Kraj

Praca w fast foodzie nie hańbi

Nowy asystent polityczny wicepremiera Glińskiego nie powinien się wstydzić pracy w fast foodzie. Wręcz przeciwnie, to godne pochwały, że zdecydował się na zatrudnienie w miejscu, które nie wiąże się z prestiżem, ale z trudną, fizyczną pracą.

W poniedziałek 9 grudnia Polskę obiegła prawdziwie „łamiąca wiadomość”. Oto okazało się, że asystentem politycznym wicepremiera Piotra Glińskiego został 25-letni Krzysztof Przekwas. Młody wiek świeżo upieczonego asystenta budził zdecydowanie mniejsze kontrowersje niż jego „wątpliwa” przeszłość. Mianowicie Przekwas wcześniej pracował w jednej z warszawskich restauracji KFC.

Okazało się, że praca w fast foodzie może być niezwykle obciążająca, a sprawą zajęły się niemal wszystkie czołowe media. „Rzeczpospolita” donosiła: „Kariera asystenta Glińskiego: z fast foodu do rządu”. Portal „NaTemat” grzmiał do swoich czytelników: „Z KFC do rządu. Nieprawdopodobna kariera 25-latka od Glińskiego”. Tytuły artykułów o tej sprawie w innych pismach i portalach utrzymane były w podobnie sensacyjnym tonie. Jak to? Jeszcze przed chwilą smażył kurczaki, a teraz będzie pracował w administracji rządowej? Niepojęte, to się nie godzi. Przekwas zapewne pluł sobie w brodę, że skusił się na dorabianie na studiach akurat w barze szybkiej obsługi. Gdyby w tym czasie piastował nic nieznaczące, ale odpowiednio nazwane po angielsku stanowisko w jakiejś korporacji (Creativity Analyst? Sales Ninja? Chief Inspiration Officer?), sprawy by pewnie nie było. Jak widać, zapach oleju do smażenia może do człowieka przylgnąć na lata.

Jawność płac: piękna, dobra i uzdrowicielska

A jednak Przekwas swojej dotychczasowej kariery wcale wstydzić się nie musi. Wręcz przeciwnie – to godne pochwały, że zamiast korzystać z uciech studenckiego życia na koszt rodziców zdecydował się na zatrudnienie w miejscu, które nie wiąże się z żadnym prestiżem, ale z trudną, fizyczną pracą.

Asystent to nie minister

Pierwszym, co należy wyjaśnić w „sprawie Przekwasa”, jest charakter stanowiska, które będzie pełnił. Medialne doniesienia o tym, że trafił z „fast foodu do rządu” są w oczywisty sposób przekłamane – delikatnie mówiąc – ponieważ asystent polityczny ministra lub nawet premiera nie jest członkiem rządu. W gruncie rzeczy to najniższe stanowisko w ministerialnej hierarchii. Nawet szeregowy urzędnik ma lepszą pozycję niż asystent polityczny, który zostanie zwolniony, jak tylko zmieni się minister. Asystent polityczny pełni rolę czysto pomocniczą. Nie musi się legitymować żadnymi unikalnymi umiejętnościami, wystarczy mu przeciętna inteligencja, podstawowa wiedza oraz elementarna solidność. To idealne stanowisko dla świeżo upieczonego absolwenta wyższej uczelni, który chce poszerzyć swoje CV o doświadczenie zawodowe w miejscu robiącym wrażenie. Nic więc dziwnego, że asystentami politycznymi członków rządu zostają zwykle osoby bardzo młode.

Jestem Ukrainką. Nie widzisz mnie

czytaj także

I ma to miejsce od lat. W 2013 roku dziennik „Polska The Times” opublikował tekst Kulawe gabinety polityczne, w którym przyjrzano się asystentom członków rządu z PO. Asystentem Sławomira Nowaka był 23-letni student studiów wieczorowych. Jeden z asystentów Bartłomieja Sienkiewicza również miał 23 lata, a inny nawet 21. Przynajmniej ten drugi najpewniej nie miał wyższego wykształcenia, no chyba że był na tyle wybitny, że pięć lat studiów skończył w dwa. Tymczasem akurat Przekwas, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, studia ukończył, i to na prestiżowej uczelni, jaką jest Uniwersytet Warszawski. Tylko niedawna praca w fast foodzie jest mu przekleństwem.

Warto też zaznaczyć, że praca w gabinecie politycznym nie wiąże się z jakimś awansem materialnym. Stanowisko asystenta politycznego nie jest równie intratne co członka zarządu spółki skarbu państwa, więc Przekwas się raczej na publicznym nie „upasie”. Asystenci polityczni zarabiają zwykle trzy tysiące dwieście złotych brutto, czyli nieco ponad dwa tysiące trzysta na rękę. W Warszawie to może nie wystarczyć nawet na wynajęcie osobnego pokoju, biorąc pod uwagę konieczność ponoszenia innych kosztów życia. Zapewne niejeden asystent polityczny dzieli jedną izbę z kolegą lub koleżanką.

Student w pracy

Według najnowszej edycji raportu Struktura wynagrodzeń według zawodów publikowanego przez GUS (za październik 2018 r.), przeciętna pensja pracownika biurowego w Polsce wynosi 4052 zł brutto, a więc wyraźnie więcej niż asystenta politycznego. Średnio więcej zarabiają też „rolnicy, ogrodnicy i rybacy” (3,4 tys. zł brutto), a minimalnie mniej „pracownicy usług i sprzedawcy” (3130 zł) oraz „wykonujący prace proste” (równe 3 tys. zł). Pensja asystenta politycznego jest niższa niż 75 procent średniego wynagrodzenia, a więc lokuje go w dolnych 40 procentach zarabiających. Czy świeżo upieczony absolwent UW nie jest godzien takiej pensji tylko dlatego, że wcześniej smażył kurczaki?

Praca na studiach jest już standardem i zdecydowana większość studentów w Polsce ma na koncie przeróżne zajęcia. A osobie jeszcze bez dyplomu, za to z napiętym grafikiem, trudno jest dostać pracę, która przyniesie uznanie w oczach niektórych redaktorów czołowych pism w Polsce. Według raportu Student w pracy 2019 (pdf), aż 82 procent polskich studentów ma na koncie pracę, która nie była związana z ich kierunkiem studiów. Doświadczenie w branży odpowiadającej nabywanemu wykształceniu zadeklarowało 60 procent studentów, jednak tylko w przypadku 13 procent było ono dłuższe niż 12 miesięcy. Wymogi na stanowisku asystenta politycznego to wyższe wykształcenie oraz co najmniej dwa lata doświadczenia zawodowego. Tymczasem studenci mający doświadczenie w pracy w swojej branży powyżej dwóch lat to zaledwie 6 procent. Dosyć trudno byłoby więc znaleźć absolwentów, którzy co najmniej dwa lata przepracowali akurat w takim miejscu, w którym nabywa się umiejętności potrzebne do pracy w gabinecie politycznym.

Popęda: Barany z dyplomami

Potwierdza to zresztą inny raport: Biegnij studencie, biegnij! (pdf) z 2014 roku. Badacze zadali studentom między innymi pytanie, czy w obecnej pracy wykorzystują umiejętności nabyte podczas studiów. Mogli dać odpowiedź w skali 1–5, przy czym „1” oznaczało zupełny brak zgodności pracy ze studiami, a „5” – pełną zgodność. Odpowiedzi „1” lub „2” zaznaczyło w sumie aż 64 procent ankietowanych. „Czwórkę” wybrało 16 procent pytanych, a „piątkę” zaledwie 5,5 procent. Inaczej mówiąc, zaledwie co dwudziesty pracujący student był zatrudniony na stanowisku w pełni zgodnym z jego kierunkiem i specjalizacją.

Fastfoodowy multitasking

Problemem Przekwasa nie jest więc brak wyższego wykształcenia, bo takowe posiada. Nie chodzi też o jego młody wiek, ponieważ większość asystentów politycznych to ludzie bardzo młodzi, czasem jeszcze młodsi od niego. Trudno mu też zarzucić, że jego dotychczasowe doświadczenie zawodowe nie pokrywa się z nową pracą, bo mało który student może się takim pochwalić. Główną zawadą w jego przypadku okazuje się fakt, że pracował w fast foodzie. Smażenie kurczaków ma być w jakiś sposób uwłaczające. Ktoś splamiony takim zajęciem powinien najpierw odpokutować kilka lat w jakiejś korporacji, normalnie, przy komputerze, jak człowiek. „W gabinecie politycznym wicepremiera nie powinno być człowieka z gołym CV” – tak skomentował sprawę dla „Rzeczpospolitej” senator Krzysztof Brejza z PO. Brejza lekką ręką wykreślił więc pozycję „praca w KFC” z CV Przekwasa. Arbitralnie uznał ją za niebyłą. I tak był łaskawy, mógł przecież powiedzieć „z obciążającym CV”.

Smażenie kurczaków ma być w jakiś sposób uwłaczające. Ktoś splamiony takim zajęciem powinien najpierw odpokutować kilka lat w jakiejś korporacji, przy komputerze, jak człowiek.

Senator Brejza nie zdaje sobie chyba sprawy, że zdecydowanej większości studentów w Polsce nie poszczęściło się na tyle, by tak jak on mieli ojca na stanowisku prezydenta miasta, więc podczas studiów chwytają się, czego popadnie. Nie ma żadnego powodu, żeby uznawać doświadczenie zbierane za młodu w mało prestiżowych miejscach za jakościowo gorsze. Praca na kuchni w KFC jest nie tylko obciążająca fizycznie, ale też wymaga posiadania „oczu dookoła głowy”. Trzeba umieć równocześnie panierować, kontrolować czas smażenia kilku produktów, które wcześniej wstawiło się do oleju, a w międzyczasie jeszcze sprawdzać, czy nie trzeba już wyciągnąć kurczaków z maszyny do marynowania. Należy też drobiazgowo planować – nie można usmażyć za dużo, bo wtedy część skończy w śmietniku (maksymalny czas przebywania produktu na ladzie waha się między pół a półtorej godziny, zależnie od rodzaju). Nie można też usmażyć za mało, bo wtedy klienci będą musieli zbyt długo czekać (maksymalny czas oczekiwania na zamówienie to 10 minut). Podczas zmian zamykających do panierowania, marynowania i smażenia dochodzi jeszcze sprzątanie kuchni, która po zamknięciu powinna być idealnie wyczyszczona.

Zmiany zamykające niejednokrotnie kończą się o pierwszej lub nawet o drugiej w nocy, więc zostaje kilka godzin na sen przed porannymi zajęciami na uczelni. Po zajęciach znów biegnie się do restauracji na popołudniową zmianę. Po kilku dniach takiego maratonu człowiek ledwo widzi na oczy i nie czuje nóg. W KFC rotacja jest ogromna, ludzie często rezygnują po kilku dniach. Student, który wytrzymał w tej pracy parę lat, bez wątpienia nabył wiele umiejętności i cennych w każdej pracy cech, takich jak wielozadaniowość, planowanie, terminowość, upór i wytrzymałość. Jest lepiej przygotowany do wymagającej i stresującej pracy niż niejeden absolwent, który zbierał szlify, klikając w Excelu albo nosząc za kimś teczkę.

Przeceniamy białe kołnierzyki

W debacie publicznej zwykle nie docenia się zawodów wykonywanych przez tradycyjną klasę robotniczą, za to przecenia się zawody typowe dla tak zwanych białych kołnierzyków. Choć to te pierwsze często mają dużo większą społeczną użyteczność. Nie jest to zresztą polska specyfika. David Graeber, antropolog z London School of Economics, opisał to zjawisko w tekście Fenomen gówno wartych prac (opublikowanym w Polsce przez „Nowego Obywatela”) oraz w książce Bullshit Jobs. A Theory, wydanej właśnie w Polsce jako Praca bez sensu. Teoria przez Krytykę Polityczną. W artykule Graeber przywołuje strajk pracowników metra, który sparaliżował Londyn. Tymczasem gdyby strajk ogłosił któryś z tytułowych, „gówno wartych” zawodów korporacyjnych, nikt by się nawet nie zorientował. „Mówcie co chcecie o pielęgniarkach, śmieciarzach czy mechanikach, ale jest sprawą oczywistą, że gdyby oni wszyscy nagle rozpłynęli się w powietrzu, skutki byłyby natychmiastowe i katastrofalne. […] Nie jest do końca jasne, jak bardzo ludzkość cierpiałaby w świecie, w którym przestaliby istnieć prezesi funduszy inwestycyjnych, lobbyści, spece od kreowania wizerunku, aktuariusze, telemarketerzy, komornicy czy radcy prawni (wielu podejrzewa, że stan rzecz znacząco by się wówczas poprawił)” – pisze Graeber.

Graeber: Praca bez sensu, praca bez wartości

czytaj także

Twierdzenie, że niedawny pracownik fast foodu nie jest godny piastowania de facto najniższego w hierarchii stanowiska w administracji rządowej, jest przejawem zjawiska, które opisał Graeber. Prawda jest taka, że gdyby wszyscy polscy politycy mieli doświadczenie w pracy w fast foodzie, polska polityka byłaby lepsza. Smażenie kurczaków nie tylko uczy pokory i wytrwałości, ale też pozwala dostrzec wiele rzeczy, których się nie widzi z wysokości biurowca.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij