Kraj

Samorządowcy, walczcie z nami o publiczne przedszkola

Wczesna edukacja przeciwdziała nierównościom społecznym i niepowodzeniom szkolnym, dlatego nie pozwólmy jej urynkowić. 

Mikołaj Pancewicz (KP Kalisz): Prawie dwa lata temu Związek Nauczycielstwa Polskiego wystąpił z inicjatywą ustawodawczą „Przedszkole dla każdego”, apelując o objęcie przedszkoli, na wzór szkół, subwencją budżetową. W tym samym mniej więcej czasie rząd obniżył wiek szkolny i wysłał do przedszkoli pięciolatki. Wydawało się, że jest szansa na sensowną politykę edukacyjną i dogonienie krajów UE. Tymczasem dzisiaj władze samorządowe, na przykład w Kaliszu, planują likwidację publicznych przedszkoli poprzez prywatyzację większości placówek. Dlaczego zamiast kroku naprzód robimy dwa wstecz?

Magdalena Kaszulanis: Również obserwuję ten niepokojący trend. A wydawało się, że jesteśmy już tak blisko zbudowania sieci publicznych, samorządowych przedszkoli finansowanych z budżetu państwa. Nasza inicjatywa „Przedszkole dla każdego” została dość przychylnie przyjęta, choć jeszcze w 2008 roku, kiedy po raz pierwszy złożyliśmy obywatelski projekt ws. przedszkoli, na sali sejmowej nie brakowało komentarzy, że to powrót do PRL. Wiele środowisk społecznych i rodziców poparło naszą inicjatywę, bo rozumieją znaczenie wczesnej edukacji i doceniają korzyści z przedszkoli dla swojej aktywności zawodowej. Młodzi rodzice chcą pracować, a bez przedszkola dla dziecka jedno z nich, najczęściej matka, wypada z rynku pracy. Pewnie dlatego w ubiegłym roku już niemal wszystkie partie wpisały zmiany w finansowaniu przedszkoli do swoich programów wyborczych.

Niestety, dziś jest gorzej. Kryzys ekonomiczny, oszczędnościowe działania rządu, zła sytuacja finansowa samorządów i ich znaczne zadłużenie spowodowały, że jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Do tej pory borykaliśmy się „tylko” z nierównościami w dostępie do wczesnej edukacji: w zamożnych miastach i gminach przedszkola były, w biednych – nie.

Co się teraz zmieniło?

Teraz na tę nierówność nałożyło się samorządowe zaciskanie pasa. Minister finansów założył gminom finansowy kaganiec, ograniczając możliwość zadłużania się, więc tną wydatki, gdzie się da. Na pierwszy ogień idzie między innymi edukacja, bo wydatki oświatowe są niestety przez wielu samorządowców postrzegane jako koszt, a nie inwestycja. Trwa więc cięcie środków na przedszkola i szkoły, które pochodzą z samorządowej kasy i uzupełniają otrzymywaną od państwa subwencję oświatową. W praktyce te „oszczędnościowe” decyzje oznaczają zamykanie szkół i przedszkoli albo przekazywanie tych publicznych placówek stowarzyszeniom, fundacjom, firmom lub chętnym osobom. Tylko że finansowy „zysk” z takich działań jest chwilowy, a społeczna strata – poważna i nieodwracalna.

Zamknięcie szkoły czy przedszkola to koniec tej placówki, jej późniejsze reanimowanie jest trudne albo wręcz niemożliwe. Z kolei oddanie placówki stowarzyszeniu, fundacji czy firmie powoduje, że faktycznie traci ona swój publiczny charakter. Wcześniej skupialiśmy się na tym, jak tworzyć nowe przedszkola, bo w tych już istniejących było za mało miejsc. Teraz sytuacja jest naprawdę dramatyczna, bo topnieje liczba tych, które są! Za chwilę może się okazać, że publicznych samorządowych przedszkoli jest mniej niż lotnisk i autostrad.

Ostatnio głośny był problem wysokich opłat za publiczne przedszkola. Okazało się, że zapisany w ustawie oświatowej obowiązek zapewnienia dzieciom pięciu bezpłatnych godzin opieki przedszkolnej jest ogromnym problemem dla samorządów.

Rozwiązanie, które miało być korzystne dla rodziców, odwróciło się przeciwko nim, bo samorządy wykorzystały je do podniesienia opłat za pobyt w przedszkolu poza ustawowymi pięcioma godzinami. Doprowadziło to do dramatycznych sytuacji – jak w Biskupcu, gdzie rodzice razem z małymi dziećmi i nauczycielami protestowali przeciwko podniesieniu opłat do prawie 4 złotych za każdą dodatkową godzinę. W Łodzi i innych miastach podwyżka spowodowała, że wielu rodzin nie stać na publiczne przedszkole. Rodzice organizują babcie czy ciocie, które odbierają dzieci po pięciu godzinach i popołudniami przedszkola świecą pustkami.

Rząd udaje, że to nie jego sprawa. Tymczasem zamiast na laptopach dla każdego ucznia powinniśmy się najpierw skupić właśnie na przedszkolach.

Dlaczego właściwie rząd nie dofinansowuje przedszkoli, skoro wie, że dochody samorządów znacząco spadają?

Rząd inwestuje w „orliki”, bo premier lubi grać w piłkę i często pokazuje się na boisku z młodymi piłkarzami. A tak serio: dofinansowanie przedszkoli z kasy państwa nie jest wydatkiem przekraczającym jego możliwości. Za pieniądze, które wydaliśmy na budowę stadionu narodowego na Euro 2012, do przedszkola mogłoby pójść prawie pół miliona maluchów – wszystkie, które dziś nie mają na to szans. Jeśli doliczymy do tego wydatki na pozostałe stadiony, to moglibyśmy za to zafundować dzieciom kilkuletnią edukację przedszkolną. Dzisiejsze prawo mówiące, że przedszkola są zadaniem własnym gminy, jest dla rządu bardzo wygodne, bo nie musi nic w tej sprawie robić.

Samorząd Kalisza twierdzi, że w umowach z nowymi podmiotami prowadzącymi przedszkola określi górną granicę opłat dla rodziców czy wynegocjuje porównywalne do dzisiejszych warunki zatrudnienia kadry. Czy jednak można narzucić nowym właścicielom takie zasady, skoro nie wynika to z ustawy oświatowej?

To tylko deklaracje. Nie dajmy się oszukać. Miasto, oddając przedszkola innym podmiotom, pozbywa się całkowicie odpowiedzialności i kontroli nad nimi. To nowy organ prowadzący będzie miał decydujący głos. Władze miasta nie mogą ustalać wysokości opłat w przedszkolach, które nie są placówkami samorządowymi. Tak samo sprawa wygląda z zatrudnieniem i płacami. Jeśli ma być taniej, to przecież gdzieś trzeba zaoszczędzić: płace nie będą porównywalne, muszą być niższe.

Samorządowcy często używają argumentu, że po prywatyzacji pojawi się konkurencja i to ona sprawi, że oferta przedszkolna będzie lepsza. Ale przedszkole to nie jest firma czy spółka! O jakiej konkurencji mówimy? Mają konkurować niższymi cenami, obniżając jakość edukacji przedszkolnej, zatrudniając najtańsze nauczycielki na godziny, tnąc zajęcia?

Jakie będą krótko- i długoterminowe skutki prywatyzacji przedszkoli?

Zależy dla kogo. Krótkoterminowy skutek dla samorządów to oszczędności finansowe, czego zresztą same gminy nie ukrywają. Długoterminowy skutek dla rodziców i ich dzieci to wyższe opłaty za przedszkole, a więc większe nierówności w dostępie do wczesnej edukacji. W konsekwencji będzie to mieć wpływ na rynek pracy. W sprywatyzowanych przedszkolach zagrożone będą także prawa pracownicze nauczycieli, co wpłynie na pewno na jakość usług świadczonych przez te placówki. Nie czarujmy się, przedszkole to nie bar fast food, gdzie jest ciągła rotacja personelu, a pracownicy są zatrudniani na umowach śmieciowych.

Sprywatyzowanie tak ważnego segmentu oświaty jak wczesna edukacja to coś niewyobrażalnego. Unia Europejska dąży do objęcia edukacją przedszkolną co najmniej 95 procent dzieci i traktuje ten etap kształcenia jako strategiczną inwestycję, bo powszechne wychowanie przedszkolne później procentuje. Dzieci trafiają do szkoły podstawowej już przygotowane, uspołecznione, wcześniej otrzymują też, oczywiście jeśli go potrzebują, wsparcie pedagogiczne i terapeutyczne. Potem szybciej i lepiej się rozwijają, łatwiej im odnosić sukcesy. Edukacja przedszkolna, co wynika z wielu danych, przynosi także znaczne korzyści społeczno-ekonomiczne, zwłaszcza w przypadku dzieci w rodzin defaworyzowanych.

To nieporozumienie, że z jednej strony uznajemy, że wczesna edukacja przeciwdziała nierównościom społecznym i niepowodzeniom szkolnym, a z drugiej każemy płacić za nią rodzicom i organizować ją różnym podmiotom. Skoro to tak ważne, nie można przedszkola wyłączyć ze sfery publicznej odpowiedzialności i urynkowić.

Jaka jest właściwie różnica między przedszkolem publicznym i niepublicznym?

Zasadnicza – czesne. Przedszkola niepubliczne mogą być prowadzone przez firmy, spółki, stowarzyszenia, fundacje, organizacje religijne i osoby fizyczne. Publiczne samorządowe przedszkole prowadzi miasto lub gmina, i to na ich barkach spoczywa cała odpowiedzialność. Ktoś powie, że w prywatnych przedszkolach jest dodatkowy angielski, rytmika… Tak, tylko że prywatne przedszkole jest „podwójnie” finansowane: samorząd przekazuje pieniądze na każdego przedszkolaka, niezależnie od tego, do jakiej placówki zostanie zapisany, a dodatkowo rodzice płacą czesne, z reguły bardzo wysokie.

Jakie modele finansowania edukacji przedszkolnej funkcjonują w Europie? Czy są jakieś przykłady, z których warto skorzystać w naszej sytuacji?

Najczęściej mamy do czynienia z finansowaniem „mieszanym”: placówki są utrzymywane ze środków budżetowych i regionalnych, przy udziale rodziców. To, ile płacą rodzice, najczęściej zależy do ich zarobków; tak jest na przykład w Szwecji. W Hiszpanii przedszkola publiczne są bezpłatne. Tam prawie 100 procent dzieci w wieku od 3 do 6 lat uczęszcza do przedszkoli, które uznaje się za pierwszy szczebel edukacji.

Co możemy zaproponować samorządom w tej sytuacji – tak żeby nie likwidowały przedszkoli i nie prywatyzowały, ale też dały sobie radę finansowo?

Proponujmy im, by zamiast wybierać najprostsze rozwiązanie, czyli prywatyzację, dołączyły do środowisk, które domagają się finansowania przedszkoli z budżetu państwa. Jeśli do rodziców, nauczycieli i nauczycielek, organizacji pozarządowych i środowisk kobiecych dojdą samorządy, to rząd nie będzie już mógł być dłużej głuchy na głos tak potężnego „przedszkolnego lobby”.

Ostatnio ZNP przedstawił rządowi kompleksowy dokument „Pakt dla edukacji”, w którym rekomenduje ponad pięćdziesiąt konkretnych rozwiązań od przedszkola po doktorat. Tym wszystkim propozycjom przyświeca jeden mianownik: wzmocnienie roli publicznej edukacji.

A co można zrobić doraźnie, by zatrzymać prywatyzację i likwidację przedszkoli i szkół w swoim mieście czy wsi?

Ważna jest współpraca rodziców i pracowników oświaty. Tylko połączenie sił tych dwóch środowisk może sprawić, że samorząd wycofa się z decyzji o prywatyzacji. W końcu samorządowcy zostali wybrani przez nas samych, żądajmy więc, by reprezentowali nasze interesy. Możemy organizować rożne akcje, pomysłów nie brakuje: marsz milczenia z lampionami w Warszawie, godzinna blokada drogi w Chełmie, pikieta pod urzędem miasta w Radomiu, referendum w Łodzi, porozumienie rodziców i nauczycieli w Poznaniu, debaty na temat publicznej edukacji i zadań samorządu w Krakowie, manifestacja w Sosnowcu czy zbieranie podpisów pod petycją w obronie szkoły przez uczniów w Łasku.

Można też korzystać z uprawnień związków zawodowych, które muszą dostać do zaopiniowania projekty uchwał w odpowiednich terminach. Jeśli samorząd tego nie zrobi, uchwałę można zaskarżyć, wykorzystując popełnione przez gminę błędy w procedurze likwidacyjnej. Im więcej osób i środowisk się zaangażuje, tym samorządowi trudniej będzie je zlekceważyć.

*Magdalena Kaszulanis – rzeczniczka Związku Nauzczycielstwa Polskiego

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij