Od czterech lat, przy niezliczonej ilości okazji, muszę odmawiać picia (niejednokrotnie więcej niż raz tej samej osobie), tłumaczyć, że „nie, na pewno nie” lub nawet w pośpiechu zabierać szklankę, do której ktoś próbuje dolać alkoholu. Obecnie więcej wysiłku sprawia mi odmawianie innym niż samej sobie.
Jeśli miałabym wymienić trzy rzeczy, których nie warto mówić do alkoholika, to: „ale to już na zawsze?”, „naprawdę było tak źle?” i „ja bym tak nie mogła” znalazłyby się na podium. Jestem trzeźwa od 4,5 roku i nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego większe kontrowersje budzi moje odstawienie alkoholu niż jego nadużycie. Po wstępnym wytrzeszczeniu oczu, głośnym „ooo” i czasem niezdarnym „przykro mi” (zastępowalnym: „good for you!”) zwykle następuje seria pytań. Tak, mam diagnozę. Nie, to nie jest w normie. Nie, nie trzeba się wyszaleć w młodości. Tak, byłam u terapeuty. Nie, nie każdy był na Kolskiej lub na odwyku (choć wielu z nas owszem i to nie powód do wstydu). Tak, chodzę na terapię uzależnień. Nie, nie robię sobie przerw od picia na weekendy. Tak, byłam na AA. Tak, naprawdę było źle.
Nie tylko reklamy. Oznaczenia „alkohol tylko dla dorosłych” też muszą zniknąć
czytaj także
To, co diagnozuje alkoholika, to nie utarte schematy, jak codzienne picie lub możliwość wizualnego dopasowania do krzywdzącego schematu osoby w kryzysie bezdomności, koniecznie poplamionej wymiotami, która zamiast jedzenia spożywa wyłącznie alkohol. Wystarczy odpowiednia ilość ptaszków postawiona przy sześciu cechach uzależnienia na wizycie u specjalisty (każdy przypadek jest indywidualny). Jeśli czytający ma wątpliwości, polecam szybkie googlowanie, bo wątpliwość co do własnego sposobu picia może być istotną podpowiedzią. Częściej jednak nie wiemy, że jesteśmy uzależnieni lub chcemy się łudzić, że mamy to pod kontrolą.
Przed uzależnieniem pojawia się jeszcze nadużycie lub inne zaburzenia, na przykład emocjonalne, które picie w pierwszej kolejności wywołują. Ja akurat nie musiałam się wahać, bo trafiłam tak zwaną szóstkę w totka. W wieku 26 lat odstawiłam wszystko, co ma procenty – łącznie z tiramisu i makaronami na bazie wina – i stałam się wyrzutkiem społecznym. Stopień, w jakim picie jest normalizowane w polskim społeczeństwie, jest nie do wyobrażenia, dopóki nie trzeba z niego zrezygnować.
Nie przypominam sobie wielu przypadków, w których niezależnie od poziomu mojej nietrzeźwości ktoś zechciał zabrać mi kieliszek lub zapytać mnie: „na pewno chcesz to wypić?”. Tymczasem od czterech lat, przy niezliczonej ilości okazji, muszę odmawiać (niejednokrotnie więcej niż raz tej samej osobie), tłumaczyć, że „nie, na pewno nie” lub nawet w pośpiechu zabierać szklankę, do której ktoś próbuje dolać alkoholu. Obecnie więcej wysiłku sprawia mi odmawianie innym niż samej sobie.
Wyższe podatki, mniejsza dostępność, zakaz reklam. To przyszłość alkoholu w Polsce?
czytaj także
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak bardzo utrudnia to proces trzeźwienia. Na logikę, jeśli odmawia się dowolnej używki, częstujący nie powinien wciskać ci jej bez względu na konsekwencje. „No co ty, ze mną nie zapalisz?”, „Nie dasz rady tu wytrzymać bez kilku kreseczek”, „Dawaj tylko jedna mała strzykawka!”. Uzależnienie polega właśnie na tym, że twój głód nie znika po tygodniu albo po kilku latach – uczysz się po prostu regulować swoje emocje, życie i sytuacje, w których się stawiasz tak, aby z tym głodem wygrywać.
Kiedy już przetrwałam cały dzień lęku, że nie dam rady się nie napić na urodzinach ziomalki, ubrałam się, zagryzłam zęby i wyszłam z domu, kupiłam sobie różne napoje zeroprocentowe i próbuję dobrze się bawić, ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, to tłumaczenie najebanej obcej osobie, dlaczego nie chce pić z nią wódy na cześć solenizantki. Niejeden alkoholik przy powtórzonym trzeci raz pytaniu złamał się i łyknął. Najebana osoba obca szczerzy się, że wygrała, a ty jazda, licz sobie dni od nowa i pilnuj się, żeby się dziś nie zapić.
czytaj także
Polskim królestwem chlania są oczywiście wesela. W sobotę gościłam na uroczystości niezmiernie kulturalnej, a jednak okraszonej setkami litrów najróżniejszych alkoholi. Znajomych z liceum widziałam w międzyczasie już przy kilku okazjach, od jakiegoś czasu regularnie odmawiając, ale jednak ślub to ślub i w opinii niektórych warto zapytać jeszcze raz. „Ale jak to, to ty już tak… wcale?” – szokowałam jednych. „Prowadzisz? W ciąży? Karmisz? Na antybiotykach to możesz trochę pić, wiesz?” – kusili drudzy.
Były też wymiany spojrzeń i wątpliwości: „Nie przesadzasz trochę? Mnie się nie wydaje, żebyś ty tyle piła”. Te słowa padły ze strony kolegi, który także jest aktywnie uzależniony, ale nie chce się jeszcze z tym konfrontować. Niemiło rozczarowała go utrata mocnej kompanki do naleweczek przyjmowanych między posiłkami. Wszyscy byli niezmiernie rozczarowani, że już nie chcę się „dobrze bawić”. Nie raz nie mam nawet po co podchodzić do baru, bo nie znajdę tam nic bezalkoholowego.
Niepicie zeroprocentowych zamienników alkoholi to jedno z zaleceń dla trzeźwiejących, ale czasem z braku laku lub po prostu, żeby się „unormalnić”, sięgam po takie napoje. Na sobotnim weselu odnajduję bogatą listę trzech bezalkoholowych drinków i ze szczęściem zamawiam mojito virgin, na co barman odpowiada mi: „niechętnie”. A, okej, to poproszę z rumem, najważniejsze, żeby pan był zadowolony. Uśmiecham się przez szczękościsk i obserwuję, jak od niechcenia gniecie miętę, szepcąc coś do ucha koledze. Koleżanka, która karmi, pyta, co jest w innym bezalkoholowym drinku – barman bezpruderyjnie doradza jej alkoholowy, śmieją się trochę, ona decyduje się na słabszą wersję. I wszyscy szczęśliwi.
Tylko ja taka nudna i ortodoksyjna. Nie każdemu można otwarcie powiedzieć, dlaczego się przestało. Nie każdy tak naprawdę chce to usłyszeć. Nie każdy jest gotowy, aby to powiedzieć. Nie zawsze mamy siłę. Czasem trzeba by się przyznać, dlaczego się zaczęło. Przynajmniej przed sobą. Alkoholizm to choroba, nie wybór, choć wielu powie, że to takie tłumaczenie. Są jeszcze ci, którzy uważają mnie za silniejszą od aktywnie uzależnionych, bo nie rozumieją, ile zmieniło w moim trzeźwieniu wsparcie bliskich, korzystna sytuacja finansowa, prywatna terapia i akceptacja samej siebie. Ci sami na koniec zdania wyśmieją pijaków, a potem pójdą nalać sobie wina, żeby przetrwać Wigilię, Wielkanoc, urodziny, Sylwestra, wesele, pogrzeb, rocznicę, mecz, imprezę integracyjną, piątek, sobotę, niedzielę, poniedziałek itd. „A kto z nami nie wypije, niech go piorun trzaśnie!” – odśpiewają jeszcze. A ja ominę kolejnych śpiących w toalecie, pójdę do swojego rogu i kątem ust uśmiechnę się do siebie, w podzięce za ponad cztery odzyskane lata.
**
Karolina Niegowska – lekarka weterynarii, felietonistka, scenarzystka, w smutniejsze dni poetka.