Czytaj dalej, Weekend

Polak i świętość pracy

Nie można mieć żadnej pewności, że którykolwiek z poglądów prezentowanych w książce jest własnym poglądem autora, ani też, że nim nie jest; są to poglądy całkowicie fikcyjne.

Ostatnio mam problem nieomal ze wszystkim, a przede wszystkim mam go z prozą, powstająca obecnie proza budzi we mnie odruch zniecierpliwienia, by nie rzec niechęci, jest to bowiem zazwyczaj proza obarczona tezą, i to taką przeważnie tezą, jaką można wyczytać w większości czasopism społeczno-kulturalnych, które to czasopisma omawiają następnie tę prozę, zadowolone, że zostały poruszone w niej zagadnienia, które w nich samych też już uprzednio były poruszane, w ten sposób kółko się zamyka, wszyscy są zadowoleni i odpowiednio poruszeni.

Kształt artystyczny tych próz nie podlega zazwyczaj omówieniu, gdyż w czasopismach brak na to miejsca, w związku z czym sami pisarze zwracają nań coraz mniej uwagi, a raczej zwracają uwagę na to, by nie był zbyt zauważalny, bo mógłby przecież odwrócić uwagę recenzentów od samej tezy, którą należy zauważyć, a następnie dać temu wyraz w minirecenzji.

Żyjemy zatem w czasach nie tylko kryzysu, ale też zwłaszcza kryzysu prozy artystycznej, jest jej coraz mniej, a jeśli się nawet pojawia, nikt nie zwraca na nią większej (albo też żadnej) uwagi, chyba że opublikowało ją jakieś większe wydawnictwo, którego siła przebicia sprawia, że jednak ukazuje się jakieś życzliwe omówienie, próbujące przerobić ją na coś w rodzaju reportażu, z nieodłączną sugestią, iż jest to jednak proza artystyczna i lepiej po nią nie sięgać.

Ogólnie mówiąc, proza artystyczna jest w odwrocie, wycofuje się ze zdobytych niegdyś pozycji, jej miejsce zajmuje proza uproszczona w swoim kształcie i zawartości, im więcej takich uproszczeń, tym większy poklask budzi proza danego autora, autorki czy też osoby autorskiej (znajoma agentka literacka zwierzyła się niedawno znajomej pisarce, że wydawcy dopytują się teraz natrętnie o twórczość osób, taki jest bowiem trend na rynku), osoby piszą teraz najlepiej, gdyż są osobami i o tym właśnie piszą.

W tej sytuacji pisanie prozy artystycznej zakrawa na heroizm, a wręcz tym heroizmem jest, nawet Proust byłby dziś reklamowany jako „drobiazgowa anatomia stosunków klasowych i relacji towarzyskich, analiza awansu społecznego, wiwisekcja salonów, koterii i hierarchii snobizmu” z odpowiednim zastrzeżeniem, że pozostałe aspekty jego prozy są raczej irytujące. Co by nie mówić, oczywiście są, nigdy nie byłem wielkim wielbicielem akurat Prousta, nie czekamy już jednak na nowego Prousta, raczej na nową Lalkę, nowe Nad Niemnem, znowu zaczyna nas interesować przyroda, której opisy tak nas kiedyś męczyły.

Ideologia woke zakrada się do przekładów powieści Marcina Przybyłka

Gust nowej publiczności jest pozytywistyczny, a przynajmniej na taki się go kreuje. Pora więc przyznać się do tego, że mój gust jest z gruntu dość odmienny, lubię być zaskoczony, zaaferowany, a nawet zbulwersowany, byleby tylko nie mieć znów do czynienia z kolejną boleśnie przewidywalną historią o trzech dziewczynach z trzech różnych środowisk, które w tych środowiskach rodzą się i dojrzewają, a Los krzyżuje ich drogi (oby tylko którejś nie zgwałcił jakiś ksiądz!).

Przesadzam oczywiście, zainteresowałyby mnie te (przykładowe) dziewczyny, gdyby np. autor(ka) powieści nie udawał(a), że zna doskonale wszystkie realia, o których pisze na wzór XIX-wiecznej prozy realistycznej. W tej chwili realiów nie trzeba znać, ale realia jakieś muszą się pojawiać, ot i paradoks. Z którego zresztą nie wyplączemy się zbyt łatwo, bo za daleko to już zabrnęło, przyzwyczajenie ma swoją wielką moc, nawet w czasach tak szybkich zmian jak czasy dzisiejsze.

Skąd więc moja atencja (by nie powiedzieć: podziw) dla nowej książki Marcina Polaka? Wszak jest to powieść z tezą, tzn. nie jest to w ogóle powieść, ale o tym za chwilę. Atencja po pierwsze stąd, że autor zadbał o to, by (literackimi środkami) zasugerować, że nie jest to w ogóle proza realistyczna. Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, gdy Hel odłączył się od lądu, z półwyspu stał się wyspą. Ot i cały komentarz nt. „globalnego ocieplenia”, subtelny oraz ładny. Polska weszła do strefy euro, a poza tym ma szansę na zwycięstwo w mistrzostwach (niech każdy zgadnie, w jakiej dyscyplinie). Wojna na terytorium Ukrainy chyba się już skończyła, choć nie wiadomo jakim wynikiem. Poza tym nic się nie zmieniło, pamiętamy wszyscy (mówię o ludziach w moim wieku) serial Kosmos 1999, mieliśmy tam już bazy na Księżycu, wierzyliśmy w to, a dzisiaj (ćwierć wieku później) baz żadnych nie ma, w ogóle loty w kosmos nikogo nie obchodzą, nie mamy na nie pieniędzy ani cierpliwości. Jest całkiem tak, jak było, wyjąwszy inne nowe technologie, których ów serial nie przewidział. Oraz przetasowania polityczne, których nie przewidział tym bardziej. Polak przewiduje przyszłość z fantazją, ale w granicach rozsądku (by nie rzec „realizmu”), a zarazem o żaden realizm nie może być posądzany, bo wszystko to, o czym pisze, to takie małe science fiction.

Rottenberg: Kierowanie Zachętą nie było i nie jest łatwym zadaniem. Wiedział to już Wojciech Gerson i wiedzieli wszyscy jego następcy

Nie jest to w ogóle powieść, tylko nowela. Długi utwór jednowątkowy, w trzech zdaniach da się go streścić. Bohater zmierza do pracy, jest prezenterem radiowym, będzie to jego ostatnia audycja w życiu, potem ma przejść na emeryturę. Po drodze zachodzi do baru (tam transmisja meczu) oraz do sklepu, gdzie kupuje butelkę whisky. Podczas prowadzenia audycji upija się, pali jointa, zażywa kwasa, ma zjazd, ale (tu przerwę, bo jednak mimo wszystko zakończeń zdradzać nie należy).

Ale z tego wątłego kłącza wyrastają rozliczne fascynujące bulwy narracyjne, mające postać wspomnień bądź też tyrad, tyrady wygłasza sam bohater, wspomnienia relacjonuje narrator wszechwiedzący, lecz jednak personalny, przedstawiający te epizody i przemyślenia z punktu widzenia bohatera, musimy się więc mieć na baczności, nie we wszystko mu wierzyć, będąc wystawionymi na ryzyko przekłamań. To kolejny z artystycznych tricków Polaka, nie można mieć żadnej pewności, że którykolwiek z poglądów prezentowanych w książce jest jego własnym poglądem, ani też, że nim nie jest; są to poglądy całkowicie fikcyjne.

Choć można się z nimi utożsamiać, można się nimi bulwersować. Przy czym poglądy te, wypowiadane zawsze tonem najwyższej powagi, mają zawsze swój potencjał humorystyczny, w związku z czym przy czytaniu, i nawet przy pełnej zgodzie z nimi, nie sposób się nie zaśmiewać, począwszy od poglądów antynatalistycznych (przedstawionych z perspektywy rodzica, skazanego na kilkuletnie „piekło” opieki i wychowania, bez gwarancji zwrotu zainwestowanych środków), poprzez antywariackie (obłęd jako przedmiot zarówno lęku, jak i pożądania) aż po najważniejsze w tym tomie poglądy na temat idei pracy.

Zamiast cenzurować klasykę, dajmy więcej przestrzeni nowej literaturze

Tu właśnie Polak (a raczej, przepraszam, bohater Polaka) idzie zupełnie pod prąd jednego z najbardziej ugruntowanych współczesnych przekonań, w ramach którego praca (w zasadzie nieważne jaka) jest jedną z wartości najwyższych, tyleż podstawą, co i uzasadnieniem egzystencji. Tymczasem właśnie praca zostaje tu najdotkliwiej wyśmiana, wyszydzona i poniżona. Oraz uznana za poniżającą dla kogoś takiego, kim jest człowiek, mający swoje zdolności, potrzeby i skłonności. To trzecia absolutna wspaniałość książki Polaka.

Polak (tzn. jego bohater) rozróżnia dwa typy pracy, pracę wykonywaną z zamiłowaniem i chętnie (tej doświadczają, jego zdaniem, wyłącznie artyści i sportowcy) oraz pracę niewolniczą (której doświadcza reszta społeczeństwa). Ten podział wydaje mi się zbyt czarno-biały, aktualny tylko w niektórych okresach życia, sportowiec zmuszony jest w pewnym momencie porzucić euforię dotychczasowych osiągnięć i zostać zawodowym trenerem lub komentatorem sportowym, podobnie w przypadku śpiewaków (którzy prędzej czy później muszą przerzucić się na działalność edukacyjną), ale będąc dyrygentem czy też pianistą, można pracować do końca życia, mając z tego wręcz coraz większą satysfakcję (podobnie jak – na co liczę – z bycia poetą).

Ostrze krytyki Polaka trafia wszak głównie w pracę biurową, korporacyjną, polegającą nie na tym, by coś robić, lecz by jej poświęcać swój czas. Można tam siedzieć i nic nie robić, czas jednak (życie) leci. Tutaj się całkowicie zgadzam, płacenie ludziom po prostu za zmarnowany czas ich życia uważam za proceder absolutnie nieludzki, sam tego doświadczyłem, zarazem jednak poznałem ludzi, którzy widzieli w tym sens, swój sens, oddawali swój czas z entuzjazmem – to daję Polakowi pod rozwagę.

Bohater książki Polaka traktuje każdą pracę jako „zło konieczne”: podejmuje się jej, lecz jej nie wykonuje, aż do momentu, gdy zostanie zwolniony (okres wypowiedzenia jest wręcz tematem osobnej tyrady, jako moment, gdy pracownik może sobie pozwolić na nieróbstwo oficjalne – bo nie ma już nic więcej do stracenia, nic mu nie grozi ze strony groźnych „pracodawców”). Swoją drogą, uświadomiłem sobie właśnie, że słowa „nieróbstwo” i „bezrobocie” nacechowane są wyjątkowo negatywnie, podczas gdy sam się temu przez całe życie oddaję, pracując przecież.

„Niewyczerpany żart”: Genialność tej intrygi przekracza moje pojęcie

Bohater Polaka, niespełniony trębacz jazzowy, zakończył swoją karierę artystyczną niejako na własne życzenie, „sam sobie wyznaczył karę”, jak to określił jego kolega wariat. A za co się tak karze? – nie wiadomo, być może za to, co robił później, czyli nic.

Życie spędzone na nierobieniu nic, chodzeniu do prac, których się nienawidzi (bo ma się na utrzymaniu DZIECKO), oto codzienne piekło człowieka współczesnego. Choć w sumie co by on robił, gdyby mógł nic nie robić? Na to pytanie pada w tej książce odpowiedź, wąchałby kwiaty, obserwował chmury, nurzał się w samej substancji istnienia. Polak w zasadzie nie ma swojego pomysłu na człowieka, nie wie, co człowiek mógłby robić, gdyby nie miał pracy. Może wie, ale trzyma tę wiedzę dla siebie.

A może to, co powiedział, to właśnie to: chmury, drzewa, muzyka, miłość (fabuła nie jest wolna od akcji romansowej, tyleż rozkosznej, co i złowrogiej). Sam to w zasadzie znam jako człowiek notorycznie niepracujący i absolutnie zgadzam się z bohaterem Polaka, że praca to permanentny przymus, marnotrawienie siebie i wystawianie się na rozliczne upokorzenia, ale jednak też nie wiem, czy gdyby wszyscy, ale to wszyscy nie pracowali, czy nie doszłoby do licznych innych wojen, pogromów? Jestem przeciwny pracy, oczywiście, zwłaszcza na takich zasadach, na jakich dane mi było pracować, nie jestem w stanie znieść niczyjej władzy nade mną ani też mieć nad nikim władzy.

Przybylski (tak się, nie bez powodu, nazywa bohater Polaka) trafia ostatecznie do rozgłośni radiowej, gdzie prowadzi audycje przez ostatnich parę lat życia. Mógł być artystą, ale nie został, tak sobie postanowił, więc puszcza w radiu cudze piosenki, emabluje panie swoim ciepłym barytonem, jest odtwarzaczem, na tym się jego misja kończy, nie aż tak źle, ale też niezbyt dobrze.

Polak jest filozofem, który postanowił zostać pisarzem, nietrudno w historii Przybylskiego dostrzec jego własną historię, porzucenie jednej pracy dla innej pracy, choć filozofować też przecież można całe życie, ale filozof nie może powiedzieć, że powiedział coś raz na zawsze. Pisarz może. Więc niech tyrady Polaka przeciwko pracy towarzyszą nam za każdym razem, gdy przyjdzie nam do głowy, by gdzieś się zatrudnić. Zwłaszcza że są nie dość, że słuszne, to jeszcze sformułowane w sposób właściwy prozie artystycznej: niby chybione, a jednak nieomylne. „U artystów, przy odrobinie szczęścia, rozterki nie pojawiają się nigdy, choć rozterki skądinąd mogą się u nich pojawiać bardzo często, w skrajnych przypadkach nieustannie, tyle że te rozterki stają się wtedy ich materiałem budowlanym. Wznosi się z nich wieże albo twierdze”. I tego się trzymajmy (o ile oczywiście stać nas na bycie artystami).

Od strony formalnej oraz stylistycznej nowela Polaka jest oczywiście „bernhardetką” (jak wszystko, co publikuje Wydawnictwo Od Do i jego szefowa Sława Lisiecka, notabene wybitna tłumaczka Bernharda), w swojej poprzedniej książce prozatorskiej Polak zamieścił popisowe opowiadanie pt. Instrukcja napisania powieści bernhardowskiej, gdzie zasady tworzenia na wzór mistrza z Ohlsdorfu zostały zarówno sproblematyzowane, jak i zrealizowane. Nie twierdzę, że to jedyny słuszny sposób na ożywienie smętnego krajobrazu współczesnej prozy polskiej, jednak też nie ukrywam, że lubię zdania typu „wytarł ręce papierowym ręcznikiem, który następnie zmiąłiwrzucił do kosza albo północny wiatr wył złowieszczo między gwiazdoblokami”. Książka Polaka zawiera wiele zdań, w których można się rozsmakować. Proza w ogóle powinna składać się ze zdań.

*
Marcin Polak, „Bogowie śpiewają”, Wydawnictwo Od Do, 2022 

 

**
Adam Wiedemann – poeta, tłumacz, krytyk muzyczny, niekiedy też prozaik. Konserwatywny anarchista. Mieszka w Warszawie z Iriną, którą żywi skrawkami.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij