Kraj

Co łączy wszystkie uczelnie w tym kraju? Seksizm

Nie mierzę wartości człowieka jego wykształceniem, ale po osobie z tytułem naukowym wykładającej na nierzadko prestiżowej uczelni spodziewałabym się czegoś więcej niż prymitywnych i zakorzenionych w siermiężnym patriarchacie wypowiedzi. To frustrujące, że po latach ciężkiej pracy, zdaniu matury i przejściu rekrutacji od ludzi, po których spodziewasz się, że będą twoimi autorytetami, słyszysz na wykładzie, że kobiety to „probówki na spermę” – mówi nam Martyna Kaczmarek, feministyczna aktywistka, która obnaża na Instagramie skalę uczelnianego seksizmu.

Moje wspomnienia edukacyjne? Pamiętam np. doktora literaturoznawstwa, który – wcale o to nieproszony – postanowił wyjaśnić całej grupie, czym różnią się więzadła głosowe od błony dziewiczej. Otóż tym, że bez więzadeł żyć się nie da, a bez błony dziewiczej owszem. „Dziewice mają jednak spokojniejsze życie” – usłyszałam.

Doktor habilitowany, medioznawca, zalecał z kolei, by się szanować, w odróżnieniu od niektórych kobiet albo pracownic seksualnych (nazwanych, rzecz jasna, pejoratywnie). Mówił to w kontekście unikania nadmiaru ozdobników w tekstach i dawkowania sensacji, bo „dziewczyny przecież wiedzą, że albo odsłania się dupę, albo cycki, a nie wszystko naraz”.

Pamięcią do tych i wielu innych komentarzy swoich nauczycieli i wykładowców powróciłam pod wpływem akcji, którą feministyczna aktywistka Martyna Kaczmarek uruchomiła na swoim Instagramie. Pod hasztagiem #dzikiseksizm udostępniła dziesiątki wstrząsających historii dziewczyn, których profesorowie bez cienia żenady wrzucali półnagie zdjęcia kobiet do swoich prezentacji o mechanice kwantowej i grawitacji, insynuowali, że ciężarne studentki „potrafią rozłożyć nogi, ale nie równania”, a przy tym cieszyli się na widok kobiet na sali, bo – „uff, całe szczęście, będzie komu zlecić zaparzenie kawy, starcie tablicy albo podanie markerów i spinaczy”.

Wszystko zaczęło się jednak od burzy na innym profilu. Niejaki Michał Bodzioch, znany w mediach społecznościowych jako Dziki Trener, stwierdził, że seksizm na uczelniach nie istnieje. Ba, kobiety mają się w szkolnictwie wyższym lepiej od mężczyzn, ponieważ podczas rekrutacji na politechniki dostają na starcie dodatkowe punkty.

– Nagranie Dzikiego Trenera, na którym próbował dość nieudolnie dowieść, że nie ma czegoś takiego jak dyskryminacja ze względu na płeć, nawiązywało do akcji #nieczekam107 – mówi mi Martyna Kaczmarek.

Chodzi o krążącą od niedawna w sieci i zainspirowaną raportem Gender Gap 2020 kampanię, której celem było informowanie, że kobiety w Europie Środkowowschodniej będą mieć równe prawa, płace i szanse względem mężczyzn najwcześniej w… 2128 roku. „Możesz poczekać lub zacząć zmiany dziś” – głosiło jedno z haseł inicjatywy, której ambasadorki zachęcały do tego, by krzywdzącym stereotypom i dalszemu wykluczeniu kobiet powiedzieć stanowcze „NIE” – również na uczelniach, które – jak się okazuje – nadal są wielkim siedliskiem mizoginii.

– Argumentem podnoszonym przez osoby niedostrzegające seksizmu jest fakt, że wszyscy mają taki sam dostęp do uczelni, a kobietom przecież nikt studiować nie zabrania. To prawda, ale gdy już znajdziemy się w środowisku akademickim, zderzamy się z traktowaniem, które demotywuje i pozostawia ślady w psychice, a którego mężczyźni doświadczają incydentalnie lub wcale – stwierdza aktywistka.

Wystarczył jeden komentarz, by jej instagramowa skrzynka zapełniła się setkami wiadomości od kobiet. Tylko pierwszego dnia było ich blisko 450, a nowe wciąż napływają. Nasza rozmówczyni przyznaje, że nie spodziewała się takiego odzewu, zwłaszcza że wcale nie prosiła swoich obserwatorek o dzielenie się wspomnieniami. Lawina uruchomiła się sama, co tylko pokazuje, jak powszechnym zjawiskiem jest nierówne, a miejscami wręcz nieludzkie traktowanie.

– Byłam świadoma problemu, ale jego skala i poziom obrzydliwości niektórych tekstów zdecydowanie mnie przerosły. Dzięki temu wyszłam niejako ze swojej bańki komfortu i utwierdziłam się w przekonaniu, że można być profesorem i dupkiem jednocześnie – nie bez goryczy przyznaje Kaczmarek.

– Wprawdzie nie mierzę wartości człowieka jego wykształceniem, ale po osobie z tytułem naukowym i wykładającej na nierzadko prestiżowej uczelni spodziewałabym się czegoś więcej niż prymitywnych i zakorzenionych w siermiężnym patriarchacie wypowiedzi. To frustrujące, że po latach ciężkiej pracy, zdaniu matury i przejściu rekrutacji od ludzi, po których spodziewasz się, że będą twoimi autorytetami, słyszysz na wykładzie, że kobiety to „probówki na spermę” – dodaje.

Zdaniem Kaczmarek na publicznych, ale autonomicznych uczelniach panuje większe przyzwolenie na seksizm niż np. w prywatnych korporacjach. Podobnie jest z przyzwoleniem na molestowanie – bo firmy, mimo wielu niedociągnięć w zakresie równego traktowania, są zobowiązane do prowadzenia polityki antydyskryminacyjnej.

– Podejrzewam, że w miejscach, gdzie zdobywałam doświadczenie zawodowe, za tak krzywdzące teksty można by z hukiem wylecieć z pracy. Tymczasem w szkołach wyższych po takim incydencie robi się habilitację albo zostaje kierownikiem wydziału. To tylko pokazuje, że regulacje wewnątrzuczelniane i te systemowe, szczególnie pod aktualnymi rządami, są nieskuteczne – wskazuje instagramerka.

Choć płeć bywa powodem opresji w różnych obszarach życia publicznego, czymś, co do pewnego stopnia wyróżnia to zjawisko w szkolnictwie wyższym, jest z pewnością fakt, że temat mobbingu czy molestowania seksualnego przez wiele lat pozostawał w sferze tabu.

– Dopiero niedawno, w wyniku nagłośnienia w mediach przypadków m.in. molestowania na uczelniach artystycznych, problem ten stał się przedmiotem szerszej dyskusji społecznej. Niestety, nadal tego typu zjawiska nie zawsze spotykają się z odpowiednią reakcją środowiska akademickiego – wskazuje główna specjalistka w zespole ds. równego traktowania w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, dra hab. Aleksandra Szczerba.

– Wiele osób nie widzi nic niestosownego w seksistowskich komentarzach, a nawet obrażaniu czy ubliżaniu. W licznych przypadkach podejmowane są nawet próby racjonalizacji takich zachowań przez odniesienia do specyfiki studiów. Wreszcie w dalszym ciągu brakuje odpowiednich rozwiązań prawnych, chroniących osoby doświadczające tego typu niepożądanych zachowań w środowisku akademickim – dodaje ekspertka, powołując się na przeprowadzone w 2018 roku przez Biuro RPO badania na uczelniach.

Wnioski przedstawione w dokumencie Doświadczenie molestowania wśród studentek i studentów. Analiza i zalecenia są – jak twierdzi nasza rozmówczyni – co najmniej niepokojące, ponieważ wskazują na „bardzo dużą skalę nadużyć w polskim środowisku akademickim”.

Molestowania seksualnego doświadczyły średnio cztery na dziesięć badanych osób, przy czym w przeważającej większości były to kobiety. Spośród ankietowanych molestowania i mobbingu doświadczyła prawie połowa studentek i jedna trzecia studentów. Sprawcą co trzeciego incydentu byli wykładowca/wykładowczyni akademiccy. Dwie trzecie z nich miało miejsce na terenie uczelni.

Profesor jako figura ojca. Molestowanie seksualne na drogim uniwersytecie w Europie Środkowej

– Może to świadczyć, że relacje, zwłaszcza oparte na zależności student(ka)–nauczyciel(ka), wielokrotnie nie były prawidłowo ukształtowane, a brak klarownych reguł postępowania i reagowania na nieprawidłowości podtrzymywał taki stan – zaznacza specjalistka, dodając, że co druga studentka wskazywała płeć jako przesłankę nękania. Wśród mężczyzn najczęściej wymienianą przesłanką była orientacja seksualna.

To zdają się potwierdzać opowieści z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, która najczęściej pojawia się w wyznaniach opatrzonych hasztagiem #dzikiseksizm, do którego należałoby także dorzucić homofobię. Martyna Kaczmarek wskazuje, że według relacji jej obserwatorek na tej uczelni pracuje wielu wykładowców, którzy na swoich stronach internetowych walczą z „tęczową zarazą”.

Bardziej jednak przeszkadza im to, że na zmaskulinizowaną akademię mają czelność przychodzić kobiety. Studentki nagminnie słyszą tam, że nie nadają się do niczego więcej poza „wypasem gęsi, darciem pierza i nauką gotowania” i nie mają szans sprawdzić się zwłaszcza na kierunkach technicznych oraz związanych z naukami ścisłymi.

Z czego to wynika?

– Ze stereotypowo postrzeganej roli społeczno-kulturowej, którą mają wedle wielu mężczyzn (ale nie tylko) odgrywać kobiety. Na politechnikach co chwila pada pytanie o to, co właściwie studentki robią na tych studiach, bo przecież nie dadzą rady nauczyć się fizyki – mówi Martyna Kaczmarek, przypominając, że mózg jest, rzecz jasna, niezwykle skomplikowanym narządem, nad którym wprawdzie ciągle prowadzi się badania, ale miażdżąca większość z nich dowodzi, że nie ma rozróżnienia na płeć w jego budowie i wynikających z niej możliwościach intelektualnych.

– To, że jesteś kobietą, nie będzie oznaczało, że będziesz miała gorsze zdolności matematyczne czy techniczne. No ale jeżeli od podstawówki jako dziewczynka słyszysz, że nie nadajesz się do nauk ścisłych, to raczej nie będziesz chciała się nimi zajmować ani nie uwierzysz we własne możliwości. Taki pogląd działa jak samospełniająca się przepowiednia. Sama panicznie bałam się matematyki podczas studiów na SGH, ale ostatecznie zdałam ją nie gorzej od kolegów – dodaje aktywistka.

Siwińska: Dziewczyny, idźcie na politechniki!

czytaj także

Siwińska: Dziewczyny, idźcie na politechniki!

Rozmowa Pauliny Kropielnickiej

Nauka potwierdza m.in., że w krajach, gdzie wskaźnik równości płci jest wysoki, np. państwach skandynawskich, dziewczynki i chłopcy osiągają takie same wyniki z testów matematycznych (na podstawie testów PISA, wypełnionych przez 276 tys. 15-letnich uczniów i uczennic z 40 krajów). Tam gdzie dyskryminacja to palący problem systemowy, różnice uwidaczniają się bardziej – uczennice radzą sobie gorzej, co tylko udowadnia, że nie biologia, ale aspekty kulturowo-społeczne mają największy wpływ na możliwości rozwoju edukacyjnego. Te same tendencje utrzymują się potem na dalszym etapie kształcenia.

Uzyskanie przez RPO wyniki badania sugerują z kolei, że na uczelniach technicznych, czyli tych, na których kobiety stanowią mniejszość w ogólnej liczbie studentów, istotnym problemem jest molestowanie seksualne. – W tych placówkach, podobnie jak na uniwersytetach, studentki wskazywały, że od chwili rozpoczęcia studiów doświadczyły co najmniej jednego zdarzenia o charakterze molestowania seksualnego – w obu przypadkach była to ponad połowa kobiet badanych na uczelniach danego typu – podkreśla Aleksandra Szczerba.

Wielu polskich wykładowców widzi kobiety jedynie w roli gospodyń domowych, sekretarek i partnerek seksualnych. O życiu prywatnym swoich studentek mają wyrobione, niezbyt pochlebne zdanie. W przywoływanych przez Martynę Kaczmarek opowieściach komentarze dotyczące seksualności i budowy kobiecego ciała, opakowane w erotyczny kontekst, dominują na uczelniach medycznych.

Studentki słyszą, że są „łatwe”, chętne, by wyjeżdżać na „orgazmusa”, a po wakacjach wracają na uczelnię z „luźniejszymi pochwami”. Gdyby któraś pytała, choć żadna tego nie zrobiła, to jeden z profesorów przypomina też, że „plemniki mają ogonki po to, by można je było łatwiej wyciągnąć spomiędzy zębów”.

Prawo do niemilczenia [o „Missouli” Jona Krakauera]

A gdyby z powyższych historii stworzyć ranking najbardziej seksistowskich uczelni, to które znalazłyby się na podium?

– Na podstawie zebranych dowodów anegdotycznych widać, że prym wiodą szkoły technologiczne i politechniki ze wspomnianą AGH na czele. Drugie miejsce przypada akademiom medycznym, a trzecie – uczelniom ekonomicznym i uniwersytetom – wylicza aktywistka, ubolewając jednocześnie nad tym, że większość incydentów nigdy nie została zgłoszona w obawie o zemstę wykładowcy lub ostracyzm środowiska.

– Tak naprawdę #dzikiseksizm to opowieść o strachu, który wielu dziewczyn nie opuszcza do dziś. Gdy z propozycją udostępnienia tych wiadomości w telewizji zgłosił się do mnie dziennikarz TVN-u, większość obserwatorek odmówiła wypowiedzi mimo zapewnień o możliwości zachowania pełnej anonimowości – słyszę.

Sporo przykładów wskazuje na to, że uczelnie zazwyczaj zamiatają sprawy pod dywan. Na szczęście zdarzyły się też historie z happy endem, czyli takie, w których np. wykładowca został usunięty z uczelni na rok. Niestety to jednostkowe przypadki.

O to, gdzie szukać pomocy, spytałam główną specjalistkę ds. równouprawnienia na Uniwersytecie Warszawskim, drę hab. Julię Kubisę.

– Najprostszą ścieżką jest zgłoszenie się do rzeczniczki akademickiej. To osoba, która działa miękko i nieformalnie, co w przypadku sytuacji takich jak te udostępniane przez Martynę Kaczmarek są najlepszym rozwiązaniem, bo zgłoszenia pozostają poufne – wyjaśnia moja rozmówczyni.

Najpierw rozmowę odbywa się ze zgłaszającą osobą, potem rozmowę interwencyjną przeprowadza się z wykładowcą lub wykładowczynią, nie mówiąc, od kogo pochodzi zgłoszenie.

– Z tych rozmów, w których brałam udział, wynika, że taka praktyka działa. Jeśli jednak nie przynosi skutku, do sprawy włączane są władze wydziału, ale tożsamość zgłaszającej osoby nadal pozostaje poufna. Studentki i studenci mogą też sprawdzić, czy na ich wydziałach działają pełnomocnicy ds. równości, dysponujący możliwością reagowania w podobnych przypadkach, czy choćby zaoferowaniem wsparcia. Oprócz tego można podjąć formalne postępowanie skargowe w ramach procedury antydyskryminacyjnej, rozpatrywanej przez specjalnie powołaną w tym celu komisję. Inną opcją jest także postawienie wykładowcy przed komisją dyscyplinarną, sprawy o molestowanie seksualne są zgłaszane również tam – dodaje dra hab. Kubisa.

Za mundurem seksizm murem. Jak Polki walczą z dyskryminacją w służbach?

Narzędziami, które mogą wesprzeć studentki i studentów w walce z seksizmem, zwłaszcza gdy po zgłoszeniu niepożądanych zachowań wykładowców uczelnie ignorują problem, dysponuje także RPO.

Obejmują one, jak wyjaśnia Aleksandra Szczerba, przede wszystkim skierowanie wystąpienia do instytucji (w tym przypadku uczelni), w której działalności RPO stwierdził naruszenie wolności i praw człowieka i obywatela. W owych wystąpieniach do rektorów uczelni wyższych Rzecznik formułuje opinie i wnioski co do sposobu załatwiania sprawy, a także może żądać wszczęcia postępowania dyscyplinarnego.

– RPO może się także zwrócić do organu nadrzędnego nad jednostką z wnioskiem o zastosowanie środków przewidzianych w przepisach prawa, w tym przypadku adresatem działań może być np. minister kultury i dziedzictwa narodowego, jeśli mowa o uczelniach artystycznych – mówi moja rozmówczyni.

– RPO może wreszcie żądać wszczęcia przez uprawnionego oskarżyciela postępowania przygotowawczego w sprawach o przestępstwa ścigane z urzędu, np. wtedy, gdy molestowanie seksualne przybierze postać zgwałcenia. Rzecznik może także przedstawiać generalne rekomendacje dotyczące wdrożenia przez uczelnie odpowiednich wewnętrznych regulacji i innych działań, które będą skutecznie przeciwdziałać, a w razie potrzeby, pozwolą na odpowiednią reakcję na niepożądane zjawiska i zapewnią wsparcie osobom, które doświadczyły dyskryminacji i molestowania seksualnego w środowisku akademickim – dodaje.

Ziarenko do ziarenka, czyli callouty w polskim teatrze

Takie wskazówki Biuro RPO przygotowało dla uczelni przy okazji publikacji swojego raportu. Zdaniem dry hab. Kubisy widać już pierwsze zmiany.

– Coraz więcej uczelni wprowadza rozwiązania antydyskryminacyjne. Uniwersytet Warszawski rozwija ofertę edukacji równościowej dla pracowników i studentów. Organizujemy kursy online i szkolenia. Wydaliśmy poradnik antydyskryminacyjny czy informator o przeciwdziałaniu molestowaniu seksualnemu. Dwa lata temu zaczęliśmy kampanię Wszyscy Jesteśmy Równoważni, w ramach której edukujemy naszą społeczność i zwracamy uwagę, że to hasło powinno być częścią naszej codzienności, a nie ideą, o której przypominamy sobie, dopiero gdy wydarzy się coś niewłaściwego – podkreśla moja rozmówczyni.

Rekomendacją uniwersytetu jest także zwiększanie reprezentacji kobiet na wysokich stanowiskach, używanie inkluzywnego języka i uznanie dla feminatywów, a także dążenie do rozwoju karier naukowych, m.in. poprzez uruchamiany właśnie program mentorski dla młodych badaczek. Dra hab. Kubisa zauważa, że nie można poprzestać na procedurach antydyskryminacyjnych, bo bez ogólnej edukacji i tworzenia równościowego klimatu na uczelni to nie zadziała.

– Równość musi być traktowana jako jedna z nadrzędnych wartości akademickich. Nie możemy też wyłącznie zachęcać studentek i studentów do zgłaszania spraw, lecz musimy wymagać od osób, które są autorytetami, aby zadbały, by takie sprawy nie miały miejsca. W hierarchii akademickiej wystąpienie przeciwko wykładowcy wymaga pewnej odwagi, dlatego realizujemy strategię działań na rzecz równościowych w sposób kompleksowy – mówi dra hab. Julia Kubisa, jednocześnie zaznaczając, że zmiany w tak specyficznych, zanurzonych w tradycji instytucjach wymagają czasu.

Mów mi „rektorko”. O feminatywach na uczelniach

Na pewno mobilizację widać po stronie studentów i studentek. Według relacji profesorki UW obserwuje wzrost liczby zgłoszeń związanych z dyskryminacją oraz molestowaniem seksualnym. – Coraz więcej osób nabiera przekonania o słuszności reagowania na niewłaściwe zachowanie i wiedzą, gdzie szukać pomocy. Mam nadzieję, że idzie za tym także zaufanie do władz i organów uniwersyteckich w kwestii otrzymania wsparcia – mówi dra hab. Julia Kubisa.

Niestety kursy antydyskryminacyjne wciąż funkcjonują na większości uczelni jako zajęcia fakultatywne, a nie obligatoryjne. Czy to ma szansę się zmienić? Słyszę, że to kwestia czasu.

Ale Aleksandra Szczerba wskazuje, że zmiany, w tym ogólnosystemowe, potrzebne są już teraz. Jej zdaniem „każda z uczelni powinna zostać zobligowana do opracowania procedur reagowania na zdarzenia stanowiące naruszenie wolności seksualnej studentów i doktorantów oraz przeciwdziałanie wszelkim przejawom dyskryminacji, w tym ze względu na płeć”. Jak wyjaśnia ekspertka, obowiązek taki powinien wynikać z ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym.

– Komplementarnie rozszerzony powinien zostać zakres podmiotowy zakazu dyskryminacji w sferze szkolnictwa wyższego na gruncie tzw. ustawy o równym traktowaniu. W odniesieniu do szkolnictwa wyższego zakazuje ona bowiem nierównego traktowania osób wyłącznie ze względu na rasę, pochodzenie etniczne lub narodowość. Nie przyznaje zaś ochrony prawnej przed molestowaniem i molestowaniem seksualnym ze względu na płeć czy orientację seksualną – dodaje.

Żeńskie końcówki to kwestia życia i śmierci

Niewątpliwie ważnym aspektem jest także edukacja i dyskutowanie o seksizmie w debacie publicznej. – Zgłosiło się do mnie wiele starszych kobiet, które dopiero teraz zorientowały się, jak wiele rzeczy, których doświadczyły na studiach, a także w liceum, było nie na miejscu. Takie akcje jak moja mają ogromną moc. Dlatego chcę dołożyć wszelkich starań, by ten niezwykle potrzebny kapitał społeczny, edukacyjny i siostrzeńczy jak najlepiej wykorzystać i nieść dalej w świat – mówi Martyna Kaczmarek.

Od niej słyszę też, że byłoby świetnie, gdyby kobiet na uczelniach było więcej i by naukowczynie miały dostęp do wysokich stanowisk. Ale fakt, że ustalimy parytety i połowa stanowisk rektorskich zostanie przydzielona kobietom, nie zmieni faktu, że mężczyźni całkowicie wyrugują seksizm ze swojego zachowania.

– Dalej będą robić to co do tej pory i utwierdzać kolejne pokolenia młodych mężczyzn w przekonaniu, że dyskryminacja kobiet to coś naturalnego. Potrzebujemy więc przede wszystkim zrozumienia ze strony oprawców, dlaczego to, co mówią i robią, jest złe. Najważniejszą zmianą byłoby po prostu posadzenie wszystkich wykładowców i wykładowczyń na obowiązkowych szkoleniach antydyskryminacyjnych i tłumaczenie im aż do znudzenia, dlaczego pewnych rzeczy mówić pod żadnym pozorem nie wolno – zauważa aktywistka.

Z kolei studentkom i studentom – jej zdaniem – należałoby wyjaśnić, dlaczego powinni reagować i zgłaszać takie zachowania bez obaw o swoje oceny czy zaliczenia. – No bo co jest ważniejsze na koniec dnia? Piątka z egzaminu czy to, by żyło nam się w lepszym, bardziej sprawiedliwym i mniej seksistowskim świecie?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij