Kraj

Wygrał Zandberg, przegra Kopacz [Majmurek]

W końcu poczułem, że ktoś mnie reprezentuje w telewizyjnym prime time'ie.

Jak wiemy z lektury Hegla, co zdarza się raz, nie zdarza się wcale. Po poniedziałkowej, rozczarowującej debacie liderek PiS i PO, także wtorkowa debata potwierdziła całkowitą nędzę POPiS-u i jałowość polityki wyznaczanej przez spór tych dwóch partii. Poza przekonującymi wyłącznie dla swoich najtwardszych elektoratów Kukizem i Korwinem to premier Kopacz i prezes Szydło wypadły we wtorek najbladziej. To one najczęściej mówiły nie na temat, powtarzały wytarte formułki – te same, które mówiły wczoraj. Jak widać, nie tylko leniwi studenci odrabiają swoje zadanie domowe metodą kopiuj-wklej, ale także kandydatki do najważniejszych funkcji w państwie.

Poniżej oczekiwań wypadli także Barbara Nowacka ze Zjednoczonej Lewicy i Ryszard Petru z Nowoczesnej. Zabrakło im obojgu przebojowości, charyzmy, przekonania do tego, co mówią, konkretów. Oni także powtarzali zdania, które, nawet jeśli słuszne – „przyjmijmy uchodźców”, „religia niefinansowana z budżetu”, „progresja podatkowa” – brzmiały jak okrągłe, wyuczone przez ekspertów od politycznego marketingu gotowce.

Bezapelacyjnym zwycięzcą debaty okazał się Adrian Zandberg z partii Razem.

Mówił z przekonaniem, był charyzmatyczny i merytoryczny jednocześnie. W przeciwieństwie do swoich wcześniejszych występów nie wikłał się w akademickie dygresje i erudycyjne smaczki. Mówił konkretnie, powołując się na liczby, twarde dane, wiarygodne raporty. Uczciwie odpowiadał na pytania dziennikarzy, ale gdy było trzeba, potrafił je mądrze skontrować. Jak wtedy, gdy zareagował na niemądre pytanie redaktora Gugały o „wojnę światów”. Albo wtedy, gdy zamiast spekulować, z kim Razem wejdzie w koalicję, wyliczył, o jakich sprawach powinniśmy rozmawiać – nieistniejącym budownictwie komunalnym czy milionie ludzi na śmieciówkach. Zapytany o system emerytalny, nie wdawał się w bezsensowne spekulacje, 60 czy 67, tylko poruszył problem młodych ludzi pracujących od nponad dekady na śmieciówkach i nic nieodkładających na emerytury.

W końcu poczułem, że ktoś mnie reprezentuje w telewizyjnym prime time’ie.

Po raz pierwszy w tej kampanii Razem udało się zaprezentować na masową skalę mocny, merytoryczny, sensowny przekaz. Inny niż ten, że „jesteśmy partią zwykłych ludzi, bez liderów, a na pewno bez Leszka Millera”. Zandberg przedstawił nowoczesną lewicowość: progresywną kulturowo, wrażliwą społecznie, pozbawioną „lewackich” haseł, które mogą odstraszać wyborców. Partia Razem doskonale wykorzystała szansę, jaką jej dała debata.

Jednak pytanie, jakie trzeba tu postawić, brzmi: dlaczego dopiero teraz? Czemu Razem nie udało się to wcześniej? Czemu partia przedstawia wyborcom wzbudzającego zachwyt lidera dopiero na pięć dni przed wyborami?

No tak, wiemy, Razem jest przecież partią bez liderów. Ale pomyślmy, o ile dalej mogłaby być dzisiaj, gdyby od początku konsekwentnie grała na Zandberga?

Nie sposób uniknąć takich pytań, gdy porówna się dzisiejszy występ Zandberga z rozczarowującym – najdelikatniej mówiąc – wczorajszym występem Marceliny Zawiszy w programie Tomasza Lisa. Ludzie nieżyczący Razem źle od dawna im tłumaczyli, że nie da się robić polityki bez liderów. Debata pokazała, że partia materiał na lidera już ma. Im szybciej wyciągnie z tego słuszne wnioski, tym lepiej dla niej i dla polskiej demokracji.

Na ile świetny występ Zandberga pomoże Razem w wyborach? Czy realny okaże się choćby próg 3%, dający finansowanie? Jak pokazują trendy Google’a, cała Polska szuka teraz informacji o Zandbergu. Jego apel na koniec, by nie głosować na mniejsze zło, był mocny. Ale do niedzieli wyborcy mogą uznać, że wolą diabła, którego znają, mniejsze, ale oswojone zło, i zagłosować inaczej. Mogą uznać Razem za ciekawą propozycję, ale na przyszłość. Być może pięć dni to za mało, by się z tak nową propozycją oswoić.

O ile Zandberg najlepiej uosabiał we wtorkowej pragnienie zmiany, to wartości ciągłości i kontynuacji najlepiej reprezentował Janusz Piechociński. W ogóle wypadł zaskakująco dobrze. Jako jedyny sensownie skontrował idiotyczne wypowiedzi Kukiza i Korwin-Mikkego o zakazie zadłużania państwa. To on, wtórując Zandbergowi, zauważył, że „żadne F-16 i MiG-19 nie pokonają biedy”. Nie tylko sprytnie ustawił się w pozycji, która po wyborach pozwoli mu wejść w koalicję z każdym zwycięzcą, ale także zaprezentował mądrość insidera, gravitas i rozwagę statycznego, szanującego zasadę rzeczywistości konserwatyzmu. Te wartości, których nie udało się w trakcie kampanii reprezentować Ewie Kopacz i PO.

Na koniec wydarzyła się rzecz bardzo przykra: telewizja publiczna raz jeszcze zafundowała nam zabawę w POPiS. Po debacie, w której demokratycznie dyskutowało 8 zarejestrowanych komitetów, dano ekstra czas znów tylko dwóm – PiS i PO, pokazując spotkanie Ewy Kopacz i Beaty Szydło z ich zwolennikami już poza studiem. TVP znów zachowała się tak, jakby wiedziała lepiej od nas, wyborców, na kogo mamy głosować. Znów próbowała nas przekonać, że w niedzielę do wyboru są tylko dwie partie.

Największą przegraną tej kampanii jest obecna premier. O ile w samej wtorkowej debacie nieznacznie tylko przegrała z Beatą Szydło (ta była trochę bardziej przekonująca i konkretna), to ta dodatkowa „runda” mogła liderkę PO kosztować wybory. Była niespójna, nieprzekonująca, znów histerycznie straszyła PiS-em (czy w sztabie PO naprawdę jeszcze się nie zorientowali, że to nie działa?), skończyła akcentem niemal płaczliwym. Beata Szydło wypadła o wiele bardziej charyzmatycznie i „kanclersko”.

Jeśli ktoś się przed wtorkiem wahał, czy warto głosować na Kopacz, by powstrzymać PiS, teraz wahać się raczej nie będzie – pani premier straciła szansę na przekonanie nieprzekonanych.

Wszystko wskazuje na wygraną Beaty Szydło i PiS 25 października. Trudno się z tego cieszyć, trudno nie czuć obaw. Jedyna pociecha jest taka, że to może być ostatni Sejm zdominowany przez dwie prawicowe partie. Oby ta kadencja trwała jak najkrócej! Jakikolwiek będzie niedzielny wynik, widać, że idzie nowe. Na szczęście nie tylko w postaci „dziarskich chłopców” od Kukiza i Korwina.

***

Czytaj o Partii Razem: Wnuki prześnionej rewolucji idą do sejmu

 

**Dziennik Opinii nr 295/2015 (1079)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij