Czytaj dalej

„Amerykański brud”, czyli po trupach do celu

Stalowy mur między USA a Meksykiem w Nogales, Arizona Fot. Peg Hunter/flickr.com

Powieść Jeanine Cummins jest jedną z tych książek, w przypadku których cień skandalu rzuca się na lekturę jeszcze długo przed jej rozpoczęciem. Spróbowałam oddalić się od tego kontekstu i sprawdzić, czy „Amerykański brud” da się obronić pod względem literackim, nawet jeżeli prawo autorki do pisania o doświadczeniu meksykańskich imigrantów jest podawane w wątpliwość.

Amerykański brud

Skandal wokół Jeanine Cummins można opisać w bardzo krótkich słowach, które nie oddają jednak w pełni wielowymiarowości dyskusji, która nie tylko przetoczyła się przez recenzenckie kolumny i kluby książki w Stanach, ale skłoniła do ostrej wymiany zdań całą rzeszę komentatorów. Można by więc powiedzieć, że problem polega na tym, że autorka jest biała, nie pochodzi z Meksyku, jej doświadczenie nie ma nic wspólnego z nielegalnym przekraczaniem południowej granicy Stanów, na której nie powstał mityczny mur Donalda Trumpa, a jej książka nie jest adekwatnym opisem tego, co spotyka każdego dnia imigrantów i azylantów.

Nie bez znaczenia okazał się kontekst ekonomiczno-prestiżowy. W przeciwieństwie do pisarzy latynoskich – w szczególności identyfikujących się jako Chicano/a – na autorkę czekała niebagatelna gaża i przekłady na kilkadziesiąt języków. Pojawiły się też zapowiedzi filmowej adaptacji tej historii. Do lektury szerokim gestem zachęcała też Oprah, najwyraźniej niezrażona skandalem z kilkanaście lat temu rekomendowaną w jej klubie książki pozycją – Milionem małych kawałków Jamesa Freya, która okazała się o wiele bardziej fikcyjna, aniżeli wskazywałby na to stempel autobiograficzności.

Dzieci i uchodźcy głosu nie mają

Można by wzruszyć ramionami, oburzyć się na niesprawiedliwe kalumnie wobec wiedzionej dobrymi intencjami i wrażliwością autorki, przy okazji powspominać, że kiedyś to były czasy, teraz nie ma czasów, i powiedzieć, że legitymacja lub jej brak nie powinny decydować o wartości dzieła literackiego. Stosując takie kryteria, powinniśmy odsądzić od czci i wiary zarówno Kiedy umieram Williama Faulknera, jak i Wiek żelaza i trylogię o Jezusie J.M. Coetzee’ego. Przykładów tego rodzaju transgresji możemy znaleźć wiele – nie wszystkie wytrzymają pewnie próbę czasu i krytycznej rewizji. Jestem jednak przekonana, że obrona możliwości przyjęcia podmiotowości innej aniżeli ta, którą mamy w akcie urodzenia i własnej biografii, jest fundamentalna dla twórczości literackiej. Można to uznać za kulturowy konserwatyzm, sądzę jednak, że za miarę powinna posłużyć mieszanka etyki i oceny krytycznoliterackiej. Lepszego rozwiązania wciąż na horyzoncie nie widzę.

Amerykański brud nie mieści się w kategorii wspomnianych książek nie tylko dlatego, że Stephen King myli się, pisząc, że to „arcydzieło”, a arogancja wydawcy zapowiadającego na okładce, że to „jedna z najważniejszych powieści naszych czasów”, przekracza granice promocyjnej przyzwoitości. Gaża autorki również w ograniczonym stopniu wpływa na moją wyobraźnię. Jestem przekonana, że gdybym była na miejscu Myriam Gurby i autorów doświadczających dyskryminacji w „najlepszym kraju na świecie”, widziałabym to zgoła bardziej wyraziście.

Nie jest jednak tak, że perspektywa ta jest mi całkowicie obca. Chciałabym powiedzieć, że nigdy nie zaproszono jako keynote speakera konferencji na temat rozpadu bloku wschodniego eksperta ze Stanów, który ma wielokrotnie mniejszy dorobek w tej dziedzinie niż naukowcy z naszej części świata występujący jako szeregowi paneliści. I że to odizolowane przypadki, gdy wydawca odmawia publikacji książki naukowej, w której odsetek zachodnich badaczy jest zbyt mały. I że mówienie o istnieniu niepisanych humanistycznych i krytycznych hierarchii – dzielenia czasu, widoczności, a nawet tematów – to dzielenie włosa na czworo. Chciałabym móc to powiedzieć, ale to nieprawda. Dlatego dyskusja wokół Amerykańskiego brudu dotyczy również nas – nawet jeśli tylko pośrednio, a kontrasty i podziały etniczne nie są u nas tak jaskrawe jak w Stanach.

Arcydzielność Amerykańskiego brudu wydaje mi się ponurym żartem, choć przed lekturą dopuszczałam możliwość, że mamy do czynienia z niezrozumianym przez część publiczności nowym Steinbeckiem. Rzadko używam w krytyce literackiej tak mocnych słów, ale tym razem nie znajduję innych, które byłyby uczciwe: to literacki kicz, narracyjna i językowa tandeta, kulturowa uzurpacja i pornograficzne spojrzenie na przemoc i ubóstwo. Nie ma tu mowy nawet o mitycznej „dobrej lekturze”, ale o tekście, którego subtelność oddała w istocie dekoracja na jednym ze spotkań promocyjnych. Pięknie przystrojone pakiety z kwiatami i drutem kolczastym. To literacki skandal nie dlatego, że autorka nie ma meksykańskich korzeni. To skandal, bo pod płaszczykiem dobrych intencji i uniwersalnej empatii autorka wykorzystała cały repertuar kulturowej eksploatacji.

Migracja nasza powszechna

Powieść rozpoczyna się od wielostronicowej sceny egzekucji całej rodziny Lydii, sentymentalnej księgarki z Acapulco. Mąż Lydii – święty za życia dziennikarz – naraził się narkotykowemu kartelowi, pisząc o ich interesach i przestępstwach gangu. Ze strzelaniny ocaleni są tylko ona i ośmioletni syn – kreowany jako „młody starzec” – dziecko, które ma cechy dojrzałego mędrca, zapamiętujący dodatkowo nadzwyczajną ilość geograficznych faktów. Lydia, mimo że całe swoje życie spędziła w Meksyku, a jak się później dowiadujemy, wielokrotnie spędzała też długie dni, ukrywając się w hotelach po artykułach męża – sytuację tę przeżywa tak, jak gdyby przemoc tego rodzaju była dla niej nie do pomyślenia. Nie ma też dokładnie zaplanowanej drogi ucieczki – niestety ten czas poświęciła na – uwaga, spoiler! – romansowanie (oczywiście platoniczne!) z… – uwaga, spoiler nie do uwierzenia! – królem mafiosów, który okazał się też wrażliwym czytelnikiem poezji i admiratorem księgarni Lydii oraz jej wdzięków:

„– Wiem, że trudno ci poukładać to sobie w głowie – oznajmił Sebastián. – Widzę, że jest to dla ciebie trudne, przykro mi. – Zamilkł, by po chwili kontynuować: – Ale on jest mordercą, Lydio. I to seryjnym. Ten człowiek ma krew na rękach.
Ten człowiek. Potrząsnęła głową. Sebastián wstał, położył dłonie na oparciu swojego krzesła i przysunął je do stołu. – Nie jest tym, za kogo go uważałaś.
– Ale sam wczoraj powiedziałeś, że ci Los Jardineros nie są tak bezwzględni jak inne kartele”.

Mimo że zagrożenie po publikacji artykułu o Javierze wydaje się oczywiste, para nie decyduje się tym razem ukrywać. Lydia stwierdza, że wszystko będzie w porządku, i to zdaje się wystarczającym argumentem. Tego rodzaju motywacje oraz reakcje bohaterów na wydarzenia i kontekst lokalny wydają się niemal nie z tej planety. Lydia zachowuje się, jakby Meksyk był jej równie obcy co czytelniczkom z klubu książki Oprah, a przemoc w kraju tak rzadka jak posiadanie broni palnej w Polsce. Oczywiście, moglibyśmy uznać, że naiwni i nieświadomi też powinni mieć swoją reprezentację literacką. A jednak Lydia jest przedstawiona jako żona dziennikarza śledczego, z którym przy kolacji rozmawia o jego pracy, kobieta inteligentna, oczytana, spotykająca się na co dzień z wierchuszką kartelu. Sprzeczności i kreowanie postaci za pomocą osobliwych klisz kulturowych rozciągają się na inne przypadki. Syn, z którym ucieka Lydia, jest w wielu partiach tekstu kreowany na co najmniej dojrzałego nastolatka. Doradza młodym kobietom, dokonuje analizy sytuacji, rozgrywa strażników. W innych z kolei – mamy przed oczami kilkuletniego berbecia kurczowo trzymającego się matki. To jednak nie głębokie paradoksy, ale literacka walka o możliwie najmocniejszy efekt emocjonalny wywołany u czytelnika. Po trupach do celu.

