Kraj

Szkoła według PiS-u? Obszar walki o władzę i dominację

To nie wiedza jest dla obecnej władzy podstawą dla budowania polityki edukacyjnej.

Rozpoczynający się właśnie rok szkolny 2016/2017 to z jednej strony pierwszy „nowy rok szkolny” po nastaniu rządów Prawa i Sprawiedliwości, jak i ostatni (jeśli czerwcowe zapowiedzi resortu edukacji zostaną spełnione) poprzedzający fundamentalną reformę systemu oświaty. Uczniowie, nauczyciele, rodzice oraz samorządowcy z jednej strony już teraz doświadczają pierwszych efektów tzw. „dobrej zmiany” w edukacji, a z drugiej mają rok na przygotowanie się do oświatowego trzęsienia ziemi, które, o ile tylko reforma nie zostanie przesunięta, nastąpi za dwanaście miesięcy. Rozpoczynający się rok będzie więc rokiem przejściowym, rokiem wstępu do reformy, rokiem oczekiwania na konkretne plany, propozycje rozporządzeń, decyzje i regulacje – pierwsze projekty ustaw nowelizujących system oświatowy minister Anna Zalewska ujawni dopiero w połowie września.

Nie ma wątpliwości, że będzie to rok trudny, w szczególności dla nauczycieli, z których wielu przez najbliższe miesiące będzie pracować nie wiedząc, czy nie jest to ich ostatni rok przy tablicy. Z szacunków Związku Nauczycielstwa Polskiego wynika bowiem, że w rezultacie przyszłorocznej reformy i zapowiadanej likwidacji gimnazjów pracę stracić może nawet ponad trzydzieści tysięcy pedagogów. Nauczycielskie związki zapowiadają walkę o miejsca pracy, dotychczasowe doświadczenia nauczycieli w kontaktach z obecnymi władzami oświatowymi nie napawają jednak optymizmem. Po nieudanych jak dotąd protestach przeciwko likwidacji gimnazjów, po bezowocnych apelach o precyzyjne określenie dopuszczalnego zakresu obowiązków, jakie dyrektor może nałożyć na nauczycieli w ramach ich czterdziestogodzinnego tygodnia pracy, po całkowicie zignorowanej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej związkowej krytyce podniesienia wieku obowiązku szkolnego, nauczyciele zdążyli się już boleśnie przekonać, że obecny resort oświaty jest dość odporny na głos środowiska pedagogicznego.

Niepewność i strach nauczycieli bez wątpienia udzieli się też uczniom i rodzicom. Ale mają oni także własne powody do obaw. Na przykład taki, że uczniowie rozpoczynający naukę w szóstej klasie szkoły podstawowej już teraz wiedzą, że za rok staną się „rocznikiem eksperymentalnym”, który jako pierwszy będzie kontynuował kształcenie w siódmej klasie jednolitej szkoły podstawowej (MEN ze względu na koszty administracyjne zrezygnował z nazywania podstawówek szkołami powszechnymi). Prace nad podręcznikami dla tej klasy się jeszcze nie rozpoczęły, co więcej, nie ma nawet podstawy programowej dostosowanej do nowej struktury szkolnictwa. Z kolei ci, którzy 1 września idą do pierwszej klasy gimnazjum wiedzą co prawda, czego spodziewać się w przyszłym roku, mogą mieć jednak uzasadnione obawy dotyczące kontynuacji nauki w szkołach średnich. W 2019 roku rywalizacja o miejsca w liceach i technikach będzie ogromna, bo w pierwszych klasach szkół średnich spotkają się aż trzy roczniki – dzisiejsi pierwszoroczni gimnazjaliści oraz ich rok i dwa lata młodsi koledzy, którzy rozpoczęli naukę w wieku sześciu i siedmiu lat, a w 2019 roku będą już absolwentami ośmioletniej podstawówki.

Pełne uzasadnionych lęków są także samorządy, które – postawione wobec konieczności dostosowania lokalnej oświaty do decyzji MEN o ponownym podwyższeniu wieku obowiązku szkolnego – już w poprzednim roku szkolnym doświadczyły skutków chaosu fundowanego oświacie przez nową władzę. Dla nich przygotowanie się do rozpoczynającego się właśnie roku było zadaniem szczególnie trudnym – nawet częściowe sprostanie zarówno nagłym decyzjom MEN (powrót sześciolatków do szkół), zrozumiałym oczekiwaniom nauczycieli (uniknięcie zwolnień związanych ze zdecydowanie mniejszą liczbą uczniów w pierwszych klasach), jak i niepoddającym się dekretom władz oświatowych potrzebom dzieci i rodziców (znalezienie miejsc w przedszkolach także dla dzieci trzyletnich) wymagało karkołomnych wysiłków. Z nie mniejszym niepokojem samorządowcy patrzą także w przyszłość, gdyż wraz z reformą ustroju oświaty to na nich spadnie obowiązek wprowadzenia większości zmian, takich jak ustalanie nowej sieci szkół, nowych zasad dowozów, zagospodarowania i utrzymania budynków po zlikwidowanych gimnazjach czy dostosowanie zatrudnienia w szkołach do nowych realiów. Obietnice minister Zalewskiej, że w wyniku reformy żaden nauczyciel nie straci pracy są bowiem o tyle wątpliwej wartości, że to nie MEN, lecz organ prowadzący będzie decydował o tym, co stanie się z nauczycielami (na przykład tymi z likwidowanych zasadniczych szkół zawodowych).

Pozornie dobrą wiadomością dla uczniów, rodziców czy dla spójności systemu oświaty jako takiego jest rezygnacja, już od tego roku szkolnego, ze sprawdzianu szóstoklasisty. Dobrą, ponieważ sprawdzian ten, niezależnie od pierwotnych intencji, z jakimi go wprowadzano, stał się narzędziem selekcji i pogłębiania nierówności edukacyjnych na poziomie gimnazjów, które przecież z założenia miały być szkołami rejonowymi, przyjmującymi uczniów niezależnie od osiąganych przez nich wyników w szkole podstawowej. Pozornie, bo rezygnując z tego sprawdzianu MEN pozbawił się możliwości pozyskiwania rzetelnych informacji o efektach pracy szkoły i o rezultatach własnej polityki programowej. Decyzja ta jest tym bardziej nierozsądna, że właśnie wraz z likwidacją gimnazjów sprawdzian szóstoklasisty miałby szczególną szansę odzyskać swój pierwotny sens jako instrument nie selekcji, ale diagnozy. Wynik tego egzaminu nareszcie naprawdę, a nie tylko w teorii nie mógłby przesądzać o edukacyjnej przyszłości dziecka, bo uczeń po szóstej klasie, niezależnie od wyniku sprawdzianu, trafiałby do klasy siódmej w tej samej szkole i w tej samej grupie rówieśników. Za to szkoła, organ prowadzący oraz MEN dysponowałyby cenną wiedzą o osiągnięciach kolejnych roczników uczniów – wiedzą, którą przy odrobinie dobrej politycznej woli mogłyby z powodzeniem wykorzystywać w udoskonalaniu systemu oświaty.

Jednak wiele wskazuje na to, że to nie wiedza jest dla obecnej władzy podstawą dla budowania polityki edukacyjnej.

MEN bez większych trudności zignorował wyniki międzynarodowych badań wskazujące na pozytywną rolę gimnazjów w poprawie osiągnięć polskich uczniów. Wybiórczo podszedł także do opinii środowiska psychologicznego i pedagogicznego na temat gotowości szkolnej sześciolatków, wygodnie uwzględniając wyłącznie argumenty krytyków wcześniejszego posyłania dzieci do szkół. I wciąż udaje, że nie rozumie, jak znaczący wpływ ma stabilność zawodowa nauczycieli na jakość prowadzonego przez nich nauczania.

Dla Prawa i Sprawiedliwości szkoła to – podobnie jak media czy instytucje kultury – przede wszystkim przestrzeń politycznej walki o utrzymanie władzy i ideologicznej dominacji konserwatywnej prawicy. Zapowiadane przez MEN delegowanie do tworzenia podstaw programowych historii i WOS-u historyków wskazanych przez Instytut Pamięci Narodowej (którego obecny szef, przypomnijmy, kwestionuje rolę Polaków w mordzie Żydów w Jedwabnem, „pełnię odpowiedzialności” za tę zbrodnie przypisując niemieckiemu okupantowi) to wyraźny objaw próby ideologicznego przejmowania szkół. Wzmożone zainteresowanie zwiększeniem centralnego nadzoru nad treściami nauczania i programami wychowawczymi szkoły, wzmacnianie kontroli nad placówkami doskonalenia nauczycieli, a także niedawne pomysły na poddawanie pedagogów i innych pracowników placówek oświatowych dokładnej lustracji trudno uznać za zwykłą troskę o jakość kształcenia. Te działania to próby ograniczania nauczycielskiej autonomii oraz dążenie do traktowania szkoły jako instytucji propagandy jedynie słusznego przekazu ideologów „dobrej zmiany”.

Wprowadzanie chaosu oraz atmosfery strachu może niestety okazać się skuteczną drogą, aby szkoła taką instytucją się stała. Zmęczonym niepewnością i groźbą utraty pracy nauczycielom trudniej będzie walczyć o niezależność w nauczaniu. Przytłoczeni ogromem zmian organizacyjnych samorządowcy raczej nie zainteresują się jakością prowadzonych w ich szkołach lekcji. Zdezorientowanym rodzicom trudniej będzie walczyć z upolitycznianiem edukacji ich dzieci. A kiedy za kilka lat opadnie kurz po reformie, może okazać się, że absolwenci polskiej szkoły z lekcji WOS-u wynoszą przekonanie, że Trybunał Konstytucyjny to grupa osób spotykających się przy kawie i ciastkach, a z zajęć z historii, że Żydów w Jedwabnem zamordowali „antysemici”, których narodowością nie trzeba zaprzątać sobie głowy.

Nieco już wytarta, bo powtarzana rokrocznie z okazji pierwszowrześniowych apeli sentencja, że „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, w tym roku zabrzmiała szczególnie złowieszczo.

LORD-GENDER-PLECAK-KP

**Dziennik Opinii nr 245/2016 (1445)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij