Schyłek dekady lat 70. naznaczyły turbulencje gospodarcze i geopolityczne. Po ponad 40 latach widzimy zjawiska analogiczne – a towarzyszy im jeszcze wstrząs globalnej pandemii, w tle zaś dokonuje się proces na skalę tektoniczną, związany z przyspieszoną zmianą warunków klimatycznych na Ziemi. Z tej perspektywy będziemy patrzeć na wydarzenia najbliższych miesięcy w Polsce i w Europie.
Listopad, grudzień, styczeń i luty – to niebezpieczna pora, także dla rządzących. Zwłaszcza gdy zrobi się zimniej niż zwykle, paliwa zdrożeją, a władza nie znajdzie recepty na rosnącą frustrację społeczeństwa, którego rozbudzone aspiracje i oczekiwania przestają być zaspokajane. Zbiorowy gniew może eksplodować, może też długo tlić się pod powierzchnią; czasem obala premierów, ale zdarza się nieraz, że rodzi rewolucję społeczną i polityczną.
Na przełomie 1978 i 1979 roku, pod koniec i tak już burzliwej dekady, Wielką Brytanię zalała fala strajków płacowych w sektorze prywatnym i publicznym – od pracowników zakładów motoryzacyjnych i kierowców ciężarówek, przez salowe w szpitalach, aż po grabarzy i pracowników służb oczyszczania miast. Chodziło głównie o podwyżki wyrównujące inflację (którą rząd Partii Pracy próbował dusić przez ograniczenie wzrostu płac), ale głębokim źródłem napięcia był rozciągnięty w czasie kryzys energetyczny. Od czasu wojny Jom Kippur z 1973 roku destabilizował on gospodarki Zachodu, a pośrednio zapoczątkował też osłabienie świata pracy względem kapitału.
Kryzys paliwowy i stagflacja w wersji soft – katastrofa czy nowe otwarcie?
czytaj także
W tle były jeszcze zmiany instytucjonalne: lewicowi politycy zaczęli tracić kontakt ze swą tradycyjną, związkową bazą, a krajowi liderzy związków – kontrolę nad pracownikami w zakładach. Kolejki do szpitali, przerwane dostawy towarów do sklepów czy nieusuwane z ulic i parków śmieci w warunkach wyjątkowo mroźnej zimy doprowadziły do wybuchu społecznego niezadowolenia. W końcu zmiotło one labourzystowski rząd i wyniosło do władzy Margaret Thatcher z jej neoliberalną, wymierzoną w państwo opiekuńcze rewolucją.
To było na Wyspach, ale zima roku 1979 nie pomogła też władzy w Polsce. Po całej serii kryzysów żywnościowych i energetycznych, spowodowanych między innymi pogodą, nastąpiła totalna katastrofa. Silne mrozy, połączone z masywnymi opadami śniegu doprowadziły do paraliżu energetyki i transportu, uderzyły w rolnictwo (w tym hodowlę zwierząt), a potem cały przemysł. Wszystko w PRL stało na węglu, ale ten najwyższej jakości spłacał nasze długi zagraniczne, a jak nawet zostawał w kraju, to nie mógł zasypanymi liniami kolejowymi dojechać do ciepłowni, kotłowni i na składy. W efekcie, w szpitalach temperatura spadała do 10 stopni, w mieszkaniach nawet do 7, a odcięte od świata bywały nie tylko wsie Podlasia czy Kaszub, ale i warszawski Ursynów. Zaczęto reglamentować mleko w proszku, brakowało nie tylko mięsa, ale i nabiału, a momentami nawet ciepłej wody w kranie.
Dla przetrwania w świecie coraz większych niedoborów ważniejsza od partii i państwa stawała się rodzina, sąsiedzi i krąg najbliższych znajomych. Nie pomagał fakt, że zasoby państwa wielu aparatczyków prywatyzowało, a selekcja partyjnych kadr miała niewiele wspólnego z merytokracją. Choć warunki pogodowe były naprawdę ekstremalne, nie uratowało to ekipy Gierka przed społeczną niechęcią. Postępowanie władz najgorzej oceniali ci, którzy półtora roku później rozpoczęli rewolucję „Solidarności” – wykwalifikowani robotnicy, pracownicy umysłowi, mieszkańcy miast.
Przy wszystkich różnicach ustroju politycznego, miejsca na mapie, a także poziomu rozwoju i typu organizacji gospodarki, oba kryzysy sprzed ponad 40 lat wiele łączy. Po pierwsze, kontekst globalnych turbulencji gospodarki opartej na paliwach kopalnych. Po drugie, niezaspokojone aspiracje po latach (w PRL kilku, w Wielkiej Brytanii kilkudziesięciu) wzrostu dobrobytu, który nagle wyhamował. Po trzecie, coraz bardziej widoczne zaniedbanie sektora usług publicznych, widoczne i dla jego pracowników, i beneficjentów. Po czwarte, władza niezdolna ogarnąć głębi i skali kryzysu, a zwłaszcza zapanować nad jego strukturalnymi przyczynami, opowiedzieć ją na swój własny i opinii publicznej użytek.
Historia, tak bywa, powtarza się nie raz, a kilka razy, i to nie zawsze jako farsa. Czasem wręcz jako kolejna tragedia – tylko na większą skalę. Zwłaszcza wtedy, gdy strukturalne źródła kryzysów czają się jeszcze głębiej niż w przeszłości. Schyłek dekady lat 70. naznaczyły turbulencje gospodarcze i geopolityczne – napięcia wokół kontroli rynku surowców, przesilenie w świecie wielkiego przemysłu i przesunięcia w międzynarodowym układzie sił. Po ponad 40 latach widzimy zjawiska analogiczne – ale towarzyszy im jeszcze wstrząs po globalnej pandemii, w tle zaś dokonuje się proces na skalę tektoniczną, czyli przyspieszona zmiana warunków klimatycznych na Ziemi.
Z tej perspektywy będziemy patrzeć na wydarzenia najbliższych miesięcy w Polsce i w Europie. Oto bowiem energia drożeje na całym świecie, w Polsce brakuje już nawet węgla. Utrzymanie cen prądu i ciepła na znośnym poziomie będzie wymagało gigantycznych środków z budżetu, a to wszystko dzieje się w kontekście inflacji, wysokich stóp procentowych, wojny u granic, napływu setek tysięcy uchodźców, postcovidowego długu zdrowotnego oraz zapaści edukacji publicznej i ochrony zdrowia.
Mimo rosnących ambicji Unii Europejskiej w kwestii neutralności klimatycznej i alarmujących doniesień naukowców w sprawie rosnących temperatur na naszej planecie pomysły władzy na kryzys klimatyczno-energetyczny są mało poważne. To zawieszenie systemu handlu emisjami, uznanie węgla za „paliwo przejściowe” i palenie wszystkim poza oponami. A przecież za rok wybory do parlamentu, które już dziś odciskają piętno na bieżących decyzjach politycznych.
Ukraina: Słabe państwo inaczej niż dotąd zdefiniowało źródło siły [rozmowa z Edwinem Bendykiem]
czytaj także
Nie wiemy, na ile ostra będzie nadchodząca zima; ile będzie kosztował węgiel w portach ARA i na składach, a gaz – na giełdach światowych i na rachunkach z PGNiG. Kto i jak bardzo będzie marzł, a kto na cenach paliw i innych towarów zarobi. I wreszcie – co na to wszystko społeczeństwo. Bo nawet w badaniach z połowy stycznia 1979 roku 55 proc. Polek i Polaków skutki zimy stulecia przypisywało „niedowładowi organizacyjnemu” (czyli obwiniało władzę), ale aż 34 proc. – „trudnym warunkom atmosferycznym” (a więc sile wyższej).
Zmieniający się klimat, drożejąca energia, dysfunkcyjne państwo i szereg napięć społecznych to niewątpliwie recepta na ciekawe czasy. I o nich właśnie będziemy pisać w Krytyce Politycznej w ramach cyklu Zima nadchodzi.