Czytaj dalej, Weekend

Irlandzka recepta na polskie problemy

Łatwo mi wczuć się w dzisiejszej Polsce w smutne irlandzkie lata 80. Wolność i normalne życie już miały tu być. Tymczasem prokuratura konfiskuje karty pacjentek ginekologicznych, tropiąc aborcje, miasta uchwalają, że są strefami wolnymi od LGBT, sądy dawno przestały być wolne, a w sejmie leży ustawa o jeszcze większej ochronie kultu religijnego.

– Napisałam tę książkę, bo chciałam dowiedzieć się, jak oni to zrobili. Zrozumieć, co się stało, że ten katolicki kraj rozliczył Kościół ze wszystkich nadużyć, zdetronizował księży, a potem wolą swoich obywateli w powszechnym głosowaniu odrzucił katolicką moralność – mówi Marta Abramowicz, autorka głośnych reportaży „Zakonnice odchodzą po cichu” i „Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica” o swojej najnowszej książce, „Irlandia wstaje z kolan”.

10 października o 19.00 w Nowym Teatrze w Warszawie odbędzie się spotkanie premierowe z autorką, które poprowadzi Roman Kurkiewicz. Zapraszamy! 

**

W życie Alvy wpisana jest historia Irlandii. Gdyby ułożyć je na osi liczbowej, wyglądałoby tak:

1983 – w wieku 37 lat pierwszy raz konfrontuje się z przegraną w referendum. Za aborcję w Irlandii grozi dożywocie, ale to nie wystarcza ortodoksyjnym katolikom. Chcą, aby zakaz przerywania ciąży został wpisany do konstytucji, tak by parlament nie mógł go uchylić bez zgody narodu. Kampania jest ostra i brutalna, prowadzona w kościołach i parafiach. W konsekwencji dwie trzecie Irlandczyków wkleja zakaz aborcji w konstytucję. To klęska ruchu kobiecego tak pieczołowicie budowanego, także przez Alvę, od początku lat 70.

1986 – ma 40 lat, od dwudziestu nie może się rozwieść. Starania o zmianę prawa okazują się daremne. Irlandia w referendum potwierdza, że małżeństwo jest na zawsze i nikt nie może go rozwiązać, cokolwiek by się nie działo.

1992 – ma 46 lat, patrzy, jak państwo zawraca z Wielkiej Brytanii zgwałconą czternastolatkę, żeby wymusić na niej donoszenie ciąży. Dziewczynka jest w rozpaczy, chce się zabić. Ludzie wychodzą na ulicę. Alva razem z innymi organizuje ruch oporu wobec okrutnego prawa.

Irlandia zerwała z dyktatem Kościoła. Jak im się to udało?

1993 – ma 47 lat, w tym dwie dekady przypominania społeczeństwu, że geje i lesbijki są ludźmi. Po wielu bataliach świętuje moment, w którym Irlandia ogłasza dekryminalizację homoseksualizmu. Oznacza to, że mężczyźni nie będą trafiać już do więzienia za kontakty seksualne z innymi mężczyznami. Geje zawsze drażnili społeczeństwo swoją widocznością, lesbijek nikt nie zauważał, jakby nie istniały. Ale Alva wie, że istnieje, i wie, że czeka ją kolejna bitwa, tym razem o kobiety.

1996 – w wieku 50 lat włącza się w kampanię na rzecz usunięcia z konstytucji zakazu rozwodów. Wreszcie się udaje – prawo do rozwiązania małżeństwa przechodzi w referendum o włos. Różnica jest tak mała, że mówi się, że gdyby statek z pielgrzymami z Lourdes zdążył, szala przechyliłaby się w drugą stronę.

2002 – ma 56 lat i walczy, żeby prawo aborcyjne nie zostało jeszcze bardziej zaostrzone. Państwo chce wpisać do konstytucji zakaz przerwania ciąży nawet w przypadku zagrożenia życia matki. Kobiety byłyby zatrzymywane w szpitalu i siłą zmuszane do urodzenia. Na szczęście Irlandczycy odrzucają takie rozwiązanie.

2015 – ma 69 lat i wchodzi do ścisłego grona układającego strategię kampanii równości małżeńskiej. Chodzi o to, żeby osoby LGBT też mogły wziąć ślub. Irlandia jest już na to gotowa – w referendum dwie trzecie obywateli głosuje na tak. W konstytucji zostaje zapisane, że małżeństwo jest związkiem dwojga ludzi, bez względu na ich płeć.

2018 – w wieku 72 lat staje do największej walki, do której przygotowywała się od zawsze: o prawo do aborcji, o prawo kobiet do kontroli nad własnym życiem. Staje na czele ruchu i ma poprowadzić kampanię referendalną do zwycięstwa. Jak ma to zrobić, żeby się udało?

[…]

Gdyby chcieć uzupełnić oś liczbową o historię jeszcze bardziej osobistą, trzeba by dodać następujące fakty. Alva przychodzi na świat rok po wojnie jako pierwsze dziecko, potem urodzi się jeszcze pięcioro jej sióstr i braci. To nie jest duża rodzina jak na warunki irlandzkie, tylko przeciętna. Jej matka wychowała się w znacznie większej – dzieci było w domu jedenaścioro. Jeśli policzyć wszystkie ciotki i wujów, okaże się, że wydali oni na świat w sumie 73 potomków, kuzynów i kuzynek Alvy. A to tylko najbliższa rodzina, która mieszka w odległości spaceru od siebie.

Maturę zdaje w szkole u zakonnic, ale zupełnie innych niż irlandzkie, bo rodowitych Angielek. […] Zachęcały do czytania książek i zadawania pytań. Chwaliły za myślenie i szukanie odpowiedzi. W swojej otwartości wydawały się mówić, że niegrzeczne dziewczynki pójdą do nieba.

Szkoła może jest otwarta, ale Irlandia nie. Alva uczy się francuskiego na wypadek, gdyby mogła wyrwać się do innego świata, najlepiej pełnego paryskiej bohemy, kankana i joie de vivre. Tymczasem czeka na nią świat surowego, twardego życia, gdzie kobieta ma wyjść za mąż, rodzić dzieci i w wieku dwudziestu paru lat przekonać się, że jej życie się skończyło.

[…]

Idzie na studia. Uniwersytet szybko zatrudnia ją jako lektorkę francuskiego. Ma więc pracę, ale wpada w pułapkę sprzecznych oczekiwań. Uważa, że musi szybko wyjść za mąż. W wieku dwudziestu paru lat bierze ślub. Uniwersytet mówi, że jako mężatka nie może już pracować na etacie. Zresztą, z uwagi na brak antykoncepcji, pierwszego potomka można spodziewać się za dziewięć miesięcy, więc i tak zostanie w domu z dzieckiem. Chyba rozumie, że w tej sytuacji co najwyżej może dostać kontrakt na kilka zajęć. Nie, nie rozumie. Nie myślała tak o tym, chciała wszystko pogodzić: karierę, dom, rodzinę. Tymczasem widzi, jak zamyka się śluza, za którą jest wielki świat i nieznane lądy, do których nigdy nie pożegluje. W wieku dwudziestu kilku lat czuje, że jej życie się skończyło. Trafia do szpitala psychiatrycznego. Rozpoznanie: depresja i anorexia nervosa.

[…]

Alva spędza w szpitalu pół roku. Odwiedza ją tylko ojciec. Matka uważa, że to wstyd mieć dziecko z problemami psychicznymi. Społeczeństwo nie chce mieć nic wspólnego z szaleńcami i wariatami. Kiedy wychodzi, ma już pierwsze piętno. I natychmiast drugie, bo postanawia zakończyć swoje małżeństwo. A przecież w Irlandii kobiety nie odchodzą od mężów i nie ma rozwodów. Tak nie wolno robić. Wyprowadza się i wraca do swojego panieńskiego nazwiska. Tego także nie wolno robić, formalnie bowiem na wieki wieków jej tożsamość została przypisana do męża.

Ze szpitala wychodzi silniejsza. Jakimś cudem udaje jej się utrzymać pracę na uniwersytecie. Być może to nie cud, tylko odwaga, by sprzeciwiać się obowiązującym normom i nie wycofywać, kiedy inni tego oczekują. Świat wydaje się jej sprzyjać. W Irlandii rozkwitają lata 70. ze swoją prosperity i powiewem wolności. Uczelnia przywraca ją na etat, bo prawo się zmieniło i nie trzeba już zwalniać mężatek. Powstaje ruch feministyczny, w który Alva z przyjemnością się angażuje. Mówi otwarcie, że kobiety powinny mieć prawo do swojego ciała, antykoncepcji i przerywania ciąży. Katolicka Irlandia zatyka uszy.

Irlandia: kobiety w pułapce prawa antyaborcyjnego

czytaj także

Sama nigdy nie potrzebuje aborcji. Kiedy zachodzi w ciążę, rodzi córkę. Ma 31 lat. Nie może poślubić swojego nowego partnera, bo nie może się rozwieść. Ludzie pytają, co zamierza zrobić, czy odda dziecko do adopcji. Przecież w Irlandii tak się robi, gdy zalicza się wpadkę.

– Ale to nie jest nieplanowana ciąża, ja tego chciałam – tłumaczy. To się nie mieści w głowie. Jeszcze długo, gdy chodzi z wózkiem, ludzie kiwają głową: – O, zatrzymała dziecko. Mają na myśli, że nie poszła urodzić w tajemnicy u zakonnic i nie zrzekła się córki na rzecz dobrej katolickiej rodziny. – Nie zatrzymałam, bo nigdy nie chciałam oddać! – złości się. – To była moja decyzja, żeby urodzić!

Ludzie mówią tak, bo prawo jest nieubłagane dla kobiet w jej sytuacji. W szpitalu położna pyta, kogo ma wpisać jako najbliższego krewnego jej córki.

– Mnie i ojca dziecka – mówi Alva.

– Ale to nie jest pani mąż? Nie mogę go wpisać.

– Przecież on jest najbliższym krewnym!

– Musi być członek rodziny. Proszę podać kogoś innego.

– Jak to ojciec nie jest członkiem rodziny?! – Alva zaczyna krzyczeć. Krzyczy tak długo, aż położna macha ręką. Nie będzie się kłócić z kobietą, która w pytaniu o religię powiedziała, że jest niewierząca. Tego także formularz nie przewidywał. Niech już zabiera dziecko i idzie do domu.

To dopiero początek kłopotów. Córka według irlandzkiego prawa jest nieślubnym dzieckiem. Oznacza to między innymi, że nie dziedziczy po ojcu, a gdyby matka umarła przedwcześnie, nie dostanie po niej żadnej renty. W ten sposób Irlandia rozwiązała problem wyłamywania się z systemu opartego na małżeństwach. Status nieślubności otrzymują nawet te dzieci, które zostały poczęte, zanim para formalnie przypieczętowała związek.

W pracy pytają, czy nie mogłaby adoptować swojej córki, bo zdaniem uniwersytetu to rozwiązałoby problemy z zabezpieczeniem finansowym.

– Mam adoptować własne dziecko? Przecież to postawione na głowie! – mówi i zaczyna działać. Dołącza do ruchu ludzi chcących innej Irlandii, w której wszystkie dzieci będą miały takie same prawa do swoich rodziców. Dziesięć lat później w 1987 roku państwo wreszcie wykreśla z kodeksów status „nieślubności”.

To pierwsza oznaka, że coś drgnęło. Dotąd lata 80. przygważdżały smutkiem i beznadzieją. Okienko wolności, które udało się wykuć w poprzedniej dekadzie, zostało na długo zabite dechami. Lata 70. obfitowały w energię, emocje, inicjatywy, marsze. […] W smutnych latach 80., po przegranej w referendum aborcyjnym, a zaraz po nim rozwodowym, aktywistki i działacze muszą zejść do podziemia, aby lizać rany i przetrwać. Przeczołgani i wypaleni patrzą, jak Kościół katolicki triumfuje. W ciągu kilku lat na jego zapleczu wyrósł silny ruch prawicowych ortodoksów, którzy założyli swoje organizacje i stali się frontmenami walki o jeszcze bardziej katolicką Irlandię. Mają nadzieję, że jeszcze raz uda się wtłoczyć wszystkich w skrojony dla nich ustrój: Będzie jak kiedyś – wiejska, sielska Irlandia, kobiety w małżeństwach rodzą dzieci, ojcowie zarabiają na rodziny, księża się modlą, zakonni bracia i siostry uczą, leczą i pomagają potrzebującym. A Kościół dba, żeby wszyscy, którzy naruszają ten ład, znikali za drzwiami odpowiednich instytucji.

Irlandki mówią, jak pokonać fundamentalistów

Jednak trudno zawrócić bieg historii. Próba wepchnięcia rzeczywistości do szafy nie udaje się. Cztery miesiące po referendum, które wpisuje zakaz aborcji w konstytucję, Irlandią wstrząsa sprawa Ann Lovett. Piętnastoletnia dziewczyna w środku zimy ucieka ze szkoły do groty Najświętszej Marii Panny, gdzie rodzi dziecko. Ma ze sobą nożyczki, którymi przecina pępowinę. Chłopczyk umiera pod figurą Matki Bożej, ona trochę później, w szpitalu. Nikt nie zauważył, że była w ciąży, nikt nie jest pewien, z kim w nią zaszła, i prawdę mówiąc, nikogo to nie zajmuje. W ogniu dyskusji na temat niechcianych dzieci, potajemnych porodów i pokątnych aborcji, jaka przetoczyła się przez Irlandię, kwestia współodpowiedzialności ojców nigdy nie była w centrum. Wszyscy uważali za naturalny stan rzeczy, że gdy kobiecie przydarza się ciąża bez ślubu, musi radzić sobie sama. Potwierdza to wiele listów do gazet i programów radiowych. Dziesiątki kobiet pisze: wiem, jak czuła się Ann, byłam w takiej sytuacji. Ukrywałam, urodziłam potajemnie, musiałam uciekać z domu, oddałam dziecko. Przyniosłam wstyd rodzinie, zrobiłam coś złego, czy Bóg mi wybaczy?

[…]

Nie brakuje jednak głosów, które próbują nadać tej sprawie wymiar religijny i zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, że coś w Irlandii jest dramatycznie źle. „Skąd mamy wiedzieć, że Ann Lovett nie umarła szczęśliwa? Skąd mamy wiedzieć, że nie wypełniła swojej roli tak, jak chciał Bóg?” – pisze na pierwszej stronie lokalna gazeta. Niektórzy zaczynają dowodzić, że dziewczyna swoją ofiarą chciała uratować młode pokolenie. „Nastolatki w całej Irlandii powinny paść na kolana, modląc się do nowej męczennicy. Niech nie będzie żadnych wątpliwości, że umarła w ramionach Maryi, by ocalić wszystkie inne dziewczyny przed zakończeniem życia jak ona”.

Irlandczycy poparli zabijanie dzieci nienarodzonych

Głosy te pokazują inną twarz Irlandii, w której obok rygorystycznego przestrzegania praktyk religijnych istnieje także przestrzeń na wiarę w znaki, cudowne wydarzenia, objawienia, wstawiennictwo świętych. Półtora roku później ludzie w Irlandii zaczynają masowo zgłaszać, że widzieli ruszające się posągi Matki Boskiej. Sto tysięcy ludzi odwiedza jedno z sanktuariów, żeby ujrzeć ten cud na własne oczy. W całym kraju ogromne grupy ludzi zbierają się pod figurami Mary i modlą się, czekając, aż posąg ożyje.

W takich okolicznościach próbuje przetrwać irlandzki ruch feministyczny. To czas zbierania sił, analizowania możliwości, badań, czytania, intelektualnych debat i dyskusji. Alva jest jedną z prekursorek takiego podejścia. Na początku lat 80. zakłada na uniwersytecie dublińskim Women’s Studies – przestrzeń, gdzie kobiety mogą poruszyć każdy interesujący je temat. Praca, seks, związki, opieka nad dziećmi, dyskryminacja i przemoc. Przychodzą pisarki, poetki, artystki, działaczki, akademiczki i gospodynie domowe, które marzą o tym, żeby w ich życiu było coś jeszcze.

