pragnęli zysku za wszelką cenę, przegrali, a teraz rzucają oskarżenia. Jednak anarchista to margines marginesu. Można go wyrzucić (metaforycznie) przez okno, a jego narracja się nie liczy.
Komedia (a może farsa?) Dario Fo Przypadkowa śmierć anarchisty odnosi się do prawdziwego wydarzenia, anarchista Pinelli po trzydniowym przesłuchaniu został wypchnięty przez okno. Ale to komedia, o tym, jak Wariat miesza w głowie policjantom tak, że przyznają się do zbrodni. Od niedawna można obejrzeć polskie wystawienie tej sztuki w reżyserii Michała Zadary w Teatrze Powszechnym w Warszawie (krótkie i śmieszne – co za rzadkość w polskim teatrze!). Zmiana wobec oryginału jest taka, że ofiarą jest kobieta, i Wariatem też (brawurowa rola Barbary Wysockiej). To kobiety są siłą atakującą system. Mildred, nawet jeśli upomina się o nią feminizm, jednak nie była taką kobietą.