Uciekają do nas, bo są biedni. Są biedni, bo my jesteśmy bogaci

Sprzeczności i klisze w opisywaniu postaci sięgają też innych sfer. Niewiarygodność głównej bohaterki odciska się na całej powieściowej kreacji, wyraźnie pisanej z myślą o czytelniku, który odczuwa dystans wobec tego, co może spotkać ludzi przedzierających się przez granicę. To powieść bardzo przeciągnięta, rozpisująca każdą najmniejszą czynność na niekończące się zdania. Moje skojarzenia szły w kierunku niskobudżetowych seriali obyczajowych, w których postaci stale wchodzą do pomieszczeń i z nich wychodzą, tworząc pozór dynamicznej akcji. Obok tego pojawia się psychologiczna introspekcja, która jednak nie przybliża nas do przeżywanych właśnie zdarzeń, ale pozwala na zajęcie bezpiecznej pozycji dystansu: „Jeszcze tydzień temu wrzeszczałaby na Lucę, by się odsunął. Powiedziałaby mu, żeby nie stał tak blisko krawędzi. Chwyciłaby go, aby się upewnić, że jest bezpieczny i nic mu się nie stanie. Teraz musi wprowadzić swoje dziecko na ten jadący pod nimi pociąg”. Dlaczego meksykańskie imię dziecka zapisujemy po włosku, to już zupełnie inna historia.

W długich godzinach, które poświęciłam na przeczytanie tej powieści, wielokrotnie łapałam się na tym, że „widzę” Lydię jako białą kobietę, a jej syna – jako białego chłopca. Tekst stwarza to wrażenie, co jakiś czas dosłownie „przypominając” nam i, zdaje się, samym bohaterom, kim są. Kojarzy się to z koszmarną sceną z serialu Gotowe na wszystko, w którym córka Gabrielle Solis wpada w rozpacz, gdy dowiaduje się od matki, że jest Meksykanką. Amerykański brud lokuje się bardzo blisko tego doświadczenia: „Naprawdę są migrantami. Oto kim się stali. Ten prosty fakt, pośród innych ciężkich zmian w jej nowym życiu, pozbawia ją tchu”. Co jakiś czas natrafimy więc na klasyczne gesty autoegzotyzacji – tu bohaterka podzieli się wspomnieniem koloru skóry członków rodziny (zaskoczona wyraźnie ich rozmaitością), w innym miejscu tłumaczy, z czego składają się zjadane potrawy, w innych odkrywa istnienie rdzennych Amerykanów, w jeszcze innych pojawia się potrzeba doprecyzowania reguł katolicyzmu (ale bez przesadnej biegłości).

W okupowanym budynku: meksykańskie aktywistki przeciwko mordowaniu kobiet

Powieść usiana jest stereotypami o kulturze meksykańskiej i szerzej – wyobrażeniami o świecie na południe od Stanów Zjednoczonych. To tanie, wyuczone gesty, które raczej sugerują próbę skrócenia dystansu aniżeli kulturową biegłość. W całym tym zestawie osobliwości najbardziej frapująca wydaje mi się jednak inna nieświadomość Lydii: otóż dopiero podczas ucieczki do Stanów dowiaduje się ona o istnieniu ICE. Jedna z najbardziej przerażających agencji rządowych, źródło lęków wszystkich nielegalnych imigrantów, regularnie zajmująca pierwsze strony gazet ze względu na swoją bezwzględność tutaj jest zaskakującą nowiną. Całość podróży utrzymana jest w konwencji niemal sensacyjnej, thrillerowej. Czy to na pewno najlepsza decyzja? Nie jestem przekonana, czy taki rodzaj czytelniczej ekscytacji (często określanej jako „szybko się czyta”) oddaje na pewno historię migrantów w formie, która może skutecznie przybliżyć nam te – nierzadko traumatyczne – doświadczenia.

Jednym z problemów, nad którymi chyba zbyt często przechodzimy do porządku dziennego we współczesnej kulturze, jest sposób wykorzystania języka angielskiego i języka samego doświadczenia. W wielu mniej (np. serial Katarzyna Wielka) lub bardziej (np. serial Czarnobyl) udanych tekstach kultury bez wahania stosuje się język angielski jako język dialogowy. Opiera się to na założeniu umowności – aktorzy są anglojęzyczni, produkcja jest anglojęzyczna, mniejsza z tym, że pokazujemy Rosjan. Wiemy jednak, że „tak naprawdę” mówią oni po rosyjsku. Rozumiemy konwencję i realia współczesnej kultury. Kłopotliwe staje się dopiero zamieszczanie napisów w języku opisywanej rzeczywistości czy – jak w Czarnobylu – komunikatu ostrzegawczego mimo wszystko po rosyjsku. Zachodnie ucho lubi taki koloryt, natomiast oko nie lubi czytać napisów. Zabieg ten sprawdza się mniej więcej do tego samego wrażenia co oczywiste francuskie słowa w reklamach perfum czy słodyczy.

Przypadek Amerykańskiego brudu jest jednak o wiele bardziej osobliwy. Otóż tekst w całości jest napisany po angielsku, jednak bohaterowie wtrącają liczne słowa po hiszpańsku. Dziwaczność tego rozwiązania dałoby się obronić, gdyby akcja działa się już w Stanach albo gdyby zastosowano jakikolwiek zabieg uzasadniający taką formę komunikacji. Efekt, który w ten sposób powstaje, jest jednak wyłącznie alienujący: osoby nieanglojęzyczne wydają się pozbawione języka. W tym kontekście ograniczenie się wyłącznie do języka angielskiego byłoby przynajmniej klarowne. Hiszpańskie wyrażenia, którymi usiane są dialogi, to całe klasy słów ze stocka, dodatkowo opatrzone w polskim przekładzie przypisami.

Wrażenie dziwnej nieporadności językowej, niezrozumiałości i protekcjonalizmu nie znika do samego zakończenia. Prawdziwi meksykańscy imigranci i azylanci mają język dla tego doświadczenia. Tutaj są dziwnymi kreacjami ku uciesze czytelnika, który „trochę słów chwycił”. Warto się zastanowić, jak autorka chce nas w ten sposób łaskotać.

Kolejna odsłona amerykańskiej nędzy

To dobry moment, by wspomnieć o przekładzie tej powieści. Poza drewnianym stylem, który przewyższa nawet toporność języka oryginału, pojawiają się tu kwiatki, jakich świat nie widział – we fragmentach, w których bohaterka rozmawia z innymi migrantami zmierzającymi do USA, wkrada się niespodziewany gość: „Hinduska potrząsa głową”. Skąd nagle, zapytamy, pojawia się wśród pieszych migrantów Hinduska? Wielkie jest dziedzictwo Krzysztofa Kolumba w tworzeniu narracji o rdzennej ludności Ameryki. Jeszcze większe – w fundamentach, jakie położył dla wszystkich tych, którzy dziś są pewni, że ich język najlepiej opowie historię upodrzędnionych.

*
Jeanine Cummins, Amerykański brud, przeł. Piotr Raganowicz, Paulina Raganowicz, Wydawnictwo NieZwykłe 2020

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Olga Szmidt
Olga Szmidt
Krytyczka literacka i telewizyjna, pisarka non-fiction
Olga Szmidt – krytyczka literacka i telewizyjna, pisarka non-fiction, doktor literaturoznawstwa. Autorka kilku książek: „Odkrywanie Ameryki”, „Kownacka. Ta od Plastusia”, „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku”. Redaktorka naczelna portalu Popmoderna, stale współpracuje z „Czasem Kultury”. Pracuje na Wydziale Polonistyki UJ, mieszka na krakowskim Kazimierzu.
Zamknij