Podczas jednego z takich spotkań wydarza się coś, co sprawia, że Alva powie później: „Miałam dwa życia. Z każdego byłam zadowolona, ale były to zupełnie różne życia”. W wieku trzydziestu kilku lat zakochuje się w dziewczynie, coś klika pomiędzy głową, sercem i ciałem, coś sprawia, że wie: to ta droga. Trzy minuty po kliknięciu myśli: jestem lesbijką. Nie ma wówczas innych kategorii, w które dałoby się opakować to, co przeżywa. W tamtych świecie nie ma queerów, osób niebinarnych, poliamorii. Są tylko dwa wymiary: homo i hetero. Geje mogą trafić do więzienia, gdy zostaną przyłapani przez policję, a lesbijek w ogóle nie ma. […] Jak skonfrontować się ze swoją orientacją seksualną w połowie lat 80., w kraju, gdzie ludzie są przekonani, że to grzech ciężki?

Konfrontacja wymaga wielu sił. Alva zbiera je znów w szpitalu psychiatrycznym. Lista strat, którą odhacza, jest długa: koniec związku z ojcem Lydii, rodzina, która nie chce nic wiedzieć, przyjaciele, którzy już jej nie zapraszają. Uniwersytet, który może ją zwolnić. I córka, która ma 11 lat i nie do końca rozumie, co to wszystko znaczy, ale boi się, że też ucierpi. Może lepiej w tej sytuacji będzie, jeśli przeprowadzi się do ojca w Belfaście? Alva ma 42 lata i poczucie, że ten kraj zabrał jej wszystko.

Kraj bez Boga [rozmowa]

– To był jedyny moment w życiu, w którym pomyślałam: Wyjadę stąd, wyemigruję, tu się nie da żyć. Homofobię czułam w moim ciele, trzewiach, kościach. Dotąd ten szok, wstrząs, ukłucie, że są ludzie, którzy cię nie lubią z powodu tego, jaka jesteś i kogo kochasz, gdzieś tam w środku wciąż jest. Dziś nie pozbawia mnie już sił, mam zbyt wiele determinacji, odwagi, radości z tego, co robię, ale wtedy… To były straszne czasy – mówi Alva po trzech dekadach od tamtych wydarzeń.

Łatwo mi wczuć się w dzisiejszej Polsce w smutne irlandzkie lata 80. Wolność i normalne życie już miały tu być. Tymczasem prokuratura konfiskuje karty pacjentek ginekologicznych, tropiąc aborcje, miasta uchwalają, że są strefami wolnymi od LGBT, sądy dawno przestały być wolne, a w sejmie leży ustawa o jeszcze większej ochronie kultu religijnego. Cały czas staram się chronić mojego syna przed podręcznikiem do HiT-u i furgonetką z nalepionymi zdjęciami, z których wynika, że LGBT to pedofile. Okno na świat, które wyrąbywaliśmy od 1989 roku, zostało zabite dechami. Może lepiej będzie, jeśli wyjedziemy z Polski i zamieszkamy za granicą? Mam 45 lat i poczucie, że ten kraj stał się okropnym miejscem do życia. Pytam Alvę o jej receptę z lat 80. na nasze obecne klęski. Patrzy na mnie i mówi:

– Nigdy się nie poddawać.

*

Fragment pochodzi z książki Irlandia wstaje z kolan, która ukazała się właśnie w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. 

**

Marta Abramowicz – dziennikarka, badaczka, psycholożka. Reportażu uczyła się pod okiem Hanny Krall. Napisała wiele tekstów lekkich, gazetowych, i sporo poważniejszych, naukowych, w tym kilka książek. Robi badania społeczne, najczęściej o ludziach, którym trudniej się odnaleźć. Zawsze najbliżsi jej byli wykluczeni, więc od lat z różnymi organizacjami pozarządowymi szuka sposobów na zmianę świata. Jedna z dwunastu Superbohaterek Wysokich Obcasów 2019.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij