O mobbingu mówimy coraz więcej. Lider z charyzmą, który popycha pracowników do przekraczania granic, przestaje być jedynym wzorcem. Młodzi chcą mieć czas, dobre warunki pracy, chcą atmosfery szacunku.
Tomaszowi Lisowi nie udało się zniknąć, zanim wybuchła afera z nim w roli głównej. Nie odszedł sam, został zwolniony, a w międzyczasie rozniosło się, że powodem zwolnienia był mobbing. W liście dziennikarza, odczytanym przez Jacka Żakowskiego w czasie piątkowego „Poranka Radia Tok FM”, Lis zdradzał kulisy swojej pracy: przepracowanie („pięć lat bez wakacji, w ostatnich czterech latach jedyna przerwa w pracy to dwumiesięczny pobyt w szpitalu”), presja, perfekcjonizm. Jasne, że tak przepracowany człowiek robi się nerwowy. Co więcej, skoro sam się wyzyskuje, to czemu podwładni mieliby tego nie robić? Jakieś równe traktowanie musi być.
Patologia czy dziedzictwo kulturowe?
Tomasz Lis wreszcie wyjechał na wakacje, co jednak „Newsweekowi” i reszcie dziennikarskiego świata nie przyniosło spokoju. Wręcz przeciwnie.
Po tym, jak Renata Kim przyznała, że to ona była sygnalistką informującą dział HR o przykładach niewłaściwego stylu zarządzania redakcją, głos zabrał jej były podwładny, Wojciech Staszewski. Opisał, jak sam był przez Kim zmuszany do pracy w niedzielę wieczór, a przynoszone przez niego tematy nie znajdowały jej uznania. Według Staszewskiego to inna dziennikarka była autorką skargi, która doprowadziła do zwolnienia naczelnego „Newsweeka”.
Kim emocjonalnie odpowiedziała na post na Facebooku. Wypomniała Staszewskiemu długie urlopy i niespełnione oczekiwania, a także to, że bardziej niż pracą był zajęty bieganiem i dzieckiem. Dziennikarz sam miał przyznawać, że jej poprawki były istotne, i dziękował za uwagi. Listę zarzutów wieńczyło wyznanie, że Kim nie mogła patrzeć na Staszewskiego, bo „skrzywdził jej koleżankę”.
Okazuje się, że to nie wyjątek, tylko że cały system jest skażony mobbingiem. Że to patriarchalna, postfolwarczna kultura zarządzania, na którą nałożyły się wzorce korporacyjnej kontroli i hierarchii oraz amerykański ideał charyzmatycznego lidera-superbohatera. W tej kulturze wyzysk i samowyzysk są normą, dowodem zaangażowania, warunkiem wszelkiego powodzenia. Szesnastogodzinny dzień pracy to nie tylko pomysł Marcina Matczaka. Taki mamy klimat, takie wzorce promują szefowie redakcji, nie tylko w korporacjach.
Renata Kim napisała do Wojciecha Staszewskiego, ale i do wszystkich: „wymagałam od ciebie tyle samo, co od siebie. Czyli za dużo. Że przerzucałam na ciebie presję, jaką szef wywierał na mnie. Pamiętasz, jak mówiłeś, iż rozumiesz? I nie masz żalu, jesteśmy teraz w innym punkcie. Zwłaszcza ja, bo byłam już po terapii, która pokazała mi, jak obsesyjny mam stosunek do pracy. A ty stałeś się moim trenerem biegania”.
Palec pod budkę, kto, pracując w miejscu wymagającym angażowania emocji i łączącym się z jakąś misją, nigdy nie czuł presji. Naprawdę trudno jest postawić granicę własnemu zaangażowaniu, chyba że wykonujesz pracę mechanicznie albo twoje stanowisko odbiega od twoich zainteresowań czy kompetencji. Ale granicę stawiać trzeba, bo organizm nie jest ze stali, a nawet stal rdzewieje. I kilka lat bez urlopów kończy się najczęściej dłuższym zwolnieniem lekarskim.
czytaj także
Po 30 latach dogania nas demokracja
Wyjątkowość, perfekcjonizm, pracowitość i charyzma szefów nie są bezkarne. Irytacja wobec tych, którzy chcą mieć więcej czasu, żeby żyć, bo praca nie jest ich jedyną pasją, rośnie razem ze zmęczeniem. Skoro ja mogę, to on też − myśli szef, zapominając o różnicach w płacy, w formie zatrudnienia, w odpowiedzialności. A kto mu powie: szefie, idź na urlop, bo wyraźnie obciążyłeś się tak bardzo, że musisz się tym ciężarem z kimś podzielić, przez co presją obdzielasz cały zespół?
Na konieczność stawiania granic zwrócił uwagę Jacek Żakowski. „W wielu miejscach – podobnie jak w „Newsweeku” – hodujemy sobie drapieżników, pokornie znosząc ich wybryki. Brak sprzeciwu sprawia zaś, że drapieżnik się rozzuchwala i posuwa dalej, ulegając złudzeniu, iż wszystko jest OK. Żadnego drapieżnika to nie usprawiedliwia, ale miałbym żal do moich kolegów i koleżanek, gdyby mi nie powiedzieli, gdy sądzą, że traktuję ich nieodpowiednio” − napisał w oświadczeniu w sprawie Tomasza Lisa.
Powiedzcie Matczakowi, że czas to skarb cenniejszy niż pieniądze
czytaj także
Magdalena Środa z kolei pisze: „Jest coś bardzo niezdrowego w sytuacji, w której nazwanie zła złem wymaga nie lada odwagi (wykazała ją Renata Kim), choć powinno być przedmiotem rutynowej odpowiedzialności”.
Wojciech Orliński doradza zaś bardziej technicznie: „Jeśli ktoś z państwa ma takiego szefa, to pamiętajcie – nie musicie się na to zgadzać. Zamiast brać środki uspokajające i szlochać w łazience, przygotujcie dowody (np. kopie obraźliwych SMS-ów) i przekażcie to pracodawcy”.
Łatwo im mówić. O tym, jak trudno postawić się charyzmatycznemu szefowi, opowiadali ostatnio aktorzy i zespół TR Warszawa. „Newsweek” stał Tomaszem Lisem, jak TR Warszawa Grzegorzem Jarzyną. A jeśli liderowi przyświeca myśl „wyciśniesz więcej, masz więcej”, i pracuje, jakby jutra nie było, przekracza granice, zarządza niepokojem i wprowadza chaos? Wtedy najczęściej mamy do czynienia nie z umiejętnym stawianiem granic, ale z „rotacją pracowników”.
O mobbingu mówimy coraz więcej. Lider z charyzmą, który popycha pracowników do przekraczania granic, przestaje być jedynym wzorcem. Młodzi chcą mieć czas, dobre warunki pracy, chcą atmosfery szacunku. Ewa Wilk pisze w „Polityce”, że to pokolenie mimozowate, neurotyczne, bardziej wyczulone na wyzysk i naruszanie ludzkiej godności. Mimozowate? Nie mam takiego przekonania. Raczej dostrzegające, że nie jesteśmy tylko zbiorem jednostek, chcące partycypacji, chcące być słyszanymi. Słabe psychicznie? A może po prostu przyznające się do słabości, którą poprzednie pokolenie topiło w zachowaniach ryzykownych?
Nie będzie demokracji, jeśli będziemy tylko pracować. Kto ma czas oburzać się na obligacje Morawieckiego, prowokacje Kaczyńskiego i szczucie na osoby LGBT+, na ustawkę między rządem a Trybunałem Konstytucyjnym Julii Przyłębskiej? Nikt nie ma, wszyscy w pracy. Nie będzie przestrzeni na myślenie o wspólnocie, jeśli będziemy tkwić w ciągłym zakleszczeniu ambicji, wysiłku i oczekiwań.
Możemy zapierdalać 16 godzin dziennie, ale do wygrania jest co najwyżej nagroda pocieszenia
czytaj także
A młodzi pracownicy chcą na wszelkie sposoby praktykować demokrację, a nie tylko patrzeć na liderów, którzy ich do niej prowadzą. Mieć rzeczywiste prawo głosu, a nie tylko prawo do słuchania kogoś, kto jest od nich wyżej w hierarchii. Nie chcą być wykończeni i nie chcą swojego wypalenia traktować jak powodu do dumy. Matczakowe 16 godzin ich nie kusi. Może więc to oni właśnie zrobią to, czego poprzednie pokolenie nie potrafiło − poślą szefów na wakacje? Regularne, a nie raz na pięć lat.