Kraj

Żeby życie miało smaczek… nie zadawaj tych głupich pytań osobom bi

Z okazji dzisiejszego Międzynarodowego Dnia Widzialności Osób Biseksualnych odpowiem na pięć najczęstszych pytań, które dotychczas wzbudziła moja orientacja.

Nie twierdzę, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale jej zaspokajanie nie jest obowiązkiem tych, którzy jakkolwiek nie wpisują się heteronormę. Zwykle więc odmawiam odpowiedzi na niestosowne pytania o moje życie osobiste, ale z okazji Dnia Widoczności Osób Biseksualnych robię wyjątek.

Jedna na trzy osoby biseksualne czuje presję związaną z koniecznością udowadniania swojej tożsamości, a blisko 60 proc. zmaga się z wynikającymi z tego napięciami. Takie wnioski płyną z badania dla aplikacji randkowej Taimi, która postanowiła bliżej przyjrzeć się stereotypom dotyczącym biseksualności. Okazuje się, że literka „B”, bez której trudno wyobrazić sobie tęczowy skrótowiec, bywa przedmiotem stygmatyzacji i niezrozumienia, zarówno ze strony heteryków, jak i w obrębie samej społeczności osób LGBTQ+.

Jeśli nie dajecie wiary respondentom albo uważacie ich za przewrażliwione płatki śniegu, przypomnijcie sobie, co wydarzyło się w momencie, gdy jakiś czas po swoim coming oucie i śpiewaniu o „zjadaniu dziewczyny na lancz” piosenkarka Billie Eilish została „przyłapana” na pocałunkach z mężczyzną. Oskarżono ją o queerbaiting, co natychmiast przerodziło się w wylew starej jak świat bifobii.

Zapomniane queerowe historie: od Felicity Vestvali do II RP

Wprawdzie w przemyśle rozrywkowym technika marketingowa, polegająca na dotarciu do różnorodnej publiczności i monetyzacji fałszywej lub niepotwierdzonej sugestii o byciu niehetero nie należy do rzadkości, to dyscyplinowanie młodziutkiej Eilish było dalekie od troski o rzetelną reprezentację.

Sama wokalistka pod wpływem gromów zebranych od queerowych, rzekomo zdradzonych fanów stwierdziła z kolei, że żałuje publicznego wyjścia z szafy i nie zamierza więcej mówić o swoim życiu osobistym. „Lubię chłopców i dziewczyny, zostawcie mnie w spokoju” – powiedziała Eilish.

O ile jednak popowa gwiazda ma wszelkie zasoby, by poradzić sobie z przejawami dyskryminacji, o tyle zwykłym ludziom, którzy wchodzą w relację z osobami różnych płci, może być już znacznie ciężej żyć otwarcie i w zgodzie ze sobą. Okazuje się raczej, że żyją na marginesie marginesu i mierzą się z zewnętrzną, jak i zinternalizowaną bifobią.

Potwierdzają to zresztą liczne badania naukowe, które wskazują, że autostygmatyzacja albo autonegacja jest skutkiem represji doświadczanych od społeczności heteroseksualnych, gejowskich oraz lesbijskich, wykazujących się monoseksizmem. Chodzi o „przekonanie, wedle którego ludzie powinni czuć pociąg tylko do jednej płci” i za którym może chować się nie tylko uprzedzenie do biseksualności, ale także do osób transpłciowych, kobiet lub mężczyzn.

Z tego równania prędko wyjdzie nam, że biseksualność to spektrum, które wymyka się binarnemu postrzeganiu płci oraz seksualności. A skoro czegoś nie da się ująć w proste i znane ramy, najłatwiej stwierdzić, że mamy do czynienia z zagrożeniem dla integralności i bezpieczeństwa dla innych grup w obrębie hetero- albo homoseksualności, albo zjawiskiem nieistniejącym.

W kontrze do tego krzywdzącego stanowiska uchwalono Międzynarodowy Dzień Widzialności Osób Biseksualnych, który obchodzimy 23 września i który jest okazją do poszerzania świadomości na ich temat. Co prawda w dobie powszechnego dostępu do internetu i bibliotek zdobycie rzetelnej wiedzy o biseksualności jest na wyciągnięcie ręki, więc zadawanie biseksom osobistych, niezręcznych i pełnych uprzedzeń pytań (choć to nigdy nie są tylko pytania), można sobie darować na rzecz dyskusji choćby ze sztuczną inteligencją. Ale skoro mam już platformę wypowiedzi, wiem, że chat GPT potrafi pleść głupstwa i że nie wszyscy muszą chcieć czytać opasłe tomiszcza akademiczek specjalizujących się w gender studies, które tłumaczą niuanse ludzkiej seksualności, odpowiem (by inni już nie musieli) na pięć najczęstszych konsternujących pytań, które dotychczas wzbudziła moja orientacja.

To tylko eksperymentalna faza, prawda?

Za tym pytaniem często idą zwierzenia, że moja rozmówczyni czy rozmówca próbował(a) seksu z osobami różnej płci w liceum i na studiach, a nawet w dzieciństwie bawił(a) się w „ginekologa” z koleżankami i kolegami, ale teraz wie, że jest homo- albo heteroseksualnx.  Takie założenie legitymizuje biseksualność jako coś tymczasowego, stan przejściowy, który na pewno ulegnie zmianie na rzecz jednej, czyli „tej prawdziwej/właściwej” orientacji.

Sara Ahmed pisze, że to jeden ze sposobów unieważniania queerowej egzystencji jako tej, która burzy społeczny komfort binarności. Biseksualność uznana za prawidłowość młodocianych poszukiwań siebie stanowi także przejaw infantylizacji osobistych doświadczeń, podważania dojrzałości emocjonalnej czy zdolności do autoidentyfikacji.

Po trzydziestce mam prawo jednak być brana na poważnie, choć osobiście uważam, że podmiotowe traktowanie należy się osobom w każdym wieku. Może gdybyśmy nie deprecjonowali deklaracji queerowych dzieci, wiele z nich by dziś żyło i nie musiałoby zmagać się z kryzysami zdrowia psychicznego?

Czyli chłopy były błędem?

Zakładam, że mój kumpel gej miał dobre intencje, gdy powiedział, że cieszy się z mojego obecnego związku z kobietą po latach „nieudanych” relacji z mężczyznami. Nie sądzę też, by złośliwe było pytanie koleżanki o to, czy już wreszcie skończyłam z typami i seksem penetracyjnym, by szczęśliwie „zostać pełnoprawną lesbijką”. Każdy z tych pozornie życzliwych komunikatów zakłada jednak, że moje życie dzieli się na dwie zależne od płci moich osób partnerskich epoki, i że któraś z nich musi okazać się pomyłką.

Wartościowanie kobiet i mężczyzn wydaje mi się pod tym względem zwyczajnie seksistowskie. I choć oczywiście widzę zalety bycia w związku z kobietami, które z reguły są w patriarchacie lepiej socjalizowane do partnerstwa niż mężczyźni, to nie oznacza, że kryterium płci determinuje mój pociąg emocjonalny czy seksualny. Jeśli komuś w dodatku wydaje się, że tak naprawdę w seksualności chodzi o wyłącznie o preferencje genitaliów, to zostaje z bardzo ograniczonym i przedmiotowym podejściem do relacji. Takim, którego nie podzielam i jestem pewna, że większość ludzi też nie, bo partnerzy są czymś więcej niż dodatkami do penisów i wagin.

Ja Polka, ja lesbijka [list]

czytaj także

Ja Polka, ja lesbijka [list]

Anna Maria Łozińska

Cała ta opowieść wpisuje się też w dość powszechną w naszej kulturze amatonormatywność, która polega na społecznej preferencji wyłącznie dwuosobowych związków romantycznych, faworyzowaniu ich kosztem innych więzi międzyludzkich (choćby przyjacielskich i tych niekończących się wejściem w związek), i przekonaniu, że trwająca najlepiej do końca życia relacja to ta „najwłaściwsza”.

Jeśli to byłaby prawda o mnie, musiałabym uznać, że płeć obecnej partnerki lub partnera sprawia, że moje dotychczasowe uczucia były fałszywe, że żyłam na niby, a ludzie, z którymi w przeszłości przeżyłam zarówno złe, jak i dobre chwile, byli tylko pionkami w grze o prawdziwą miłość. Mam w sobie znacznie więcej szacunku (przynajmniej do niektórych) eks.

Pewnie uprawiasz dużo seksu, a przez nadmiar opcji nie potrafisz żyć w monogamii i zdecydować, czego chcesz?

Bycie bi nie oznacza dezorientacji czy uniwersalnego pożądania wobec wszystkich, lecz możliwość skierowania pragnienia w więcej niż jednym kierunku. Orientacja psychoseksualna jest więc dosłownie tym, jak układam się wobec innych, a nie matematycznym zbiorem obiektów pociągu. Trafnie pisała o tym Judith Butler, wskazując, że normy seksualne funkcjonują jako mechanizmy kontroli. W tym przypadku piętnowanie biseksualności jako „rozwiązłości” to sposób na zdyscyplinowanie wszystkiego, co wymyka się powszechnym wyobrażeniom i normom.

I ma to niestety dość krzywdzące skutki dla tych osób biseksualnych, które pragną monogamicznych związków. Z badań Taimi wynika, że randkowicze deklarujący biseksualność są z założenia uznawani za nielojalnych, a więc skazanych wyłącznie na przygodne, krótkotrwałe relacje, mimo że większość respondentów marzy o tworzeniu stałych. Przy czym traktowanie przelotnych znajomości w kategorii nieprawomocnych, brudnych czy wstydliwych trąci katolicką moralnością, która – jak wiemy choćby z kochliwości polityków prawicy – prawie zawsze okazuje się hipokryzją.

„Lesbijska miłość”: jak książka sprzed 100 lat otworzyła lesbijkom drogę do głównego nurtu

Jednocześnie łatwo obalić założenie, że monogamia to jedyna słuszna formuła życia towarzyskiego, a poliamoria to zło wcielone. Magda Borysławska pisała za Engelsem, że instytucja monogamicznego małżeństwa jako życiowego celu to „wynik powstania własności prywatnej” i „koncept oparty na dziedziczeniu ziemi, pochodzący od feudalizmu, mający zapewnić możliwość przekazania majątku rodziny genetycznym dzieciom mężczyzny jako patriarchy rodziny”.

Mało w tym romantycznych cnót lojalności, a więcej frustracji, zwłaszcza jeśli do stricte ekonomicznej genezy miłości jako związku dwóch osób kończącego się małżeństwem dodamy „zewnętrzne wzorce romantyczności i idealnego dopasowania, które stwarzają nierealistyczne oczekiwania co do tego, jak powinny wyglądać relacje i (…) zmuszają nas do ciągłego zastanawiania się, czy nasz związek dosięga już monogamicznego ideału, nie pozostawiając wiele miejsca ani na refleksję nad możliwymi strukturami relacji miłosnych, ani na pytania o to, czego tak naprawdę potrzebujemy od osób partnerskich”.

Nie wybrałam sobie bycia bi- jako sposobu na poszerzenie randkowego menu, z którego mogę zamówić wszystko, a więc znalezienie partnerki lub partnera to wyjmowanie z piekarnika ciągle nowych bułek z masłem.

Ines Kostić: Holandia i Europa muszą wyciągnąć wnioski z tego, co wydarzyło się w Srebrenicy [rozmowa]

Przede wszystkim owo konsumpcyjne podejście do związków niespecjalnie mnie interesuje, a na pewno nie w nieodpowiedzialnej i niekonsensualnej formie. Nie jest założeniem biseksualności, nie oznacza też wiecznego braku satysfakcji i poszukiwania, choć oczywiście zakłada różnorodność możliwości. Wybór jednej osoby jest jednak aktem wolności i odpowiedzialności, a nie kompromisem wobec własnej orientacji.

Masz ochotę na trójkącik?

Deklaracja: „jestem bi” to nie zaproszenie do seksu. Nie istnieję po to, by urozmaicać parom ich erotyczne życie, ani tym bardziej by je celowo niszczyć, uwodząc zakochanych. Orientacja psychoseksualna ma „psyche” w nazwie między innymi dlatego, że nie sprowadza się wyłącznie do współżycia. Chciałabym mieć tyle przestrzeni, sił i czasu, żeby móc bez przerwy uprawiać seks tak, jak pragną tego pomstujący na społeczność LGBTQ+ konserwatyści, ale niestety żyję w późnym kapitalizmie, który wbrew utyskiwaniu redpillosfery skutecznie uniemożliwia mi promiskuityzm.

Redukowanie bi-tożsamości do seksualności sprowadza się do logiki fiksacji na seksualnym akcie i odbiera zdolność panowania nad instynktami i biologią. Butler w Bodies That Matter wskazuje, że sprowadzanie queerowego życia do fizyczności odbiera nam inne aspekty funkcjonowania, sprawia, że nasze społeczne, polityczne czy uczuciowe obszary istnienia stają się niewidzialne. I że wyłącznie osoby hetero mogą być definiowane przez miłość, rodzinę czy wspólnotę.

Czy na pewno jesteś queer?

A może łatka „bi” to skuteczna ochrona przed „przyznaniem się” do homoseksualności albo przepustka do życia pomimo niej w heteronormatywnym świecie? Zarzut bycia fałszywą turystką w krainie tęczy pojawia się niemal tak często jak wszystkie pozostałe. Rodzi podejrzliwość, lęk, a nawet pogardę, wedle której jednopłciowe relacje są dla osoby biseksualnej jedynie kapryśną przygodą, najprędzej realizowaną w ukryciu, z ciekawości lub dowolnych niecnych intencji.

Nie chcę przez to powiedzieć, że takie sytuacje w ogóle się zdarzają, zwłaszcza, że życie wbrew przyjętym normom jest aktem odwagi, na który nie wszyscy są w stanie uczciwie się zdobyć. Niektórzy bywają po prostu dupkami i występują w bi-społeczności równie często jak lesbijki głosujące na Konfederację lub geje nienawidzący kobiet, a zatem okazuje się, że żadna z grup tożsamościowych i mniejszościowych nie jest monolitem całkowicie odpornym na niskie instynkty, populizm, patriarchalne czy darwinistyczne społecznie narracje. Poszczególne zachowania jednostek nie są jednak charakterystyką biseksualności jako takiej.

Niespecjalnie muszą też świadczyć o tym, że (i tu padają kolejne bzdurne mity) na przykład biseksualne kobiety wchodzące w jednopłciowe związki szukają tak naprawdę zmaskulinizowanych lesbijek zastępujących im mężczyzn, od których doznały w przeszłości przemocy seksualnej. Albo że bi-mężczyźni traktują swoich partnerów seksualnych tak, jak partnerki (w domyśle równie przedmiotowo i źle, bo przecież w akt seksualny to zawsze dominacja dawcy-mężczyzny nad biorcą-kobietą). Jeśli z kolei jako queer wybierzesz życie w związku z niequeerową osobą, może się okazać, że zdradziłxś społeczność LGBTQ+, nigdy nie byłxś jej częścią albo po prostu wybierasz płeć, co do której oceniająca cię osoba świadomie lub nie odczuwa niechęć.

Poczucie bycia niewystarczająco queer albo hetero rodzi wspomnianą presję udowadniania swojej orientacji, zwłaszcza gdy pozostajesz w związku z osobą hetero. Ale każda tożsamość seksualna jest wytwarzana w działaniu i w powtarzaniu, a więc zawsze już częściowo niepewna i niepełna. „Bycie wystarczająco queer” nie istnieje. Dlaczego? Bo queerowość z definicji wymyka się esencjalizacji.

Feminizm w stanie wyjątkowym: operacja „Hiacynt”, troska i „czułe oczy Lewiatana” [rozmowa]

Czasem w obrębie na wszystkie sposoby demonizowanej społeczności LGBTQ+ łatwo o tym zapomnieć i trudno przyznać, że jest się małostkowym i uprzedzonym, nawet jeśli walczy się o równość. Wiedząc, że historycznie organizowaliśmy się wokół binarnej opozycji hetero vs. homo, o wyraźnie zaznaczonej granicy. Jeśli biseksualność ją rozmywa, wzbudza lęk, bo kwestionuje fundamenty tożsamości, które dawały siłę polityczną. Gdy nie realizuje homoseksualności, spotyka się z resentymentem o hetero przywilej w formie kryjówki pozwalającej korzystać z heteronormatywnego bezpieczeństwa.

To nie akty oskarżenia, a raczej konstatacja, że z jednej strony stres mniejszościowy zwraca przeciwko sobie marginalizowane grupy, a z drugiej – walka o równość powoduje panikę większości przerażonej utratą dotychczasowego znaczenia. Nie wymażemy tych wyzwań, ale możemy je redukować, rozumiejąc, że stojący za nimi lęk przed samotnością i wykluczeniem paradoksalnie oddala nas od wspólnotowości i skazuje o konkurowanie o bliskość, zamiast ją budować.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Autorka książki „Gównodziennikarstwo” (2024). Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij