Kraj, Michał Sutowski

Sutowski: Przyszłość lewicy, czyli jak wyjść poza naście procent

Z posłankami i posłami – Gdulą i Zawiszą, Czarzastym i Zandbergiem, Dziemianowicz-Bąk i Hanną Gill-Piątek, Koniecznym i Scheuring-Wielgus – lewica ma w Sejmie najlepszy skład młodego i średniego pokolenia od półtorej dekady, a może i w całej historii III Rzeczpospolitej.

Lewica wraca do życia. Może nie z zupełnego niebytu, ale z pewnością z politycznych obrzeży. Powstawała trochę cudem, a trochę przypadkiem, na krótko przed wyborami, nie zdołała przechylić szali na stronę zwycięstwa demokratycznej opozycji, ale istniejąc, dołożyła (a nie zabrała!) tej ostatniej kilka punktów procentowych. Ma pełne prawo nazywać się trzecią siłą polskiej polityki – świeżą, pełną pomysłów i energii, ideowo wiarygodną.

W tej kadencji około czterdziestu posłanek i posłów weszło do gry o najwyższą stawkę, czyli o redefinicję politycznego konfliktu w Polsce – jako jego potencjalny lewicowy biegun. Z wizją przyszłości, która połączy nie tylko działaczy trzech formacji, ale i połowę Polaków. Żeby to nastąpiło, musi przebić szklany sufit kilkunastu procent. Osobiście na dziś widzę co najmniej trzy kroki, które mogłyby lewicy w tym pomóc.

Kampania na finiszu: PiS zrozumiał potrzebę pokoleniowej zmiany i wygra wybory. A reszta?

Po pierwsze, trzeba przepisać na nowo jeden z lejtmotywów lewicowej kampanii, czyli wysokiej jakości usługi publiczne. Jako „nowy, lepszy socjal” sprawdziły się średnio, bo to retoryka wciąż obca wielu frakcjom elektoratu: jednym jako kontynuacja rozdawnictwa; innym – jako socjal gorszego sortu, ogromne i niepewne wydatki na biurokratów, darmozjadów, jakieś instytucje i procedury, zamiast transferu konkretnych pieniędzy na konto, z którymi każdy przecież najlepiej wie, co może zrobić. Pogłębiający się kryzys w zdrowiu i edukacji może, niestety, sprzyjać nasileniu tych nastrojów – na zasadzie: po co dosypywać do czegoś, co i tak nie działa? Aby przyciągnąć tematem kogoś więcej ponad pracowników sektora publicznego, lewica powinna opowiedzieć – w pierwszej kolejności – ochronę zdrowia, edukację i transport publiczny jako kwestię praw człowieka, ale i warunki przetrwania cywilizacji i rozwoju gospodarczego w Polsce.

Bo tak: dostępna ochrona zdrowia to lepszy standard życia naszych dzieci, dziadków i babć, ale także szansa, że nie będziemy społeczeństwem cierpiących na choroby cywilizacyjne pracowników oraz wczesnych (i biedujących) emerytów, a jedyną nadzieją dla systemu nie będzie ich przedwczesne umieranie. Rozwinięty transport publiczny w miastach, metropoliach i autobus w każdym sołectwie to godnościowy akt dowartościowania mieszkańców prowincji, ale i szansa na uruchomienie zasobów pracy dla przedsiębiorców, impuls do przyspieszenia dezagraryzacji, nadzieja na kształcenie młodzieży w lepszych liceach czy wreszcie potencjał dla ekologicznej polityki przemysłowej. Wreszcie szkoła to miejsce wyrównywania szans, nauki współżycia społecznego i kształcenia do demokracji, ale też źródło, za przeproszeniem, kapitału ludzkiego. Jedynego, który może do Polski sprowadzić coś więcej niż montownie, i niezbędnego, by utrzymać państwo dobrobytu.

Po drugie, lewica musi wymyślić swą europejską opowieść. Sentyment do czasów, gdy SLD wprowadzało Polskę do Unii, jest zrozumiały w szeregach partii, ale coraz mniej oczywisty dla wyborców. Opowieść o europeizacji ochrony zdrowia – być może z podobnych powodów co same usługi publiczne – słabo się przebijała do debaty. Tak jak kiedyś Unia Wolności miała utopijny horyzont europejskiej Ziemi Obiecanej, a koalicja PO-PSL swoje „wyciskanie brukselki”, stadiony, autostrady i oczyszczalnie ścieków, tak lewica musi opowiedzieć Europę jako wehikuł rozwoju naszej cywilizacji i naszego bezpieczeństwa w burzliwych czasach. Łatwo nie będzie, bo w UE trwa wielka i chaotyczna przebudowa bez planu i spójnego celu, a bezpieczeństwo militarne Polacy wciąż kojarzą z Amerykanami.

Lewica musi opowiedzieć Europę jako wehikuł rozwoju naszej cywilizacji i naszego bezpieczeństwa w burzliwych czasach.

A jednak: tylko europejskie środki i know-how mogą uczynić politykę klimatyczną i odejście od węgla naszą cywilizacyjną szansą; tylko europejskie nakłady na badania i rozwój pozwolą nam poprawiać usługi publiczne i tworzyć technologie ułatwiające życie zbiorowości (a nie jedynie klientom technologicznych gigantów); tylko wreszcie w Europie mamy choć cień nadziei na sprawiedliwe opodatkowanie firm, na co dziś nie pozwala nam najpotężniejsza ambasada w Warszawie. Wymyślić dla Polski nową politykę unijną i układ sojuszy we wspólnocie będzie szalenie trudno, a opowiedzieć je Polakom jako coś atrakcyjnego – to wyzwanie tytaniczne. A jednak bez wizji postępowego europeizmu własnej narracji o Polsce lewica nie zbuduje.

Po trzecie wreszcie, niemal na pewno zacznie się wkrótce poszukiwanie „lidera”. Trzech tenorów nieźle zagrało w kampanii, ale przecież silna formacja musi mieć przywódcę, nieprawdaż? Tyle że to wcale nie sprawa pierwszorzędna. W tym momencie lewica bardziej potrzebuje kobiet na pierwszej linii frontu. Zostawiając na boku konkretne nazwiska, sugerowałbym, aby postawić na figury ekspertek-wizjonerek raczej niż przywódczyni. To znaczy: promować polityczki jako twarze wielkich tematów, ikony rozwiązań problemów, a nie po prostu liderki partyjne. Być może i takie się wyłonią, ale będzie to długi proces; z kolei działaczki wiarygodne w wielkich tematach lewicy – zdrowiu, edukacji, praw kobiet czy świeckości państwa – partie mają pod ręką. Mają autorytet w środowiskach i wiedzę w swoich dziedzinach, potrafią komunikować się z wyborcą bezpośrednio.

Co wiemy o wyborcach najważniejszych partii

Obecność wyrazistych kobiet będzie kluczem dla wizerunkowej spójności i wiarygodności. Nie ma powodu, żeby polityczna konkurencja, która najpierw postępowe działaczki wchłonęła, a potem zakazała im bronić własnych poglądów; która liderkę wystawiła do walki na miesiąc przed wyborami i nie potrafiła jej skutecznie promować – rozgrywała ich wizerunek przeciw lewicy.

Naprawa coraz bardziej dziurawego państwa Prawa i Sprawiedliwości, rozwiązanie kryzysów w edukacji i służbie zdrowia, podjęcie spóźnionych o lata wyzwań w energetyce to warunek możliwości przekroczenia wyniku „nastu” procent dla postępowej frakcji anty-PiS. I dotarcia do tej części społeczeństwa, której problemów transfery socjalne PiS po prostu nie rozwiązują. W sprawach świeckiego państwa i praw kobiet konkurencja wypada raczej blado, tu niewiele brakuje lewicy do monopolu. Ale gdzie szukać dalej?

Obecność wyrazistych kobiet będzie kluczem dla wizerunkowej spójności i wiarygodności.

Lewica na pewno może zawalczyć o hegemonię wśród tzw. klasy średniej sektora publicznego – wielkich skrzywdzonych ostatnich lat i pierwszych beneficjentów państwa wysokiej jakości; grup masowo uzwiązkowionych, z dużą świadomością własnych interesów. Takich, dla których jakościowe państwo dobrobytu to być albo nie być ich statusu społecznego i materialnego. Pielęgniarki i lekarze rezydenci, pracownicy socjalni, nauczycielki, ratownicy medyczni, ale także administracja – to grupy liczone w setkach tysięcy zdeterminowanych do głosowania wyborców.

Taka lewica mogłaby się również zwrócić do tej części biznesu, dla której od niskiego ZUS i prawa do trucia lokalnych społeczności bardziej liczy się jakość pracowników i przede wszystkim ich dostępność, a także środki na inwestycje w rozwój technologiczny, zamiast ciągłego wyzysku. Może również ceny energii, które w warunkach polityki PiS będą nieustannie rosły.

Frase: Odległy horyzont lewicy

czytaj także

Wreszcie nadzieją lewicy byłyby takie segmenty klas ludowych, dla których dostępna przychodnia i lekarz specjalista, łatwy dojazd do pracy czy dobrej szkoły dla dzieci, wreszcie wsparcie opieki nad osobami zależnymi ważą więcej niż lęk przed odebraniem 500+ czy późniejszym przejściem na emeryturę.

Oczywiście, trzeba pamiętać, że jest jeszcze Prawo i Sprawiedliwość i jego rządy. Nawet rewelacyjny program, charyzmatyczne liderki i wiarygodność w momencie poważnego kryzysu społecznego zdadzą się na niewiele, jeśli w Polsce nie będzie wolnych mediów, sądów i niezależnych od centrum szczebli władzy. Dlatego lewica musi – ramię w ramię z resztą opozycji – bronić samorządów przed „zagłodzeniem” (taktyka władzy skuteczniejsza nieraz od frontalnego ataku: uczynić gminę niefunkcjonalną przez nałożenie zadań i niedostarczenie środków), sędziów przed zastraszeniem i podporządkowaniem, a wolnej prasy, internetu i telewizji przed wykupem – także tej zagranicznej, także tej, która niekoniecznie jej sprzyja.

Dziemianowicz-Bąk: Chcę być ministrą edukacji w lewicowym rządzie

Do wszystkich tych wyzwań lewica ma zasoby nie gorsze niż reszta frontu demokratycznego. Mimo różnych turbulencji i niesnasek lewicy bliżej niż innym partiom do oddolnych ruchów społecznych i środowisk aktywistycznych, które były przecież motorem wielkich protestów ulicznych ostatnich lat. Jako formacja, której politycy rządzili Polską piętnaście lat temu albo wcale, ma dużo wiarygodności, gdy proponuje alternatywy – dla zdrowia, edukacji czy wymiaru sprawiedliwości. Wreszcie jako trzecia siła w parlamencie RP będzie mogła na serio uprawiać „równoległą dyplomację” w Unii Europejskiej, broniąc tych obszarów praworządności, których Polacy wciąż nie są gotowi bronić wystarczająco mocno, ale i projektując alternatywną politykę europejską tak, by sprzyjała naszym celom rozwojowym.

Gill-Piątek: W Sejmie będę głosem skrzywdzonych przez system

Z posłankami i posłami – Gdulą i Zawiszą, Czarzastym i Zandbergiem, Dziemianowicz-Bąk i Hanną Gill-Piątek, Koniecznym i Scheuring-Wielgus – lewica ma w Sejmie najlepszy skład młodego i średniego pokolenia od półtorej dekady, a może i w całej historii III Rzeczpospolitej. Jak nie teraz, to kiedy, jak nie wy, to kto.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij